0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Maciek Jazwiecki / Agencja GazetaMaciek Jazwiecki / A...

Lekcja w parku i szczera rozmowa, a nie udowadnianie uczniom, że niczego nie potrafią — to przepis Andrzeja Wyrozembskiego, dyrektora I LO im. Limanowskiego w Warszawie na powrót młodzieży do szkół.

"Czy ten uczeń nauczy się więcej, bo będzie miał teraz szereg klasówek? Czy jeśli nie przeczytał żadnej z grubych lektur, to powinien to zrobić na rympał, w dwa tygodnie? Ja wolę powiedzieć — Sorry, dziewczyny i chłopaki, widzę, że nie mamy z czym iść do matury. Macie przed sobą ponad dwa miesiące wolnego, rozłóżcie sobie zaległości tak, żebyśmy mieli o czym rozmawiać we wrześniu.

I taki mam apel do nauczycieli i dyrektorów: rozmawiajmy jak najwięcej, budujmy motywację do ciężkiej pracy"

- mówi OKO.press Andrzej Wyrozembski.

Poniżej cały wywiad.

Anton Ambroziak, OKO.press: Jak się pan czuje po powrocie do szkoły?

Andrzej Wyrozembski: Straszliwie zabiegany, cały czas coś się dzieje. Dzieciaki mają miliony pomysłów, nauczyciele na wiele z nich się zgadzają.

Na przykład?

Udzielił mi się ich entuzjazm. Zgodziłem się na nocny maraton filmowy — z jedną klasą, bo trzeba zachować resztki reżimu sanitarnego. Dzieciaki meldują się w szkole popołudniu i do rana oglądają filmy, grają w planszówki, uczestniczą w turniejach. Pełnia szczęścia.

Przepis na lekcje poza szkołą i odpuszczenie wkuwania sprawdza się?

Tylko uściślę, że nie jest to przepis w rozumieniu zarządzenia — raczej recepta. I naszą receptą jest uśmiech. Nie każdy nauczyciel czuje się dobrze na ławce w parku, w chaosie organizacyjnym. Ważne, żeby wrócić z uśmiechem, znów się zaprzyjaźnić, pomóc uczniom odnowić kontakty.

Młodzież licealna w okresie epidemii nie była całkowicie zamknięta. Wielu z nich miało ze sobą kontakt: spotykali się, ale w małych grupach. Naturalnie potworzyły się grupki, które lepiej się znają. A to spowodowało rozluźnienie więzów w małej społeczności jaką jest klasa. Naszym zadaniem jako dyrektorów i nauczycieli jest teraz pomoc im w odbudowaniu tych więzi.

Dlaczego to tak ważne?

Po epidemii jest duże ryzyko uruchomienia stanów lękowych, ale to wszystko jest dobrze opisane, tym straszą ministerstwo i kurator. To, co mnie szczególnie niepokoi, to ewentualne sytuacje izolacji, alienacji: ktoś trzyma się na uboczu i szybko przestaje być członkiem społeczności.

Przeczytaj także:

Musimy zdać sobie sprawę, że młodzież w liceum ma dziś piekielnie trudne zadanie. Musi nadrabiać: w bardzo krótkim czasie nauczyć się tego, co kiedyś zajmowało im trzy lub cztery lata. Muszą nauczyć się kłócić i uzgadniać zdanie. Muszą współpracować i zauważać różnice. Muszą pojąć, czym jest tolerancja i akceptacja. I nie dam tych terminów zepchnąć do ideologicznej przepychanki. Chodzi o to, żeby młodzież nauczyła się, że jeden ma długie włosy, drugi nosi bufiaste spodnie, trzecia sepleni, a wszyscy bez wyjątku są okej. Młodzi powinni też wiedzieć, że ktoś ma inne zdanie, ale interakcja nie musi skończyć się kłótnią. Można szukać konsensusu albo kompromisu. I tego wszystkiego nie da się zrobić ex cathedra.

W jakim stanie do szkół wrócili uczniowie?

Chciałem powiedzieć: większość w bardzo dobrym, ale to tak samo, jakby powiedzieć, że większość ludzi jest zdrowa. Musimy być wyczuleni na tych, którzy sobie nie radzą, z różnych powodów. To może być niepokój o relacje z nauczycielem albo rówieśnikami. Możemy też obserwować negatywne skutki przestawienia dnia z nocą, czy uboczne efekty uzależnienia od komputerów — co pewnie w najbliższych miesiącach i latach urośnie do rangi problemu numer jeden.

Od miesięcy słyszymy o pogarszającym się zdrowiu psychicznym dzieci i młodzieży: zamknięci w domach, pozbawieni relacji, osamotnieni, zestresowani. Widzi to pan po swoich uczniach?

Nie kupiliśmy psychokryzysomierza, więc trudno mi powiedzieć. A tak na poważnie, nie można o takich sprawach mówić w tak ogólny sposób. Czy ten kryzys się pogłębił, czy nie, będziemy wiedzieć za kilka tygodni, a nawet miesięcy. Nie da się tego stwierdzić ani po obserwacji fotograficznej, ani na kilku godzinach lekcji w tygodniu.

Na pewno zachęcamy rodziców, by byli z nami w kontakcie: jeśli coś ich martwi, niech dzielą się spostrzeżeniami z wychowawcą czy pedagogiem. Niedługo będziemy też pytać wszystkich rodziców o to, co ich niepokoi lub cieszy. Mamy do tego w końcu narzędzia, które w czasie edukacji zdalnej stały nam się bliskie: internetowe dzienniki, systemy ankietowe. Na pewno po czasie będziemy mądrzejsi, a teraz — otoczmy wszystkich najlepszą opieką.

W ciągu ostatnich dwóch tygodni miałem przyjemność obserwować wiele uśmiechniętych twarzy nastolatków. Co ciekawe, jak zaglądam na lekcje, nigdzie nie widzę telefonów w rękach.

To chyba ewenement, bo w przekazach medialnych nauczyciele narzekają, że uczniowie "zdziczeli", mają problemy z koncentracją, a odklejenie ich od ekranu graniczy z cudem.

Bardzo bałem się, że uzależnienie od telefonu czy komputera uniemożliwi nam swobodny kontakt. Może nie walczymy z tym, bo postawiliśmy na wyjście z ławek?

Nawet jeśli lekcja odbywa się trybie normalnym, to przecież ławki można ustawić inaczej. Można też inaczej poprowadzić lekcję. Nie trzeba od razu zaczynać wykładu, tylko zrobić grę, pracę w grupach albo debatę. Niech będzie aktywnie, bez monotonii. Nauczyciel, który wymaga musi też tłumaczyć "dlaczego".

Marek Pleśniar, przewodniczący Stowarzyszenia Kadr Kierowniczych Oświaty narzeka, że po debacie o łagodnym powrocie do szkół każde wspomnienie o diagnozowaniu uczniów wywołuje nerwowe reakcje — a przecież mimo wszystko na szkole ciąży obowiązek klasyfikacji.

Wielu dyrektorów nie może pozwolić sobie, by powiedzieć coś, co publicznie się nie podoba. Wtedy pałeczkę przejmuje Marek. I oczywiście ma rację. Chodzi tylko o to, żebyśmy w tym ocenianiu nie przesadzali. Diagnozować można na różne sposoby, a oceny wystawialiśmy przecież przez cały rok. Nie musimy teraz organizować wielkiego sprawdzianu z całego semestru.

Ja na pewno nie będę takich robił, bo jeśli wyszłoby mi, że połowa klasy dostała jedynki, czyli nie umieją tego, co powinni umieć, to znaczy przecież, że ja ich nie nauczyłem. Ja bez tego stresu i awantur mogę dowiedzieć się, co wiedzą moi uczniowie. Mam do tego formy interaktywne, relacyjne. Może dowiem jednak się, że czegoś ich nauczyłem albo że nauczyli się sami, a ja im pomogłem?

Jeśli jednak okazuje się, że nie potrafią to zadaję pytanie: czy za skuteczność procesu edukacyjnego odpowiada uczeń? Nie, odpowiedzialny jest nauczyciel.

Ale porusza się w ramach wyznaczonych przez Ministerstwo.

Nie będę poważnie traktować prezentacji w Power Poincie. Gdy mówimy o ramach i dokumentach wiążących możemy mieć na myśli: ustawę, rozporządzenie i statut szkoły. I w tych dokumentach

nigdzie nie jest napisane, że ocenianie to musi albo nie może być akurat klasówka. Nie jest też napisane, że do wystawienia oceny końcowej trzeba zebrać trzy, pięć lub siedem ocen cząstkowych.

Czyli nauczyciel ma wybór?

Nazwałbym to resztkami autonomii szkół, kawałkiem autonomii nauczyciela. I chciałem podkreślić, że wierzę w mądrość nauczycieli, zwłaszcza jeśli się im nie przeszkadza. Jeśli jednak postawi się na rozliczanie ze stopnia realizacji podstawy programowej, wypełnianie ton tabelek, dzienników, procentów i innych, to nauczyciel będzie sfrustrowany. I tę frustrację przeleje na ucznia. Tylko po co? Czy ten uczeń więcej się nauczy, bo będzie miał teraz szereg klasówek? Czy jeśli nie przeczytał żadnej z grubych lektur, to powinien to zrobić na rympał, w dwa tygodnie? Ja wolę powiedzieć — Sorry, dziewczyny i chłopaki, widzę, że nie mamy z czym iść do matury. Macie przed sobą ponad dwa miesiące wolnego, rozłóżcie sobie zaległości tak, żebyśmy mieli o czym rozmawiać we wrześniu.

I taki mam apel do nauczycieli i dyrektorów: rozmawiajmy jak najwięcej, budujmy motywację do ciężkiej pracy.

Badania prowadzone w czasie pandemii pokazały, że podstawowym problemem nie są zaległości, ale właśnie drastyczny spadek motywacji. I znacznie gorzej z nią u uczniów z rodzin o niższym kapitale społeczno-ekonomicznym.

Tak, i tak. W pełni się zgadzam. Jednak prawda o niższej motywacji u uczniów z mniej zamożnych rodzin jest aktualna od lat: sprawdzała się w latach 90-tych i niestety sprawdza się też dziś. Szkoła pozwala jednak zmienić otoczenie. I tu rodzi się pytanie: jak w tym nowym otoczeniu możemy budować motywację?

No właśnie, jak?

Rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać. Poświęcać czas, wykorzystywać tutoring, metody coachingu grupowego, wplatać najróżniejsze formy nauczania, nie polegać tylko na wykładach. No i budować relacje. Jeżeli uczeń w nauczycielu będzie widział tego, który jest przyczyną smutków i zmartwień, ciężko będzie mu zebrać się do nauki. To nasz elementarz.

A jak mają się nauczyciele?

Dużo gorzej niż uczniowie. Przede wszystkim są zmęczeni, także fizycznie. Bolący kręgosłup, bolące kolana i oczy — o oczach mówi połowa z nich! Polonista, który sprawdza pracę pisemną, zostawia komentarze i pisze krótką recenzję, w warunkach nauki stacjonarnej poświęcał uczniowi 20 minut. Zdalnie robił to nawet godzinę, bo przed oczami zamiast papieru miał skan, zdjęcie albo plik komputerowy.

Nauczyciele byli też kastą wędrującą: uczniowie siedzieli w jednej klasie, a nauczyciel, by ograniczyć ilość kontaktów, przechodził do kolejnej. To wbrew pozorom także wyczerpujące, bo co 45 minut trzeba spakować swój domek, pobiec do innej sali, zalogować się na Librusa, dysk, sprawdzić czy działa rzutnik i zacząć lekcje. A gdzie czas na przerwę?

Nauczyciele są też zmęczeni psychicznie. W ostatnich miesiącach mieli wiele stresu i wyzwań. Szczerze mówiąc, dla niektórych z nich nieszablonowe lekcje też są trudnością. Są tacy co brylują, ale nie brakuje też tych, którzy nie odnajdują się w roli animatorów, a czasem nawet w swobodnej rozmowie z uczniem.

Ostatnie miesiące były okazją do refleksji nad sensem edukacji. "Rolą szkoły jest przede wszystkim przekazywanie wiedzy" — to minister Przemysław Czarnek. Zgadza się Pan?

Można mieć przecież w domu encyklopedię PWN i wtedy cała wiedza będzie na jednej półce. Co za problem?

Ja szkołę w XXI wieku postrzegam jako przestrzeń socjalizacji, uczenia relacji społecznych, kształtowania kluczowych kompetencji. Wiedza, tak, oczywiście też. Ale po co nam sztywna wiedza, jeśli nie potrafimy się nią posłużyć? No i po co nam sztywna wiedza, skoro nie potrafimy się niczego nowego uczyć?

Czego oczekiwałby pan od MEiN?

Od władz wszelakich oczekiwałbym zaufania do szkół, zaufania do nauczycieli i zapewnienia warunków pracy. Ładnie bym jednak poprosił, by realizację zostawić fachowcom. Od lat powtarzam: ze smutkiem patrzę jak odchodzi w przeszłość epoka, kiedy mądry nauczyciel uczył i wychowywał, a przychodzą czasy, kiedy osoba zatrudniona na stanowisku pedagogicznym dokumentuje proces dydaktyczno-wychowawczy.

Innymi słowy, dajcie działać tym, którzy pracują w szkołach. Zza ministerialnych biurek mało widać, żeby nie powiedzieć, że nie widać nic.
;
Na zdjęciu Anton Ambroziak
Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze