PiS ściga się z Konfederacją – obie partie walczą o wyborców prawicy, licytując się na coraz bardziej brutalną i coraz bardziej brunatną retorykę dotyczącą migrantów i imigracji
PiS złożył w tym tygodniu w Sejmie projekt ustawy umożliwiającej Radzie Ministrów na wniosek ministra spraw wewnętrznych wydawanie rozporządzeń zakazujących wjazdu do Polski obywatelom wybranych krajów. Początkowo partia Kaczyńskiego reklamowała to w mediach społecznościowych jako projekt gwarantujący „zakaz wjazdu dla osób z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej”. Na tle grafiki z taką treścią wystąpił też w poniedziałek 30 czerwca na konferencji prasowej szef klubu PiS Mariusz Błaszczak. Następnie jednak wpisy z tą jawnie rasistowską treścią zostały na partyjnych kanałach w mediach społecznościowych pokasowane. PiS cofnął się o pół kroku – i zamiast bezpośredniej stygmatyzacji mieszkańców określonych regionów świata w retoryce partii pojawiło się sformułowanie „państwa trzecie”.
To samo sformułowanie jest też używane w projekcie ustawy. W jego myśl „państwem trzecim” nie mogą być kraje członkowskie Unii Europejskiej oraz Europejskiego Porozumienia Wolnego Handlu (Norwegia, Szwajcaria, Liechtenstein i Islandia). Natomiast na obywateli każdego innego państwa mógłby według projektu zostać nałożony czasowy zakaz wjazdu na terytorium Polski. Miałby obowiązywać nie dłużej niż rok. Zwolnione z niego miałyby być "osoby posiadające zezwolenie na pobyt stały lub czasowy w RP lub pobyt rezydenta długoterminowego Unii Europejskiej oraz rodziny obywateli polskich i akredytowanych w Polsce dyplomatów”.
Zakaz miałby więc dotyczyć osób, które próbują wjechać na terytorium kraju na podstawie samej wizy lub też bez niej. W razie gdyby taka osoba miała zostać zatrzymana na granicy lub na terytorium kraju, ma być „natychmiastowo wydalona”. W wypadku naruszenia zakazu cudzoziemca można by było ukarać drakońską grzywną – do 100 tysięcy złotych. Oczywiście zostałby ponownie wydalony z kraju – tyle że tym razem już z 5-letnim zakazem powrotu.
PiS nie ukrywa – nawet na poziomie uzasadnienia ustawy – że w tym projekcie chodzi przede wszystkim o granicę zachodnią. „Od wielu miesięcy trwa proceder polegający na przerzucaniu z Niemiec przez granicę polsko-niemiecką pochodzących z krajów pozaeuropejskich migrantów ekonomicznych. Zjawisko to objawia się w ostatnich dniach i tygodniach w drastycznej formie” – czytamy w uzasadnieniu projektu.
Na prawicy trwa w tej chwili brunatna licytacja. Toczy się ona między PiS a Konfederacją lub też między prawicą mainstreamową a prawicą skrajną, choć podmiotów jest w gruncie rzeczy nieco więcej, o czym za chwilę.
Uczestnicy tej aukcji są święcie przekonani, że stawką tej aukcji jest przyszła dominacja na prawicy – przynajmniej w perspektywie najbliższych wyborów parlamentarnych. To zaś ma być kluczem do władzy nad Polską. Niewykluczone, że to trafna kalkulacja.
Motorem tej licytacji jest strach. Ale walut jest wiele: anempatia, ksenofobia, rasizm i narodowo-katolicki wojowniczy mesjanizm to wśród nich te najłatwiej wymienialne. Miejsce aukcji to obecnie zachodnia granica Polski, choć zaczęło się to w Toruniu.
12 czerwca około 1 w nocy przebywający w Polsce legalnie od lutego 19-letni obywatel Wenezueli brutalnie zaatakował w toruńskim parku Glazja wracającą z pracy 24-letnią kobietę. Mężczyzna zdarł z niej część garderoby i zadał kilkanaście ciosów śrubokrętem. Ofiara zmarła w toruńskim szpitalu po prawie dwutygodniowej walce o jej życie.
Ta tragedia stała się początkowo paliwem przede wszystkim dla będącego częścią Konfederacji Ruchu Narodowego. Do bulwersującej opinię publiczną zbrodni natychmiast dopisano kontekst imigrancki – a tym samym polityczny. Przez Toruń i kilka innych miast przeszły kilkusetosobowe marsze narodowców, na których wznoszono okrzyki w rodzaju „imigranci – wyp..ć”. W PiS natychmiast zapaliły się światełka alarmowe. To był moment, w którym Konfederacja mogła skutecznie przejąć temat imigracji, na dłuższy czas odbierając go Prawu i Sprawiedliwości.
Sprawa z Torunia nie ma oczywiście żadnego związku z granicą zachodnią, jednak to ona podgrzała w drugiej połowie czerwca antyimigranckie nastroje prawicy i jej wyborców.
A PiS postanowił przenieść spektrum z Torunia nad Odrę. To tuż po doniesieniach z Torunia na zachodnią granicę ruszyły pierwsze grupy „Ruchu Obrony Granic” zwołanego przez Roberta Bąkiewicza, działacza skrajnej prawicy kiedyś związanego z Ruchu Narodowego, obecnie z PiS. Bąkiewicz wzywał, by czujni obywatele sprawdzali przejeżdżające przez granicę busy i informowali Straż Graniczną o pojawieniu się podejrzanych osób. Potem doszły do tego „obywatelskie zatrzymania” migrantów.
Pretekstem były doniesienia o poczynaniach niemieckiej policji, która odstawiała na polską granicę migrantów zatrzymanych na terenie własnego państwa. Dzieje się to na podstawie obowiązujących w Unii Europejskiej umów o readmisji – czyli przekazywania osób bez prawa do pobytu na terytorium danego kraju do państwa, w którym przekroczyły one po raz pierwszy granicę UE. W takim wypadku niemieckie służby muszą wykazać przed Strażą Graniczną, że odsyłane osoby rzeczywiście wjechały do Unii przez Polskę. Z granicy niemieckiej – od momentu przywrócenia w październiku 2023 wyrywkowych kontroli – zawracane są też osoby, które nie mają prawa wjazdu do Niemiec – najczęściej chodzi o obywateli Ukrainy i Białorusi.
Prawica – nie tylko skrajna – zaczęła głosić, że to wszystko świadczy o „bezsilności” czy też „abdykacji” rządu Donalda Tuska. Ten wątek odgrywał już pewną rolę w kampanii wyborczej. To jednak już po wyborach stał się dosłownie głównym tematem politycznym poruszanym przez partie prawicy.
PiS i Konfederacja toczą obecnie wyścig o to, która z partii lepiej odpowie na społeczne lęki wyborców prawicy związane z imigrantami. Licytacja trwa. Krzysztof Bosak, lider Ruchu Narodowego i zarazem jeden z czołowych polityków Konfederacji krąży po mediach, opowiadając o „inwazji” migrantów prowadzonej z terytorium Niemiec, zwołuje demonstracje antyimigranckie i zapowiada, że sam ruszy na granicę zachodnią, by jej osobiście strzec. Działacze Konfederacji postanowili natomiast badać, jak wielu spośród Ukraińców przebywających w zachodniej Polsce potrafi porozumiewać się po polsku. Ci, którzy nie potrafią – dowodzą Konfederaci – to ci, którzy zamierzają przedostać się do Niemiec.
Hulające po zachodnim pograniczu grupy spod znaku Bąkiewicza objął tymczasem swym patronatem prezydent-elekt.
„Bardzo dziękuję panu Bąkiewiczowi za obywatelską postawę na granicy. Bardzo mi przykro, że państwo polskie przez wiele miesięcy nie radziło sobie z kryzysem na granicy. Niemcy podrzucali nam nielegalnych migrantów i zareagowali na to obywatele państwa polskiego. Za to im dziękuję, natomiast jeśli chodzi o to, do czego doszło, a za co odpowiada Donald Tusk, to oczywiście pewne konflikty między Strażą Graniczną a obywatelami są tym, za co odpowiada premier Donald Tusk. To jest polityka „divide et impera” (dziel i rządź – przyp. red.), w myśl której obywateli państwa polskiego konfliktuje się ze Strażą Graniczną” – mówił Nawrocki 3 lipca.
To nie jest pierwsze takie podziękowanie Nawrockiego. Kilka dni wcześniej dziękował Bąkiewiczowi et consortes za to, że „wypełniają funkcje państwa, z którymi nie radzi sobie obecnie rząd”.
Stanowisko Nawrockiego w tej sprawie nie powinno dziwić. W trakcie kampanii wyborczej prezydent-elekt był na granicy zachodniej trzy razy. Za każdym razem mówił o rzekomych rzeszach migrantów przerzucanych tamtędy do Polski przez niemiecką policję.
Mateusz Morawiecki też postanowił zagrać w tę grę. W mediach społecznościowych głosi, że po dojściu do władzy PiS „w 72 godziny” powoła „ministerstwo do walki z nielegalną imigracją”, podczas gdy obecny rząd nie jest w stanie powołać takiego resortu wcale, co zdaniem Morawieckiego świadczy wcale nie o niechęci do tworzenia efemerycznego ministerstwa konkurencyjnego wobec MSWiA, lecz o tego rządu słabości.
Beatę Szydło można było natomiast w piątek spotkać w Krośnie Odrzańskim, gdzie „sprawdzała, czy rząd dał odpowiednie instrumenty prawne Straży Granicznej”.
W sobotę 5 lipca Joachim Brudziński zaprasza natomiast na konferencję prasową. Oczywiście na granicy z Niemcami – w Lubieszynie.
Zaangażowanie czołowych polityków PiS w temat „obrony zachodniej granicy” może mieć związek z tym, że kierownictwo partii nie jest wcale pewne lojalności Roberta Bąkiewicza. Bąkiewicz wywodzi się ze środowisk narodowców. W PiS dostał rolę harcownika walczącego o poparcie skrajnej prawicy, jednak w partii nie brakuje obaw, że może myśleć o usamodzielnieniu się, czy też o ponownym zawarciu sojuszu z Konfederatami.
Rosnąca popularność Bąkiewicza nie jest więc wcale dla PiS jednoznacznie dobrą wiadomością, tylko raczej skutkiem ubocznym brunatnej licytacji z Konfederatami.
Ta licytacja jest bowiem ze strony PiS naładowana skierowaną wobec imigrantów i Niemiec agresją, lecz podszyta lękiem. Lękiem o to, że to antyimigranckie emocje staną się paliwem przede wszystkim dla prawicy od dawna uważanej za skrajną – a uosabianej nie przez Morawieckiego z Szydło, lecz przez Bąkiewicza z Bosakiem.
To także ten lęk prowadzi PiS coraz bardziej w prawo, sprawiając, że partia prawicy jak na polskie warunki mainstreamowej, bierze na sztandary hasła wprost z repertuaru prawicy skrajnej.
Opozycja
Uchodźcy i migranci
Robert Bąkiewicz
Krzysztof Bosak
Kornel Morawiecki
Karol Nawrocki
Beata Szydło
Prawo i Sprawiedliwość
granica polsko-niemiecka
Dziennikarz, publicysta, rocznik 1978. Pracowałem w "Dzienniku Polska Europa Świat" (obecnie „Dziennik Gazeta Prawna”) i w "Polsce The Times" wydawanej przez Polska Press. W „Dzienniku” prowadziłem dział opinii. W „Polsce The Times” byłem analitykiem i komentatorem procesów politycznych, wydawałem też miesięcznik „Nasza Historia”. Współprowadziłem realizowany we współpracy z amerykańską fundacją Democracy Council i Departamentem Stanu USA cykl szkoleniowy „Media kontra fake news”, w ramach którego ok 700 dziennikarzy mediów lokalnych z całej Polski zostało przeszkolonych w zakresie identyfikacji narracji dezinformacyjnych i przeciwdziałania im. Wydawnictwo Polska Press opuściłem po przejęciu koncernu przez kontrolowany przez rząd PiS państwowy koncern paliwowy Orlen. Wtedy też, w 2021 roku, wszedłem w skład zespołu OKO.press. W OKO.press kieruję działem politycznym, piszę też materiały o polityce krajowej i międzynarodowej oraz obronności. Stworzyłem i prowadziłem poświęcony wojnie w Ukrainie cykl „Sytuacja na froncie” obecnie kontynuowany przez płk Piotra Lewandowskiego.
Dziennikarz, publicysta, rocznik 1978. Pracowałem w "Dzienniku Polska Europa Świat" (obecnie „Dziennik Gazeta Prawna”) i w "Polsce The Times" wydawanej przez Polska Press. W „Dzienniku” prowadziłem dział opinii. W „Polsce The Times” byłem analitykiem i komentatorem procesów politycznych, wydawałem też miesięcznik „Nasza Historia”. Współprowadziłem realizowany we współpracy z amerykańską fundacją Democracy Council i Departamentem Stanu USA cykl szkoleniowy „Media kontra fake news”, w ramach którego ok 700 dziennikarzy mediów lokalnych z całej Polski zostało przeszkolonych w zakresie identyfikacji narracji dezinformacyjnych i przeciwdziałania im. Wydawnictwo Polska Press opuściłem po przejęciu koncernu przez kontrolowany przez rząd PiS państwowy koncern paliwowy Orlen. Wtedy też, w 2021 roku, wszedłem w skład zespołu OKO.press. W OKO.press kieruję działem politycznym, piszę też materiały o polityce krajowej i międzynarodowej oraz obronności. Stworzyłem i prowadziłem poświęcony wojnie w Ukrainie cykl „Sytuacja na froncie” obecnie kontynuowany przez płk Piotra Lewandowskiego.
Komentarze