Skrajna bieda w Polsce spada od 2014 roku, co pomaga PiS wygrywać kolejne wybory. Trudno o mocniejszy przekaz w kampanii niż to, że partia pomogła najbiedniejszym. A spadek o trzy punkty procentowe od 2014 roku to około 1,2 mln osób, którym udało się wyjść ze skrajnej biedy.
Ale skrajne ubóstwo, jak sama nazwa wskazuje, jest ekstremalnym wskaźnikiem. Zmniejszenie jej o prawie połowę w ciągu pięciu lat jest dużym sukcesem. Jednak to, że 4,2 proc. Polaków żyje poniżej tej granicy, oznacza, że
wciąż co 25 Polak czy Polka wegetuje w stanie zagrożenia dla zdrowia i życia.
Wysokość granicy skrajnego ubóstwa (minimum egzystencji lub minimum biologiczne) wyznacza Instytut Pracy i Spraw Socjalnych.
W 2019 roku było to między 506 a 616 złotych na osobę w gospodarstwach pracowniczych i 497 a 585 w gospodarstwach emeryckich – w zależności od wielkości gospodarstwa domowego.
Tak skromna kwota ma wystarczyć na żywność, koszty mieszkania, odzież i obuwie, ochronę zdrowia i higienę osobistą. Wydaje się to niemożliwe i… nie jest możliwe.
3,5 mln osób żyje w stanie ubóstwa ustawowego, a prawie 5 mln – ubóstwa relatywnego, mając do dyspozycji miesięcznie na osobę mniej niż 626 złotych.
Zobacz, czym jest ubóstwo ustawowe i relatywne
Mamy też ubóstwo „ustawowe” – wyznaczane na podstawie kryteriów dochodowych do pomocy społecznej. W 2019 roku to kryterium dla jednoosobowego gospodarstwa domowego wyniosło 701 zł miesięcznie oraz 528 zł na osobę w wieloosobowych gospodarstwach domowych. Według GUS w 2019 roku było to 9 proc. Polaków – prawie 3,5 mln osób.
Dalej jest ubóstwo relatywne. To już 13 proc. z nas, czyli prawie 5 milionów osób. W tej kategorii mieszczą się gospodarstwa domowe, które miesięcznie wydają poniżej połowy przeciętnych wydatków. Według GUS, przeciętne miesięczne wydatki gospodarstw domowych na osobę w 2019 roku wynosiły 1252 złote. A to daje 5 milionów Polaków, którzy miesięcznie wydają na osobę mniej niż 626 złotych.
Sfera niedostatku – życie z niezaspokojonymi potrzebami
Ale istnieje jeszcze jedno, mniej znane pojęcie używane do opisu ubóstwa: sfera niedostatku.
Żyje w niej prawie 40 procent Polaków, czyli około 15 milionów osób.
Według Instytutu Pracy i Spraw Socjalnych życie w sferze niedostatku oznacza wydatki poniżej minimum socjalnego, wyznaczanego przez Instytut. Tutaj granica jest mniej więcej dwa razy wyższa niż przy skrajnym ubóstwie, a rozpiętość w zależności od składu gospodarstwa domowego – większa.
Według autorów obliczeń:
„Zakres i poziom zaspokajanych potrzeb w minimum socjalnym winny zapewniać takie warunki, aby osobie na każdym etapie jej rozwoju umożliwić reprodukcję sił życiowych, posiadanie i wychowanie potomstwa oraz utrzymanie więzi społecznych”.
Mówiąc prościej: życie poniżej tych kwot oznacza potencjalne naruszenie podstawowych potrzeb biologicznych i społecznych: niedożywienie, utrudnienie kontaktów z innymi ludźmi oraz utrzymania i wychowania dzieci.
Niedostatek po części tłumaczy fatalną sytuację demograficzną Polski.
Dokładne wartości tych granic możemy prześledzić na wykresie:
Instytut przyjmuje teoretyczne modele rodziny, DS oznacza dziecko starsze (13-15 lat) a DM dziecko młodsze (4-6 lat).
Ile osób w Polsce oszczędza?
Prześledźmy, co dokładnie oznaczają te wartości.
Pamiętajmy, że są to wydatki, a nie dochody. To znaczy, że rodziny mogą mimo wszystko odkładać pewne sumy pieniędzy. Ale mało kto zdecyduje się na oszczędzanie przy tak niskim poziom konsumpcji.
Według gusowskiego badania koniunktury konsumenckiej 2019 rok był pierwszym, gdy (minimalnie) więcej niż połowa badanych deklarowała, że zaoszczędziła pieniądze: 50,4 proc. deklaruje oszczędzanie, 49,6 proc. nie udało się nic zaoszczędzić. Można założyć, że większość najbiedniejszych 40 proc. społeczeństwa nie oszczędza.
Co daje 500 plus?
Przyjrzyjmy się teraz czteroosobowej rodzinie. Żeby znaleźć się w strefie niedostatku, taka rodzina musi wydać poniżej 3873 złotych w ciągu miesiąca. 500 plus daje im 1000 złotych miesięcznego dochodu. Zostaje jeszcze 2873 złote. Zakładając, że w danym miesiącu nie oszczędzają, to jeden rodzic zarabiający 3,8 tys. brutto, czyli poniżej gusowskiej mediany, która wynosi 4,1 tys. brutto. Jeżeli tę kwotę rozłożyć na dwójkę rodziców, oboje zarabialiby 1436,5 zł netto, czyli poniżej pensji minimalnej (1920 zł netto). Może to też być jedna osoba zarabiająca pensję minimalną i druga zarabiająca poniżej tysiąca złotych.
Gdyby nie było 500 plus, dochody rodziców (pamiętajmy o założeniu, że nie oszczędzają) musiałyby się podnieść znacznie. Jeden zarabiający rodzic musiałby zarabiać 5,3 tys. zł brutto, dwójka zarabiających musiałaby otrzymywać nieco powyżej pensji minimalnej.
Średnia pensja w 2019 roku wyniosła 4918 złotych brutto, ale dwie trzecie Polaków zarabia poniżej tej kwoty. W OKO.press szacowaliśmy, że realna mediana zarobków netto wynosi w Polsce około 2,7-2,8 tys. złotych. Połowa z nas zarabia mniej.
Ponad połowa na żywność i mieszkanie
W takiej czteroosobowej rodzinie na granicy sfery niedostatku, 57,5 proc. wydatków to żywność i mieszkanie. Jeżeli wyłączymy z tego koszty wyposażenia, na użytkowanie i energię zostaje 937 złotych miesięcznie. Jeśli bardzo ostrożnie założyć 137 złotych na prąd, mamy 800 złotych na mieszkanie dla czteroosobowej rodziny. I to chyba największa słabość tego wskaźnika, bo trudno wyobrazić sobie czynsz za wynajem lub ratę kredytu mieszkania dla czteroosobowej rodziny za tę kwotę.
Według serwisu morizon.pl średni koszt wynajmu dwupokojowego mieszkania w Warszawie to 2800 zł, trzypokojowego – 3500 złotych. W Olsztynie będzie to 1400 zł za dwa pokoje i 1800 zł za trzy.
Innymi słowy: granica sfery niedostatku może słabo opisywać sytuację osób, które są zmuszone wynajmować mieszkanie na wolnym rynku albo spłacają kredyt mieszkaniowy. Tymczasem dostępność tańszych lokali komunalnych jest w Polsce niezmiennie bardzo niska. Więcej pisaliśmy o tym m.in. tutaj:
Nawet 60 proc. rolników w ubóstwie
Pojedynczy odsetek – 39,4 proc. Polaków żyjących w sferze niedostatku – też jest mylący. W niektórych grupach społecznych jest znacznie wyższy. Wśród gospodarstw domowych:
- utrzymujących się z niezarobkowych źródeł innych niż emerytury i renty
- rolników
- których głowa rodziny miała wykształcenie co najwyżej gimnazjalne
wskaźnik ten mieści się między 60 a 62 proc.
Wśród gospodarstw z co najmniej trójką dzieci to 55 proc. Zauważmy, że wartość minimum socjalnego na osobę w czteroosobowej (968 zł) i pięcioosobowej (948 zł) rodzinie jest zbliżona. To znaczy, że przy trzecim dziecku rodzina na granicy sfery niedostatku musi albo znacząco zwiększyć swoje dochody, albo w tę sferę spada. I 500 plus tutaj nie wystarczy, bo ta różnica to 868 złotych.
Na wsi natomiast w sferze niedostatku znajduje się 52 proc. osób. W całej populacji zasięg sfery niedostatku od 2015 roku spadł o 3,3 pkt proc., na wsi o 3,5 proc. Nie ma więc tutaj zasadniczej różnicy.
Warto zauważyć, że grupy szczególnie narażone na ubóstwo znacznie częściej niż zamożniejsi obywatele głosują na PiS. W II turze wyborów prezydenckich 2020 Dudę poparło:
- 77 proc. ludzi z wykształceniem podstawowym i gimnazjalnym;
- 64 proc. mieszkańców wsi, w tym aż 81 proc. rolników. Połowę wszystkich głosów Duda zebrał na wsi.
Województwa – między 30 a 55 proc.
Różnice regionalne są duże. Między sąsiadującymi województwami: pomorskim i warmińsko-mazurskim jest aż 25 pkt. proc. różnicy.
Polska dzieli się tutaj na wschód i zachód, z trzema wyjątkami w centrum.
Pierwszy wyjątek – Mazowsze, jest łatwy do wytłumaczenia. W Warszawie i przylegających do niej miejscowościach mieszka około 40 proc. mieszkańców województwa mazowieckiego. Różnica w zarobkach w Warszawie i reszcie województwa jest ogromna. Nie mamy danych z podziałem na Warszawę i resztę województwa. Jeśli przyjąć, że w Warszawie ten odsetek wynosi tyle, ile w miastach powyżej 500 tys. (18 proc.), to w pozostałej części województwa około 40 proc. osób żyje w sferze niedostatku.
Dla Wielkopolski (i w mniejszym stopniu także kujawsko-pomorskiego) decydujący jest zapewne odsetek ludności wiejskiej, który jest większy niż w sąsiednich województwach zachodnich. W Wielkopolsce to 45,7 proc. W województwie zachodniopomorskim 31,5 proc., dolnośląskim – 31,4 proc.
Ogółem spadek odsetka osób żyjących w sferze niedostatku jest też znacznie mniejszy niż spadek ubóstwa. W pierwszym przypadku przez cztery lata odsetek zmalał o 7,7 proc., w drugim o aż 35,4 proc.
W kwestii najbiedniejszych 15 milionów obywateli Polski jest więc jeszcze bardzo dużo do zrobienia.
_ Czy PRAWO DO OSZCZĘDZANIA nie powinno być podstawowym prawem zwykłego człowieka pracy? To dość oczywiste, że pracownik otrzymujący najniższe wynagrodzenie nie ma szans, aby np. z każdej wypłaty zaoszczędzić np. 20% i odłożyć sobie na koncie. Gdyby tak robił, to co 5 miesięcy miałby odłożoną szóstą pensję i mógłby planować coś więcej niż tylko marne jedzenie, marne ubranie, opłaty obowiązkowe za mieszkanie, prąd, wodę, ciepło, tani alkohol i znowu czekanie na wypłatę.
_ Godne życie zaczyna się chyba dopiero wtedy, gdy proste biologiczne potrzeby mogę uznać za zaspokojone.
_ Koszty mieszkań odgrywają tu szczególnie bolesną rolę. Ze zwykłej płacy za pracę, miliony polskich rodzin nie mogą kupić lub wynająć mieszkania. Cały czas przeszkodą są HORRENDALNIE WYSOKIE CENY MIESZKAŃ, nie pasujące do dochodów przeciętnych ludzi. Trudno podejrzewać, aby to był jakiś celowy spisek, ale łatwo zauważyć prawo i reguły wymuszane przez silnych graczy na rynku mieszkań.
Jeszcze jedna uwaga:
_ Bieda, niedostatek i zamożność przekładają się na WYNIKI GŁOSOWANIA W WYBORACH. Wprawdzie nie tak prosto, żeby kwota dochodu wprost wskazywała na którą partię zagłosuje wyborca, ale po „przetłumaczeniu” zamożności na świadomość społeczną, ekonomiczną i wspólnotową – korelacje można wykazać. Teraz już od mądrości lub cynizmu polityków zależy, czy skutecznie zdobędą rząd dusz i na czyj użytek to wykorzystają.
Po to, aby skierować głosy ubogich wyborców na korzyść władzy (co jest absurdem) koniecznym jest wskazanie im winnych nędzy. W tym tkwi przyczyną podziałów społeczeństwa wywoływanych i stymulowanych przez PiS. Wiadomym jest, że w zacofanej gospodarczo Polsce, ubodzy stanowia większość. To oni są potencjalnymi decydentami, ustanawiającymi partie władzy. Wystarczy skierować ich gniew na wykształciuichow, ateistow, lewaków, pedałów, rudych i cyklistów aby dorwac się do budżetowego koryta.
Wydaje się, że to nie czas na rozważania o nędzy polskiego społeczeństwa. Utrwalająca się epidemia nie sprzyja bowiem walce z ubóstwem. Propagandyści i zwolennicy PiS mogą nawet uznać, że ograniczenie biedy o 3 pkt % w ciągu 5 lat zasługuje na pochwałę. Tymczasem władza skrzętnie ukrywa prawdę o nędzy i publikuje z ochotą szalbiercze informacje. Publikowane są np wysokości średnich zarobków bez dominujących. Do tego z pominięciem firm zatrudniających poniżej 10 osób. Nie ujawnia się przyczyn inflacji. Likwidacja oprocentowania lokat bankowych stoi w sprzeczności z kosztami kredytów. Nie ma nawet prób opanowania drożyzny mieszkan. Nie publikuje się danych na temat wzrostu kosztów działania państwa. W tej sytuacji dyskutowanie o biedzie odbieram jako nagrywanie się z losu nią dotkniętych.
Wg mnie ten artykuł jest o czymś ważnym i o niczym.
Zanim napiszę o co mi chodzi dam przykład znajomego na \"wsi\" :
Kolega ma żonę, dwójkę dzieci i nie licząc jednego wydatku jest wg autorki postu w ubóstwie 🙂 . Na życie, ogólnie opłaty na 4 osobowa rodzinę wydają mniej niż tys złotych. Maja spory dom z panelami słonecznymi, spory wiatrak, duży zestaw akumulatorów pozwalający na samozasilanie w prąd kilkanaście godzin, ma rekuperację z wymiennikiem ciepła ma swoją studnię, swoje owoce i warzywa, przetwory, pieką sami chleb, od sąsiada biorą mleko, śmietanę, jajka, jakieś mięso. I była by kwota średnio 1 tys na utrzymanie, gdyby nie to ze dzieci chodzą do prywatnej szkoły i to kosztuje ponad 4 tys miesięcznie, no i wycieczki w lecie i zimie za granicę.
I teraz do meritum: na wsi bieda jest relatywna, bo ludzie tam mają swoje płody rolne, jakąś krówkę, jajka itd. Zakupów mogą robić naprawdę niedużo i nie przymierać głodem.
Druga sprawa to wędka – jestem absolutnym przeciwnikiem pomagania ludziom poza absolutnymi wyjątkami poprzez zaspokajanie ich potrzeb życiowych ! Jestem za tym, by pomagać im znaleźć zatrudnienie, pomóc się przekwalifikować, zreformować szkołę tak, by dzieci z biedniejszych rodzin otaczać szczególną opieką polegającą na tym by do biedy rodziców nie wrócili – to jest co jakiś czas badanie dzieci jakie mają uzdolnienia, pomagać im je rozwijać, finansować doszkalanie, fundować stypendia, ale nie dopiero jak ktoś osiąga wybite wyniki, ale już jak na to się zanosi. Rodzice którzy nie wspierają dzieci w wyjściu z ubóstwa powinni mieć ograniczone prawo do wychowywania swoich dzieci, lub je całkiem zabrane.
Jeśli tego nie zrobimy, nigdy tego ubóstwa się nie pozbędziemy. A będzie coraz gorzej – świat się rozwija, coraz mniej są potrzebni ludzie do wykonywania prostych prac, a za kilkanaście – kilkadziesiąt lat nie będą potrzebni wcale ( rozwój nauki i techniki).
Adam KE, częściowo się zgadzam, że ubóstwo na wsi powinno być trochę inaczej mierzone niż w mieście. Przede wszystkim mieszkanie. Nie mówię o wypasionych willach, ale większość ma domy, w razie potrzeby sposobem gospodarskim dobudowują, przebudowują. Podatek za domy mieszkalne nie jest wysoki. Podstawowy element wydatków czyli opłata za mieszkanie odpada. Z żywnością też są większe możliwości.
Zgadzam się – napisałem o żywności, a dom na wsi robi jeszcze większą różnicę. Nie można porównać zgodnie z Pani postem mieszkania nawet swojego, gdzie czynsz, opłaty ( woda, gaz, prąd, a przede wszystkim ogrzewanie) są znacznie inne, niż utrzymanie małego domku na wsi. Wkładanie jednego i drugiego do tego samego worka jest bez sensu, bo ten w ubóstwie na wisi może mieć życie porównywalne do nawet nie specjalnie biednego w mieście.
Wieś daje dużo większe możliwości pod wieloma względami, natomiast jest jeden poważny minus – szkoła. Na wsi szkoły są w dużej większości znacznie gorsze niż w mieście. W mieście jest konkurencja – jeśli szkoła ma złą opinię, ma coraz mniej uczniów i jest likwidowana. Na wsi gdzie jest jedna nie ma powodów by być dobra, wymagająca. To się wiąże z tym, że uczeń teoretycznie piątkowy po szkole na wsi trafia do liceum w mieście i ma często spore problemy, większe niż przeciętny uczeń z miasta w tym liceum. Tu jest minus likwidacji gimnazjów – gimnazja pomagały dzieciom po podstawówce na wsi dostać się do dobrych liceów w mieście uzupełniając braki z podstawówki. Teraz dziecko na wsi z biednej rodziny ma bardzo niewielkie szanse na niepowielenie losu swoich rodziców. I to jest główny problem na wsi.
Mam podobną jak Pan ocenę sytuacji mieszkańców wsi. Zgadzam się też z postulatami dotyczącymi kształcenia dzieci.
Sposób i jakość kształcenia dzieci jest fundamentem dla odpowiedzi, czy będziemy krajem w czołówce światowej, czy będziemy ogonem.
Osobiście uważam, że obecna szkoła w Polsce idzie w tym drugim kierunku – konkursy z wiedzy o JPII wysoko punktowane przy rekrutacji do liceów ? Co to ma być ?
Panie Adamie, ale wieś to nie to samo co rolnictwo. Mylenie tego jest poważnym błędem. Nie każdy na wsi ma swoje pole i jest rolnikiem.
Wieś jest pewnym agregatem, który skupia zarówno obszary typowo rolnicze, jak i obszary, gdzie funkcja rolnicza jest zredukowana. Dużo by o tym pisać. Warto zajrzeć do Monitoringu Rozwoju Obszarów Wiejskich autorstwa M. Stanny i in.
Co do pomocy. Sprawa nie jest taka 0-1. Zanim zacząłem zajmować się ubóstwem, miałem dość radykalne poglądy, niestety badania prowadzone przeze mnie otworzyły mi oczy na wiele spraw. Nie każdy da sobie radę bez pomocy. Oczywiście idealnie byłoby, gdyby szkoła uczyła nas na tyle byśmy wszyscy w życiu mogli sobie poradzić, ale tak nie jest. Jest znaczna grupa osób dysfunkcyjnych, czy możemy pozwolić sobie na to by te osoby nie miały szans realizacji potrzeb? Toż to czyste marnotrawienie kapitału ludzkiego, te osoby bez naszej pomocy nie zawsze są w stanie wyjść z trudnej sytuacji życiowej.
W dużej mierze zgadzam się z tym, że pomoc jest źle ukierunkowana, często marnotrawiona…
A co do biedy relatywnej – zawsze będzie – ze względu na sposób jej liczenia – 60% mediany dochodów ekwiwalentnych. Przy czym, to co w jednych krajach już jest biedą w innym może być stanem zamożności. Ale to inna sprawa.
Zapewne nie mam takiej wiedzy jak Pan, bo się tym zawodowo nie zajmuję. Bazuję jedynie na własnej obserwacji. Zgadzam się, że wieś to nie jest tylko rolnictwo. Obecnie bardzo modne jest nawet przeprowadzanie się klasy średniej i wyższej na wieś,i są wsie gdzie stanowią większość nawet. Co do rodzin dysfunkcyjnych, to są też w mieście, i z mojej obserwacji tu głownie problemem jest alkoholizm, który uniemożliwia poprawę stanu tych rodzin.
Zdaję też sobie sprawę, że są różne sytuacje i różni ludzie nieporadni życiowo z rożnych względów, jednak tam gdzie się da powinno się ograniczyć rybę, a zamiast tego zaproponować wędkę.
Stan zamożność czy też biedy na wsi jest zbyt trudny dla polskich "politykow i ekonomistów". Dlatego też życie z rolnictwa zostało wyłączone z działalności gospodarczej. Czyli wsi nie dotyczy podatek dochodowy, wielopiętrowe składki ZUS, parapodatki, okradanie z kapitału emerytalnego itp. Klasycznym przykładem jest sytuacja opisana przez Adama KE. Gdyby jego zamożny sąsiad nie był rolnikiem, już byłby ścigany za ukrywanie dochodów, nielegalną działalność gospodarczą itp. Dlatego też podtrzymuję opinie, że dyskutowanie o biedzie w Polsce, bez ujawnienia jej źródeł, to naigrywanie się z osób nią dotkniętych. Dodam, że to zasłona dymna, mająca chronić osoby faworyzowane przez państwo.
Mała uwaga – kolega nie jest rolnikiem – mieszka tylko na wsi. Oboje z żoną mają wysokie stanowiska w prywatnych firmach. Natomiast prawdą jest, że na wsi jest sporo rolników, gdzie pomijając ich wygląd a czasem zapach można powiedzieć że są milionerami – mają maszyny za czasem setki tysięcy i przychody w milionach.
To w niczym nie zmienia mojego poglądu na stosunek władzy do rolnictwa. Wygląd i zapach nie mają tu nic do rzeczy.
Uwaga do rolników. W Polsce jest dalej ok. 10 mln gospodarstw z których tylko ok. 1 % wytwarza żywność na sprzedaż i eksport. To ci z traktorami droższymi od Bentleya. Ich jest niewielu. Pozostali głównie hodują dla siebie lub sąsiadów. Ok. 40 % ludności na wsi utrzymuje się z różnych rent, dopłat etc. + działka + czasami jakaś fucha. Ludność wielska nie jest zaliczna do bezrobotnych – ale realnie tak należałoby uznać, że większość z tych ludzi jest jak bezrobotni.
Co dziś już realizuje futurystyczne wizje powszechnego braku pracy.
Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę większość tzw rolników, gdzie mają małe pola i produkują tylko na swój użytek, oraz dorabiają sobie rożnymi dorywczymi pracami , to dalej nie można ich porównać do biednych w mieście. Biedny na wsi ma sporo za darmo że tak powiem (wymaga niewielkiego nakładu pracy), tego co biedny w mieście musi sobie kupić. No ludzie o których Pan pisze nie są zainteresowani statusem bezrobotnego, bo nie są zainteresowani często pracą od 6 – 14 5 dni w tygodniu. Oni pracę w swoim mniemaniu mają, jakiej biedny w mieście nie może mieć.
Co do futurystycznych wizji – one mało są futurystyczne, bo wg mnie już się to realizuje małymi krokami – 15 lat temu 10 chłopa kopało rowy pod kable, gazy itd, Dziś robi to jedna mała koparka. Mógłbym długo tak wymieniać. W każdym razie specjaliści przewidują, że za 20- 30 lat bezrobotnych żyjących z zasiłków może być nawet 50 – 60 % ! Automatyzacja i robotyzacja, sztuczna inteligencja zlikwiduje zawód kierowcy, sprzedawcy w sklepie, ale i prawnika czy nawet lekarza i wiele jeszcze. To będzie wyzwanie dla rządzących co z ta masa zrobić.
A rzadzacy od 30 lat i ponoszacy odpowiedzialnosc za biede rozni Balcerowicze,Bieleckie,Suchockie,chodza bez kary i smieja sie narodowi w twarz.Najwyzsza pora powiazac sposob i efekty rzadzenia z odpowiedzialnoscia karna.