0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.plFot. Sławomir Kamińs...

Osiem lat rządów PiS to wielka zmiana kulturowa, jaka się zadziała wokół aborcji. W 2020 roku, gdy przez Polskę przechodziły największe protesty, miał miejsce punkt zwrotny.

Okazało się, że aborcja nie jest problemem światopoglądowym, a konkretnym, ważnym i potrzebnym doświadczeniem dziesiątek tysięcy Polek.

Aborcja stała się doświadczeniem – tym faktycznym, bo w końcu zaczęłyśmy mówić o swoich ciążach, poronieniach, aborcjach. Przestała też być tak bardzo abstrakcyjna – tysiące kobiet zaczęło się zastanawiać, co zrobią, jeśli znajdą się w sytuacji zagrożonej ciąży.

Po 28 latach funkcjonowania w tak zwanym „kompromisie” i wmawiania nam, że aborcja to temat zarezerwowany dla polityków, prawników, lekarzy i księży, zobaczyłyśmy, że to nie dla nich, a dla nas ma ona ważny, personalny wymiar.

Aborcja to nie sprawa Dudy

Przez Polskę przetacza się właśnie kolejna aborcyjna debata. W Sejmie czekają już trzy projekty, dwa Lewicy i jeden Koalicji Obywatelskiej. Kolejny projekt zapowiedziała Polska 2050.

Niewątpliwie obserwujemy aborcyjne wzmożenie i polityczne targi – politycy dyskutują, kiedy głosować, jak głosować i na co głosować. Każdy chce mieć sukces – Lewica od wielu lat konsekwentnie mówi o zamianie prawa, składa projekty, angażuje się w komitety obywatelskie.

W KO też w końcu zaszła zmiana – obietnica dana w kampanii wyborczej jest podtrzymywana. Najbardziej niejasna wydaje się sytuacja w Trzeciej Drodze, której bardziej niż na dostępie do aborcji i tym samym uszanowaniu głosów swoich wyborczyń, zależy na „kradzieży” elektoratu rozpadającej się antyaborcyjnej prawicy. Widzimy to, gdy zarówno w PSL, jak i w Polsce 2050. Liderzy tych dwóch ugrupowań na pewno są bardziej konserwatywni w kwestii aborcji niż poszczególne posłanki tych ugrupowań.

Przeczytaj także:

Referendum to nie rozwiązanie

Szymon Hołownia ciągle opowiada o powrocie do “kompromisu”, Joanna Mucha twierdzi, że tylko referendum aborcyjne gwarantuje zmianę prawa i sugeruje, że to właśnie ich rozwiązanie jest Dudo-odporne, bo rzekomo prezydent nie będzie miał odwagi zignorować głosu społeczeństwa.

Z perspektywy osób pomagających w aborcjach, wolałybyśmy własnymi macicami nie sprawdzać, kogo szanuje Andrzej Duda.

Po pierwsze, granie pod antyaborcyjnego prezydenta i, przekonanie, że na pewno coś zrobi albo czegoś nie zrobi, jest naiwne. Bezpodstawna wiara, że „tym razem” Duda zrobi „co należy”, obracała się już przeciwko ówczesnej opozycji za czasów agresywnego przejmowania sądownictwa przez Kaczyńskiego, Ziobrę i resztę PiS-u. A teraz po sprawie z Kamińskim i Wąsikiem widzimy, tym bardziej że Duda jest nie tylko nieprzewidywalny, ale też dzięki temu odporny na rozpad swojego macierzystego ugrupowania.

Po drugie, referendum aborcyjne może nas cofnąć z debatą o aborcji do czasów, z których zabrały nas protesty w 2020 roku. Referendum oznacza też kampanię, na której wszystkie swe siły skupi tracąca władzę skrajna prawica. Po całej Polsce będą jeździć antyaborcyjne żuki, a to, co dzieje się od kilku miesięcy pod szpitalem w Oleśnicy, zapanuje w całej Polsce.

Dla grup antyaborcyjnych takich jak Ordo Iuris czy organizacja Kai Godek, referendum to sto razy lepsze polityczne złoto, niż dla Kaczyńskiego „więzień polityczny” Kamiński. Pieniądze, które płynęły z Funduszu Sprawiedliwości za czasów PiS na antyaborcyjny lobbing, będą płynąć z USA (i nie tylko). A organizacje aborcyjne wszystkie swoje środki dalej będą przeznaczać na zabiegi aborcyjne i tabletki, bo umożliwianie aborcji to dla nich priorytet.

Aborcja to nie polityka

Powiedzmy sobie szczerze: referendum aborcyjne to strategia antyaborcyjna. To woda na młyn dla antyaborcyjnych ideologów, to podtrzymywanie fałszywej narracji, że aborcja to sprawa światopoglądowa, wobec której musi zapanować ogólnonarodowa zgoda i w końcu to próba przejęcia elektoratu PiS.

Z jednej strony, ciekawie jest obserwować, po tylu latach ciszy, to aborcyjne wzmożenie, ale z drugiej strony jest to niezwykle frustrujące.

Wyścig na składanie projektów (aż trzy projekty w ramach jednej rządowej koalicji!) i konsultacje na ostatnią chwilę – to wszystko pokazuje, że dla polityków i polityczek aborcja jest ważną kwestią, ale ciągle jest to przede wszystkim kwestia światopoglądowa.

Dla setek tysięcy kobiet aborcja jest ważna w zupełnie inny sposób niż dla nich. Nie jako polityczna lina do przeciągania, ale jako praktyczne i potrzebne rozwiązanie, do którego chcą mieć dostęp.

To, co jest najbardziej niepokojące, to że niemal cała aborcyjna debata koncentruje się wyłącznie na… przekonaniach posłów, liderów, ugrupowań, na politycznej przepychance, które – powiedzmy sobie szczerze – niewiele kogokolwiek obchodzą.

Problemy posłów nie są nasze

Posłowie głośno licytują się, debatują, mówią, na co mogą się zgodzić, a na co nie, co jest im bliskie, a co kompletnie nie do zaakceptowania czy zbyt kontrowersyjne.

Poseł Suchoń z Trzeciej Drogi twierdzi, że bliski jest mu model niemiecki, a w przypadku referendum zapyta żony, jak głosować. Marszałek senior Sawicki rozpędza się i proponuje referendum również w kwestii tabletki “dzień po” dostępnej dla nastolatek. Wszyscy pozornie są jednak zgodni – twierdzą, że każdy chce dobrze dla polskich kobiet i uważają, że różnią ich strategie. Faktem jest jednak, że głowią się oni nie nad nieuchronną normalizacją dostępu do aborcji, a nad jej ograniczeniem.

W tej szerokiej debacie nie pojawia się jeden bardzo ważny aspekt: aborcja to problem systemowy, a nie indywidualny czy moralny. Aborcja to kwestia zdrowia publicznego, a nie “kontrowersyjna sprawa”.

W dostępie do aborcji nie chodzi o poglądy posłów czy posłanek, ale zbudowanie tak systemu, by dostęp do aborcji był rzeczywiście realny i zgodny z najnowszą wiedzą medyczną.

Problemem jest brak wiedzy lekarzy

Najpoważniejszym problemem nie jest to, że koalicja rządowa ma "różne pomysły”, ale fakt, że polski personel medyczny na 31 lat został wyłączony z praktykowania i zdobywania wiedzy z zakresu aborcji, a aborcja przez ostatnie 31 lat bardzo się zmieniła.

Dziś, w większości krajów aborcja wykonywana jest tabletkami bez nadzoru medycznego. Łyżeczkowanie praktykowane przez polskich lekarzy jest stanowczo odradzane przez WHO, FIGO (International Federation of Obstetrics and Gynecology) czy RCOG (The Royal College of Obstetricians and Gynaecologists).

Naprawa tych ponad 31-letnich zaniedbań nie może ograniczać się wyłącznie do zmiany prawa i ustaleniu, gdzie wszyscy stoimy. Nie wystarczy też legalizacja aborcji.

Polska potrzebuje porządnej zmiany

Tu są potrzebne reformy i głębokie zmiany systemowe obejmujące medycynę, edukację medyczną, zmiany w prawie farmaceutycznym i kodeksie karnym i zmiana sposoby myślenia. Przede wszystkim potrzebna jest implementacja wytycznych Światowej Organizacji Zdrowia, bo dziś aborcja w polskim szpitalu zupełnie ich nie spełnia.

To grupy nieformalne pomagające w aborcjach pracują zgodnie z wytycznymi WHO, a nie polski personel medyczny.

Podobnie było w latach 70. w USA, gdy wreszcie zalegalizowano aborcje. Lekarze, personel medyczny uczyli się od feministek, które pomagały w aborcjach.

Jesteśmy w ważnym momencie – możemy napisać prawo zgodne z najnowszymi wytycznymi WHO. Ale żeby to się stało, politycy muszą zrozumieć, że aborcja nie jest o nich i ich poglądach, ale o nas. O realnych osobach, które mogą zajść w ciążę i mogą potrzebować aborcji.

Najważniejszą kwestią jest faktyczny dostęp, a nie 12., 13., czy 14. tydzień legalności zabiegu. Ustalanie limitu legalności jest nie tylko posłocentryczne, ale też płodocentryczne.

Nasze zdrowie i bezpieczeństwo znika w cieniu tych debat

Przeciąganie liny pomiędzy Trzecią Drogą, KO a Lewicą znowu może skończyć się pseudokompromisem, czyli brakiem dostępu do aborcji, ale fałszywym sukcesem politycznym. Aborcja nie może być elementem gry politycznej. Prawo aborcyjne nie może powstawać poprzez licytację wąskimi sytuacjami, na które prawo zezwoli. Bo takie licytacje “wyjątkowych sytuacji” czasem wygrywają stronnictwa progresywne, ale czasem wygrywają fanatycy. Jednak zawsze, ale to zawsze, tę licytację przegrywają kobiety.

Konieczne jest postawienie w centrum osób, które mogą potrzebować aborcji, a nie poglądów posłów.

Ważne kwestie wymagają pilnych rozwiązań: w polskich szpitalach nie ma sprzętu do aborcji próżniowych, lekarze nie znają innych metod niż stare i odradzane łyżeczkowanie. Z zatwierdzonych podręczników dla studentów i studentek medycyny nie dowiemy się nic o przerywaniu ciąży. Aborcji – jednego z najczęściej wykonywanych zabiegów w ginekologii – nie uczy się w trakcie studiów medycznych w Polsce.

Tymczasem złożone ustawy aborcyjne nie oferują rozwiązania tych problemów, bo skupiają się na “moralnych kwestiach”, a nie systemowych.

Weźmy przykład ustawy KO, która mówi, że aborcja ma być legalna do 12. tygodnia bez podawania przyczyny, i w pierwszej wersji zakładała, że zabieg ma odbyć się wyłącznie w szpitalu.

Dlaczego to mają być szpitale?

Eksperci z WHO, czy znanych towarzystw medycznych takich jak FIGO, czy RCOG zapytaliby: po co chcecie wpychać całe rzesze osób do szpitali, skoro są tabletki aborcyjne?

Jak możecie rekomendować szpitale z niewykwalifikowanymi, anty-aborcyjnymi lekarzami, gdy lepszym i bezpieczniejszym rozwiązaniem jest dostęp do tabletek, którymi aborcję można spokojnie zrobić samodzielnie w domu?

Z perspektywy ekonomii zdrowia publicznego nie ma to kompletnie sensu. Czy polskie szpitale są w ogóle gotowe na dodatkowe ponad 300 pacjentek dziennie? Czy kogoś interesuje też to, jak one w tych szpitalach zostaną potraktowane? Co usłyszą od personelu, który do tej pory nie miał żadnej styczności z osobami w niechcianych ciążach?

Od razu nasuwa się też pytanie: kto będzie robił te aborcje w polskich szpitalach? No i jaką metodą, skoro polscy lekarze umieją tylko archaiczne łyżeczkowanie?

W Polsce szanse na zdobycie teoretycznej wiedzy mają dopiero lekarze i lekarki na specjalizacji ginekologicznej. W Anglii, Nowej Zelandii czy ostatnio w Kalifornii prawo do wykonywania aborcji w pierwszym trymestrze niedawno zdobyły pielęgniarki i położne.

Gdzie jest bezpieczna aborcja?

Od 2012 roku WHO podkreśla, że aborcje są bezpieczne, gdy przeprowadzane są bezpiecznymi metodami, odpowiednimi do długości ciąży, kiedy osoba przeprowadzająca aborcje posiada potrzebne do tego umiejętności.

Ustawy proponujące zmiany powinny to odzwierciedlać. A przede wszystkim trzymać się dwóch naczelnych zasad:

  • aborcja tak szybko, jak to możliwe
  • i tak późno, jak to konieczne,

bez zbędnych i nieuzasadnionych medycznie barier.

Druga zasada to stawianie w centrum osoby w niechcianej ciąży, a nie polityków czy lekarzy.

Od ponad 30 lat aborcje dzieją się tylko dlatego, że poszczególne osoby znajdują sposoby na to, żeby je mieć. Ostatnie lata to zasługa grup nieformalnych i aktywistek działających w Polsce, ale także współtworzących ogromną sieć wsparcia w Europie, darowizn od Belgii, Francji, czy Holandii. Tylko w ciągu trzech ostatnich lat aborcje z Aborcją Bez Granic miało ponad 132 tysiące osób z Polski. Każdego dnia co najmniej 128 osób ma z nami bezpieczne aborcje, a szacujemy, że obsługujemy połowę zapotrzebowania. Wydałyśmy na te aborcje ponad 4 miliony złotych.

Tymczasem politycy trwają w naiwnym przekonaniu, że my czekamy na ich zgodę. Że w Polsce aborcja dopiero zacznie się, jak oni zagłosują, a prezydent podpisze.

Tymczasem aborcja się dzieje każdego dnia, bez tej politycznej kontroli.

Najpierw dekryminalizacja

Dlatego apelujemy do polityków i polityczek.

Najpierw dekryminalizacja, czyli usunięcie artykułu 152 z kodeksu karnego, a potem długa i solidna współpraca nad zbudowaniem systemu od nowa.

Nie potrzebujemy pozorowanych działań i fałszywych politycznych sukcesów.

  • Tu nie chodzi o to, która partia wygra te polityczną batalię, którzy politycy, mówiąc kolokwialnie, “dowiozą”.
  • Chodzi o dostęp do aborcji, bez wstydu, bez przepraszania i bez tłumaczenia się.
  • O aborcję robioną w zgodzie z najnowszą wiedzą medyczną i standardami.
;
Na zdjęciu Natalia Broniarczyk
Natalia Broniarczyk

Działaczka inicjatywy Aborcja Bez Granic i Aborcyjnego Dream Teamu

Na zdjęciu Kinga Jelińska
Kinga Jelińska

Działaczka inicjatywy Aborcja Bez Granic i Aborcyjnego Dream Teamu

Komentarze