0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: 02.07.2022 Radom . Radomskie Centrum Sportu " . Radoslaw Sikorski podczas " Konwencji Przyszlosci " Platformy Obywatelskiej . Fot. Marcin Kucewicz / Agencja Wyborcza.pl02.07.2022 Radom . R...

Kandydata na prezydenta Platforma Obywatelska wybierze w prawyborach. Tę decyzję zarząd PO podjął przez aklamację 9 listopada 2024. W prawyborach głosować będą w również koalicjanci PO, czyli: Zieloni, Inicjatywa Polska i .Nowoczesna.

A kandydatów jest dwóch: Radosław Sikorski i Rafał Trzaskowski.

Prawybory odbędą się najprawdopodobniej w sobotę 23 listopada 2024. Na 9 grudnia PO planuje konwencję w Gliwicach z udziałem oficjalnie już wybranego kandydata.

O sensie prawyborów, zaletach i słabościach obu kandydatów i ewentualnym konkurencie z PiS rozmawiamy z wiceprezydentem Katowic, byłym szefem Instytutu Obywatelskiego, think tanku Platformy Obywatelskiej, Jarosławem Makowskim.

Pytamy również o to, jaki Platforma ma pomysł na rządzenie Polską. Makowski mówi OKO.press:

  • „Zmienił się świat. Dziś nie definiuje się formacji głównie poprzez ideologię, ale poprzez wyzwania, którym musisz nieustannie stawiać czoła. To znaczy: im skuteczniejszą odporność państwa na rozmaite kryzysy jesteś w stanie zbudować, tym szansę na rządzenie są większe. Parafrazując Clintona: „Bezpieczeństwo głupcze!”
  • „Kluczem do trzymania władzy jest skuteczna reakcja państwa na pukające do naszych drzwi kryzysy. Bo nasze życie toczy się od kryzysu do kryzysu: pandemia, wojna, kryzys uchodźczy, powódź itd.”.
  • „Co ma być leitmotivem spójnej narracji obecnego rządu? Odpowiadam: BEZPIECZEŃSTWO. To będzie kryterium, jak ten rząd, również w czasie wyborów prezydenckich zostanie oceniony przez wyborców”.

Przeczytaj także:

„Nikt nie jest perfekcyjny. Celem jest prezydentura, a nie beatyfikacja”

Agata Szczęśniak, OKO.press: Po co wam, Platformie, te prawybory?

Jarosław Makowski: To jest usankcjonowanie tego, co i tak się dzieje. Od kilku tygodni rozgrywają się prawybory między Rafałem Trzaskowskim a Radosławem Sikorskim. Teraz zalegalizowano ten stan, mówiąc: „No to robimy prawybory. Niech ludzie zdecydują”.

Każde wybory wewnętrzne sprawiają, że partia zyskuje nową energię. To doskonałe przygotowanie do tego ostatecznego boju, który rozegra się w maju 2025. Dla dynamiki wyborczej czy mobilizacji partyjnej rywalizacja prawyborcza jest czymś dobrym.

Przed prawyborami można było usłyszeć, również od polityków PO, że rywalizacja między Rafałem Trzaskowskim i Radosławem Sikorskim nie jest na serio. Może oni sami traktują ją na poważnie. Ale nie Donald Tusk. On ich tylko podpuszcza, żeby zmobilizować Rafała Trzaskowskiego, zająć więcej czasu antenowego, wprowadzić większą dynamikę bardziej narracyjną i medialną: Rafał Trzaskowski nie zostanie koronowany na kandydata, tylko będzie musiał o to powalczyć. I z góry wiadomo, że to właśnie on tym kandydatem zostanie.

Nie wiem, kto zostanie ostatecznie kandydatem. Donald Tusk od lat głosi zasadę, zresztą co jakiś czas powtarzaną przez dziennikarzy, że władzy masz tyle, ile jej sobie weźmiesz, wywalczysz, stając do rywalizacji. Radosław Sikorski i Rafał Trzaskowski to są, używając trochę bokserskiego języka, zawodnicy wagi ciężkiej. Mają doświadczenie polityczne, zarówno krajowe, jak i zagraniczne.

Obaj są też bardzo mocno osadzeni w partii i obaj bardzo chcą być kandydatem Platformy Koalicji Obywatelskiej w walce o fotel prezydenta Rzeczpospolitej. Nie sądzę więc, żeby to było na niby. Ta rywalizacja jest też korzystna, gdyż mobilizuje elektorat, przykuwa uwagę mediów, przestawia wszystkich na kampanijny tryb.

Trzaskowski już jest spontanicznie wymieniany przez wyborców KO jako prezydent, więc niespecjalnie musi walczyć o ich poparcie. Sikorski – wiadomo, ma format polityka wagi ciężkiej, też międzynarodowy. Jakie jeszcze zalety mają obaj kandydaci?

Dla pełnienia funkcji prezydenta kluczowy jest mocny mandat, również partyjny. To, że za prezydentem stoi partia. Obaj są ważnymi postaciami Platformy Obywatelskiej i obaj są politykami znanymi większości Polek i Polaków.

Po drugie, obaj mają bardzo dobre kontakty zagraniczne, doświadczenie międzynarodowe, co również jest kluczowe z punktu widzenia pełnienia funkcji prezydenckiej. Kolejna istotna rzecz:

są w stanie wyjść poza twardy elektorat Koalicji Obywatelskiej. Trzaskowski bardziej w lewą stronę, Sikorski bardziej w centrową.

To, co ich łączy, to otwartość i chęć politycznego uczenia się. To oznacza budowanie swojej pozycji poprzez wyzwania, które przed tobą stoją.

I ostatnia rzecz, obaj gwarantują powagę urzędu. Funkcja prezydent w Polsce łączy się z powagą, wręcz dostojeństwem, którego tak bardzo brakuje obecnemu lokatorowi w Pałacu Prezydenckim, czyli Andrzejowi Dudzie.

„Jest pół roku na to, żeby pokazać nową twarz”

A słabości? Pojawia się argument, że Rafał Trzaskowski wbrew temu, co pan mówi, nie będzie w stanie sięgnąć po żaden szerszy elektorat niż wyborcy Koalicji Obywatelskiej i Lewicy. Bardzo lubią z tego argumentu korzystać ludowcy. Przypominają rozporządzenie w sprawie symboli religijnych w urzędach, ostrzegają, że PiS oprze na tym swoją kampanię: nie wybierajcie prezydenta, który będzie wam kazał zdejmować krzyże, zrobi to w całej Polsce.

W przypadku Radka Sikorskiego wiadomo, że będzie można wykorzystać jego ostre, czasem wręcz nieprzyzwoite wypowiedzi, które zostały nagrane. Jest też jego retoryczna nieobliczalność i brak pewności, czy zdobędzie głosy młodszej, bardziej progresywnej części elektoratu. Czego jeszcze się obawiacie w PO?

Nikt nie jest perfekcyjny. Celem jest prezydentura, a nie beatyfikacja. To politycy z krwi i kości. Zresztą: Pani redaktor wyręczyła mnie w mówieniu o słabszych stronach kandydatów, przynajmniej stereotypowo im przypisywanych.

Bo o tym wszyscy mówią i wiedzą. Jestem ciekawa, jakie jeszcze widzicie ryzyka.

Musimy pamiętać, jakie rolę polityczne odgrywał wcześniej Rafał Trzaskowski. Był europosłem, ministrem, jest prezydentem stołecznego miasta Warszawy, stolicy naszego kraju.

Trudno, żeby go teraz spotykać na podwórkach czy w remizach, ale widzimy go na budowach warszawskich inwestycji – choćby linii tramwajowej na Wilanów. Ponadto jego ostatnia kampania, kiedy walczył z prezydentem Dudą, pokazała, że to może być koleś, przepraszam za takie określenie, z którym ludzie chętnie pójdą na piwo, spotkają się właśnie na podwórku. To nie jest kandydat tylko wielkomiejskiego elektoratu, „warszawki”. Nie jest daleki od ludzi żyjących na prowincji.

Jest ponad pół roku na to, żeby pokazać twarz, która dziś – powtórzę – z racji pełnionej funkcji nie jest tak mocno eksponowana. Bo Rafał Trzaskowski to człowiek, który potrafi pogadać z każdym, dotrzeć do ludzi z mniejszych miejscowości, a przede wszystkim potrafi rozpoznać problemy tych ludzi.

Radosław Sikorski trochę podobnie: jest w polityce od dawna i zgoda — przebywał głównie na europejskich i światowych salonach, chodzi od BBC do CNN, udziela wywiadów itd. Ale jednocześnie wiemy, że to robi świetnie. Nawet jego krytycy doceniają jego zdolności dyplomatyczne i dbanie o interes Polski.

I znów: Radek Sikorski to jest chłopak z bydgoskiego osiedla, który miał szczęście, że wyjechał do Wielkiej Brytanii, bo dostał stypendium. Zastał go tam stan wojennego i tak potoczyły się jego losy.

Pierwsze szlify życiowe zdobywał, walcząc o pole wpływu na blokowisku. Co też udowodnił, biorąc udział w wojnie w Afganistanie itd. Wydaje mi się, że obaj mają ukryty potencjał dotarcia do elektoratu, który dziś na pierwszy rzut oka jest im daleki.

Teraz jest prekampania w Koalicji Obywatelskiej, będziemy mieli długą kampanię wyborczą i pokazanie obu Panów, jako „normaliów”, którymi przecież są, nie powinna stanowić dużego wyzwania. Dodatkowo powiem, że jeżeli Donaldowi Trumpowi, miliarderowi, który nigdy nie skalał się pracą fizyczną, udało się pokazać jako przedstawiciel ludu pracującego, to tym bardziej Rafał Trzaskowski i Radek Sikorski zdołają przekonać ludzi, że są chłopakami, z którymi chętnie byśmy poszli na piwo czy pograć w piłkę.

Jednak trudno mi sobie wyobrazić Rafała Trzaskowskiego jako wyraziciela głosu osób z mniejszych miejscowości czy kogoś, kto rozwiązuje ich problemy. Trudno by było mi też wskazać jego działania w Warszawie, które by odpowiadały na problemy mieszkańców z klasy ludowej. A przecież Warszawa to nie tylko wyższa klasa średnia.

„Kurz związany z wyborami w USA szybko opadnie”

Ale przejdźmy do Donalda Trumpa. Wiele osób powtarza, że jego wybór zmieni kampanię wyborczą w Polsce i w ogóle politykę. Właściwie jaki ten wpływ może być?

Oczywiście, Donald Trump będzie miał wpływ, ale na geopolitykę. Na to, jak potoczą się dalsze losy wojny w Ukrainie, jak na nowo będzie musiała zorganizować się Unia Europejska.

Ale mam poczucie graniczące z pewnością, że to nie wpłynie na wybór prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Jestem przekonany, że histeria, którą uruchomiła prawica, może mieć dokładnie odwrotny efekt. Prawica do tej pory w retoryce zawsze mówiła o suwerenności, a okazała wręcz wasalstwo wobec prezydenta elekta. [Po wyborze Trumpa politycy PiS skandowali jako nazwisko na sali plenarnej w Sejmie i zgotowali mu owację na stojąco].

Polacy, znani ze swojej przekorności, powiedzą: „No nie, nie będzie nam Donald Trump wybierał prezydenta”.

Jesteśmy jakąś republiką bananową, że Trump ze swojej siedziby na Florydzie będzie wskazywał, kto będzie prezydentem 48-milionowego kraju, jednego z kluczowych krajów Unii Europejskiej, dziesiątej gospodarki świata? Każdy, kto ma odrobinę poczucia godności, nie może zaakceptować tego typu logiki myślenia i działania. Ta euforia, którą dziś prezentuje prawa strona sceny politycznej, pokazująca wręcz to, że to oni wygrali te wybory, jest przejawem myślenia życzeniowego, a nie realnym osądem rzeczywistości.

Dodatkowo trzeba pamiętać, że Trump w pierwszym okresie swojej prezydentury prezentował pragmatyzm. Trump będzie rozmawiał z tymi, z którymi może załatwiać interesy i którzy mają legitymizację do prowadzenia interesów z Ameryką. A dzisiaj jest to rząd Donalda Tuska. I nie zmienią tego akty strzeliste Mariusza Błaszczaka.

A wpływ na debatę publiczną? Radek Sikorski, kiedy Justyna Dobrosz-Oracz z TVP Info zapytała go o słowa o dożynaniu watahy, odpowiedział: „Jeśli brać przykład z Trumpa, to kwiecisty język raczej pomaga”. Ryzyko jest takie, że wszyscy teraz uznają, że trzeba jechać po bandzie. I będziemy mieć nieustanną, jeszcze większą niż dotąd jatkę zamiast jakiejkolwiek rozmowy o wyzwaniach i problemach kraju.

Próba prostego przełożenia tego, co się stało w Ameryce, na polskie realia jest skazana na niepowodzenie. Nie jesteśmy amerykańskim społeczeństwem. Nasze media nie są amerykańskimi mediami.

Żaden z kandydatów nie jest na szczęście Donaldem Trumpem. Powinniśmy zachować spokój. Dokładnie wiemy, kim jest wyborca Koalicji Obywatelskiej i musimy o niego zabiegać, troszczyć się i przekonywać, mobilizować go, aby zechciał pójść na wybory.

Minął rok od chwili, jak koalicja 15 października wygrała wybory. Wiemy, dlaczego wygraliśmy, i dlaczego ludzie na nas głosowali. Wiemy, dlaczego będą chcieli głosować na prezydenta, który będzie wspierany przez koalicję 15 października. Kurz związany z wyborami w USA opadnie szybciej, niż nam się wszystkim wydaje.

Widzę co najmniej jeden sposób, jak Donald Trump jednak może wpłynąć na politykę w Polsce. W czasie swojej mowy zwycięskiej na Florydzie dziękował ruchowi MAGA. Być może będzie próbował stworzyć albo będzie wspierał coś podobnego w Europie. Zwłaszcza że Unia Europejska w niektórych sprawach może stawać okoniem (relacje z wielkimi amerykańskimi korporacjami technologicznymi). Trump może próbować wzmacniać różne siły prawicowe w Europie. Orbána, PiS, który nie rządzi, ale walczy o prezydenturę, i inne prawicowe siły w Europie, które i tak rosną.

Nie wykluczam takiego scenariusza, rzeczywiście tworzy się międzynarodówka MAGA.

Ale pamiętajmy, po pierwsze, że Donald Trump zmierzy się z gigantycznymi oczekiwaniami swojego społeczeństwa i w pierwszej kolejności będzie musiał sprostać tym oczekiwaniom, a nie zajmować się budowaniem europejskiego odpowiednika swojego ruchu Make America Great Again.

Po drugie, wybory mamy już w maju, więc nie wiem, czy uda mu się w jakiś znaczący sposób wpłynąć na to, co się wydarzy w Polsce.

A po trzecie, społeczeństwa europejskie lubią Amerykę gdy, Ameryka współpracuje z Europą. Jeżeli Donald Trump będzie kwestionował współpracę, Unia Europejska – Stany Zjednoczone, NATO, to nie wiem, czy to się jednak nie przysłuży tym, którzy będą próbowali wyznaczyć twardszy kurs europejskiej polityki.

Mam nadzieję, że wybór Trumpa będzie ukąszeniem europejskiego śpiącego byka. Potrzebujemy wspólnej, zintegrowanej, stanowczej polityki zagranicznej i obronnej. A wybór i postaw Trump nam to dobitnie uświadamiają. Urlop od historii definitywnie się kończy.

„Bezpieczeństwo głupcze!”

Powiedział pan, że wiecie, dlaczego wygraliście. Ale czy wiecie po co? Odnoszę wrażenie, że wciąż jedynym pomysłem PO jest to, żeby nie być jak PiS.

To jest oczywiste. I musi być oczywiste, bo to jeden z głównych powodów, dlaczego odzyskaliśmy władzę.

Drugi powód: polskie społeczeństwo uznało, że te osiem lat to był bezprecedensowy skok na państwo i jego fundamenty, skok na stanowiska i pieniądze. Do pewnego momentu było takie przekonanie, PiS rządzi, może i kradnie, ale się dzieli. Natomiast ostatecznie chyba puściły wszystkie hamulce, PiS kradł, ale przestał się dzielić. To znaczy: dzielił, ale wedle kryteriów, które dziś odsłaniane są na przykładzie Funduszu Sprawiedliwości. Dostawali swoi.

Mieliśmy do czynienia z klientelizmem politycznym. Polki i Polacy uznali, że to jest nie do zaakceptowania.

Ale to wciąż jest odpowiedź: nie będziemy tacy jak oni. A jacy będziecie?

Zmienił się świat. Dziś nie definiuje się formacji głównie poprzez ideologię, ale poprzez wyzwania, którym musisz nieustannie stawiać czoła. To znaczy: im skuteczniejszą odporność państwa na rozmaite kryzysy jesteś w stanie zbudować, tym szansę na rządzenie są większe. Parafrazując Clintona: „Bezpieczeństwo głupcze!”

Dziś podstawowym wyzwaniem jest poczucie niepewności i lęku. To widać we wszystkich badaniach.

Polacy obawiają się imigracji, klęsk żywiołowych, które wywoływane są poprzez zmiany klimatyczne. Obawiają się, że Putin może stanąć u naszych bram. Każdy polityk, który ignoruje ten rodzaj lęku, przegra.

Skończyły się czasy, że polityk będzie mówił o tym, że uratuje planetę, jeżeli nie jest w stanie ochronić przysłowiowych Końskich i jego mieszkańców.

PiS miał na to swoje odpowiedzi. Portfel? Dajemy Wam 500+. A do tego ochraniamy granicę, bo to oni zaczęli budować zaporę. A poza tym obiecywali rozwój Polski, która będzie wychodziła ze swojego półperyferyjnego statusu, dzięki wielkim inwestycjom. CPK miało przejąć część ruchu cargo z naszego regionu, zostać regionalnym hubem nie tylko pasażerskim. Czy jest taki pomysł na rozwój ze strony Platformy? Co według was będzie fundamentem rozwoju Polski?

Po pierwsze musimy odróżnić retorykę od praktyki. PiS był bardzo dobry w retoryce i bardzo kiepski w praktyce. Można mówić o budowie CPK, tylko przez 8 lat kompletnie nic nie zrobiono.

Symbolem PiS-owskiej sprawczości jest Ostrołęka. Nim zdążono zbudować elektrownię, to musieli ją rozbierać. Albo Mierzeja Wiślana, która została przekopana, ale nie spełnia podstawowej roli, czyli nie jest łącznikiem żeglugowym. Lotnisko w Radomiu, które dzisiaj jest hangarem, po którym wieje wiatr, bo samoloty nie latają. Nie mówiąc sztandarowym programie Mieszkanie Plus, który nawet Kaczyński określił mianem klapy.

Nie mówię już o stępce słynnej, którą Morawiecki uroczyście wbijał. Retoryka PiS-owska, miała godnościowo-maksymalistyczną wersję, ale w praktyce wszystko im wylatywało z rąk.

A my mamy „babciowe”, mamy finansowanie in vitro, mamy program „Aktywny rodzic” czy „Aktywny maluch”. Zaraz na początku kadencji 30 proc. podwyżki otrzymali nauczyciele. Od 1 listopada 2024 roku przedsiębiorcy mogą zawiesić płatności ubezpieczeń społecznych na jeden miesiąc. Wakacje od ZUS dotyczą mikroprzedsiębiorców. I wreszcie stabilne i przejrzyste finansowanie samorządów – tylko w tym roku samorządy otrzymały z budżetu 10 miliardów zł. I mamy dalsze prace i pierwsze umowy podpisane na realizację CPK. Nie mówiąc już o tym, że ponad 4 proc. PKB idzie na obronność!

Tak czy inaczej: zarówno odblokowanie środków z KPO dla Polski, jak i rozpoczęcie realizacji projektów w nowej perspektywie budżetowej Unii sprawia, że Polska znów stanie się jednym z największych placów budowy w Europie. To będzie drugi skok modernizacyjny, jaki przeżyjemy i przepracujemy. Skok, którego logika już nie będzie sprawdzać się tylko do hasła: „Teraz Polska”, ale przede wszystkim do hasła: „Teraz Polacy”.

Joe Biden, a za nim Kamala Harris, też mówili: mamy niskie bezrobocie, wzrost gospodarczy, inwestycje, wprowadziliśmy Affordable Care Act, dopłaty do leków. Przez ostatnie dwa lata inflacja w USA spadła z 9 proc. do dwóch. A ludzie są wciąż przekonani, że wynosi 10 proc., bo płace nie wzrosły równie szybko, jak inflacja spadła. Od przekonywania ich, że się mylą, lepiej zadziałała opowieść Trumpa, który po prostu mówił: obniżę ceny jajek i wyrzucę migrantów. Rząd Tuska wprowadził kilka punktowych reform, ale trudno powiedzieć, do czego to ma prowadzić w szerszym wymiarze.

Można mieć wrażenie, że brakuje spójnej opowieści dla tych pozytywnych zmian i rozwojowych celów. Jedną z przyczyn jest fakt, że mamy rząd koalicyjny. Każdy z partnerów go tworzących inaczej rozkłada akcenty. Czasami też są spory.

Ale kluczem do trzymania władzy jest coś innego. Skuteczna reakcja państwa na pukające do naszych drzwi kryzysy. Bo nasze życie toczy się od kryzysu do kryzysu: pandemia, wojna, kryzys uchodźczy, powódź itd.

Skuteczność państwa i rządzenia ludzie oceniają głównie przez pryzmat wyzwań, które przychodzą z boku, niespodziewanie i wymagają od państwa skutecznej reakcji, dobrego zarządzania, dobrego planowania. Nawet krytyczni komentatorzy czy przeciwnicy rządu Tuska twierdzą, że reakcja na powódź była adekwatna do zagrożeń, które się w czasie powodzi pojawiły.

Z wyjątkiem tego pierwszego momentu, kiedy jednak zagrożenie zostało zlekceważone. Dodałabym też, że dla ludzi z tamtego regionu to oczywiście była tragedia. Jednak w skali całego kraju nie był to kataklizm.

Paradoks polega na tym, że państwo nigdy nie jest w dostateczny sposób przygotowane na tego typu kataklizmy. Natomiast zadanie państwa polega na zbudowaniu skutecznej odporności, by negatywne skutki takich kryzysów ograniczyć. Jeśli więc mnie Pani pyta, co ma być leitmotivem spójnej narracji obecnego rządu, to odpowiadam: BEZPIECZEŃSTWO.

To będzie kryterium, jak ten rząd, również w czasie wyborów prezydenckich zostanie oceniony przez wyborców. Wybierając prezydenta, będziemy de facto oceniać rząd i to, jak radzi sobie z kryzysami, jak buduje odporność państwa, i jak traktuje lęki, które dziś ludzie zgłaszają.

Weźmy przykład kryzysu migracyjnego, lęku, który po prostu jest w ludziach. Rozmawiałem z jednym z uczestników szczytu w Brukseli, gdzie premier Tusk mówił o naszym planie związanym z emigracją. Wśród zachodnich dziennikarzy i polityków pojawiały się głosy ulgi. „Boże, w końcu ktoś to powiedział. My myślimy tak, jak Tusk, ale nam nie wypadało to głośno powiedzieć”. Musimy twardo chodzić po ziemi. Jeżeli my nie zaczniemy w sposób przewidywalny, transparentny, z zachowaniem wszystkich zasad humanitaryzmu reagować na nielegalną imigrację, to zajmą się tym prawicowe, nacjonalistyczne partie.

Do tej pory liberałowie mówili, że trzeba ratować planetę i cały świat, a potem przychodzą wybory, gdzie o losach Ameryki decyduje wyborca z Kansas.

Nie wszyscy pamiętają i muszą wiedzieć, co to znaczy przegrywać Kansas.

Chodzi o słynną książkę amerykańskiego dziennikarza i historyka Thomasa Franka „Co z tym Kansas? Czyli jak konserwatyści zdobyli serce Ameryki” (2004, pol. wyd. 2007). Pokazuje ona, jak liberalne elity Stanów Zjednoczonych przestały mieć kontakt z mieszkańcami takich miejscowości jak Kansas. Jeżeli dzisiaj płynie dla nas jakaś lekcja z wyboru Trumpa, to jest właśnie to: nim zaczniesz ratować naszą planetę, musisz wybrać wybory w Kansas. Tę zależność doskonale rozumie premier Tusk. Dlatego w sprawie nielegalnej migracji mówi jasno: „Najpierw ochrona naszych granic. Bezpieczeństwo Polaków”.

Parafrazując Thomasa Franka: jeżeli chcemy, a ja bardzo chcę, żeby w Polsce wygrał kandydat Koalicji 15 października w boju prezydenckim, to nie możemy mówić, że ratujemy cały świat, a przegrywamy wybory w Końskich, bo rozmijamy się z potrzebami ludzi i ich lękami.

„Kaczyński nie do końca ufa Czarnkowi”

Przemysław Czarnek będzie kandydatem PiS na prezydenta? Jakim przeciwnikiem jest teraz PiS z punktu widzenia Platformy?

To jest dobre pytanie. PiS szuka swojego sposobu na bycie opozycją. Ten rok wewnętrznych bojów nie pozwolił im wyłonić jakiegoś optymalnego modelu bycia w opozycji. Paradoksalnie PiS dzisiaj szuka i upatruje swoją szansę właśnie w tym, o czym mówiliśmy na początku.

To znaczy, że ktoś z zewnątrz pomoże im wygrać wybory w Polsce. Co oczywiście nie byłoby niczym nadzwyczajnym, bo jeśli wierzyć ustaleniom takich dziennikarzy jak Grzegorz Rzeczkowski czy Tomasz Piątek, to PiS w 2014 roku właśnie w ten sposób zdobył władzę. Przy pomocy służb specjalnych – zresztą nie tylko polskich.

Dzisiaj próbuje wykonać podobny ruch, jednocześnie używają retoryki suwerenności. Przy czym reprezentuje absolutnie poddańczy sposób funkcjonowania. Liczy, że to Donald Trump pomoże im usunąć legalnie w Polsce wybrany przez Polki i Polaków rząd.

W moim przekonaniu to jest kontrproduktywne i może się obrócić przeciwko PiSowi.

Pytanie, czy PiS jest w stanie poszerzyć pole walki? Czy jest w PiS-ie jakikolwiek kandydat, który jest w stanie zawalczyć o centrum?

Pamiętam, jak to Mateusz Morawiecki miał być tym kandydatem centrum, lwem europejskich salonów, bankierem, który rozumie globalne rynki itd. A skończył jako jeden z twardszych PiS-owskich patriotów.

To, kto będzie kandydatem PiS-u, nie jest tak ważne na zewnątrz, bo PiS ma twardy elektorat, jak ważne jest z punktu widzenia wewnętrznych rozgrywek. Ta osoba będzie za kilka miesięcy drugą po Jarosławie Kaczyńskim. I nieważne, czy zdobędzie prezydenturę, czy tylko zbuduje kapitał polityczny, a zbuduje, bo przejdzie do drugiej tury.

To jest akurat pewne. A zatem: czy ta osoba będzie na tyle silna, żeby rzucić rękawicę Jarosławowi Kaczyńskiemu i w najbliższych latach przejmować partię? Myślę, że Jarosław Kaczyński kalkuluje w ten sposób.

Z jednej strony chce, żeby ktoś z zewnątrz pomógł mu odebrać władzę Koalicji 15 października, ale z drugiej strony musi kalkulować, kto ewentualnie może przejąć władzę w PiS. Jakoś nie widzę chemii między Kaczyńskim a Morawieckim, która dawałaby szansę, żeby Kaczyński postawił na Morawieckiego.

Jeżeli już, to na twardych gości. Najchętniej by postawił na Błaszczaka, gdyby Błaszczak miał choć minimalne przejawy charyzmy. Myślę, że Kaczyński nie do końca ufa Czarnkowi, ale zarazem Czarnek reprezentuje to wszystko, co bliskie jest Kaczyńskiemu.

;
Na zdjęciu Agata Szczęśniak
Agata Szczęśniak

Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.

Komentarze