„Okazuje się, że Trump nie przegiął. On po prostu doszlusował do poziomu frustracji swoich wyborców. Miał rację, mówiąc, że może powiedzieć wszystko, a i tak nie straci wyborców, bo poziom złości jest taki, że i tak go wybiorą”
Przedwyborcze sondaże zapowiadały, że różnica głosów między Kamalą Harris i Donaldem Trumpem będzie niewielka, a szanse obojga kandydatów są wyrównane.
Nikt nie przewidział aż takiej skali zwycięstwa Trumpa. Wszystkie stany poszły na prawo. Trump wygrał we wszystkich siedmiu wahających się stanach, również tam, gdzie w 2020 roku zwyciężył Joe Biden.
Dlaczego tak się stało? Do rozmowy na gorąco, wkrótce po ogłoszeniu zwycięstwa Donalda Trumpa Dominika Sitnicka i Agata Szczęśniak zaprosiły twórców „Podcastu amerykańskiego” – Łukasza Pawłowskiego i Piotra Tarczyńskiego.
Przez półtorej godziny rozmawiamy o błędach kampanii Kamali Harris, dysfunkcjach amerykańskiego państwa i systemu politycznego, oczekiwaniach wyborców.
Zastanawiamy się, czy fakt, że Harris jest kobietą, miał znaczenie dla przegranej? Czy temat migracji utopił Partię Demokratyczną? Czy media zakrzywiały obraz rywalizacji? Jaki wpływ będzie miał wybór Trumpa na bezpieczeństwo międzynarodowe?
Ciąg dalszy tekstu pod wideo.
„Te wybory były o zmianie” – uważa Łukasz Pawłowski. „Amerykanie biją nas na głowę pod względem pesymizmu. Wszystko jest źle i kraj zmierza w absolutnie fatalnym kierunku. Tak uważa 70-80 proc. ankietowanych w zależności od badania. W przypadku Republikanów praktycznie 100 proc. uważa, że kraj jest na złej drodze. Ale nawet wśród demokratów to jest koło połowy, a twoja partia rządzi, no więc to nie buduje entuzjazmu wobec tej partii.
Według Pawłowskiego pytanie tych wyborów brzmiało: kto będzie kandydatem zmiany?
„Czy Harris jako nowa twarz, reprezentantka nowego pokolenia i innych grup demograficznych, czy jednak Trump? Wybrali prawie 80-letniego, byłego prezydenta, jako kandydata zmiany, co jest kolejnym paradoksem”.
„Różnice są duże, to nie dziesięć tysięcy jednym stanie, lecz trzysta, dwieście, sto tysięcy. Donald Trump jest też na najlepszej drodze do tego, żeby być pierwszym republikańskim prezydentem od 20 lat, który wygrał w głosowaniu powszechnym, a nie tylko w kolegium elektorskim. Co nie jest typowe, bo w siedmiu na osiem ostatnich wyborów prezydenckich to zawsze kandydat lub kandydatka demokratów zdobywali więcej głosów w głosowaniu powszechnym. A jeśli wygrywali, tak jak Bush w 2000 czy Trump w 2016, to dzięki właśnie kolegium elektorskiemu” – mówi Piotr Tarczyński.
„Czekam na dane o frekwencji. To jest najważniejsze, żeby zobaczyć, kto został przekonany, kto mógłby zagłosować na Demokratów, ale zagłosował na Republikanów, na Donalda Trumpa, a kto wybrał niegłosowania w ogóle. Mnie się wydaje, że to jest na razie najważniejszy czynnik” – mówi Piotr Tarczyński. „Może część demokratów była tak już zniechęcona Joe Bidenem, że przełożyli to zniechęcenie na Kamila Harris”.
Jedno z wyjaśnień wyniku wyborów brzmi: Ameryka nie jest gotowa na kobietę na czele państwa.
Tarczyński: „Dlaczego [zatem] w 2016 więcej Amerykanów zagłosowało na kobiety niż na mężczyzn?”
Pawłowski: „Bo wtedy może byli gotowi, a teraz już nie są. Co daje takie wyjaśnienie?”
Tarczyński: „Czemu są gotowi na senatorki, kongresmenki?”
Sitnicka: „To daje Demokratom do myślenia, za cztery lata nie wystawią kobiety, bo to jest duże ryzyko”.
Pawłowski: „To samo się mówiło po przegranej Hillary Clinton, że już nigdy nie wystawią kobiety”.
Tarczyński: „Przypominam, że jedną z mocniejszych kontrkandydatek Kamali Harris, była Gretchen Whitmer [gubernatorka stanu Michigan]. Gdyby odbyły się prawybory, to ja bym stawiał kasę na Gretchen Whitmer, czyli też na kobietę”.
Piotr Tarczyński zauważa, że Kamala Harris nie opierała swojej kampanii na tym, że jest kobietą, która rozwali szklany sufit w polityce. „Po prostu starała się przedstawić jako bardziej kompetentna, bardziej energiczna i no bardziej intelektualnie sprawna niż Trump, a nie jako kobieta. Wbrew temu, co się też czyta, że cała kampania Harris oparta była na jej tożsamości, [jest to] kompletna bzdura. Ona nie wygrywała tematu bycia kobietą, tak samo nie wygrywała swojego pochodzenia. Ona nie występowała pod hasłem będę pierwszą afroamerykanką, pierwszą kobietą pochodzenia południowoazjatyckiego i tak dalej”.
Jednak nawet biorąc to pod uwagę, tegoroczna kampania była kierowana do kobiet. I to nie tylko Demokratek, które miały się zmobilizować z powodu zakazu aborcji. Oba sztaby próbowały też dotrzeć do bardziej konserwatywnych wyborczyń. Do ostatnich chwili trwała walka o głosy białych kobiet z wahających się stanów.
Dziennikarki OKO.press przypominają spoty, w których Demokraci namawiają, by żony mężczyzn popierających Trumpa zagłosowały inaczej niż oni: „On się nie dowie, jak głosujesz”.
Agata Szczęśniak przypomina, że kwestia płci była w tej kampanii łączona z innymi tematami, zwłaszcza z tematem bezpieczeństwa. Robił to Trump. W ostatnim dniu na jego wiecu w Pittsburgu wystąpiła dawna gwiazda Fox News, Megyn Kelly, która mówiła, że Trump ją ochroni, zapewni bezpieczeństwo, które chcą jej odebrać migranci i osoby trans.
„We wszystkich kluczowych stanach biali są największą grupą rasową. Wiemy, że kobiety głosują częściej niż mężczyźni, frekwencja wyborcza u kobiet jest zawsze nieco wyższa. Mobilizowanie ich jest lepszą strategią, bo mężczyzn i tak zagłosuje mniej. Tym ważniejsze jest, na kogo one głosują” – mówiła w rozmowie z OKO.press dr Ludmiła Janion z Ośrodka Studiów Amerykańskich.
Według exit polli imigracja była czwartym najważniejszym tematem dla wyborców w Stanach Zjednoczonych. Trump zapowiedź „odzyskania kontroli nad granicami” uczynił jedną z osi swojej kampanii. Jedną z jego obietnic były m.in. masowe deportacje.
Czy Demokraci nie docenili wagi tego tematu? Czy powinni byli podjąć wcześniej jakieś działanie?
„Polityka migracyjna Bidena była pod wieloma względami kontynuacją polityki Trumpa. Włącznie z budowaniem muru” – mówi Piotr Tarczyński. „Ten płot zaczął budować jeszcze George W. Bush, później dużą część dobudował Barack Obama. Trump wcale nie zbudował największej części tego płotu, ale on go przejął retorycznie. Biden tę politykę kontynuował. Po cichu robił to, co Donald Trump wykonywał retorycznie. Partia Demokratyczna nie chciała, nie była w stanie powiedzieć: robimy to, co robili Republikanie. Udawali, że nie ma problemu.
To nie jest tylko i wyłącznie kwestia zabezpieczenia granicy, ale też usprawnienia, przyspieszenia procedur migracyjnych. Jeden z wielkich problemów to jest nie tylko to, że ci ludzie przekraczają granice, ale też to, że później czekają na termin rozprawy w sądzie migracyjnym bardzo, bardzo długo, bo nie ma ludzi, bo nie ma pieniędzy.
I znowu, Republikanom nie zależy na naprawieniu tego problemu. Donaldowi Trumpowi szczególnie na tym nie zależy. Prościej jest prowadzić kampanię w oparciu o istniejący problem, niż coś z nim zrobić. Najlepszym dowodem jest ustawa migracyjna, którą przygotowali demokraci w porozumieniu z konserwatywnymi republikanami w Senacie. Ta ustawa przyznawała środki na zabezpieczenie granicy i na kwestie administracyjne. Donald Trump wiedział, że ta ustawa może pomóc Bidenowi i nakazał swoim politykom głosowanie przeciw. Ta ustawa upadła. Teraz, kiedy Trump będzie prezydentem, ta ustawa może wrócić w bardzo podobnej formie. I też nie przejdzie, bo nie zagłosują za nią demokraci, żeby nie dawać zwycięstwa politycznemu przeciwnikowi.
To pokazuje szerszy problem, który jest źródłem frustracji wielu Amerykanów, czyli paraliż systemu politycznego. Amerykanie są sfrustrowani tym, że państwo nie działa. I ja się zgadzam z oceną, że amerykańskie państwo nie działa. Pytanie tylko, gdzie Amerykanie szukają rozwiązań”.
Gospodarka zajęła pierwsze miejsce wśród najważniejszych tematów dla wyborców Donalda Trumpa. W badaniu exit poll wskazało ją ponad 50 proc. tego elektoratu.
„Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, co rozumieć pod hasłem gospodarki. To nie jest tak, że przeciętny człowiek idzie i mówi, że na giełdzie są słabe wyniki i w związku z tym zagłosuje na Trumpa. Mamy dane pokazujące niskie bezrobocie, spadającą inflację. Ale ceny są oczywiście wyższe niż cztery lata temu, bo są wyższe wszędzie na świecie, pomimo tego, że inflacja jest już obecnie niska. Donald Trump raczej nie obniży tych cen. Wyborcy liczą na to, że jego polityka gospodarcza podniesie ludziom pensje. Czy tak rzeczywiście będzie? Nie wiem” – komentuje Łukasz Pawłowski.
„Tak będzie dzięki teorii skapywania” – żartuje Dominika Sitnicka.
„Trump może powiedzieć, co chce i nic mu nie szkodzi. Dlaczego tak jest? Moja odpowiedź jest taka: bo
gniew wygrywa ze wszystkim innym” – mówi Łukasz Pawłowski.
„On jest postrzegany jako facet, który jest w stanie powiedzieć to, o czym sobie rozmawiamy w domu, przy stole i co nas tak naprawdę boli albo z chłopakami przy piwie. A nikt tego wcześniej nie mówi. On o tym opowiada, nie boi się i w związku z tym na niego głosujemy. Bo może lepiej nie będzie, ale będzie inaczej. A skoro uważamy, że kraj zmierza w złym kierunku i wszystko się wali, no to dajmy [władzę] komuś, kto tym całym systemem wstrząśnie”.
„Jego największą wadą i zaletą jest brak zahamowań, jakichkolwiek” – dodaje Pawłowski.
„Każdy człowiek, nawet bezwzględny, ma pewne rzeczy, których nie zrobi albo zrobi z pewnym zawahaniem, albo zrobi i trochę się wycofa, bo poszedł za daleko”. Trump tak się nie zachowuje.
„Można kupić na Amazonie koszulki o Trumpie: poddany impeachmentowi, skazany, dwa razy postrzelony – to naciągnięcie, bo nie dwa razy, raz postrzelony – i ciągle stoi. I rzeczywiście, normalny człowiek mógłby się złożyć pod ciężarem tych wszystkich spraw, które nad nim ciążą i tych wszystkich kłopotów, które sam na siebie ściągnął, a on codziennie idzie do przodu. Jak ten czołg”.
Doradcy Trumpa wielokrotnie łapali się za głowy, obawiając się, że przesadza, używa zbyt ostrej retoryki. Łukasz Pawłowski komentuje:
„Okazuje się, że Trump nie przegiął. On po prostu doszlusował do poziomu frustracji swoich wyborców. Miał rację, mówiąc, że może powiedzieć wszystko, a i tak nie straci wyborców, bo poziom złości jest taki, że i tak go wybiorą”.
Zwycięstwo Trumpa oznaczać będzie też zmianę polityki Stanów Zjednoczonych w obszarze bezpieczeństwa. Wiele analiz wskazuje, że administracja przyszłego prezydenta może radykalnie obciąć pomoc finansową i wojskową dla Ukrainy, o ile nie obetnie jej całkowicie. Sam Trump deklarował, że jest w stanie zakończyć wojnę w ciągu 24 godzin, co wzbudzało niepokój w sojusznikach Ukrainy. Bo jakie mogłyby być te warunki?
„Wokół Trumpa krążą różne opinie. Jedni mówią, żeby odciąć tę pomoc całkowicie, bo albo nas nie stać, albo mamy się skupić na granicy i innych problemach i zagrożeniach zewnętrznych. Na przykład Chinach. Mówią: sprawmy, żeby Europejczycy za tę pomoc zapłacili, to wtedy jeszcze zrobimy na tym biznes. Ważne jest jedno – wśród wyborców Donalda Trumpa nie ma apetytu na to, żeby Stany Zjednoczone angażowały się na zewnątrz. Trump powtarza wszędzie, że Stany są wykorzystywane, że są głupie, a raczej głupie są elity, które dają się wykorzystywać nawet swoim sojusznikom” – mówi Łukasz Pawłowski.
„Może w tym ostatecznie będzie pozytywny efekt tej wygranej. Nie będziemy już dłużej udawać, że Stany Zjednoczone to są te same Stany Zjednoczone i ta sama Partia Republikańska, co w czasie zimnej wojny i Ronalda Reagana” – dodaje.
„Łukasz tutaj szuka jakiegoś pozytywu, ale ja go nie widzę. Moim zdaniem będzie tylko gorzej” – komentuje Piotr Tarczyński.
„Robert Pszczel z OSW, z którym rozmawiałam przed naszym nagraniem, mówił, że Ukraina i Europa muszą trafić do administracji Trumpa, używając odpowiednich argumentów. Zełenski już zaczął to robić. Pogratulował mu na Twitterze, powiedział, że jest pełen uznania dla jego strategii zaprowadzania »pokoju przez siłę«. Widać, że Ukraina myśli o tym, jak przekonywać Amerykanów, żeby nie wycofywali się z tej pomocy. I taką strategią jest rzucenie sytuacji w Ukrainie na szerszy obrazek. To nie jest tak, że to wycinek świata, którym nie muszą się interesować. To jest część układanki. Rosja współpracuje z Chinami, w Ukrainie są żołnierze z Korei Północnej. To nie jest tak, że te sfery można od siebie odciąć” – mówi Dominika Sitnicka.
„To ja jeszcze dorzucę jedną rzecz. Środowisko Mateusza Morawieckiego uważa, że to jest lepszy wybór dla Ukrainy, bo Trump będzie bardziej zdecydowany. I bardziej mu zależy na zwycięstwie. Nie będzie chciał w czasie swojej prezydentury mieć ciągnącej się i przegranej wojny, więc tym bardziej doprowadzi do wygranej Ukrainy” – dodaje Agata Szczęśniak.
„Zdefiniuj zwycięstwo, bo Trump potrafi nawet swoje porażki nazywać zwycięstwami” – komentuje Piotr Tarczyński. „Trump może uznać, że jakieś koncesje terytorialne i pokój są sukcesem, bo po prostu skończyły się walki”.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Komentarze