0:00
0:00

0:00

Jak ustaliło OKO.press, PiS po cichu, nie oglądając się na prezydenta Dudę, prowadzi własne przygotowania do zmiany konstytucji. Nie spieszy się z nimi. Zgodnie z zamiarem Jarosława Kaczyńskiego, projekt ma być gotowy i uchwalony po kolejnych wyborach parlamentarnych, gdy PiS - jak wierzy szef tej partii - zdobędzie większość konstytucyjną.

Kaczyński: projekt na przyszłą kadencję

Sygnał do prac Kaczyński dał 2 maja 2016 roku. Podczas przemówienia w Sejmie przypominał, że w 2017 roku minie 20. rocznica uchwalenia obecnej Konstytucji RP.

„Czy to nie dobry moment na zmiany? Sądzę, że to dobry moment. Wiem, że w tej kadencji pewnie większości konstytucyjnej się nie uzyska. Ale jest jeszcze przyszła kadencja” - mówił.

Według Kaczyńskiego prace nad nowelizacją powinny odbywać się na poziomie partii, a dopiero później w Sejmie.

20 października 2016 roku PiS zleciło więc przeprowadzenie tzw. ankiety konstytucyjnej wśród prawników – konstytucjonalistów. Za przygotowanie koncepcji ankiety, wskazanie respondentów i opracowanie wyników odpowiadają profesorowie: Anna Łabno, Bogumił Szmulik i Bogusław Banaszak. Od 2015 roku dostarczali oni „dobrej zmianie” amunicji do walki z Trybunałem Konstytucyjnym, a potem także w kolejnych bataliach.

W marcu 2017 roku przygotowane przez nich kwestionariusze konstytucyjne zostały rozesłane do ponad stu prawników z różnych miast. Początkowo wyniki miały zostać zebrane i przeanalizowane do czerwca 2017.

We wrześniu, w odpowiedzi na pytania OKO.press o postęp prac, skarbniczka PiS Teresa Schubert poinformowała, że „termin realizacji został przedłużony do października 2017 roku”. A 2 października prof. Łabno pisała: „Czekamy jeszcze na kilka ankiet, które następnie zostaną opracowane”.

Kolejnym etapem prac nad nową konstytucją miała być, według planów PiS, debata wewnątrz partii, a później „ze wszystkimi siłami politycznymi”. Nie planowano w tej sprawie szerokich konsultacji społecznych ani tym bardziej referendum.

Przeczytaj także:

Duda: zróbmy referendum

3 maja 2017 roku - dokładnie rok i 1 dzień po tym jak Kaczyński dał w Sejmie sygnał do rozpoczęcia prac nad nowym tekstem konstytucji,

prezydent Andrzej Duda ogłosił publicznie, że chce przeprowadzenia referendum konsultacyjnego, w którym Polacy wypowiedzieliby się, w jakim kierunku mają iść zmiany w konstytucji.

Według niego głosowanie w tej sprawie powinno odbyć się 11 listopada 2018 roku, w setną rocznicę odzyskania niepodległości przez Polskę.

Jak wynika z wypowiedzi prezydenta Dudy w mediach, pomysł nie był konsultowany z PiS ani z Jarosławem Kaczyńskim. W pierwszych komentarzach propisowskich mediów został jednak przywitany entuzjastycznie. „Jak nie teraz, to kiedy? Propozycja prezydenta to wielka szansa. Szkoda byłoby ją zmarnować”, „Prezydencie, twój ruch! Konstytucja nadaje się dobrze na symbol nowego otwarcia”, „Polska potrzebuje konstytucji, która ochroni interes narodowy. Decyzja prezydenta daje szansę na wzmocnienie suwerenności” - pisali publicyści portalu wPolityce.pl i tygodnika „W Sieci”.

Ale entuzjazm opadł, gdy Andrzej Duda w kolejnych wywiadach najpierw mówił, że chciałby zapytać Polaków, czy są za wzmocnieniem pozycji prezydenta w konstytucji i w państwie, a później już otwarcie

deklarował, że jego zdaniem „prezydent wybierany w wyborach powszechnych powinien mieć silniejszy mandat w sprawach dotyczących bezpieczeństwa i obrony państwa, jak i w sprawach zagranicznych”.

I przypominał, że PiS kiedyś również opowiadał się za silną prezydenturą, a przecież „poglądy nie mogą zależeć od punktu widzenia; należy być konsekwentnym”.

Wywiad dla radia RDC, 5 maja 2017

A.D.: Chciałbym, żeby rodacy m.in. w tej kwestii się wypowiedzieli: jakiego prezydenta chcą? Czy chcą prezydenta, który ma silny urząd, a wybór w wyborach powszechnych ten silny urząd uzasadnia. Czy też chcą, żeby to był prezydent taki bardziej symboliczny, ceremonialny. (...) Wtedy polski parlament mógłby wybierać prezydenta, a nie żeby był wybierany w wyborach bezpośrednich przez naród - bo jednak ten wybór dokonywany przez społeczeństwo daje bardzo silną legitymację. Jeżeli jest ta silna legitymacja, to powinny iść za nią silne uprawnienia. A jeżeli będzie wybierany przez parlament, to oczywiście może mieć te uprawnienia mniejsze. I wtedy ustrój tzw. kanclerski, czyli - powiedzmy - parlamentarno-gabinetowy.(...)

RDC: Pański poprzednik (...) zwracał uwagę w swoim wystąpieniu na to (...) że niedookreślenie kompetencji prezydenta i rządu w sprawie zwierzchnictwa nad siłami zbrojnymi i realizacji zwierzchnictwa nad siłami zbrojnymi zaszczepia w Konstytucji konflikt pomiędzy rządem a prezydentem. Nie ma Pan wrażenia, że on miał wtedy rację?

Oczywiście, że tutaj jest pewien mankament, bo słowo „zwierzchnictwo” jest słowem bardzo konkretnym. I gdy staramy się je zinterpretować, to staje się jasne, że to jest ktoś, kto powinien tutaj…

Podejmuje decyzje.

Tak, podejmować decyzje. Kto powinien tutaj być właśnie tym, który ma swoich rękach władzę - nazwijmy to tak. A w praktyce jest zupełnie inaczej, bo jeżeli zwierzchnictwo w czasie pokoju jest realizowane za pośrednictwem ministra obrony narodowej, to oznacza, że w rzeczywistości zdecydowanie więcej kompetencji jest jednak w rękach ministra obrony narodowej niż prezydenta. Że prezydent może proponować, może mieć tutaj różne inicjatywy, ale jeżeli nie będzie na to zgody ministra, to prezydent jest tutaj pod tym względem spętany. I można powiedzieć, że słowo „zwierzchnictwo” ma się nijak do praktyki. No i to są między innymi mankamenty naszej Konstytucji i tutaj - nie przeczę - pan Bronisław Komorowski, jeszcze jako poseł, tę kwestię słusznie zauważył.

Panie Prezydencie, czyli jest u Pana jakiś sentyment do tzw. resortów prezydenckich, które były w Małej Konstytucji - żeby prezydent właśnie miał wpływ na obsadę MON, żeby to zwierzchnictwo nad siłami zbrojnymi było realizowane bardziej bezpośrednio niż obecnie?

No na pewno było to rozwiązanie, które z punktu widzenia prezydenta było dużo konkretniejsze niż to, co jest obecnie. Prezydent nominował swojego kandydata i w związku z tym jakby rzeczywiście miał w swoich rękach pełną odpowiedzialność. Było to na pewno rozwiązanie konkretniejsze niż to, co jest dzisiaj. Natomiast czy społeczeństwo będzie uważało, że to jest rozwiązanie lepsze niż to, które mamy obecnie? No właśnie zapytajmy o to ludzi.

Wywiad dla PAP, 24 maja 2017 r.

A.D.: Moim zdaniem prezydent wybierany w wyborach powszechnych powinien mieć silniejszy mandat w sprawach dotyczących bezpieczeństwa i obrony państwa, jak i w sprawach polityki międzynarodowej.

Wywiad dla "Super Expressu", 12 czerwca 2017 r.

A.D.: Chcę, żeby pewne sprawy zostały dookreślone. Na przykład czy prezydent wybrany w wyborach powszechnych ma mieć silną pozycję również w sensie kompetencyjnym. (...) Absurdem jest, że prezydent jest nazywany najwyższym zwierzchnikiem sił zbrojnych, a w okresie pokoju swoje całe zwierzchnictwo wykonuje za pośrednictwem ministra obrony narodowej, czyli nie ma w zasadzie żadnej samodzielnej kompetencji. (...) Uważam, że pozycja prezydenta powinna być silniejsza, bo albo to jest zwierzchnictwo, albo nie.

Wywiad dla "Dziennika Gazety Prawnej", 27 września 2017 r.

DGP: PiS kiedyś mocno bronił prezydenckich uprawnień. Ma pan takie poczucie, że dziś przestał je szanować?

A.D.: Dostrzegam na pewno ten problem i martwię się nim. Poglądy nie mogą zależeć od punktu widzenia. Należy być konsekwentnym. (...)

Paweł Soloch, szef BBN, wypowiedział się za zmianami w konstytucji wzmacniającymi uprawnienia prezydenta w dziedzinie obronności.

Trzeba napisać nową konstytucję, mamy teraz dobry czas, żeby to zrobić, sprzyja temu choćby atmosfera związana ze stuleciem niepodległości. Jest okazja, żeby spytać Polaków, jakiego chcą ustroju. Konstytucja z 1997 roku ma wiele niedostatków. Pokazała to nawet wstępna dyskusja nad moją reformą sądów. Okazało się, że według PiS nie mogę wyznaczyć członków KRS, o ile dojdzie do pata. A przecież jestem według innego konstytucyjnego przepisu „gwarantem ciągłości władz państwowej”. Widzę tu sprzeczność. Te niedoskonałości warto poprawić. Ale ja stawiam problem bardziej zasadniczo. Jeśli prezydent wybierany w wyborach powszechnych, to silniejszy, zwłaszcza o uprawnienia związane z polityką zagraniczną. Albo system kanclerski, ale wtedy prezydenta powinien wybierać parlament.

Ostrożnie, bo może się okazać, że PiS podchwyci pana pomysł i rozwiąże swój problem, co z panem zrobić za trzy lata. Wygrają wybory sejmowe i wybiorą nowego prezydenta przez parlament.

Jeśli taka będzie decyzja narodu, dlaczego nie? Muszą najpierw zatwierdzić nową konstytucję w referendum. Tylko czy Polacy to zaakceptują? Tak się składa, że wolą mieć prezydenta wybieranego przez naród, a nie przez Sejm. Skądinąd ludzie myślą, że prezydent ma potężną władzę.

Wyszedł pan z pomysłem referendum konsultacyjnego w sprawie konstytucji. W jakiej roli chce pan występować? Kogoś, kto układa pytania, zbiera różne propozycje do kapelusza? Czy przywódcy, który przedstawi własną wizję ustroju – powiedzmy prezydenckiego?

O ustroju prezydenckim czy parlamentarnym ma się wypowiedzieć naród. Jak to będzie wyglądało w szczegółach? Pracujemy nad pytaniami, jeżdżąc po kraju, rozmawiając z różnymi środowiskami. Kluczowe, ustrojowe kwestie zostaną ujęte w pytania, na które Polacy odpowiedzą w referendum.

Karczewski: termin referendum niedobry

PiS propozycje i wypowiedzi prezydenta w sprawie referendum przyjął bardzo chłodno.

20 września 2017 zapytaliśmy Kancelarię Prezydenta RP:

  • Czy prezydent Duda rozmawiał już o swojej inicjatywie z prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim? I czy PiS poprze wniosek o przeprowadzenie referendum konsultacyjnego?
  • Czy Kancelaria Prezydenta współpracuje w sprawie referendum z PiS i zespołem, który na zlecenie tej partii prowadzi ankietę konstytucyjną wśród prawników?

Po dwóch tygodniach otrzymaliśmy informację, że odpowiedź otrzymamy dopiero 18 października 2017. I że „wynika to z konieczności szczegółowej analizy wniosku oraz dokonania oceny zasad i trybu rozpoznania wniosku”.

Według naszych rozmówców, utrzymujących bliskie relacje z Pałacem Prezydenckim,

między PiS a Kancelarią nie tylko nie ma współpracy, ale partia zrobi wszystko, by do referendum, w kształcie i terminie proponowanym przez Andrzeja Dudę, nie dopuścić.

Zgodnie z prawem, zgodę na przeprowadzenie referendum musi zatwierdzić Senat. Prezydent był pewny, że będzie to tylko formalność. 5 maja 2017, w radiu RDC przekonywał, że „to suweren powinien decydować, co ma być i jak ma Polska wyglądać”. A gdy dziennikarz zauważył, że w tej sprawie dużo zależy od lidera większości parlamentarnej - czyli prezesa Kaczyńskiego, prezydent odparł: „Dużo przede wszystkim zależy od tego, co zrobi prezydent. Jeżeli prezydent wystąpi do Senatu z zarządzeniem przeprowadzenia referendum, to wtedy wiele będzie zależało od senatorów, którzy będą głosowali nad tym”.

Dziesięć dni później, w rozmowie z tygodnikiem „W Sieci” mówił: "Nie wyobrażam sobie, by senatorowie odmówili poparcia tej inicjatywy".

A we wrześniu w „Dzienniku Gazecie Prawnej” zapewniał: „Będę przekonywał senatorów, by oddali wyborcom głos w tej sprawie. Senatorowie są wybierani w okręgach jednomandatowych, wyborcy także za to ich rozliczą podczas wyborów”.

Jednak marszałek Senatu, Stanisław Karczewski od początku podchodzi do sprawy z dystansem.

„Marszałek Senatu nie jest przekonany, co do proponowanej przez pana prezydenta daty referendum - 11 listopada 2018 roku. Według marszałka Senatu należy tak wybrać datę referendum i tak skonstruować pytania referendalne, aby dopisała frekwencja i referendum zakończyło się sukcesem”

- napisał zespół prasowy Senatu w odpowiedzi na pytania OKO.press.

Jak poinformowała nas Kancelaria Prezydenta, wniosek o wyrażenie zgody na zarządzenie referendum prezydent skieruje do Senatu po "opracowaniu treści pytań lub wariantów rozwiązań w sprawie poddanej pod referendum". To z kolei, zgodnie z zapowiedziami prezydenta, ma nastąpić po serii spotkań i konsultacji społecznych w całym kraju.

Ale, jak pisała "Gazeta Wyborcza" – problem jest też z samymi konsultacjami. Gdy współpracownicy prezydenta zorganizowali je we wrześniu w Rzeszowie - czyli wyborczym bastionie PiS, na spotkanie dotarli tylko nieliczni działacze tej partii. "Marszałek Sejmu Marek Kuchciński, który rządzi w regionie, tego samego dnia, o tej samej godzinie zwołał posiedzenie rady regionalnej PiS. (...) Nieoficjalnie wiemy, że wstępnie rada regionalna PiS była zaplanowana na godz. 17.00, ale Kuchciński przesunął ją na 15.00, czyli godzinę, kiedy zaczynało się spotkanie z prezydenckim ministrem" - relacjonowała "Gazeta Wyborcza".

Kaczyński: nie ma zgody na system prezydencki

Według posłów PiS, decyzja, czy partia zgodzi się na przeprowadzenie referendum jeszcze nie zapadła. "Ale nawet jeśli zostanie przeprowadzone, nie padną w nim pytania o zwiększenie roli prezydenta" - zapewniają.

Wszelkie wątpliwości w tej sprawie rozwiał wywiad, którego Jarosław Kaczyński udzielił niedawno "Gazecie Polskiej".

"Zupełnie otwarcie powiedziałem panu prezydentowi Andrzejowi Dudzie, iż nie widzę żadnych przesłanek, przy ustabilizowanym systemie politycznym, do tego, by wprowadzić w Polsce system prezydencki,

który zawsze tworzy ryzyko, iż osoba bez odpowiedniego doświadczenia politycznego, bez umiejętności, a czasem - może się tak zdarzyć, tylko proszę nie odnosić tego do pana Andrzeja Dudy - człowiek złej woli uzyska bardzo dużą władzę, i to bez realnej kontroli" - mówił Kaczyński.

I dodawał, że jeśli PiS miałby "wzmacniać czyjeś uprawnienia w ustawie zasadniczej, to premiera w stronę uprawnień kanclerskich".

Prezes PiS zaznaczał jednak, że jego "krytyczny stosunek do zwiększenia uprawnień prezydenta nie oznacza niechęci wobec zmiany konstytucji". Choć już zgoda na referendum zależy "od bardzo wielu czynników". "Jednak na pewno nie będziemy jako partia mająca większość i rząd wzywać ludzi do tego, by poparli ryzykowną zmianę ustrojową, która w przyszłości może być źródłem czegoś niedobrego. Nie jesteśmy szaleńcami" - podkreślił.

PiS 2005-2015: wprowadzimy system prezydencki

To zupełnie nowe stanowisko Jarosława Kaczyńskiego w tej sprawie. Przez wiele lat jednym z głównych postulatów jego partii było bowiem wzmocnienie pozycji prezydenta.

OKO.press dotarło do dawnych programów wyborczych i projektów konstytucji, przedstawionych przez PiS w 2005 i styczniu 2010 roku. Dziś te dokumenty nie są już dostępne na stronie internetowej PiS, a politycy tej partii przestali się do nich odwoływać.

Najszersze uprawnienia dla głowy państwa PiS postulował w programie wyborczym z 2009 roku. Prezydentem był wówczas Lech Kaczyński.

"Urząd ten powinien być nie jednym z członów władzy wykonawczej, lecz czynnikiem realnie stojącym na straży całości i spójności państwa oraz realizacji jego konstytucyjnych zadań przez wszystkie władze publiczne" - deklarował wówczas PiS.

Według planów tej partii prezydent miał mieć prawo:

  • odmowy powołania premiera lub ministra (w przypadku uzasadnionego podejrzenia, że proponowana osoba nie będzie przestrzegać prawa lub będzie zagrożeniem dla bezpieczeństwa państwa),
  • skrócenia kadencji Sejmu i rozpisania nowych wyborów w ciągu 6 miesięcy od wyborów prezydenckich, jeżeli od poprzednich wyborów do Sejmu upłynęło więcej czasu niż rok (miało to służyć "odnowieniu demokratycznej legitymacji parlamentu, gdy wybory prezydenckie wygrywa polityk reprezentujący opcję przeciwną do aktualnej większości parlamentarnej"),
  • zarządzenia referendum z sprawie każdej uchwalonej przez Sejm ustawy "pod rygorem możliwości skrócenia kadencji Sejmu i rozpisania nowych wyborów w razie odrzucenia ustawy przez Naród" (miał to być "instrument swoistego wotum zaufania bądź nieufności Narodu wobec parlamentu, który dąży do wprowadzenia kontrowersyjnej politycznie ustawy")
  • zasiadania, po zakończeniu kadencji prezydenta, w Senacie (bez konieczności startu w wyborach).

Prezydent miał również:

  • wydawać rozporządzenia z mocą ustawy (miały wchodzić w życie po zatwierdzeniu przez Sejm),
  • prowadzić politykę zagraniczną państwa (w przypadku zgodności celów rządu i prezydenta),
  • przedstawiać parlamentowi doroczne orędzie o stanie Rzeczypospolitej, oceniające realizację podstawowych zadań państwa przez wszystkie władze publiczne (aby dokonywać oceny prezydent miał mieć zagwarantowany dostęp do informacji będących w posiadaniu wszystkich organów władzy),
  • być z urzędu przewodniczącym Krajowej Rady Sądownictwa i powoływać część członków KRS,
  • powoływać szefa Służby Cywilnej i prezesa NIK,
  • mieć prawo zlecania NIK kontroli we wszystkich sprawach o istotnym znaczeniu dla państwa.

Podobne rozwiązania zapisano także w programie wyborczym PiS z 2011 roku.

A w 2014 roku partia Jarosława Kaczyńskiego postulowała również poszerzenie kompetencji prezydenta związanych z sądownictwem ("Rola Prezydenta Rzeczpospolitej w sprawach sądownictwa nie może być redukowana do funkcji „notariusza” sporządzającego akty nominacji sędziowskich").

I proponowała by prezydent:

  • powoływał członków organu orzekającego w sprawach dyscyplinarnych sędziów,
  • nadzorował, przy pomocy powołanej przez siebie komisji, rozpatrywanie skarg na sądy,
  • powoływał część składu, także postulowanej wówczas Izby Wyższej Sądu Najwyższego (miała rozpoznawać wnioski o rewizję nadzwyczajną wyroków i postanowień prokuratury "jeżeli zawiodą wszystkie inne mechanizmy korygujące").

Co takiego się stało, że dziś Jarosław Kaczyński nie chce już dawać prezydentowi ani takich, ani żadnych innych nowych uprawnień?

Już teraz, nie pełniąc formalnie żadnych funkcji, ma władzę o wiele większą niż mógłby zdobyć kiedyś jako prezydent Lech Kaczyński, albo on sam, gdyby wygrał prezydenckie wybory. A jak mówił w "Gazecie Polskiej" "Niestety w dzisiejszych czasach zbyt często zdarza się tak, iż wybory prezydenckie przeradzają się w jakąś formę plebiscytu, w którym zwycięża nie odpowiedzialny polityk, lecz bardziej polityk celebryta".

;
Na zdjęciu Bianka Mikołajewska
Bianka Mikołajewska

Od wiosny 2016 do wiosny 2022 roku wicenaczelna i szefowa zespołu śledczego OKO.press. Wcześniej dziennikarka „Polityki” (2000-13) i krótko „GW”. W konkursie Grand Press 2016 wybrana Dziennikarzem Roku. W 2019 otrzymała Nagrodę Specjalną Radia Zet - Dziennikarz Dekady. Laureatka kilkunastu innych nagród dziennikarskich. Z łódzkich Bałut.

Komentarze