Po mediach roznosi się pogłoska, że „frakcja twardogłowych” w PiS ma plan, jak doprowadzić do przyspieszonych wyborów. Jaki? Sprytny. Andrzej Duda ma być namawiany do odesłania ustawy budżetowej do TK, a następnie skrócenia kadencji Sejmu. Czy to w ogóle możliwe?
Kilka dni temu „Gazeta Wyborcza”, powołując się na źródła w PiS, napisała, że Jarosław Kaczyński oraz partyjna frakcja „twardogłowych” mają namawiać Andrzeja Dudę, by odesłał ustawę budżetową do Trybunału Konstytucyjnego. Pretekstem dla takiego kroku miałaby być kwestia TVP.
Prezydent zawetował 23 grudnia ustawę okołobudżetową (czyli ustawę pomocniczą w stosunku do budżetu, nad którym rząd wciąż pracuje) ze względu na to, że oprócz podwyżek dla pracowników budżetówki zawierała zapisy o przekazaniu 3 miliardów złotych na media publiczne. I zapowiedział złożenie własnej ustawy, która będzie przewidywała podwyżki, ale wykreśli rekompensatę dla mediów.
W środę 27 grudnia Donald Tusk przekazał jednak, że rząd złoży nowy projekt ustawy okołobudżetowej. Trzy miliardy złotych zamiast na media, zostaną przeznaczone m.in. na onkologię dziecięcą. Pieniądze dla TVP i innych spółek mogą się znaleźć w rezerwie budżetowej, ale, jak zapowiedział Tusk, kwota będzie „możliwie niewielka, jeśli w ogóle”.
Dodatkowo w środę Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przekazało, że „w związku z decyzją Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej o wstrzymaniu finansowania mediów publicznych” minister podjął decyzję o postawieniu spółek medialnych w stan likwidacji, by dokonać „w nich koniecznej restrukturyzacji oraz niedopuszczenie do zwolnień zatrudnionych w ww. spółkach pracowników z powodu braku finansowania”.
Wszystkie te okoliczności sprawiają, że mało prawdopodobne wydaje się wpisanie 3 miliardów dla TVP do ustawy budżetowej, na co podobno liczył Jarosław Kaczyński. Dlaczego miało mu na tym zależeć?
To jedyna ustawa, w stosunku do której prezydentowi nie przysługuje prawo weta. Zgodnie z art. 224 Konstytucji prezydent może ją albo podpisać, albo odesłać do Trybunału Konstytucyjnego, który ma dwa miesiące na wydanie orzeczenia.
Pretekstem do odesłania jej do TK miałyby być właśnie zapisy dotyczące pieniędzy dla TVP, a konkretnie zarzuty Zjednoczonej Prawicy, że media publiczne zostały odbite z ich rąk niezgodnie z prawem.
Brak zapisów o TVP oznaczałby zatem brak pretekstu do interwencji trybunalskiej.
„Ale twardogłowi z PiS żądają od Dudy, aby stosował taktykę spalonej ziemi” – pisze „Gazeta Wyborcza”. I cytuje anonimowego informatora, który mówi, że prezydent mógłby odesłać ustawę do TK pod dowolnym innym pretekstem.
Zgodnie z tym scenariuszem posłuszny wobec Zjednoczonej Prawicy Trybunał orzeknie o niezgodności budżetu z Konstytucją. A następnie prezydent mógłby zarządzić skrócenie kadencji Sejmu i rozpisać nowe wybory.
Jakim prawem? Autorzy wskazują, że co prawda art. 225 Konstytucji mówi o tym, że prezydent może zarządzić skrócenie kadencji Sejmu, jeżeli w ciągu 4 miesięcy od dnia przedłożenia Sejmowi projektu ustawy budżetowej nie zostanie ona przedstawiona mu do podpisu. W obecnej sytuacji termin ten mija 29 stycznia 2024 i politycy koalicji uspokajają, że z pewnością zostanie on dochowany. Ale istnieją pomysły, że prezydent mógłby uznać, że w sytuacji orzeczenia przez TK o niekonstytucyjności budżetu również mógłby skorzystać ze ścieżki skrócenia kadencji Sejmu.
Pogłoski o rozważanym w PiS scenariuszu rozeszły się w święta po mediach.
„To niemożliwe. Konstytucja nie przewiduje takiego przypadku kompetencji prezydenta do skrócenia kadencji Sejmu” – komentuje te rozważania w rozmowie z OKO.press prof. Ryszard Piotrowski, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego.
"Są tylko dwie takie sytuacje. Po pierwsze, prezydent ma obowiązek skrócić kadencję, gdy nawet rząd rekomendowany przez prezydenta nie ma poparcia zwykłej większości w Sejmie. Po drugie, prezydent ma możliwość skrócenia kadencji, gdy w ciągu czterech miesięcy od dnia przedłożenia Sejmowi ustawy budżetowej nie została ona przedstawiona prezydentowi do podpisu przez marszałka Sejmu.
Jeśli w tym hipotetycznym scenariuszu prezydent skarży ustawę budżetową do Trybunału, to znaczy, że została mu przedstawiona do podpisu. I to kończy sprawę.
Rozumiem, że jeśli ktoś planuje zamach na porządek konstytucyjny, to każdy pretekst i uzasadnienie może się przydać. Ale na gruncie polskiej Konstytucji po prostu nie istnieje taka możliwość".
Co się w takim razie dzieje po wydaniu przez TK orzeczenia?
„Jeśli Trybunał orzeknie, że ustawa jest niezgodna z Konstytucją, prezydent nie może jej podpisać. Ale gospodarka państwa cały czas prowadzona jest na podstawie projektu budżetu przedłożonego przez radę ministrów. To jest zresztą regułą – właściwie nie zdarza się, by ustawy budżetowe wchodziły w życie 1 stycznia. Jak długo może potrwać taki stan? Powinien trwać jak najkrócej. Ale w praktyce nie ma żadnego terminu przewidzianego na wykonanie przez Sejm takiego wyroku i na uchwalenie budżetu zgodnego z Konstytucją” – wyjaśnia prof. Ryszard Piotrowski.
Co ciekawe, w środę rano na antenie Radia ZET o taki scenariusz pytany był Paweł Jabłoński, poseł PiS. I, podobnie jak prof. Piotrowski, kategorycznie zaprzeczył, by istniała prawna możliwość zrealizowania podobnego scenariusza.
„Skrócenie kadencji Sejmu jest możliwe tylko do momentu przedstawienia budżetu prezydentowi do podpisu. To jest zamknięcie tej drogi. Nie ma znaczenia, czy prezydent ustawę podpisze, czy odeśle do Trybunału. Tylko jeśli Sejm by się nie wyrobił i nie przedstawił budżetu, możliwe jest skrócenie jego kadencji” – mówił polityk.
I dodawał, że cała sprawa jest „wymysłem, który ma odwrócić uwagę od zamachu na media”.
Jak na razie do pogłosek o scenariuszu skrócenia kadencji Sejmu nie odniósł się nikt z Kancelarii Prezydenta.
Nie możemy oczywiście wykluczyć, że w Prawie i Sprawiedliwości ktoś zgłaszał podobne pomysły. Zjednoczona Prawica wykorzystała przecież wszystkie dostępne narzędzia, by opóźnić nieuchronne oddanie władzy. Widać też, że tam, gdzie tylko jest to możliwe, będzie maksymalnie spowalniać utratę swoich wpływów.
Trudno jednak powiedzieć, dlaczego doprowadzenie do przedterminowych wyborów miałoby się PiS politycznie opłacać. Wszystkie partie lada moment rozpoczną kampanie wyborcze do samorządów oraz do Parlamentu Europejskiego. Dokładanie do tego kampanii do Sejmu i Senatu byłoby ogromnym finansowym obciążeniem dla wszystkich, a tym bardziej dla partii, która właśnie straciła lub traci możliwość promowania się przy pomocy pieniędzy Kancelarii Premiera, spółek Skarbu Państwa i rozmaitych funduszy. A do tego została skutecznie odsunięta od kontroli mediów publicznych.
PiS jest w strategicznie gorszym położeniu niż przed 15 października, z nadszarpniętymi morale po przegranych wyborach i kotłujących się w szeregach partyjnych rozliczeniach. Dołożenie do tego ruchu o charakterze zamachu stanu byłoby dodatkowym obciążeniem wizerunkowym i źródłem mobilizacji dla wyborców KO-TD-Lewicy.
Opozycja
Sądownictwo
Władza
Andrzej Duda
Jarosław Kaczyński
Donald Tusk
Prawo i Sprawiedliwość
Trybunał Konstytucyjny
budżet
ustawa budżetowa
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Komentarze