0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Adam Stepien / Agencja GazetaAdam Stepien / Agenc...

Adam Leszczyński: Zdecydował się pan pozwać Redutę Dobrego Imienia oraz sygnatariuszy listu otwartego (omawialiśmy go tutaj, a przeczytać go można tutaj), którzy zarzucają Panu nierzetelność naukową. Protestuje pan też przeciwko wykładowi o Polakach ratujących Żydów prowadzonemu przez IPN na uniwersytecie w Ottawie, co znów wzbudza furię prawicowych mediów. Po co Pan to robi?

Prof. Jan Grabowski*: Jeżeli mówimy o Reducie, czy też o tych osobach, które podpisały szkalujący mnie list, to sprawa jest prosta: chodzi o obronę godności własnej i dobrego imienia – własnego, nie całego narodu. Po prostu nie wolno w ludzi ciskać błotem, nie wolno bezpodstawnie ich obrażać ani wyzywać – tak, jak to w stosunku do mnie to zrobiono.

Natomiast protest przeciwko planowanym na mojej uczelni, w Ottawie, wykładom i wystawom organizowanym przez IPN o tym, jak to Polacy Żydów ratowali, jest bezpośrednio związany z faktem, że jestem wykładowcą, profesorem uniwersyteckim, historykiem Zagłady i mam zobowiązania w stosunku do moich studentów, w stosunku do mojej wspólnoty uniwersyteckiej.

IPN jest instytucją całkowicie skompromitowaną w świecie naukowym i nie może być tak, żeby moi studenci byli wystawieni bez słowa wstępu i bez przygotowania na wywody funkcjonariuszy zbrojnego ramienia partii [rządzącej] na terenie historii – jak powinno się nazywać IPN.

Jeżeli już do takiego wykładu dojdzie, to z całą pewnością będę nalegał na odpowiednie wprowadzenie, które wyjaśni kanadyjskiej młodzieży na czym polega polska polityka historyczna i w jaki sposób nacjonaliści rządzący dziś Polską (oraz IPN-em) posługują się kultem Sprawiedliwych, aby przesłonić różne mroczne karty stosunków polsko-żydowskich.

Czy cokolwiek, co o panu mogliby napisać sygnatariusze listu Reduty Dobrego Imienia, może zaszkodzić pana reputacji zawodowej w Kanadzie? W środowisku międzynarodowym? Chyba tych ludzi nikt, na kim panu zależy, nie potraktuje serio?

Oczywiście, Reduty nikt w środowisku ludzi dobrze poinformowanych nie weźmie na serio. Oni jednak przypuścili atak na moją reputację nie tylko w środowisku ludzi, którzy dobrze wiedzą kim jest pan Maciej Świrski z Reduty, pan poseł PiS Jan Dziedziczak czy pan wicepremier Piotr Gliński. W normalnym świecie – w Kanadzie czy w USA – te nazwiska nikomu nic nie mówią.

Jest jednak jakaś organizacja, która wysuwa wobec mnie bardzo konkretne i poważne zarzuty. Rozsyła listy pisane niezwykle prymitywnym angielskim do ludzi, z którymi ja jestem w zawodowych kontaktach. Często nie są to ludzie zajmujący się historią zawodowo, nie są to badacze dziejów Zagłady.

Nie wiem, czy np. rektor mojego uniwersytetu od początku wiedział kim są polscy nacjonaliści i do jakich uciekają się metod. Dziś już wie. Dziś w świecie akademickim – głównie za sprawą prymitywnych ataków na moją reputację – wie o tym szeroka rzesza ludzi w wielu krajach świata.

To, że w Polsce każdy wie, jak koń wygląda i czym on jest, nie znaczy, że wiedzą to ludzie poza Polską. Kalumnie i kłamstwa, odpowiednio nagłaśniane i wprawiane w ruch, nabierają własnego życia. Jeżeli np. dowiaduję się, że językiem z listu Reduty zaczyna przemawiać doradca polskiego premiera, który zestawia mnie z dr Ewą Kurek, a Jana T. Grossa – z byłym księdzem Jackiem Międlarem, to znaczy, że znajdujemy się w zupełnie innej rzeczywistości. Kłamstwa nabierają własnego życia i są wykorzystywane przez ludzi złej woli w sposób bardziej długofalowy, wymierzony w moją reputację.

Czy proces ma czegoś nauczyć autorów listu? Czego pan od nich oczekuje?

Mój pozew ma dwie części. Pierwsza jest skierowana przeciw Reducie Dobrego Imienia i jej celem jest zmuszenie do publicznych przeprosin, w prasie, w mediach. Druga to tzw. wezwanie przedsądowe skierowane do ludzi, którzy podpisali list stowarzyszony z tym atakiem na mnie. Wśród nich są rozmaite osoby z tytułami naukowymi, chociaż nie ma w tym gronie, jak mi się zdaje, ani jednego historyka. Żądam od każdego sygnatariusza, żeby kupił i wysłał do dowolnej szkoły średniej jeden egzemplarz książki „Dalej jest noc” mojego współautorstwa (byłem też współredaktorem całości).

Chodzi tu przede wszystkim o obronę mojej godności i mojego dobrego imienia. Boję się, że w Polsce nastąpiło pewne stępienie wrażliwości na to, co można i czego nie można. Być może naświetlenie tego zza granicy pozwoli tym osobom zrozumieć – na polskim gruncie – że jak się coś podpisuje, to trzeba się sekundkę zastanowić nad konsekwencjami. Niech pan zauważy, że nie chodzi mi o żadne finansowe szykany. Chcę tylko, żeby odszczekano podstawowe kłamstwa na mój temat.

Cytuję: „Grabowski nie przestrzega podstawowych zasad rzetelności naukowej”, „buduje konstrukcje propagandowe”, „eliminuje kluczowe fakty”, „jest rozsadnikiem kłamstwa”, „to, co robi, nie ma nic wspólnego z nauką”, „sprzeniewierza się powołaniu naukowca”… to tylko garść przykładów języka, jakim posługują się ci naukowcy.

Nie uderzyło pana, że to wszystko piszą ludzie, którzy nie są historykami?

To oczywiście znamienne, że nikt spośród nich nie ma nic wspólnego z badaniem historii Zagłady. Dla mnie tego rodzaju atak jest czymś szokującym – ale ja jestem osadzony za granicą, być może to czyni mnie bardziej wrażliwym na tego rodzaju zachowania.

Te wszystkie kłamliwe doniesienia były skierowane do ludzi, którzy nie mają pojęcia, kim są sygnatariusze i jak wygląda polskie piekło. To jest coś, co godzi w moją reputację i z czym muszę walczyć. Jestem badaczem uznanym w świecie i czegoś takiego tolerować nie mogę.

Naprawdę ma Pan wrażenie, że u nas jest gorzej i że łatwiej bezkarnie obrażać niż np. w Ameryce Trumpa?

Gdyby jakaś organizacja w podobnym stylu odważyła się na coś takiego w Stanach, do końca życia by się nie wypłacili. Gdyby o którymkolwiek z moich amerykańskich kolegów – historyków Holokaustu, coś takiego powiedziano na forum publicznym, to autorzy tej wypowiedzi do końca życia nie wypłaciliby się z długów sądowych.

W Polsce ewidentnie jest nadal licencja na to, że każdy może chlapnąć to, co mu ślina na język przyniesie. Poza Polską jest jednak świat pewnych norm, które obowiązują, i o których warto Reducie i jej miłośnikom przypomnieć.

Czy dotarła do Pana reakcja na ten pozew?

Poza niesłychanym wylewem serdeczności i wyrazów wsparcia ze strony koleżanek i kolegów historyków – mogłem się go spodziewać i się nie zawiodłem – moi życzliwi koledzy dosłali mi różne ubliżające mi teksty z prawicowych portali.

Dyskusje zaczynają się od „żydowski historyk Grabowski”. To takie najłagodniejsze komentarze, tak na rozgrzewkę, potem zaczyna się już ostrzejsza jazda. Widać, że na dnie tych erupcji frustracji i plucia jadem jest potężny, świetnie się czujący polski antysemityzm.

To jest ta żyzna gleba, na której wyrastają przeróżne postawy żywcem przeniesione z lat trzydziestych i czterdziestych.

Co jest w tym wszystkim najsmutniejsze, to to, że bardzo wielu Polaków dało się tej prawicowej wizji historii uwieść, że w walce o rząd dusz, w walce o tożsamość historyczną nacjonaliści odnieśli wielki sukces, za który wszystkim nam jeszcze nie raz przyjdzie zapłacić wysoką cenę.

* Prof. Jan Grabowski — historyk, badacz Holocaustu z Uniwersytetu w Ottawie. Współzałożyciel Centrum Badań nad Zagładą Żydów w PAN (2003). Autor m.in. książek: "Ja tego Żyda znam!": Szantażowanie Żydów w Warszawie 1939–1943" (2004) oraz "Judenjagd: Polowanie na Żydów 1942–1945" (2011).

Współautor i współredaktor dwutomowego studium "Dalej jest noc" poświęconego losom Żydów na polskiej prowincji w czasach okupacji. Liczące 1600 stron dzieło historyków jest podsumowaniem kilkuletniego projektu badawczego realizowanego przez Centrum Badan nad Zagładą Żydów IFiS PAN pt. "Strategie przetrwania Żydów podczas okupacji w Generalnym Gubernatorstwie, 1942-1945."

Laureat wielu prestiżowych nagród, w tym m.in. Yad Vashem International Book Prize (2013).

;

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze