Premier i minister sportu ogłosili: w 4 lata na polskie drużyny sportowe wydamy 700 mln zł. Aż 300 mln ma trafić do piłkarzy. To program wizerunkowy dla rządu i marnowanie publicznych środków. W dobie niedofinansowania usług publicznych i ochrony zdrowia - po prostu skandal
Rząd 14 stycznia zapowiedział „Program Wsparcia Mistrzów”, ale wspierani będą nie tylko mistrzowie. W przypadku piłki nożnej pieniądze mają popłynąć do wszystkich klubów ekstraklasy i pierwszej ligi. Za sezon 2021/22 kluby najwyższej ligi piłkarskiej mają dostać po sześć milionów złotych, kluby zaplecza – po dwa miliony. Drugi filar to większe środki (20-30 mln zł) dla klubów walczących w europejskich pucharach.
„Chcę podziękować panu premierowi Mateuszowi Morawieckiemu za determinację i wsparcie, dzięki któremu możemy dziś zaprezentować założenia tego absolutnie nowego programu. Słowa uznania kieruję także w stronę prezesa PZPN pana Cezarego Kuleszy oraz wszystkich przedstawicieli klubów piłkarskich za ich profesjonalne podejście i zaangażowanie w inicjatywę.
Wierzę, że dobrze zdiagnozowane potrzeby środowiska piłkarskiego oraz sprawnie wypracowane i zaimplementowane rozwiązania wzmocnią kluby piłkarskiej ekstraklasy, a także pierwszej ligi w procesie szkolenia i rozwoju infrastruktury sportowej” – tak mówił podczas ogłaszania programu minister sportu Kamil Bortniczuk, cytowany przez portal Polskiego Związku Piłki Nożnej .
Słodzenie premierowi, szefowi PZPN i banialuki o diagnozach nie mogą jednak przysłonić faktów:
minister z niepotrzebnego resortu (został stworzony, by dać Bortniczukowi ministerstwo w ramach koalicyjnych roszad) rozdaje pieniądze, których kluby nie potrzebują i które można spożytkować dużo lepiej.
Jak wspomnieliśmy, najwięcej pieniędzy otrzymają ekipy, które będą polską piłkę nożną reprezentować w europejskich pucharach. Mistrz Polski, który powalczy o udział w Lidze Mistrzów, ma otrzymać 30 mln złotych, zwycięzca Pucharu Polski – 25 mln, pozostali dwaj przedstawiciele Polski w pucharach – 20 mln złotych.
Według informacji Interii motywacja jest prosta: „wszystko po to, aby wyrównać straty wynikające z niskiego rozstawienia polskich drużyn w pucharowych rankingach, co automatycznie zwiększa skalę trudności” – pisze portal, cytując osobę z rządu.
Drużyny piłkarskie reprezentujące poszczególne kraje w europejskich pucharach są rozstawiane według rankingu, który powstaje na podstawie wyników klubów w europejskich rozgrywkach w ostatnich pięciu latach. Za każdy awans, remis czy zwycięstwo klub otrzymuje odpowiednią liczbę punktów dla swojego kraju.
W 2021 roku Polska liga zajmowała 30. miejsce na 55 sklasyfikowanych. W dolnej połowie tabeli. Przed Polską znalazły się takie potęgi piłkarskie jak Białoruś, Bułgaria, Azerbejdżan i Kazachstan.
W tym czasie (ranking na 2021 rok to sezony od 2016/17 do 2020/21) polskie kluby awansowały do fazy grupowej europejskich rozgrywek trzy razy. To Legia Warszawa w Lidze Mistrzów w roku 2016/17 (jedyny występ w XXI wieku), a także dwa występy w Lidze Europy: Lech Poznań w sezonie 2020/21 i Legia Warszawa w sezonie 2021/22. Koniec. Awansów do fazy pucharowej: zero.
Biorąc pod uwagę naszą siłę ekonomiczną, wielkość kraju, uwielbienie dla piłki nożnej w Polsce, polskie drużyny poradziły sobie w ostatnich latach fatalnie. Teraz otrzymają za to od rządu wielomilionowe nagrody.
Czołowe kluby piłkarskie to prywatne spółki, które nie są na skraju upadku. Nie potrzebują tych pieniędzy, aby nie upaść. Rządzący rozdają je, bo lubią piłkę nożną i lubią sukcesy. Chcą sobie sprawić prezent i za kilka lat mówić: to dzięki nam polska drużyna wygrała ważny mecz. W czasie trudnych ekonomicznie czasów, wysokiej inflacji, w czasie, gdy szpitale walczą o przetrwanie, a system ochrony zdrowia jest chronicznie niedofinansowany, to głęboko nieprzyzwoite.
Ale może te pieniądze rzeczywiście pomogą polskiej piłce podnieść się z szarości, a dzięki temu dadzą kibicom radość? Pomijając teraz to, czy rząd takie rozrywki powinien obywatelom finansować za miliony, zastanówmy się nad tym argumentem.
Z kim polskie kluby przegrywały rywalizację o Ligę Mistrzów, czyli udział w elitarnych rozgrywkach na kontynencie? Spójrzmy na kilka wyników, które przyczyniły się do obecnego rankingu klubowego.
W tym przypadku mistrz polski wygrywał jednak swój pierwszy mecz w drugiej rundzie (w pierwszej grać nie musiał, dzięki lepszej niż dziś sytuacji w rankingu).
Tu akurat białoruski klub dysponował większymi pieniędzmi niż sensacyjny mistrz Polski, ale jest to wynik dobrego zarządzania, sukcesów w Europie i długoterminowego planowania. Kilkanaście lat temu BATE było biedniejsze niż wszystkie kluby w polskiej ekstraklasie.
To klub, który rocznie na pensje zawodników, sztabu i pracowników wydawał wówczas nieco ponad milion funtów. Średnia pensja w klubie to 1500 funtów miesięcznie. W tym roku w Legii pensje powyżej dwóch milionów złotych rocznie ma trzech zawodników.
Tym razem jeszcze się udało. W drugiej rundzie za trudnym przeciwnikiem okazała się jednak cypryjska Omonia Nikozja. Tym razem klub dwa razy biedniejszy.
W obecnym sezonie wstydu nie było, reprezentowała nas znów Legia i odpadła w trzeciej rundzie ze stałym bywalcem Ligi Mistrzów – Dinamem Zagrzeb.
W ostatnich latach do elity trafiały kluby ze znacznie skromniejszymi finansami – jak NK Maribor ze Słowenii czy Crvena Zvezda Belgrad z Serbii. Żeby nie pastwić się tylko nad Legią – w 2019 roku w eliminacjach do Ligii Europy Piast Gliwice odpadł z Riga FC, która w 2017 roku dysponowała rocznie 800 tys. euro. W 2014 roku Lech Poznań w tych samych rozgrywkach odpadł z kopciuszkiem z Islandii – Stjarnan.
Nie zawsze różnice budżetowe są tak kolosalne. W 2021 roku w ostatniej rundzie eliminacji Ligi Europy Legia wyeliminowała Slavię Praga – klub o podobnym potencjale. A w fazie grupowej wbrew wszelkim przewidywaniem była w stanie po razie pokonać bogatsze Spartak Moskwa i Leicester City. Do awansu do kolejnej rundy to jednak nie wystarczyło.
We współczesnym futbolu pieniądze grają rolę (szczególnie na samym szczycie), ale nie są gwarancją sukcesu.
Polskie kluby piłkarskie mają więcej pieniędzy niż kluby z lig, które radzą sobie lepiej od nas. Zastrzyk kilkudziesięciu milionów złotych tego nie zmieni.
Polskie kluby mają inne problemy – złe zarządzanie, brak myślenia perspektywicznego, fatalne ruchy na rynku transferowym, błyskawiczne zmiany trenerów, pochopne decyzje. Na ten temat napisano w branżowych mediach setki artykułów.
„Rząd i Ministerstwo Sportu kompletnie nie rozumieją, na czym powinno polegać wsparcie dla sportu. Nie rozumieją też, na czym polegają faktyczne problemy sportu. Ich myślenie jest proste: »Masz tu kasę i sobie kup«. To myślenie krótkowzroczne, chwilowe, na tu i teraz. Nie ma nic wspólnego z prawdziwym rozwojem” – pisze o programie Marek Wawrzynowski, dziennikarz sportowy i specjalista od szkolenia piłkarskiej młodzieży.
Łącznie program będzie kosztował ponad 700 mln złotych, a 300 mln złotych ma popłynąć do klubów piłki nożnej. Wszystko to do wydania w ciągu czterech lat. Kluby piłkarskie to najbogatsze kluby sportowe w Polsce. I to one dostaną najwięcej. Pieniądze nie pójdą na rozwój sportu amatorskiego, nic nie dostaną małe kluby, pieniądze nie będą przeznaczone na rozwój małej infrastruktury sportowej. Rząd mówi jasno: to kasa na tych, którzy zagrają w pucharach. Nie znamy jeszcze szczegółów dofinansowania dla innych dyscyplin, takich jak siatkówka, piłka ręczna hokej.
700 mln złotych w cztery lata to nie są pieniądze kolosalne w skali budżetu państwa, który w części wydatkowej dysponuje ponad 500 mld zł. Ale nie są to też małe pieniądze, które można zbyć wzruszeniem ramion.
Rząd chce przeznaczyć 30 mln złotych dla piłkarskiego mistrza Polski. Dla porównania w 2019 roku budżet szpitala w Wągrowcu wyniósł 35 mln złotych.
Spójrzmy na jeszcze jeden przykład. 17 stycznia „Dziennik Wschodni” opisał przykład 66-letniego pacjenta, któremu trzeci raz przesunięto termin operacji urologicznej w związku z nowotworem. W dwóch pierwszych przypadkach chodziło o COVID-19. Za trzecim? Tak tłumaczy to cytowany przez „DW” rzecznik szpitala wojskowego w Lublinie:
„14 stycznia nie odbyły się dwa zaplanowane zabiegi urologiczne. Lekarz anestezjolog zaplanowany do zabiegu z przyczyn zdrowotnych nie mógł przybyć do pracy i uczestniczyć w operacji. Przebywa na zwolnieniu. W związku z ograniczoną liczbą lekarzy tej specjalności, nie było możliwości zapewnienia zastępstwa w tak krótkim czasie. Możliwości lekarzy ograniczają również przepisy w zakresie czasu pracy”.
W Polsce mamy za mało lekarzy, którzy zarabiają zbyt mało. Wygląda na to, że za mało pieniędzy mają też prywatne firmy, które płacą swoim pracownikom-piłkarzom ponad 2 mln złotych rocznie. Dostaną więc kilka dodatkowych milionów złotych.
W jednym z ujawnionych przez Poufną Rozmowę maili ze skrzynki szefa kancelarii premiera Michała Dworczyka z 23 maja 2021 roku premier Mateusz Morawiecki pisze:
„My tymczasem budżetowo jesteśmy w strukturalnym deficycie i 70 mld pod kreską i nie ma możliwości dokładania tam więcej – chyba że kosztem rosnącego zadłużenia czy też unijnej procedury nadmiernego deficytu (to akurat coś, czego powinniśmy się wystrzegać jak ognia, a Komisja i zagraniczni inwestorzy już nam uważnie patrzą na ręce)".
Na zewnątrz więc rząd chwali się, że znalazł setki milionów złotych na kluby piłkarskie. Wewnątrz istnieje świadomość, że sytuacja budżetowa jest trudna. Rządowi nie przeszkadza to w tym, by w ramach programu czysto wizerunkowego przepalić środki na kolejne porażki polskich drużyn z półamatorskimi zawodnikami z Cypru czy Islandii.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze