0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Dario PignatelliDario Pignatelli

O tym, że Polska może dostać od Unii mniej niż początkowo zapowiadano, pisaliśmy w OKO.press w poniedziałek 6 lipca 2020. Wskazywaliśmy, że hojna propozycja Komisji Europejskiej z końca maja, która przewidywała dla Polski trzecią co do wielkości pulę w UE, była zaledwie wyjściową pozycją do negocjacji budżetowych.

Przeczytaj także:

W środę 8 lipca 2020 szefowie unijnych instytucji oraz niemiecka kanclerz Angela Merkel (Niemcy 1 lipca przejęły prezydencję w Radzie UE) spotkali się na "miniszczycie" budżetowym, by ustalić wspólne stanowisko. Bazując na planie KE i wstępnych rozmowach z rządami państw członkowskich, swoją propozycję przedstawił w piątek szef Rady Europejskiej Charles Michel.

Michel planuje pozostawić bez zmian zaproponowany przez Komisję Fundusz Odbudowy europejskiej gospodarki po koronakryzysie. Ma on składać się z 500 mld euro bezzwrotnych grantów dla członków UE oraz 250 mld euro tanich pożyczek. W sumie 750 mld euro.

Nieco zmienić ma się za to sposób podziału dodatkowych środków oraz wielkość pozostałego budżetu UE. W propozycji Komisji było to 1,1 biliona euro, a Michel chciałby, by wyniósł 1,074 biliona. To ukłon w stronę tzw. "klubu oszczędnych", czyli Austrii, Holandii, Danii i Szwecji, które naciskają na cięcia.

Co plan Michela oznacza dla Polski?

Zaproponowane wcześniej kwoty jak na razie zostają bez zmian, ale szef Rady Europejskiej chce, by część funduszy była uzależniona m.in. od tego, czy rząd Mateusza Morawieckiego zgodzi się przyjąć unijne cele klimatyczne. Wypłata dodatkowych środków ma też być bardziej rozciągnięta w czasie i silniej powiązana ze stanem gospodarki po koronakryzysie.

W sumie, jak ustalił korespondent Deutsche Welle Tomasz Bielecki, Polsce grozić może utrata 16 mld euro.

Budżet UE na lata 2021-2027, wraz z Funduszem Odbudowy, negocjują głowy państw członkowskich w Radzie Europejskiej. Kolejną turę rozmów zaplanowano na 17 i 18 lipca 2020. Każdy kraj ma prawo weta.

16 miliardów pod znakiem zapytania

Pomysł szefa Rady Europejskiej zakłada, że Unia rozdzieli ok. 30 proc. z największej części Funduszu Odbudowy nie od razu, a po dwóch latach. W ten sposób będzie mogła lepiej odpowiedzieć na potrzeby krajów, które okażą się najmocniej odczuwać skutki koronakryzysu w przyszłości.

Dla Polski oznaczałoby to, że ok. 8 mld euro z 37,7 mld grantów zaproponowanych przez KE trafiłoby do nas w drugiej połowie 2022 roku. Pod warunkiem, że trafiłoby w ogóle.

Wiele państw UE krytykowało hojną propozycję Komisji dla Polski, która ma dziś najmniejszą recesję w całej wspólnocie i przeszła przez pandemię relatywnie suchą stopą. Jeśli dobre prognozy gospodarcze się potwierdzą, a propozycja Michela zostanie przyjęta, polski rząd będzie musiał pogodzić się z „utratą” części funduszy.

Drugim wyzwaniem, o którym pisaliśmy także w OKO.press, będzie klimat. Premier Morawiecki jak dotąd wetował przyjęcie przez UE celu osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 roku. Michel proponuje, by pieniądze z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji trafiły tylko do państw, które poprą ten cel.

To wyraźny sygnał ostrzegawczy dla Polski, która jako jedyna w Unii odmawia dziś jego przyjęcia. Jeśli rząd Morawieckiego się uprze, grozić nam może utrata kolejnych 8 mld euro.

Poza tymi dwiema kwestiami propozycja Charlesa Michela jest zbliżona do tej, którą przedstawił na pierwszych negocjacjach budżetowych w lutym 2020 roku. Polski rząd miał być wówczas gotów ją zaakceptować, choć w sumie na spójność i rolnictwo mielibyśmy dostać o kilkanaście miliardów euro mniej niż w budżecie na lata 2014-2020.

Michel chce również bez zmian zostawić kwestię wypłaty tanich pożyczek z Funduszu Odbudowy. Te mają wynieść dla Polski 26,1 mld euro.

„Pieniądze za praworządność”

Michel zapowiada, że nowy budżet będzie zawierał postulowany przez KE mechanizm "pieniądze za praworządność". Obstaje jednak przy swojej, łagodniejszej wersji.

Jak pisaliśmy w OKO.press, w lutym 2020 zaproponował wyraźne rozmycie pierwotnej propozycji Komisji. Przegłosowanie ew. decyzji o zawieszeniu funduszy miałoby wymagać większego poparcia wśród zachowawczych jak dotąd członków Rady UE (15 z 27 krajów reprezentujących 65 proc. ludności UE).

Michel miał również wyjaśnić, że zawieszenie będzie możliwe tylko w przypadku „bezpośredniego zagrożenia” dla unijnego budżetu i „interesów finansowych Unii”. Tak skonstruowany mechanizm byłby wymierzony w Węgry, gdzie pojawiają się zarzuty o malwersacje unijnych funduszy.

Dla Polski byłoby to stosunkowo niegroźne, dlatego też była chętna, by tę propozycję przyjąć.

Osłabienie mechanizmu "pieniądze za praworządność" nie podoba się Parlamentowi Europejskiemu, który chciałby, aby Unia zaczęła naprawdę egzekwować wartości zawarte w art. 2 Traktatu unijnego. Większej presji na Polskę chciały także rządy Holandii, Danii i Finlandii.

Problem w tym, że Unia Europejska nadal nie przyjęła budżetu na nadchodzące siedmiolecie, wszystkim zależy więc na czasie. Presję czują zwłaszcza Niemcy, na których prezydencję (rozpoczęła się 1 lipca i potrwa 6 miesięcy) spadł obowiązek przeprowadzenia negocjacji. Bez decyzji w sprawie budżetu wstrzymane będą także wypłaty z Funduszu Odbudowy.

Kanclerz Angela Merkel i przewodniczący Charles Michel najpewniej będą starali się nie antagonizować polskiego rządu, aby nie narazić się na weto.

„Aby fundusze mogły być w ogóle kojarzone z praworządnością, potrzeba, żeby najpierw były te fundusze. Potrzebujemy porozumienia i dlatego na [przyszłotygodniowym] szczycie skoncentrujemy się na kwestii pierwszych postępów w zakresie funduszu odbudowy i budżetu” - mówiła ostatnio niemiecka kanclerz.

Do przyjęcia budżetu konieczna będzie także zgoda PE. Eurodeputowani jak na razie protestują przeciwko planom Michela, ale pogarszająca się sytuacja gospodarcza w UE i presja na szybkie wypłaty pomocy z koronafunduszu może wymusić na nich zmianę stanowiska.

Udostępnij:

Maria Pankowska

Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio.

Komentarze