Część krajów UE nie zgadza się, by Polska dostała trzecią co do wielkości pulę pomocy w ramach europejskiego Funduszu Odbudowy po koronakryzysie. Bo nie przestrzegamy praworządności i łamiemy prawa osób LGBT, a na pandemii nie straciliśmy aż tak wiele. Rząd Mateusza Morawieckiego czeka walka na wielu frontach, ale spodziewane są cięcia
Zgodnie z pierwotnym szkicem podziału środków, zaproponowanym przez Komisję Europejską na koniec maja 2020, z Funduszu Odbudowy Polsce miałoby przypaść 63,8 mld euro (ok. 260 mld złotych), z czego 37,7 mld w ramach bezzwrotnych grantów. To trzecia największa suma po Włoszech i Hiszpanii.
Rząd Mateusza Morawieckiego nie kryje zadowolenia z propozycji. Opinii publicznej w kraju projekt ten politycy PiS sprzedali jako własny negocjacyjny sukces, choć właściwe negocjacje, jak tłumaczyliśmy w OKO.press, wówczas jeszcze się nie odbyły.
Po raz pierwszy głowy państw członkowskich w Radzie Europejskiej spotkały się w tej sprawie 18 i 19 czerwca, jeszcze w formie telekonferencji. To w ramach Rady członkowie Unii muszą wypracować kompromis. Czerwcowy szczyt nie przyniósł przełomu, ale
w Brukseli coraz wyraźniej słychać głosy, że Polska nie powinna dostać z Funduszu Odbudowy aż tyle.
Bo po pierwsze z koronakryzysu wyszliśmy względnie suchą stopą, a po drugie rząd PiS uparcie narusza fundamentalne unijne wartości. Powszechnie znane są nasze problemy z praworządnością i opór wobec ambitnych celów klimatycznych. Homofobiczne wypowiedzi Andrzeja Dudy i kolejne "strefy wolne od LGBT" również nie przysporzyły nam sojuszników.
Nasza pozycja negocjacyjna jest trudna, a kolejny budżetowy szczyt już 17 lipca. Jeszcze w środę, 8 lipca, na nieoficjalnym miniszczycie spotkają się szefowie wszystkich unijnych instytucji oraz Angela Merkel, bo Niemcy właśnie przejęły prezydencję w Radzie.
Ze wstępnego kalendarza spotkań Rady, do którego dotarła korespondentka RMF.fm Katarzyna Szymańska-Borginon, wynika, że nowa prezydencja nie zamierza odpuścić Polsce praworządności. Dyskusje na ten temat mają toczyć się na każdym spotkaniu ministrów ds. europejskich.
Niemcy najwyraźniej potraktowały poważnie apele Parlamentu Europejskiego. Eurodeputowani kilkakrotnie zwracali uwagę Rady, że procedura art. 7, która toczy się wobec Polski, jest nieskuteczna.
Przypomnijmy. Komisja Europejska wszczęła ją w grudniu 2017 roku, bo uznała, że polski rząd poprzez swoje sądowe "reformy" naruszył zasadę rządów prawa. Ta należy do fundamentalnych wartości Unii zapisanych w art. 2 Traktatu o UE. Polsce grozić może za to nawet zawieszenie prawa do głosowania w Radzie.
Ale procedura art. 7 do tej pory nie przyniosła efektów. Polski rząd był w Radzie regularnie wysłuchiwany, ale członkowie UE nie zdecydowali się podjąć kolejnych kroków. Nie skierowali do Polski konkretnych zaleceń ani nie głosowali nad oficjalnym stwierdzeniem naruszenia unijnych wartości.
W Brukseli coraz częściej słychać głosy, że Unia potrzebuje mocniejszych argumentów. Stąd wziął się projekt, by wypłaty unijnych funduszy powiązać z przestrzeganiem zasady rządów prawa.
Problemów Polsce nastręczyły także homofobiczne wypowiedzi Andrzeja Dudy z prezydenckiej kampanii wyborczej. Słowa o "ideologii LGBT" komentowała prasa na całym świecie; nie uszły także uwadze rządom państw członkowskich. Część z nich uważa, że Polska powinna ponieść ich konsekwencje, bo prawa człowieka również należą do kluczowych wartości Unii.
Ostrzejszego potraktowania Polski domagają się zwłaszcza rządy Holandii, Danii i Finlandii. Sankcji finansowych chciałby także PE.
„UE to nie bankomat. Poprzemy ten pakiet pod warunkiem, że rządy prawa i demokracja będą konieczne do pozyskania unijnych funduszy” – mówił 27 maja 2020 eurodeputowany Dacian Cioloș, lider liberalnej frakcji „Odnówmy Europę”.
Komisja Europejska wyszła z taką propozycją w maju 2018 roku, ale od tego czasu projekt przeszedł poważne modyfikacje. W wersji z lutego 2020, którą zaproponował szef Rady Europejskiej Charles Michel, jest już znacznie rozwodniony.
Przegłosowanie ew. decyzji o zawieszeniu funduszy miałoby wymagać większego poparcia wśród zachowawczych jak dotąd członków Rady. Michel miał również wyjaśnić, że zawieszenie będzie możliwe tylko w przypadku "bezpośredniego zagrożenia" dla unijnego budżetu i "interesów finansowych Unii". Tak skonstruowany mechanizm byłby wymierzony w Węgry, gdzie pojawiają się zarzuty o malwersacje unijnych funduszy.
Dla Polski byłoby to stosunkowo niegroźne, dlatego, jak podaje Deutsche Welle, rząd Morawieckiego był gotów zaakceptować propozycje Michela.
Choć Holendrzy, Duńczycy i Finowie chcieliby mocniejszych sankcji, Niemcy skłaniają się ku łagodniejszemu rozwiązaniu zaproponowanemu przez szefa RE.
Komisja przypomina, że nowe środki mają być powiązane z realizacją rekomendacji z tzw. europejskiego semestru. KE w ostatnich zaleceniach dla Polski zapisała m.in. poprawę klimatu inwestycyjnego poprzez ochronę niezależności sądów.
KE wskazuje też, że powołała już do życia inny mechanizm - corocznych raportów z przestrzegania rządów prawa we wszystkich państwach członkowskich. Pierwsza seria ma zostać opublikowana jeszcze jesienią tego roku. Ale sprawozdania, choć mają być "obiektywne", nie wprowadzają żadnych sankcji w wypadku problemów z praworządnością.
Poza kwestią praworządności Polska na lipcowym szczycie będzie musiała zmierzyć się z tematem zmian klimatu. W nowej propozycji KE na sprawiedliwą transformację energetyczną mamy dostać aż 8 mld euro. Wszystko to jednak pod warunkiem, że polski rząd przyjmie zapisy o dążeniu przez UE do neutralności klimatycznej do 2050 roku.
To nie koniec wyzwań dla Mateusza Morawieckiego. Przede wszystkim hojna propozycja KE, by w ramach Funduszu Odbudowy zmobilizować dodatkowe 750 mld euro, nie przekonała jeszcze rządów tzw. państw "oszczędnych". Czyli Austrii, Danii, Holandii i Szwecji, do których dołączyła też Finlandia.
Kontrowersje i zdziwienie "oszczędnych" budzi duża pula dla Polski (63,8 mld euro, w tym 37,7 mld w ramach bezzwrotnych grantów), która stosunkowo dobrze poradziła sobie w obliczu pandemii koronawirusa. W Brukseli słychać już głosy, że Fundusz Odbudowy powinien zostać zmniejszony właśnie kosztem Polski.
Morawiecki będzie też bronił propozycji Komisji, by na względnie wysokim poziomie utrzymać finansowanie polityki spójności i obronić nieznaczne zwiększenie środków na rolnictwo. "Oszczędni" jeszcze w lutym sugerowali, by cały budżet zmniejszyć a więcej funduszy przekazać na zieloną transformację i nowe technologie.
Kształt budżetu jest więc jeszcze płynny. Państwa członkowskie będą spierały się nie tylko o jego wielkość i kryteria podziału, ale też np. o to, kiedy Unia powinna zacząć spłacać kredyty zaciągnięte na poczet Funduszu Odbudowy. Kwestią dyskusyjną pozostają nowe źródła dochodów, np. większy podatek węglowy czy opodatkowanie gigantów branży cyfrowej.
Utrzymanie zapowiadanego poziomu dotacji dla Polski może być trudne. Jeśli ostatecznie rząd zgodzi się na mniejsze kwoty, będzie musiał wytłumaczyć to opinii publicznej, której zdążył już pochwalić się zwycięstwem.
Większości krajów zależy na jak najszybszym przyjęciu europejskiego budżetu, każdy będzie musiał pójść na ustępstwa. Bez decyzji Rady Europejskiej, w której każdy kraj ma prawo weta, nie będą mogły rozpocząć się wypłaty z powiązanego z budżetem Funduszu Odbudowy. Niemcy będą dążyły do jak najszybszego dopięcia negocjacji.
Gospodarka
Świat
Andrzej Duda
Mateusz Morawiecki
Ursula von der Leyen
Komisja Europejska
Unia Europejska
budżet UE
Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio. W 2024 roku nominowana do nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.
Dziennikarka, absolwentka ILS UW oraz College of Europe. W OKO.press od 2018 roku, od jesieni 2021 w dziale śledczym. Wcześniej pracowała w Polskim Instytucie Dyplomacji, w Komisji Europejskiej w Brukseli, a także na Uniwersytecie ONZ w Tokio. W 2024 roku nominowana do nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.
Komentarze