0:000:00

0:00

W pierwszym półroczu 2017 roku złożono rekordową liczbę wniosków o zezwolenie na pracę dla Nepalczyków (2034 wnioski), Hindusów (1373) i Bengalczyków (935).

Mieszkalnictwo w Polsce to katastrofa, którą można porównać chyba tylko z wieloletnim niedofinansowaniem opieki zdrowotnej. Mamy niemal najwyższy wskaźnik przeludnienia mieszkań w UE (za Rumunią). Szacuje się, że potrzebujemy ok 3 mln nowych mieszkań, by tylko zrównać się z unijną średnią – rząd planuje osiągnąć to w 2030 roku. Tymczasem np. w 2016 roku powstało zaledwie 143 tys. mieszkań, a należałoby ich budować rocznie nawet dwa razy więcej.

Odpowiedzią ma być rządowy program Mieszkanie plus.

Przeczytaj także:

Program właściwie jeszcze nie wystartował, dopiero we wrześniu 2017 roku weszła w życie ustawa o Krajowym Zasobie Nieruchomości regulująca program budowy tanich mieszkań na wynajem. KZN będzie dysponował gruntami skarbu państwa, przeznaczając je na budowę mieszkań o umiarkowanym czynszu. Mieszkania mają być dostępne w dwóch formułach: zwykłego najmu oraz najmu z opcją dojścia do własności. Choć mieszkania będą budowane i zarządzane przez deweloperów (tzw. operatorów mieszkań), KZN będzie regulował wysokość czynszu.

Według zapowiedzi ministerstwa, przetargi na konkretne inwestycje realizowane już w całości według zapisów ustawy zaczną się z początkiem 2018 roku, o ile nie przeszkodzi temu spodziewana dymisja ministra infrastruktury i budownictwa Andrzeja Adamczyka. Tymczasem rząd chwali się, że „mieszkania plus” są już budowane. Chodzi o tzw. pilotaż programu realizowany przez Bank Gospodarstwa Krajowego. Mieszkania budowane są w nim na podstawie porozumień zawartych między spółką BGK Nieruchomości SA a samorządami i prywatnymi właścicielami nieruchomości. Wysokość czynszu i droga dojścia do własności jest tutaj ustalana w sposób nieregulowany ustawą, a więc za każdym razem mamy do czynienia z innymi warunkami.

Ile mieszkań budowanych jest w ten sposób? Sprawdziliśmy to listopadzie 2017 roku i od tego czasu nic się nie zmieniło.

W budowie jest łącznie 1160 mieszkań. W Białej Podlaskiej, Gdyni, Jarocinie, Pruszkowie i Wałbrzychu. Zawsze coś, ale to ułamek promila szacowanych potrzeb.

Tymczasem sytuacja na rynku pracy potencjalnie komplikuje plany rządu w sposób, o jakim niewiele się mówi. W Polsce po prostu nie mamy wystarczającej liczby robotników i specjalistów budowlanych, aby ruszyć z programem na większą skalę. Rozwiązaniem jest masowe zatrudnianie obcokrajowców. Oraz podniesienie płac, bo

"rynek pracownika" nie oznacza, że wzrost płac jest adekwatny do potrzeb: w budowlance wciąż płaci się po prostu za mało.

Firmy szukają pracowników

Dokładna liczba pracujących w budownictwie jest trudna do oszacowania, tak ze względu na wielorakie formy zatrudnienia (często niezgodne z prawem pracy), jak i trudność w klasyfikacji (zatrudnienie w budownictwie może być traktowane jak zatrudnienie w przemyśle itp).

Według GUS liczba pracujących w budownictwie w 2016 roku wyniosła 885 tys. osób. Ta liczba bywała większa, np. w 2010 roku w budownictwie pracowało 924 tys. osób. Na spadek zatrudnienia wpłynęła m.in. emigracja. Firmy niezmiennie potrzebują jednak pracowników, kłopot w tym, że nie mają skąd ich wziąć, zwłaszcza przy zarobkach, jakie proponują.

Z ankiet przeprowadzonych wśród firm przez serwis wielkiebudowanie.pl wynika, że w grudniu 2017 roku aż 60 proc firm budowlanych poszukiwało pracowników. W sektorze wykończenia wnętrz było to aż 72 proc., a branży murarsko zbrojarskiej - 73 proc. W szczycie sezonu zapotrzebowanie na pracowników było jeszcze większe. Firmy po raz pierwszy od dawna masowo szukają pracowników w urzędach pracy. Z opublikowanego przez ministerstwo rodziny, pracy i polityki społecznej na początku 2017 roku "barometru zawodów" wynika, że

wśród 23 najbardziej poszukiwanych zawodów aż dziewięć związanych jest z branżą budowlaną. W branży bezrobocia praktycznie nie ma.

Wygląda na to, że firmy doszły do ściany, jeśli chodzi o pozyskiwanie nowych pracowników. Dlaczego? Odpowiedzią mogą być dane z innych ankiet przeprowadzonych w branży budowlanej.

Wynika z nich, że średnioroczna godzinowa stawka pracownika fizycznego w budownictwie wyniosła zaledwie 14 zł netto.

Wykwalifikowani majstrzy zarabiają nieco więcej, np. doświadczony murarz zarabia średnio 18 zł netto za godzinę, a tynkarz 23 zł. (w Warszawie tynkarz zarabia 30 zł za godzinę, co jest krajowym rekordem). Jednak w większości specjalizacji początkujący robotnicy zarabiają minimalną stawkę godzinową - 11 zł netto. Rekordowy wzrost zarobków w branży w 2017 roku związany jest właśnie z wprowadzeniem minimalnej stawki godzinowej. Ale nawet ta - skądinąd i tak bardzo niska - stawka nie przekona ludzi do podjęcia pracy w branży, która poza niskimi zarobkami cechują złe warunki pracy, niestabilność.

Wzrost płac to za mało

Jeśli wieszczony wszem i wokół "rynek pracownika" nie zacznie się przekładać na zdecydowanie wyższe płace i lepsze warunki pracy, trudno wyobrazić sobie, że branża wykorzysta jedyną możliwość, jaka pozostała jej na krajowym podwórku - sięgnięcie po rezerwuar niezatrudnionych. To ludzie, którzy nie mają pracy, ale też jej nie szukają, bo zostali trwale wypchnięci poza rynek pracy. W Polsce takich ludzi jest ogromna rzesza - mamy jeden z niższych wskaźników zatrudnienia w Europie.

"Nasza gospodarka to bowiem nie tylko ponad 16 mln pracujących, blisko milion bezrobotnych i drugie tyle ludzi „ukrywających się” na wsi przed brakiem zatrudnienia" - pisze Łukasz Komuda, analityk prowadzący serwis rynekpracy.org. "To także:

  • pół miliona »przechowywanych« w uczelniach wyższych studentów, którzy marnują tam swój czas i pieniądze rodziców;
  • milion niepełnosprawnych, których na rozmowie o pracę skreślają na wszelki wypadek nawet urzędy centralne;
  • grubo ponad dwa miliony osób w wieku 50+, które po utracie pracy długo próbowały coś znaleźć, ale ostatecznie wybrały którąś ze strategii dotrwania do emerytury;
  • milion osób zajmujących się swoimi dziećmi, wnukami czy osobami wymagającymi pomocy, bo państwo oszczędza na żłobkach i usługach opiekuńczych;
  • 2–2,5 mln zaradnych, którzy machnęli ręką na nędzne stawki nad Wisłą i wyjechali choćby za Odrę, gdzie płaca minimalna jest wyższa niż nasze wynagrodzenie średnie".

Odwrócenie tej sytuacji wymagałby zmiany całego modelu rozwoju gospodarczego i - przede wszystkim - podejścia państwa do obywateli. Niepracujący nie mogą być traktowani jak ludzie "roszczeniowi" i rozleniwieni, których należy zmusić do podjęcia pracy, grożąc odebraniem nawet bardzo skromnych świadczeń i prawa do ubezpieczenia zdrowotnego. Poza aspektem etycznym jest także praktyczny: takie podejście po prostu nie działa.

Powrót na rynek pracy po latach bierności zawodowej jest bowiem niezwykle trudny, a bez dobrze zorganizowanego wsparcia - praktycznie niemożliwy.

Bengalczycy zbudują mieszkania plus?

Na taka kopernikańską zmianę w Polsce się jednak nie zanosi. Wobec tego jedynym w miarę realistycznym scenariuszem, w którym polskie budownictwo nie dławi się przez niedobór pracowników, jest sprowadzenie ich z zagranicy - z miejsc, w których nawet niskie płace w polskiej budowlance są możliwą do przyjęcia opcją.

Dlatego firmy budowlane szukają pracowników nawet w tak odległych miejscach jak Indie i Bangladesz. Tak robi m.in. Gulermak, jedna z firm budujących drugą nitkę warszawskiego metra. Zainteresowanie pracownikami z Indii, Bangladeszu czy Nepalu widać w statystykach MRPiPS.

W pierwszym półroczu 2017 roku złożono rekordową liczbę wniosków o zezwolenie na pracę dla Nepalczyków (2034 wnioski), Hindusów (1373) i Bengalczyków (935).

W pierwszym półroczu 2017 roku złożono tylko nieco mniej wniosków o zezwolenia na pracę cudzoziemców niż w całym 2016 roku. Przedstawiciele branży budowlanej regularnie domagają się od rządu ułatwień w zatrudnianiu obcokrajowców. "Bez zagranicznych pracowników nasze firmy nie dadzą sobie rady" - mówił "Wyborczej" prezes Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa.

Niestety, polskie firmy zatrudniają obcokrajowców nie tylko dlatego, że mogą im mniej płacić, ale też ze względu na ogólnie gorsze warunki zatrudnienia. Z kontroli przeprowadzanych przez Państwową Inspekcję Pracy wynika, że mniejszość obcokrajowców - 41 proc. - ma umowę o pracę, a więc i ochronę wynikającą z kodeksu pracy.

Warto mieć na uwadze, że wzrost gospodarczy i związany z nim deficyt pracowników nie ogranicza się wyłącznie do Polski. Szacuje się, że np Holandia będzie potrzebować w najbliższych latach aż 55 tys nowych pracowników budowlanych. Podobne jest m.in. w Dani i Szwecji. Wszystkie te kraje oferują znacznie lepsze niż Polska warunki zatrudnienia, więc możemy się liczyć z tym, że także część polskich pracowników budowlanych wybierze emigrację zarobkową.

Tymczasem zakładana przez rząd liczba mieszkań, które mają powstać w ramach programu Mieszkanie plus, oznacza, że - przynajmniej teoretycznie - w Polsce powinno powstawać rocznie ponad dwa razy więcej mieszkań niż obecnie, a to wszystko przy trwających inwestycjach w infrastrukturę drogową i kolejową.

Budowa mieszkań powinna być w Polsce absolutnym priorytetem, ale w tej chwili wygląda na to, że ten cel będzie bardzo trudny do zrealizowania, m.in. ze względu na sytuację na rynku pracy.

Nie wiadomo, jak rząd pogodzi swoją ksenofobiczną narrację o "przedmurzu chrześcijaństwa" z faktem, że to przedmurze zapewne będą budować muzułmańscy Bengalczycy, jeśli w ogóle ktokolwiek.

;

Udostępnij:

Bartosz Kocejko

Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.

Komentarze