Po rozmowach z Jean-Claudem Junckerem w Brukseli premier Morawiecki próbował przekonać opinię publiczną o "nowym otwarciu" w stosunkach Polski z Unią Europejską. Jednym z argumentów były polskie dokonania w pomocy uchodźcom, którymi premier chwalił się przewodniczącemu Komisji Europejskiej. Lepiej, gdyby nic nie mówił
Wszystkie trzy argumenty premiera Morawieckiego na rzecz polskiego zaangażowania w pomoc uchodźcom dowodziły czegoś wręcz odwrotnego. OKO.press po kolei analizuje manipulacje premiera.
Nasi Czytelnicy, np. Darek Nowakowski, w komentarzach do porannego tekstu o wypowiedzi Morawieckiego o sądach, zwrócili na to uwagę, uznając argumenty premiera za wyjątkowo niemądre (używano innego słowa).
Ta wypowiedź Morawieckiego miała dowieść, że Polska szuka płaszczyzny porozumienia z Brukselą w kwestii przyjmowania uchodźców. Premier chciał zachęcić przedstawicieli Komisji Europejskiej do spojrzenia na sprawę "w innym kontekście".
Argument Morawieckiego jest jednak z gruntu niefortunny, bo dowodzi czegoś wręcz przeciwnego.
W jaki sposób fakt, że Urząd ds. Cudzoziemców odrzuca tysiące wniosków azylowych, miałby zmienić obraz Polski na lepsze w oczach unijnych urzędników?
Osoby ubiegające się o azyl w Polsce na decyzję - bardzo rzadko pozytywną - oczekują długo. Wprawdzie przepisy mówią, że powinno to być 6 miesięcy, a rzecznik Urzędu ds. Cudzoziemców twierdzi, że jest to średnio cztery miesiące, powołując się na wewnętrzne dane. Jednak wg. raportu Najwyższej Izby Kontroli z 2015 roku jest to średnio 14,5 miesiąca. Piotr Bystrianin, prezes Fundacji Ocalenie potwierdza, że od tego czasu nic nie zmieniło się na lepsze: "Czteromiesięczny czas oczekiwania na decyzję zdarza się bardzo rzadko. Z naszego doświadczenia wynika, że ludzie czekają kilkanaście miesięcy na pierwszą decyzję, a potem nawet kilka lat na decyzję ostateczną. Możliwy jest scenariusz, że Urząd wydaje dużo szybkich decyzji negatywnych, od których cudzoziemcy się odwołują – i potem bardzo długo czekają na decyzję ostateczną".
Przez ten czas cudzoziemcy mieszkają w wieloosobowych pokojach w położonych na uboczu ośrodkach, bez dostępu do kursów aktywizujących (poza lekcjami języka, które są z reguły byle jakie: jeden nauczyciel w tym samym czasie uczy obywateli np. Ukrainy i Konga). Mają dostęp do opieki psychologicznej, ale psycholog dyżuruje w ośrodku zaledwie kilka godzin w tygodniu. Zdaniem Bystrianina, to za mało: "W ramach jednego z programów, który realizowała Fundacja, jeździliśmy w pięciu psychologów do ośrodka 2-3 razy w tygodniu. I to nadal było za mało".
Większość ośrodków jest otwarta – ale w związku z tym, że ośrodki położone są na uboczu miast, a mieszkańcy otrzymują zaledwie 70 zł miesięcznie "kieszonkowego", to ich kontakt z polskim społeczeństwem jest bardzo ograniczony.
Prawo do pracy dostają po sześciu miesiącach, ale gdzie i jak mają szukać pracy, jeśli nie nauczyli się języka? Zostaje im 75 zł miesięcznie "kieszonkowego", które nie starcza nawet na miesięczny bilet komunikacji miejskiej.
Drugą opcją jest wyprowadzka z ośrodka i poszukiwanie mieszkania na własną rękę – wtedy osoba ubiegająca się o azyl dostaje 750 zł miesięcznie. Znalezienie pokoju/mieszkania w Polsce przez cudzoziemca, zwłaszcza innego koloru skóry, graniczy z cudem, nie mówiąc o tym, że 750 zł na to nie wystarczy (do czynszu dochodzi jeszcze kaucja).
A na koniec tej drogi przez mękę i tak zaledwie 3 proc. z nich (dane Urzędu ds. Cudzoziemców z 2016 roku) dostanie jedną z form ochrony międzynarodowej (status uchodźcy, ochrona uzupełniająca lub pobyt tolerowany).
Przyjęcie uchodźców czeczeńskich po pierwszej (lata 90.) i drugiej (2000-2009) wojnie czeczeńskiej to faktycznie chlubna karta w polskiej historii. Ale jej przypomnienie tylko zwiększa kontrast z polityką rządu PiS, zarówno premier Szydło, jak i premiera Morawieckiego.
Premier jakoś nie wspomniał o stosunku obecnych władz do Czeczenów: rząd PiS od lipca 2016 systematycznie łamie polskie i międzynarodowe prawo, uniemożliwiając uchodźcom na granicy polsko-białoruskiej w Terespolu składanie wniosków o azyl. I to pomimo decyzji Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.
Polscy strażnicy graniczni, przy wsparciu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i osobistym zaangażowaniu ministra Mariusza Błaszczaka, odsyłają azylantów na Białoruś, gdzie nie istnieje sprawny system azylowy. Wyrzuceni z Polski uchodźcy z Czeczenii i innych państw Azji Centralnej mogą zostać deportowani do swoich krajów pochodzenia, co naraża ich na niebezpieczeństwo tortur lub innego nieludzkiego traktowania.
Zgodnie z ekspertyzą Stowarzyszenia Interwencji Prawnej strażnicy łamią prawo – odmowy tłumaczą brakiem wizy, a przecież osoba ubiegająca się o azyl nie musi jej posiadać. To naruszenie nie tylko polskiego, ale także międzynarodowego prawa.
Przypomnijmy, że nie trzeba pochodzić z terenu, na którym obecnie toczy się wojna, żeby móc ubiegać się o status uchodźcy. Aby dostać status uchodźcy (lub inną formę ochrony międzynarodowej, jak pobyt tolerowany czy ochrona uzupełniająca) wystarczy udowodnić, że w swojej ojczyźnie jest się prześladowanym. Tak jak niewygodni dla władz Czeczeni są prześladowani przez służby Kadyrowa, czeczeńskiego dyktatora, choć w kraju nie toczy się już wojna.
Na mocy Konwencji Genewskiej z 1951 roku, którą Polska ratyfikowała, każdy kraj ma obowiązek wpuścić do siebie wszystkich, którzy ubiegają się o ochronę międzynarodową. Dopiero później rozpoczyna się procedura sprawdzania, czy osobie przysługuje status uchodźcy. Straż Graniczna nie ma prawa podejmować decyzji o odesłaniu takiej osoby.
W czerwcu 2017 Europejski Trybunał Praw Człowieka wydał decyzje o zastosowaniu środków tymczasowych (interim measures) w sześciu sprawach dotyczących uchodźców z Czeczenii, w których określił, że te osoby „nie mogą zostać odesłane na Białoruś” do czasu, gdy ich skargi do Trybunału zostaną rozpoznane oraz że ich wnioski o udzielenie ochrony międzynarodowej muszą zostać rozpoznane przez odpowiednie organy w Polsce.
Jednak polska Straż Graniczna odmawia zastosowania się do tej decyzji ETPC i nie pozwala uchodźcom – trzem czeczeńskim rodzinom i jednemu mężczyźnie, Rusłanowi (imię zmienione) – wjechać do Polski i złożyć wniosku.
Działania polskich władz krytykują organizacje zajmujące się obroną praw człowieka, m.in. Human Rights Watch, Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Amnesty International i Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar.
Morawiecki z pełną świadomością manipuluje odbiorcami, nie używając ani słowa "uchodźca", ani "imigrant" – żeby zatrzeć różnicę między tymi dwiema kategoriami prawnymi. Przypomnijmy więc premierowi:
Według danych Urzędu ds. Cudzoziemców, od 2014 roku ochronę międzynarodową przyznano zaledwie 4 proc. z 6 tys. 256 obywateli Ukrainy, którzy ubiegali się o azyl w Polsce.
Od 2015 roku status uchodźcy w Polsce otrzymało... 90 Ukraińców.
Milion Ukraińców, o którym mówi premier Morawiecki, powtarzając za minister Kempą, a wcześniej ministrem Waszczykowskim i premier Szydło, to migranci ekonomiczni, a nie uchodźcy.
Różnica jest zasadnicza. Migrantom ekonomicznym z Ukrainy nie przysługuje żadne wsparcie, czyli państwo nie ponosi w związku z ich pobytem w Polsce żadnych wydatków. Wręcz przeciwnie, pracujący u nas Ukraińcy i Ukrainki rozwijają polską gospodarkę i zwiększają polskie PKB. Według niedawno opublikowanych danych GUS, już ok. 140 tys. cudzoziemców, głównie Ukraińców, płaci składki na ubezpieczenie społeczne w Polsce.
Premier używa argumentu, że część Ukraińców pracujących w Polsce pochodzi z terenów objętych wojną. Dziesiątki tysięcy – według słów Morawieckiego – spełniają wszystkie kryteria "uciekinierów wojennych".
Może i tak, ale Polska nie nadaje im statusu uchodźców i nie udziela wsparcia, które im się z tego tytułu należy. Więc nie ma się czym chwalić, przeciwnie, jest się czego wstydzić.
Stawianie znaku równości między uchodźcami a migrantami i sugerowanie, że Polska nie musi przyjmować uchodźców z relokacji, bo przyjęła już migrantów z Ukrainy i Białorusi, jest manipulacją. Dokonywaną z pełną świadomością, bo premier Morawiecki ma przecież pełną wiedzę na ten temat.
Udostępnij:
Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.
Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.
Komentarze