0:00
0:00

0:00

Opublikowaliśmy niedawno historię 18-letniej Agaty, zmagającej się z anoreksją. Agata powiedziała nam, że osobą, która jej bardzo pomogła w walce z chorobą, jest psychodietetyczka – pani Joanna Białas.

„To ona jest czwartą osobą, po rodzicach i siostrze, której zawdzięczam życie. Wyprowadziła mnie z tych [złych] myśli, zmieniła mój tok rozumowania. Dzięki niej mogę teraz zawalczyć o przyszłość" – mówiła w wywiadzie, udzielonym OKO.press.

Przeczytaj także:

Poprosiliśmy panią Joannę Białas o rozmowę.

Sławomir Zagórski, OKO.press: Przyznam sie, że nie wiedziałem o istnieniu takiego zawodu jak psychodietetyk. Jak się nim zostaje?

Joanna Białas, psychodietetyczka: To stosunkowo nowy zawód. Żeby go uprawiać, trzeba skończyć roczne studia podyplomowe. Punktem wyjścia mogą być wcześniejsze studia z zakresu psychologii lub dietetyki. Psycholog musi się więc douczyć dietetyki, a dietetyk psychologii. W tym m.in. podstawowych technik psychologicznych pozwalających pacjentom wypracować większą motywację do zmiany sposobu odżywiania.

Zawód - psychodietetyk

A jak pani trafiła do tej dziedziny?

Jestem z wykształcenia dietetykiem, jestem również pielęgniarką. Prowadząc pacjentów typowo dietetycznie zauważyłam, że mają oni często problem z wprowadzaniem zaleceń, które im daję. Pacjent przychodzi, zgłasza problem, dietetyk wręcza mu rozpiskę. Mówi np.: „Pij więcej wody, jedz mniej chleba, mniej cukru", ale to ciężko wcielić w życie.

Dlatego postanowiłam, że chcę czegoś więcej. Potrzebuję narzędzi, dzięki którym po pierwsze dowiem się, dlaczego w ogóle dany pacjent trafia do mnie w konkretnym momencie swojego życia. A po drugie ustalę, dlaczego jest mu ciężko wprowadzać moje zalecenia. Jaką ma motywację do zmiany i jak jest przygotowany na ewentualne spadki tej motywacji.

Jeśli zdobędę taką wiedzę, będę ją w stanie przekazać osobom szukającym u mnie pomocy. Pokazać im, jak wzmocnić chęć zmiany, jak nabrać i utrzymać motywację do takiego kroku.

To działka, w której jestem od wielu, wielu lat.

Sama kiedyś też chorowałam i pamiętam, że kiedy poszłam do dietetyka, dostałam wyłącznie kartkę z dietą i polecenie, żeby się jej trzymać. Mój dietetyk niestety nie miał pojęcia o zaburzeniach psychicznych, zaburzeniach osobowości, zaburzeniach lękowych, o tym wszystkim, z czym wiążą się zaburzenia odżywiania.

Wyzdrowiałam i doszłam do wniosku, że chcę pomagać takim osobom. Do tego jednak potrzebne mi były dodatkowe studia.

Zaburzenia odżywiania mają chyba dość skomplikowane przyczyny? To nie jest wyłącznie problem z jedzeniem.

Rzeczywiście sam problem z jedzeniem to tylko wierzchołek góry lodowej. A my staramy się sięgnąć głębiej. Poznać emocje związane z jedzeniem, poznać osobowość pacjenta. Dlatego praca z osobą chorą na anoreksję czy bulimię wymaga zwykle wysiłku kilku specjalistów, w tym psychiatry, psychoterapeuty czy psychologa.

Więcej duszy, czy więcej ciała?

A w pracy psychodietetyka jest więcej zajmowania się duszą czy tym, co i ile pacjent powinien jeść?

To zależy od pacjenta.

Jeśli ktoś się do mnie zgłasza wyłącznie dlatego, że chce się odchudzić, to tak naprawdę często nie zdaje sobie sprawy, że w pierwszej kolejności potrzebuje zaopiekowania się jego „duszą”.

Kwestiami związanymi z psychiką, emocjami, często stresem czy samotnością, bo to one najczęściej prowadzą do określonych zachowań żywieniowych. Dlatego ostatnio zdecydowałam, że nie chcę tylko „odchudzać” ludzi, ale pomagać im w pracy nad zmianą tych zachowań żywieniowych, które doprowadziły do nadmiernej masy ciała.

Znacznie bardziej interesują mnie zaburzenia odżywiania takie jak anoreksja, bulimia czy kompulsywne objadanie się. W przypadku takich pacjentów istotne jest zrozumienie głębszych przyczyn zaburzenia, budowanie motywacji, podejścia do zmiany. Tego, żeby pacjent w ogóle tej zmiany chciał. Wskazanie drogi wyjścia z kryzysu i zorientowanie się, czy chory będzie w stanie przejść tę drogę samodzielnie albo z moją pomocą czy innego psychodietetyka.

W przypadku zaburzeń odżywiania praca nad duszą pacjenta jest więc faktycznie ważniejsza niż praca nad samą dietą.

W jakim stadium choroby trafiają do pani pacjenci?

Bardzo różnym. Zdarzają się osoby, które mają bardzo niską masę ciała, skrajnie niskie BMI, czyli takie, które jest poniżej 16. Proszę w tym celu wyobrazić sobie osobę, która mierzy 165 cm wzrostu i waży ok. 43 kilogramów [Body Mass Index, czyli indeks masy ciała, oblicza się dzieląc wagę w kg przez wzrost w metrach podniesiony do kwadratu].

BMI poniżej 16 to już stan zagrażający życiu, stan do leczenia szpitalnego.

Część specjalistów funkcjonuje tak, że daje pacjentom z BMI poniżej 16 szansę. I jeśli masa ciała się poprawi, możliwa jest dalsza współpraca. Jeśli jednak pacjent nie współpracuje, to ja nie mogę go trzymać w trybie ambulatoryjnym i decyduję o przerwaniu współpracy. Kieruję go wprost do lekarza psychiatry. W wielu sytuacjach konieczne jest następnie szybkie skierowanie do szpitala.

Z porad psychodietetyka można korzystać w ramach publicznej opieki zdrowotnej?

Niestety, nie. Chyba że taka osoba zatrudniona jest na oddziale szpitalnym, co się zdarza.

Jak wygląda terapia?

W jaki sposób wygląda terapia?

Po pierwsze jest dość długa. Jedna, dwie wizyty to z pewnością zbyt mało, by spowodować poprawę stanu zdrowia pacjenta.

Czasem wprawdzie się zdarza, iż jedna konsultacja tak wpłynie na człowieka, że zmienia swoje myślenie, ale to się dzieje bardzo rzadko. A zatem terapia trwa długo, adekwatnie do czasu trwania choroby. Jeżeli ktoś choruje od kilku lat, leczenie potrwa na pewno kilka miesięcy.

To jak wygląda, zależy przede wszystkim od stanu osoby chorej, czy np. wymaga zwiększania kalorii powoli. Jeżeli zgłasza się do mnie pacjent, który spożywa mało kalorii, zwiększamy tę kaloryczność o bardzo małe wartości – rzędu 100, 150 dziennie. Zbyt duża ilość kalorii, duża ilość jedzenia wprowadzona w zbyt krótkim czasie, jest bardzo niebezpieczna. Jeżeli pacjent zwiększy masę ciała, możemy popracować nad rozszerzeniem menu, czasem możemy też robić to równolegle.

Jednocześnie pracujemy cały czas nad jego – jak to pan określił – duszą. Pytamy o różne sprawy, o emocje. Wzmacniamy, motywujemy, podnosimy na duchu, zachęcamy.

Nie chcę robić z panią wiwisekcji przypadku Agaty. Spytam tylko, czy objawy choroby Agaty były wyjątkowe, na tle innych pani pacjentów?

Pani Agata nie jest szczególnie wyjątkową pacjentką, jeżeli mówimy o spektrum objawów, z którymi się zgłosiła. Osoby chorujące na anoreksję bardzo często charakteryzuje wysoki perfekcjonizm.

W przypadku np. bulimii jest inaczej, natomiast osoby chorujące na anoreksję chcą być najlepsze, wszystko muszą robić idealnie i tak też muszą wyglądać. Muszą mieć idealną wagę, idealne jedzenie, wykonywać idealnie obowiązki, być najlepszym we wszystkim.

Czy zaburzenia odżywiania zawsze odsyłają do problemów w rodzinie, w dzieciństwie?

Czasem wydaje się, że wszystko w rodzinie jest idealnie. Ale jakby się trochę pokopało, może się okazać, że brakowało czułości ze strony rodziców. Albo brakowało czasu, zainteresowania się dzieckiem któregoś z rodziców.

Czasem może się wydawać, że niczego człowiekowi w życiu nie brakuje, ale jak głębiej się poszpera, okazuje się, że brakuje pewnych detali. A ponadto najzwyczajniej w świecie ciężko jest się przyznać do tego, że czegoś nam brakuje, czy brakowało.

Ale to sprawa dla psychoterapeuty, żeby zbadać relacje rodzinne, relacje społeczne czy jakiekolwiek inne. Żeby dociec jakiejś głębszej przyczyny.

Mężczyźni też chorują

Nie ma rodzin idealnych. Każdy rodzic, choćby najbardziej się starał, popełnia błędy. Dzieci też bardzo różnią się wrażliwością.

Wrażliwym, wiadomo, żyje się trudniej. Może w przeszłości ktoś takiej Agacie powiedział: „A dlaczego tym razem dostałaś piątkę, a nie szóstkę? Albo: „Dlaczego zrobiłaś tak, a nie tak?".

To mogą być drobnostki. Ale jeśli dziecko to zapamięta i jeżeli to nie zostanie przepracowane, wytłumaczone przez rodzica, to może się przebijać w przyszłości, właśnie w zaburzeniach odżywiania.

Anoreksja dotyka również mężczyzn?

Zdecydowanie rzadziej, ale zdarza się. Wysokie wymagania dotyczą też przecież mężczyzn. A chłopcy, mężczyźni, są bardzo często osobami o wrażliwych psychikach. Czasem się o tym zapomina.

Te trendy dotyczące męskiego ciała kreowane przez media tworzą wysokie oczekiwania.

U mężczyzn stosunkowo częściej pojawiają się inne zaburzenia odżywiania niż anoreksja. Znacznie powszechniejsza jest bigoreksja, czyli obsesja na punkcie umięśnionego ciała.

Powiedziała pani, że pacjenci zmagający się z bulimią mają inną osobowość. Jaką?

Tu nie ma jednego schematu, bo cechy osobowości są podobne u osób chorujących na zaburzenia odżywiania. Ale różnią się zachowania związane z odżywianiem podczas trwania choroby, gdyż osoby te np. chcą być szczupłe, a bywa tak, że nie są w stanie sprostać swoim rygorystycznym wymaganiom. Ten brak umiejętności wytrwania w reżimie diety daje osobom cierpiącym na bulimię poczucie braku perfekcji, przez co jeszcze bardziej obniża i tak zazwyczaj obniżoną samoocenę. To często doprowadza do pojawienia się silnych emocji i napadów na jedzenie, a później wymiotów lub intensywnych ćwiczeń.

Zgodzi się pani z tezą, że w Polsce obserwujemy coraz więcej zaburzeń odżywiania?

Tak. Jest zdecydowany wzrost, chociażby dlatego, że mamy większy dostęp do mediów społecznościowych, na których nastolatki, dzieci, mogą obserwować, jakie są trendy na świecie, te idealne sylwetki. Myślę, że to ma bardzo duży wpływ na kształtowanie się młodej psychiki.

Na pewno wiemy też coraz więcej o zaburzeniach odżywiania i mamy coraz więcej badań na ten temat.

Do wzrostu zachorowań z pewnością przyczyniła się również pandemia. Dużo osób w pewnym sensie uciekło w zaburzenia odżywiania, ze względu na to, że zostało izolowane od rówieśników. Od normalnego rytmu dnia, do którego były przyzwyczajone. I zaczęły kombinować, także w kwestii jedzenia.

Zaburzenia odżywiania bardzo często są takim krzykiem rozpaczy młodzieży, a nawet dzieci, bo zdarzają się osoby, które mają 10, 11 lat, a już mają początki anoreksji. To głos wołania o pomoc, o zainteresowanie ze strony rodziców: „Zobacz, jestem tutaj!"

Utrata masy ciała czy też kompulsywne jedzenie i wymiotowanie przypominają do pewnego stopnia samookaleczenia dzieci i młodzieży.

Leczenie raczej za pieniądze

Miałem nie mówić o Agacie, ale wracam do jeszcze jednego wątku. Ona powiedziała, że uwielbiała jeść, ale uważała, że nie zasługiwała na jedzenie. Niejedzenie było więc dla niej karą, a nagrodą to, że potrafiła w tym wytrwać. Tyle że to prosta droga do autodestrukcji.

Dokładnie tak.

To w jaki sposób traktowane jest niejedzenie, odchudzanie, czasami odmawianie sobie pewnych rzeczy, to wszystko ma swoją funkcję. Może więc być tak, że robię sobie karę za coś. Za jakieś wydarzenie w swoim życiu, bo czuję się winna. Albo – jak w przypadku pani Agaty – pozbawiam się przyjemności, bo na nią nie zasługuję. Albo muszę być perfekcyjną uczennicą i dopiero wtedy zasłużę na jedzenie. Muszę mieć masę ciała, którą sobie wymarzyłam i jeżeli do niej doprowadzę, wtedy będę mogła jeść. Czasem może być to wręcz próba samobójcza, takie powolne samobójstwo.

Najczęściej anoreksja jest formą kary, formą powolnego umierania. Albo – jak już mówiliśmy – próbą zwrócenia na siebie uwagi.

Czy jest wyraźny czas, kiedy te zaburzenia się pojawiają?

Dotychczasowe źródła, te, z których ja jeszcze się uczyłam, podawały, że dzieje się to w okresie dojrzewania. Z tym, że dawniej uważano, że człowiek dojrzewa między 14. a 18. rokiem życia. Mam wrażenie, że teraz się to przesunęło. I wśród chorych zdarzają się - jak mówiłam - nawet 10-cio, 11-letnie dzieci.

Powiedziałabym, że okres zachorowalności się wydłużył, ale nie tylko w niższą stronę. Czasem na anoreksję zapadają bowiem osoby dojrzałe, które wydawałoby się mają ustabilizowane życie, pracują, są w związkach.

Jak w Polsce wygląda leczenie anoreksji?

Bardzo różnie. Ja znam to tylko z opowieści pacjentów, plus opowieści koleżanek po fachu. Zazwyczaj pacjent jest odsyłany od specjalisty do specjalisty. Zależy też w jakim jest stanie i jaka jest jego świadomość na temat choroby.

Zdarza się, że pacjenci przychodzą do mnie jako pierwszej, wcześniej nie byli u żadnego innego specjalisty. Wtedy muszę ich skierować do psychoterapeuty, do lekarza psychiatry, bo sam psychodietetyk zazwyczaj nie jest w stanie wyleczyć zaburzeń odżywiania.

Najczęściej jest tak, że taka osoba jest zdana na leczenie prywatne. Można się wprawdzie zgłaszać do psychiatry na NFZ, ale czas oczekiwania jest zwykle bardzo długi. Jeżeli to już któraś wizyta na NFZ, wtedy jest łatwiej. Ale jeśli pierwsza, może być i za kilka miesięcy. A często przecież nie można czekać.

Na szczęście teraz mamy dostęp do konsultacji online, jest to troszeczkę łatwiejsze. Ogólnie rzecz biorąc pacjent jest naprawdę w trudnej sytuacji. Nie dość, że chory, to o pomoc nie jest łatwo. Pewnym wsparciem są fundacje, które zajmują się pomocą osobom z zaburzeniami odżywiania, często pokrywając część kosztów, np. Fundacja Aż Sobie Zazdroszczę.

Depresja - siostra anoreksji

Kto stawia diagnozę w zakresie zaburzeń odżywiania?

Lekarz. Ja takiej diagnozy postawić nie mogę.

Pacjentowi to do czegoś potrzebne?

Tak, chociażby po to, żeby zobaczyć, z czym się mierzymy. Dla mnie to tylko domysły i moja intuicja, ale ja też mogę się mylić. Może być tak, że objawy wskazują na coś zupełnie innego. Do mnie pacjent przychodzi z pewnymi objawami, które wpływają na jego komfort życia, więc zajmujemy się głównie tym.

Mnie osobiście diagnoza nie jest specjalnie potrzebna. Bardziej lekarzowi psychiatrze i po to, by ustalić dalszy przebieg leczenia. Mam na myśli farmakoterapię w przypadku anoreksji czy innych zaburzeń odżywiania. Opinia lekarza psychiatry jest w tej kwestii kluczowa.

To lekarz decyduje, czy potrzebne są leki antydepresyjne, czy też jakieś inne. To zależy od tego, czy anoreksja jest jedyną jednostką chorobową, z którą pacjent się mierzy. Czasami też dochodzą zaburzenia snu, koncentracji, zaburzenia lękowe i potrzebne mogą być leki pomagające np. w utrzymaniu stabilności emocjonalnej. To bardzo indywidualna sprawa. Bardzo często jest tak, że pacjenci są mocno rozchwiani, ale nie mają jeszcze konkretnego zaburzenia, związanego np. z zaburzeniem osobowości.

Depresja jest nieodłączną siostrą anoreksji? Czy zdarza się, że ktoś cierpi z powodu anoreksji, a jego nastrój jest stabilny?

Zapewne są takie przypadki, ale ja w mojej praktyce nie spotkałam osoby chorującej na anoreksję czy inne zaburzenia odżywiania, u której nastrój byłby stabilny. Zdarzają się mniejsze lub większe chwiejności, natomiast nie zawsze to musi być depresja. To mogą być też stany depresyjne albo obniżenie nastroju.

Pani udziela konsultacji online? Czy przynajmniej na pierwszą wizytę pacjent musi zjawić się osobiście?

Konsultacje psychodietetyczne mogą się odbywać online i jak najbardziej ta forma jest praktykowana.

Mam pacjentów z całego świata, to ogromny plus tej formy konsultacji. Minusem jest to, że nie mogę zobaczyć, jak wygląda skóra pacjenta. Nie mogę też zrobić analizy składu ciała, a czasami jest to potrzebne.

Zgadzam się, że konsultacje stacjonarne są lepsze, bo możemy siebie widzieć. Mam wtedy szerszy obraz pacjenta. Mogę np. zauważyć meszek, który się pojawia u osób niedożywionych. To bardzo ważny objaw w anoreksji. Przez internet możemy go nie dostrzec.

Przymus tylko w ostateczności

Niepełnoletni pacjenci zgłaszają się z rodzicami?

Tak. Czasem z jednym, czasem z dwoma. Ja zawsze tego wymagam.

Chcę jeszcze wrócić do ścieżki leczenia chorego na anoreksję. Wspominałam, że powinno brać w tym udział wielu specjalistów. To, gdzie pacjent trafia na początku, zależy od trzech rzeczy: jaki jest jego stan, jaką ma świadomość swojej choroby i w jakim jest wieku.

Jeżeli jest to osoba niepełnoletnia, rodzic często wysyła ją do psychologa. Bo coś się dzieje z dzieckiem, a nie do końca wiadomo, co. Albo do lekarza POZ, bo widać, że dziecko schudło i też nie wiadomo z jakiego powodu.

Jeżeli jest to osoba dorosła i nie zdaje sobie sprawy ze swojego stanu, próbuje zakamuflować, czyli wypiera chorobę, to zwykle ma zaburzenia pracy serca związane z niską masą ciała. Więc w pierwszej kolejności pójdzie do kardiologa albo - jeżeli zrobiła badania krwi – do endokrynologa. I dalej wszystko zależy od tego lekarza. Czy skieruje chorego dalej? Czy zauważy, że jest jakiś problem na tle psychiatrycznym?

Jeżeli z kolei dorosła osoba ma świadomość swojego stanu, to najczęściej szuka pomocy u psychologa, psychiatry, psychodietetyka, wreszcie u psychoterapeuty.

Jaką radę udzieliłaby pani rodzicom dziecka, które ogranicza jedzenie i w efekcie chudnie?

Przede wszystkim jeżeli zauważymy, że dziecko zaczyna się odchudzać czy np. tylko ograniczać mięso (a to jest pierwsza rzecz, którą nastolatkowie często robią, co z kolei może później wpływać na rozwój zaburzeń odżywiania), to dać mu moment, żeby spróbowało tego, i zobaczyć, jak się sprawuje.

Dziś w społeczeństwie jest bardzo silny trend, żeby nie jeść mięsa. Może być tak, że to się przerodzi w wybiórczość jedzeniową, co też się często zdarza u dzieci. Ale to inny problem.

Jeśli jednak widzimy, że dziecko je wyraźnie mniej, że idzie to w złą stronę, to przede wszystkim trzeba spytać, czy możemy mu jakoś pomóc. Często zdarza się tak, czego sama doświadczyłam, że pojawiają się krzyki, krytyka, wzajemne obwinianie się, co prowadzi do jeszcze większego poczucia winy u dziecka. Nie będzie to sprzyjało leczeniu. A czasem może wywołać jeszcze większy bunt.

Rodzice bardzo często zmuszają takie dziecko do leczenia. To zrozumiałe, bo ciężko patrzeć na jego krzywdę. Tyle że krzykiem, zmuszaniem, osiągniemy niewiele. Lepiej spróbować zachęcić, pokazać, jakie są konsekwencje płynące z jego wyborów, i niech ono samo podejmie decyzję. A kiedy sytuacja jest już bardzo kiepska, to wtedy w ostateczności stosować przymus. W większości przypadków możliwość wyboru daje lepsze efekty niż narzucanie swojego zdania i krytyka.

Każda terapia kiedyś się kończy. Pani wie, kiedy ją przerwać?

Zazwyczaj dzieje się tak, jeśli obserwuję przez trzy, cztery konsultacje, że pacjent radzi sobie dobrze. I on też mi zgłasza, że nie pojawiają się żadne niepokojące myśli, które uniemożliwiają mu wykonywanie niektórych życiowych czynności jak jedzenie, że czuje się w tych wyborach żywieniowych całkiem swobodnie.

Jeśli widzę, że waga jest stabilna, stan zdrowia się poprawił, a radość związana z jedzeniem jest większa, wtedy wspólnie decydujemy, że czas zakończyć współpracę i zająć się życiem.

Czasem taki pacjent nadal korzysta z usług psychoterapeuty, ale psychodietetyk nie jest mu już potrzebny. Zwykle umawiamy się, że za pół roku czy za trzy miesiące widzimy się na konsultacji kontrolnej, albo kiedy pacjent poczuje taką potrzebę.

Czasami z kolei jest tak, że dochodzimy do momentu, kiedy pacjent odzyskał masę ciała, która wprawdzie nie jest jeszcze w normie, ale blisko. Osiągnął ilość kalorii, która jest dla niego bezpieczna, ale to nie jest jeszcze ta ilość, która byłaby dla niego odpowiednia na dłużej. Jednak dochodzimy do punktu, w którym ciężko jest zrobić krok dalej. Bywa, że w takiej sytuacji przerywamy spotkania, żeby pacjent skupił się na psychoterapii i popracował nad innymi rzeczami niż tymi związanymi z żywieniem. A potem znów do nas wraca.

Praca na całe życie

Gdy układa pani dietę, tłumaczy, jak dobierać pokarmy, stara się pani stopniowo zwiększyć wagę pacjentów?

Wszystko zależy od sytuacji wyjściowej. Jeżeli pacjent ma niską masę ciała lub niedowagę większą niż kilogram poniżej prawidłowej masy, skupiamy się na tym, żeby zwiększyć ilość kalorii, a nie na tym, żeby jedzenie było idealnie zbilansowane, kolorowe, by miało dużo składników. Wtedy ważniejsza jest kaloryczność.

A jeżeli pacjent osiągnął masę ciała, które mu zapewnia lepsze zdrowie niż wyjściowo, staramy się raczej rozszerzyć menu.

Ale nie mówi pani: „Jedz ciastka"?

Nie, absolutnie. Skupiamy się na tym, żeby każda osoba jadła to, co w danej chwili jest uznawane dla niej za bezpieczne. Czyli spożywać takie pokarmy, które nie będą generowały dodatkowego napięcia czy lęku. Lekkostrawne, ale też odżywcze.

Dziś chętniej się pani zajmuje osobami z zaburzeniami odżywiania typu anoreksja niż tymi z nadwagą. Odchudzających na świecie są miliony, ale o sukces w tym względzie niełatwo.

Odchudzanie rzeczywiście jest trudne. Między innymi z tego względu, że pacjenci często nie współpracują. Bo np. nie są do tego przygotowani, nie mają odpowiedniej motywacji, żeby się zmienić. Są na etapie prekontemplacji, kiedy w ogóle nie rozważają żadnej zmiany albo są do przyjścia do mnie zmuszeni, co zdarza się w przypadku osób nieletnich. A czasami jakiś czas już się zastanawiają, ale nie do końca są przekonane. Nie wiedzą, jak zacząć.

Bywa też, że mają zbyt ambitne cele, przez co kończy się to porażką. Bo myślą, że w ciągu miesiąca wyzdrowieją, albo w ciągu tygodnia schudną. Nie biorą pod uwagę własnych zasobów psychicznych, a to jest niezwykle ważne w przypadku każdej zmiany w naszym życiu.

Czy w przypadku zaburzeń odżywiania można mówić o trwałym wyleczeniu? Wiadomo, że z wielu chorób psychicznych nie sposób się wyleczyć.

Zaburzenia odżywiania to grupa schorzeń, w których można mówić o trwałym wyleczeniu. Z tego daje się wyjść, natomiast czy będzie to efekt trwały, mogłabym powiedzieć niestety dopiero wtedy, jak ktoś zakończy swój żywot.

Trzeba pamiętać, że zaburzenia odżywienia mają swoją przyczynę. Najczęściej wiąże się ona z różnymi doświadczeniami w życiu. Nie jestem w stanie ręczyć za nikogo, że na przykład w przypadku trudnego wydarzenia, nie dojdzie znowu do pojawienia się tych zaburzeń.

Wiele zależy od psychoterapii. Od tego, czy pacjent dostanie narzędzia do radzenia sobie z emocjami, ze stresem. A i tak czasem nasza psychika potrafi zaskoczyć i może się okazać, że w naszym życiu wydarzy się takiego, że nie będziemy mieli wystarczających zasobów, żeby sobie poradzić.

Jestem jednak przekonana, że można na tyle wypracować w sobie te umiejętności, na tyle skutecznie prowadzić leczenie, żeby zaburzenia odżywiania odeszły w przeszłość. Ale to zależy od indywidualnego przypadku, czasu trwania choroby i od tego, jak dana osoba nad sobą pracuje. Tak naprawdę to praca na całe życie.

;
Na zdjęciu Sławomir Zagórski
Sławomir Zagórski

Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.

Komentarze