Sprzęt do wspinaczki, mech, liście i deski – to wszystko potrzebne jest do budowy sztucznych gniazd dla puchaczy, gdzie ptaki mogą zakładać swoje lęgi. To jeden z najskuteczniejszych sposobów chronienia tego gatunku, którego liczebność drastycznie spada
„Brakuje dobrych szacunków dla puchaczy z całej Polski. Można jednak przyjąć, że w całym kraju mamy od 140 do 210 par. Na Podlasiu mieliśmy jeszcze w latach 90. 40 stanowisk, a dziś – zaledwie dziewięć. To skrajnie mało i wiele wskazuje na to, że ta największa sowa może podzielić los cietrzewia, który jest już praktycznie wymarły w województwie podlaskim. A przecież wcześniej należał do licznych ptaków” – mówi ornitolog Paweł Mirski z Komitetu Ochrony Orłów. Pierwsze platformy – czyli sztuczne gniazda – dla puchaczy budował razem z innymi ornitologami już w 2014 roku. Wybrałem się z nim w teren, żeby na żywo zobaczyć, jak wygląda walka o przetrwanie naszej największej sowy.
Samice puchaczy są większe od samców – ważą nawet do 4 kg. Rozpiętość skrzydeł dorosłych ptaków może osiągnąć do 180 centymetrów. Na głowie, po obu stronach mają odstające pióra, które pomagają im w okazywaniu nastroju. Głos puchacza jest stosunkowo niski i słyszalny nawet na parę kilometrów.
„Chociaż puchacz jest drapieżnikiem szczytowym (znajduje się na szczycie łańcucha pokarmowego – od aut.), sam cierpi mocno z powodu drapieżnictwa innych gatunków. Ssaki i inne ptaki drapieżne mogą zniszczyć jego lęgi i zabić jego pisklęta. Puchacz nie broni zaciekle swojego gniazda. Bardzo często daje się odciągnąć od wysiadywanych jaj lub wyklutego już potomstwa. Przez to nie wyprowadza skutecznych lęgów, co przy niskiej liczebności tych sów w Polsce, przyczynia się do dalszego zmniejszenia populacji” – mówi ornitolog.
Dużym problemem dla puchaczy są również zmiany w siedliskach. „W Polsce, na nizinach, puchacz jest najczęściej związany z dolinami rzecznymi, mokradłami i olsami, w których gniazduje. To różni nasze puchacze od tych występujących w innych krajach Europy. W Niemczech czy Finlandii bywa gatunkiem lęgowym nawet w mieście. W Helsinkach znane było stanowisko lęgowe na dachu galerii handlowej, a w Hamburgu na cmentarzu w doniczce. Na południu Polski, w Karpatach i Sudetach lubi też skalne załomy i półki z nawisami, chroniącymi je przed drapieżnictwem na ich lęgach. Ta spora plastyczność nie dotyczy jednak puchaczy z polskich obszarów nizinnych i województwa podlaskiego. Rzadko zdarza się, że potrafi założyć gniazdo w ambonie myśliwskiej albo na stogu siana, bo zdecydowana większość gniazduje w lasach”.
Puchacze na Podlasiu trzymają się przede wszystkim olsów. Jak wyjaśnia mi Paweł Mirski, te obszary trapi powtarzająca się susza, brak śniegu, a w konsekwencji niski poziom wody. Brakuje więc bariery ochronnej w marcu i kwietniu, kiedy trwa okres wysiadywania jaj i odchowu piskląt, co jeszcze bardziej naraża miejsca gniazdowania puchaczy na presję ze strony m.in. lisów, jenotów czy kun.
Ornitolog dodaje: „Puchacz jest dość nieporadny, kiedy pojawiają się intruzi obok jego gniazda. Inne gatunki drapieżne są znacznie szybsze niż puchacz – na przykład kruki, które błyskawicznie opróżniają jego lęgowisko, jeśli nie ma w nim dorosłego ptaka. To gatunek, który nie lubi puchacza. Skąd niechęć? Otóż puchacz znany jest z tego, że nocą poluje na krukowate, szczególnie jesienią i zimą. Ptaki krukowate stosują coś w rodzaju mobbingu wobec tego śmiertelnego wroga” – dodaje.
To nie koniec problemów. Puchacz ma problem z bazą żerową, czyli dostępnością ptaków wodno-błotnych, którymi się żywi. „Puchacze żywią się małymi i średnimi ssakami oraz ptakami. Wśród ich ptasich ofiar są nie tylko krukowate, ale i mniejsze sowy, kaczki czy siewkowce. Poluje również na karczowniki, ale z tym gatunkiem gryzonia jest dziś słabo, z racji presji ze strony obcych i inwazyjnych norek amerykańskich. Nie pogardzi też piżmakiem, młodym zającem, ale i tych wcale tak wiele nie ma. Dlatego do jego jadłospisu dołączają inne gryzonie” – wylicza ornitolog.
Przemieszczamy się w stronę platformy, którą będziemy naprawiać. Wędrujemy olsem. Wody w nim mało, chociaż ostatnie grudniowe deszcze nawilżyły jego dno. Paweł dźwiga duży worek ze sprzętem do wspinaczki.
„Co roku wieszamy platformy dla puchaczy – najlepiej w takim miejscu, gdzie te sowy bytują. Najlepiej, żeby wokół znajdował się ulubiony drzewostan lęgowy puchacza. Do gniazda musi mieć w miarę wygodny dolot. Do dziś zbudowaliśmy w podlaskim ponad 20 platform lęgowych” – podkreśla Mirski.
Po kilkunastu minutach marszu docieramy na miejsce. Zadzieram wysoko głowę i dostrzegam platformę. Paweł tłumaczy: „Umieściliśmy ją na wysokości 12 metrów. W tym lesie od dwóch lat rejestruję obecność samca puchacza. To dlatego postanowiłem zawiesić tu platformę. Na razie nie była zajęta przez ptaki, ale wciąż jest szansa, że ptaki się na niej pojawią. Na puchacze trzeba się naczekać. Oczywiście jest jeszcze potrzebna samica, której obecności na razie jeszcze nie zarejestrowałem” – relacjonuje.
Ornitolog swoją obecność ogranicza do minimum, żeby nie płoszyć ptaków. Do monitoringu używa fotopułapek i rejestratorów dźwięków, które nagrywają głosy ptaków.
„Odsłuchuję później nagrania i mogę ustalić, jakie gatunki znajdują się w pobliżu. Jeżeli nagrają się głosy puchaczy obu płci, to jest duża szansa na obecność pary lęgowej. Samice jednak odzywają się rzadziej. To samce są bardziej wokalne” – wyjaśnia. „Na platformach ważna jest duża ilość wypełnienia, w którym samica może wygrzebać nieckę gniazdową. To grzebanie jest coroczną rytualną czynnością, kiedy ptaki przystępują do składania jaj. Po sezonie lęgowym jesienią i zimą, odwiedzamy zawieszone platformy, w razie potrzeby naprawiamy je, ale też dokładamy wyściółkę z mchów, traw, liści i spróchniałego drewna” – wyjaśnia.
Paweł zakłada uprząż do wspinaczki. Zabiera deskę z wkrętami i młotkiem, którą zabezpieczy platformę. Nad drzewami ukazuje się sylwetka przelatującego ptaka. Pierwsza moja myśl – może to był puchacz! Pewności nie mam, ale Paweł opowiada, że miał już kilka podobnych spotkań, mimo braku lęgów.
„W miejscu, w którym jesteśmy, nie ma strefy ochrony, ale jest kilka innych stanowisk w województwie podlaskim, gdzie taka strefa już jest. Gwarantuje, że w promieniu 200 metrów przez cały rok i pół kilometra w okresie lęgowym od miejsca, gdzie puchacz ma gniazdo, obowiązuje zakaz wstępu i prowadzenia gospodarki leśnej. To ma zapewnić ptakom spokój” – mówi.
Problemem są osoby, które, gdy dowiedzą się o lokalizacji gniazda puchaczy, będą przychodziły, żeby zrobić zdjęcia albo przyprowadzą wycieczki, jeśli specjalizują się w turystyce przyrodniczej. Dlatego Paweł nie ujawnia lokalizacji, nawet jeśli wciąż przebywa w tym rewirze tylko jeden osobnik, który jeszcze nie stworzył pary i nie ma strefy ochrony. „Zresztą problem nie dotyczy wyłącznie puchaczy, ale również innych gatunków ptaków. Nieetyczni fotografowie przyrody podchodzą blisko ich miejsc lęgowych. Potrafią wabić głosem, w celu ściągnięcia ptaka, któremu chcą zrobić zdjęcie. To jest coraz większy problem. Na szczęście nasze platformy są dość dobrze ukryte i wysoko zawieszone. To już siłą rzeczy utrudnia dotarcie do nich niepowołanym osobom” – wyjaśnia ekspert.
Po przeglądzie technicznym platformy zaczyna się jej wyściełanie. Paweł opróżnia szybko worek i prosi mnie o zebranie większej ilości materiału, który posłuży do przygotowania optymalnego miejsca na gniazdo. Dwa worki przywiązuję do liny i wędrują w górę.
W województwie podlaskim platform jest dziś więcej niż puchaczy, ale wciąż mamy nadzieję, że może pojawią się w nich jakieś ptaki. Puchacze zresztą nie zawsze z nich chcą korzystać. Mieliśmy już taką sytuację, że zamiast specjalnie przygotowanego miejsca, puchacze wybrały gniazdo orlika, które było mniejsze, a pisklę najprawdopodobniej wypadło z niego. Gniazdo puchacza nie jest jakoś misternie wykonane. Te ptaki nie nanoszą materiału do jego uwicia. Korzystają z tego, co zastaną na miejscu. W naszych warunkach, w olsach muszą mieć w czym grzebać. I takie warunki musimy zapewnić również na dnie platform, które są zbijane z desek. Jeżeli ptaki gnieżdżą się na ziemi, to samica puchacza wygrzebuje na kępce w olsie nieckę i tam składa jaja” – wyjaśnia.
Puchacze przystępują do lęgów pod koniec lutego i na początku marca. Nie tworzą par na całe życie. Przyjmuje się, że jeśli samica jest niezadowolona z samca, to poszuka innego partnera.
"Chociaż nie jesteśmy w stanie rozpoznawać poszczególnych osobników, to »rozwody« wśród tych ptaków na pewno się zdarzają” – zapewnia Paweł.
O sukcesie lęgowym puchaczy można mówić nawet wtedy, jeśli przeżyje jedno pisklę. Chociaż w gniazdach pojawia się do trzech małych puchaczy. Opuszczają miejsce lęgowe jeszcze zanim zyskają lotność, dlatego bardzo trudno jest nam śledzić ich dalsze losy. Odnalezienie pisklęcia w takim olsie, kiedy w okresie wegetacyjnym jest tutaj gęsta roślinność, jest praktycznie niemożliwe.
„To sprawia, że nie prowadzi się telemetrii tego gatunku, bo nie da się założyć nadajników, kiedy ptaki są już lotne. To gatunek nocny, co jeszcze bardziej utrudnia próby rejestracji przemieszczeń i aktywności dobowej. W rezultacie nie wiemy, jakie są dalsze losy piskląt po uzyskaniu dojrzałości. Mówi się, że puchacze w optymalnych warunkach mogą przeżyć nawet kilkadziesiąt lat, ale należy założyć, że już w pierwszym roku życia śmiertelność może być bardzo wysoka i przekraczać połowę wyklutych sów. Niestety puchacze są stosunkowo mało mobilne, a ich bardzo niska liczebność sprawia, że znacznie trudniej im odbić się od tego negatywnego trendu” – podkreśla ornitolog.
Jak wspomina, przez kilka lat monitorował parę puchaczy w dolinie Narwi, która co roku wyprowadzała lęgi. Podczas jednego sezonu pisklęta zginęły, prawdopodobnie z głodu. Nie było na nich śladów drapieżnictwa.
„Takie zdarzenie jest już ogromną stratą. W kolejnym roku w tym monitorowanym rewirze puchaczy nie słyszałem już samca, tylko samicę. Miałem nadzieję, że wrócą, ponieważ była to optymalna miejscówka w olsie na mokradłach. A jednak tak się dotąd nie stało” – opowiada Paweł.
Puchacze nie są dalekobieżnymi migrantami. Samce, jeśli jest to optymalne miejsce lęgowe, trzymają się swojego rewiru przez cały rok. Z kolei samice, jeśli stracą partnera, szukają sobie nowego. Najdalsze wędrówki podejmują młode ptaki.
Paweł Mirowski: „Z monitorowanych przeze mnie puchaczy taki młodociany osobnik pokonał dystans około 60 kilometrów od miejsca wyklucia się, po czym został potrącony przez samochód. Niestety kolizje drogowe, podobnie jak śmierć przez porażenie prądem, są kolejnym problemem. Ustalenie jak często dochodzi do takich sytuacji, jest niestety trudne – nie tylko dlatego, że nie ma możliwości śledzenia sów, ale również dlatego, że rzadko znajdujemy martwe puchacze. Śmierć jednego ptaka, który w Polsce jest bardzo nieliczny, jest ogromnym problemem. A przecież mogłoby się wydawać, że to największa sowa, niezły bandzior, jak mówiło się o puchaczu, który sprawnie poluje. Dziś wiemy, że przestał sobie radzić”.
Kiedy wracamy z monitoringu platform, pytam Pawła o spotkania z puchaczem. Każde jest magicznym wydarzeniem – odpowiada. "Parokrotnie obserwowałem już dorosłe ptaki i za każdym razem budziły mój respekt i podziw” – mówi.
Czy dla puchaczy jest jeszcze nadzieja?
„Wiele będzie zależało od ich plastyczności i tego, czy odnajdą się również w innych siedliskach na nizinach” – wyjaśnia ornitolog. „Wciąż bardzo mało wiemy też o puchaczach z naszych gór. Na pewno są zarówno w Karpatach, jak i Sudetach, ale czy populacja jest stabilna, czy też maleje, tak jak na nizinach, tego nie wiemy. Potrzeba więcej badań i działań monitoringowych, które pozwoliłyby jeszcze lepiej poznać sytuację tego gatunku w Polsce. A tu w województwie podlaskim sytuacja jest na razie mało optymistyczna. Najliczniejsza populacja puchacza nad Biebrzą liczyła jeszcze kilkanaście lat temu około 25 stanowisk. Dziś mamy już tylko trzy”.
Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych, „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej" i "Borsuk. Władca ciemności. Biografia nieautoryzowana".
Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych, „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej" i "Borsuk. Władca ciemności. Biografia nieautoryzowana".
Komentarze