To dziwaczne ptaki, które nie latają, są czarne, ale mają kolorową szyję. Kazuary można zobaczyć w Australii i na Nowej Gwinei. Przez działalność człowieka są dziś zagrożone.
Odchody były pierwszymi śladami, na jakie trafiłem, szukając kazuarów. Na ich tropienie wyruszyłem do Australii pod koniec kwietnia tego roku. Jak się okazało, spotkanie ptaków w lesie wcale nie było łatwe.
Byłem przygotowany na to, że podstawą tropienia jest cierpliwość. Na obserwację dziobaka w naturze, i to niejednego, miałem szansę dopiero po kilku wizytach w Australii. Z kolei numbata, skrajnie nielicznego i stosunkowo niedużego ssaka, nie zobaczyłem do dziś. Spotkanie z kazuarami wydawało się o wiele bardziej prawdopodobne niż z małym numbatem. Po części wynika to z imponujących rozmiarów tych ptaków. Dorosłe samice ważą powyżej 50 kilogramów, a samce – ponad 30 kilogramów.
W wakacje zabieramy Państwa nad Brzozówkę, Biebrzę, na mazowieckie i podlaskie pola i dalej, aż do Australii. Paweł Średziński przyglądał się, jak ornitolodzy ratują żyjące w tych miejscach ptaki, a swoje obserwacje zebrał w mini cykl. W dwóch poprzednich odcinkach – kuliki i błotniaki łąkowe. Można je przeczytać tutaj:
Kazuar hełmiasty – a jeśli przetłumaczylibyśmy wprost jego angielską nazwę, to kazuar południowy – jest jednym z trzech gatunków tych wielkich nielotów, które przetrwały do naszych czasów. Przypomina zwierzę rodem z „Parku Jurajskiego”. Oprócz kazuara hełmiastego, którego spotkamy w Australii i na Nowej Gwinei, są jeszcze kazuary mniejsze oraz kazuary koralowe – oba występują na terytorium Papui Nowej Gwinei i Indonezji.
Kazuary hełmiaste w Australii występują wyłącznie w stanie Queensland, w strefie tropikalnej, gdzie przetrwały skrawki lasów deszczowych. Spotkać je można w bardzo wąskim pasku, przylegającym do morskiego brzegu tego ogromnego regionu.
Chociaż Międzynarodowa Unia Ochrony Przyrody (IUCN) uznała kazuara hełmiastego za gatunek najmniejszej troski, nie oznacza to wcale, że jego sytuacja nie powinna nas niepokoić. Brakuje dobrych danych dotyczących liczebności kazuarów na obszarach poza Australią, a w samej Australii kazuar jest uznany za gatunek zagrożony.
Obecnie ich liczebność ocenia się na około 4000 osobników, choć nie brakuje głosów, że jest ich jeszcze mniej. Tak naprawdę jest to jeden z najbardziej zagrożonych gatunków ptaków, a jego przyszłość stoi pod ogromnym znakiem zapytania.
Głównymi zagrożeniami dla kazuarów są wycinka lasów i fragmentacja siedlisk. Do 1983 roku z obszaru, gdzie występuje ten gatunek, zniknęła ponad połowa nizinnych lasów deszczowych – mówi się nawet o 80 procentach. Okres kolonizacji Queensland, w którym ogromne połacie leśnych obszarów były zamieniane w pastwiska i pola uprawne, gdzie dziś po horyzont ciągną się uprawy, między innymi bananowca czy trzciny cukrowej, okazał się niszczycielski dla miejscowej przyrody.
Nawet te lasy, które pozostały, uległy znacznemu poszatkowaniu, co utrudniło kazuarom przemieszczenie się w poszukiwaniu pokarmu i w celach rozrodczych. Życia kazuarom nie ułatwiają również inwestycje liniowe, szczególnie drogi. To na nich giną te ptaki, próbując przekroczyć szosę. O ile stoją przy nich znaki z ostrzeżeniem i prośbą o zdjęcie nogi z gazu, to w miejscach szczególnie mocno pofragmentowanych, takich jak Mission Beach na Wybrzeżu Kazuarów, wypadki w ostatnich dekadach odpowiadały za znaczącą śmiertelność wśród tych ptaków.
Kolejnym zagrożeniem dla kazuarów są psy domowe. Często jest tak, że eksplorują okolice swojego gospodarstwa lub ruszają na polowania ze swoimi właścicielami. Wbrew opinii o tym, jak groźne potrafią być kazuary, zabójcze dla tych ptaków okazują się być mniejsze czworonogi. W mniejszym stopniu presję mogą wywoływać dziki, sprowadzone do Australii przez kolonizatorów, które są uznawane za gatunek obcy. Mogą one zniszczyć lęgi kazuarów i rywalizować o te same zasoby pokarmowe. Z kolei kazuary mogą wpadać w pułapki zastawiane na dziki w ramach walki z tymi ssakami.
Problemem pozostaje nieodpowiedzialne zachowanie ludzi. Niestety za cenę zrobienia zdjęcia, również selfie z kazuarem, człowiek celowo wabi je pokarmem. To z kolei powoduje oswojenie się tego ptaka z obecnością dwunożnych ssaków i niebezpieczne skracanie dystansu. W miejscach uczęszczanych przez ludzi wiszą tabliczki z prośbą o rozwagę i niewyrzucanie ptakom pokarmu, jednak wciąż dochodzi do ignorowania tych zasad.
Coraz częściej wśród niebezpieczeństw wymienia się również zmiany klimatu, które mogą prowadzić do ekstremalnych zjawisk pogodowych i wpływać na ograniczenie bazy pokarmowej kazuarów. A ptaki te żywią się przede wszystkim owocami opadającymi na ziemię. Przy braku ich dostępności nie pogardzą małymi kręgowcami, bezkręgowcami i grzybami. Szacuje się, że kazuar żywi się prawie 240 gatunkami roślin – w tym filetowymi śliwkami, znacznie większymi od tych, które znamy z Polski.
Kazuary pełnią zresztą ważną rolę w rozsiewaniu roślin, których owoce zjadają. Niektóre gatunki z lasów deszczowych w australijskim Queensland są wręcz zależne od obecności tych ptaków. Jeżeli kazuarów zabraknie, zniknie również część gatunków roślin w australijskich tropikach. Odchody tego gatunku stanowią jednocześnie nawóz dla nasion, które nieuszkodzone są wydalane – ptaki trawią jedynie miąższ owoców.
Część spożywanych przez kazuary roślin jest trująca dla człowieka. Ptaki mają spory apetyt – potrafią zjeść nawet powyżej 10 kilogramów pokarmu dziennie.
Pierwszym miejscem, które wybrałem na te poszukiwania były okolice Mission Beach.
Kazuar jest jedną z tych wizytówek, którymi chwali się ten fragment wybrzeża. Uzbroiłem się więc w przekonanie, że na pewno je zobaczę. Tym bardziej, że i na kempingu, gdzie spędziłem kilka nocy, przy kuchni znalazły się ostrzeżenia – nie dokarmiaj kazuarów.
Dostałem kilka rad: rozglądaj się uważnie, jedź powoli, ptaków szukaj rano lub wieczorem. Do wszystkich zastosowałem się od pierwszego dnia, ale nie przyniosły rezultatu. Drugiego dnia postanowiłem zwiększyć moje szanse na zobaczenie tych ptaków i wybrałem się do miejscowego centrum turystycznego. Jedna z wolontariuszek prowadzących punkt informacyjny, wskazała na możliwe lokalizacje i pobliski Park Narodowy Djiru.
Jeśli porównamy ten obszar chroniony do innych australijskich parków, to Djiru jest niewielkie. Wchodzi jednak w skład większej całości, nazywanej „Wilgotnymi Lasami Tropikalnymi w Queensland” wpisanej na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Chroni ostatnie fragmenty nizinnych lasów tropikalnych, w których znajdziemy botaniczną osobliwość – australijską palmę wachlarzową. Jej ogromne liście tworzą szczelny okap, a owoce są zjadane przez kazuary.
Osoby, które zdecydują się na wizytę w Djiru mają do dyspozycji dwie krótkie piesze trasy, i jedną trochę dłuższą. Parokrotnie wybrałem się na dwie pierwsze o różnych porach dnia, ale bez skutku. Uznałem wtedy, że czas ruszyć trzecim szlakiem. Jego stan był dość opłakany – ścieżka szybko zaczęła ginąć wśród powalonych na nią drzew, a w wielu miejscach zdążyła zarosnąć. Znalazłem się w tym miejscu niedługo po okresie najintensywniejszych opadów, które trwają do marca, czasami i kwietnia. Rozmoknięta i błotnista ścieżka okazała się dobrym miejscem do szukaniu śladów kazuarów. Po trwającym kwadrans przedzieraniu się przez las, zobaczyłem pierwsze ślady odciśnięte w błocie przez pokaźnych rozmiarów kazuarowe nogi i ich trzy palce. Trochę dalej trafiłem na pierwszą kupę tych ptaków, która wyglądała na świeżą, z charakterystycznymi, słabo przetrawionymi owocami.
Wędrowałem gęstym lasem i widoczność sięgała co najwyżej kilku metrów, co nie ułatwiało poszukiwań.
Z moich planów spotkania się z kazuarem, chociażby przez ułamek sekundy nic nie wyszło. Zdecydowanie większym zainteresowaniem obdarzyły mnie lądowe pijawki, które wciąż były liczne i aktywne, a to z racji sporych opadów i wysokiej wilgotności.
W kolejnych dniach powtarzałem ten sam schemat. Objazd miejsc, gdzie kazuary mogą się pojawić. Na fejsbukowej grupie, ktoś widział kazuary pod szkołą w Mission Beach. U mnie – nic.
Postanowiłem przed świtem ruszyć w jeszcze jedno miejsce, na niewielką plażę Etty Bay. Tam o spotkanie z kazuarem również miało być stosunkowo łatwo. I znów się nie udało. Oprócz nieba zaciągniętego gęstymi chmurami i pięknego widoku na morze, oraz bezludnej o tej porze plaży, nie było żadnych śladów. Jeszcze większy zawód towarzyszył mi, kiedy szukając kazuarów w czasie jednego z wieczorów, okazało się, że dorosły osobnik z podrastającymi pisklętami wędrował po kempingu, gdzie stał mój namiot.
Po kilku dniach na Wybrzeżu Kazuarów ruszyłem dalej, na północ, w stronę Parku Narodowego Daintree, gdzie przetrwał pierwotny las, którego historia zaczęła się 180 milionów lat temu. To było miejsce ostatniej szansy. Po przepłynięciu promem rzeki Daintree, samochód wjechał w wąską asfaltową drogę wcinającą się w tropikalny las. Na kilku odcinkach ruch był jednokierunkowy. Po okresie obfitych opadów, jak co roku, droga wymagała gruntownej naprawy.
W Daintree przywitała mnie ciemność, potęgowana przez gęsty kożuch nisko zawieszonych deszczowych chmur i ulewę. Wilgotność była tak wysoka, że nie opłacało się prać ubrań. Wszystko nią nasiąkało. Nawalne, obfite opady, przerywane chwilami ze słońcem, będą towarzyszyć mi przez kolejne dni w tym tropikalnym lesie.
Powtarzałem ten sam scenariusz poszukiwań, co w poprzednim tygodniu, w Mission Beach. Objazd wszystkich lokalnych dróg o świcie i wieczorem, wizyty w miejscach, gdzie podobno widuje się najczęściej kazuary. Wśród nich były miejscowe plaże. Nie zobaczyłem tam ani jednego kazuara. Nie widziałem też krokodyli, które jak głosiły ustawione przy wejściu na plażę tabliczki ostrzegawcze, były widziane tutaj w ciągu ostatnich siedmiu dni.
Zacząłem szukać miejsc z owocami, którymi żywią się kazuary. W jedno z nich wracałem, bo wydawało się szczególnie obiecujące, z racji bardzo dużej ilości kazuarowych śliwek. Pod wieczór w błocie zobaczyłem odciśnięte ślady kazuarów. Wydawały się bardzo świeże.
Jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że mówimy o czterech tysiącach osobników rozproszonych na dość sporym, a lokalnie, w przypadku Daintree w większości trudno dostępnym obszarze, to nie zawsze jest szansa na ich zobaczenie. Poza dzikami, z którymi w Australii się walczy, nie widziałem innych większych zwierząt. Owszem zobaczyłem niewielkiego torbacza, torebnika piżmowego – dosłowne tłumaczenie z angielskiego to kangur piżmoszczurzy – którego można zobaczyć na dnie tropikalnego lasu. Widziałem również, już po zmierzchu, w czerwonym świetle latarki, krótkonosa wielkoogonowego.
O świcie, po przyjemnej nocy, kiedy w plandekę rozciągniętą nad moją głową tłukły zawzięcie krople deszczu, zacząłem pakować samochód. W chwili, kiedy już miałem ruszyć dalej, nagle je dostrzegłem. Najpierw wyszła samica, wyraźnie większa. Za nią podążał samiec oraz podrośnięte już pisklę. Ptaki te są samotnikami. Chociaż w okresie odchowu pisklęta są widywane z samcem, który sprawuje nad nimi opiekę. Najpierw, przez 50 dni, samiec wysiaduje jaja złożone przez samicę do gniazda. Samica, po złożeniu jaj, opuszcza partnera. Pisklęta pozostają pod opieką ojca od ośmiu do osiemnastu miesięcy.
Obecność dorosłych osobników obu płci wynikała z rozpoczynającego się okresu godowego. Po tym, jak samica złoży jaja, samiec znów zostanie sam i będzie je wysiadywać. Kazuary mogą później kopulować z jeszcze innymi osobnikami, a samice złożyć jeszcze więcej jaj. Każdorazowo jest to średnio od trzech do pięciu zielonkawych jaj.
Samica kroczyła przodem, odważnie, przeszukując dno lasu. Parę chwil później, niedaleko, przeszło pisklę już pozbawione charakterystycznych pasów na swoim ciele z wczesnego okresu po wykluciu. Za nim szedł samiec. Miałem okazję przyjrzeć się im dokładnie – o równie dziwacznego ptaka trudno na całym świecie. Nie dość, że nie lata, a jego ciało pokrywają czarne pióra przypominające futro, to ma jeszcze kolorową szyję i głowę, w której dominuje żywa niebieska barwa ozdobiona czymś w rodzaju czerwonych korali. Do tego warto dołożyć charakterystyczny hełm na szczycie.
Całe spotkanie trwało kwadrans. Czułem ogromny respekt przed ptakami, które mogą dorównywać wzrostem ludziom. Podobnie jak przed ich silnymi nogami uzbrojonymi w trzy palce, a jeden z nich, wewnętrzny, z dużym i podobno ostrym jak sztylet pazurem. To przed tą kazuarową bronią ostrzega się ludzi, mówiąc o kazuarach „najniebezpieczniejszy ptak świata”.
Kazuar, jeśli poczuje się zagrożony, może jej użyć. Jednak jeśli sięgniemy po statystyki, okaże się, że nie jest tak straszny.
Naukowcy wyliczają, że jak dotąd doszło do zaledwie 150 przypadków sklasyfikowanych jako „atak na człowieka”. Siedem z nich doprowadziło do poważnych zranień, a dwa do śmierci – jeden w 1926 roku, a drugi w 2019. W 1926 roku dwóch chłopców, którym towarzyszył pies, próbowało zaatakować kazuara kijem baseballowym. Ptak przewrócił młodszego chłopca, psa uderzył, a starszy z chłopców, 16-latek zaczął uciekać. Chwilę później się potknął, a kazuar zranił go śmiertelnie pazurem. W 2019 roku ofiarą był 75-letni mężczyzna. Do ataku doszło bez świadków, więc nie jest jasne, co dokładnie wydarzyło się w zagrodzie, gdzie żyły dwa ptaki i gdzie umarł 75-latek.
Według dostępnych danych, 75 procent ataków było rezultatem wcześniejszego dokarmiania tych ptaków przez człowieka, a 22 procent nastąpiło w samoobronie i w przypadku pojawienia się ludzi przy gnieździe. Jedynie 15 procent ataków odbyło się z użyciem pazura. W każdym z tych przypadków sprawdza się zatem zasada, że tym ptakom, podobnie jak innym dzikim zwierzętom, należy zostawić przestrzeń. Do większości sytuacji konfliktowych, tego co nazywa się atakami, w ogóle nie musiało dojść, jeśli człowiek zachowałby się odpowiednio.
Zła sława kazuarów jest zatem nieuzasadniona. Więcej w niej klikbajtowego szukania sensacji niż prawdy. A ta druga jest niestety okrutna dla kazuarów. Pomimo swoich imponujących rozmiarów, nie radzą sobie w świecie coraz bardziej osaczanym przez człowieka. Ich wyginięcie w Australii byłoby tylko kwestią czasu, jeśli nie byłyby chronione. Cztery tysiące ptaków może jednak nie wystarczyć, żeby nie dopuścić do ponownego spadku ich liczebności. Jeszcze dwadzieścia lat temu miało być ich zaledwie tysiąc.
Moje spotkanie z kazuarami było spełnieniem największego życiowego marzenia, które czekało czterdzieści lat na swoją realizację. Kilka dni później, po spotkaniu z kazuarami, na płaskowyżu Atherton, znów miałem dużo szczęścia. Nad moją głową ukazał się kangur drzewny Lumholtza.
Kazuary i spotkanie z nimi nie były wyłącznie spełnieniem marzenia i wielką przygodą życia. Przypomniały mi po raz kolejny, jak niepewny jest los tysięcy innych gatunków na całym świecie.
Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych, „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej" i "Borsuk. Władca ciemności. Biografia nieautoryzowana".
Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych, „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej" i "Borsuk. Władca ciemności. Biografia nieautoryzowana".
Komentarze