0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

Na zdjęciu: Rosjanie przybywają do Armenii. Niemal wszystkie loty do Erywania zostały zarezerwowane po tym, kiedy Putin ogłosił mobilizację w Rosji. 21 września 2022, port lotniczy Erywań.

Jest jak zawsze: soczyste owoce, ciepły koniak, aromatyczna kawa, gęsty dym z papierosów i nocne rozmowy na kuchnie. Dyskusja toczy się po rosyjsku. Wokół stołu, przy lekko uchylonym oknie, siedzą: Gagik, Ormianin w średnim wieku, dwie Polki, Aneta i ja oraz para Rosjan, lekko po trzydziestce.

Tych ostatnich nie przywiodła tu ani miłość do Armenii, ani do gór, ani nawet do kaukaskiej kuchni. Przygnała ich polityka i tanie bilety. Ania i Wania, krótko po 24 lutego, kupili bilet na samolot z Moskwy i wylądowali w Erywaniu. Nie mieli ani planu, ani pracy, ale bali się zostać w Rosji.

Takich jak oni było więcej.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie

Przeczytaj także:

Lot w jedną stronę

3 marca, bezpośrednim lotem z Nowosybirska do Erywania, leciał Andriej. Po raz pierwszy wyjeżdżał za granicę. Nie miał nawet paszportu, dlatego wybór padł na Armenię. Ta, podobnie jak Rosja, Mołdawia, Białoruś, Azerbejdżan, Tadżykistan, Uzbekistan, Kirgistan i Kazachstan, należy do Wspólnoty Niepodległych Państw. Ich obywatele mogą przekraczać granice niektórych z nich, w tym Armenii, na podstawie dowodu osobistego.

Na pokład wsiadał w panice, bo na krótko przed odlotem dostał informację, że jest zarażony koronawirusem. To nie był jedyny problem. Niedługo po starcie jego samolot musiał „awaryjnie” lądować w Mineralnych Wodach na Północnym Kaukazie. Maszynę natychmiast otoczyła policja i służby. Na pokładzie wybuchła panika, ludzie byli pewni, że Rosja zamknęła granice. Ale po kilku godzinach ruszyli dalej.

– Do końca nie wiedzieliśmy, czy dolecimy – wspomina, kiedy siedzimy nad piwem w barze Ilik w centrum Erywania.

Nie bez podstaw. W Erywaniu znów czekały na nich zastępy policji.

– Byłem pewien, że to koniec. Że odsyłają nas z powrotem. Ale kiedy Ormianie zobaczyli przerażenie w naszych oczach, zaczęli uspokajać, że nie przyszli po nas, a po samolot. To był pierwszy zaaresztowany samolot z powodu sankcji nałożonych na Rosję.

Od stycznia do sierpnia 2022 roku granicę z Armenią przekroczyło ponad 650 tys. obywateli Federacji Rosyjskiej. We wrześniu, miesiącu ogłoszenia przez Putina mobilizacji, kolejne 128 tys. Nie wszyscy zostali. Dla wielu Armenia była krajem tranzytowym. Szacuje się, że na dłużej zatrzymało się tu około 45 tys. Rosjan. Nie ma precyzyjnych danych. Ormianie uważają, że Rosjan może być nawet 120 tys.

Erywań mówi po rosyjsku

Ania jest wiolonczelistką, Wania skrzypkiem. Ania dostała już pracę w erywańskiej operze, Wania czeka na angaż. U Gagika wynajmują pokój w jego poderywańskim domu. To tam się spotykamy.

– Armenia przyjęła nas z otwartymi ramionami, nie możemy narzekać – mówi Ania i zaciąga się papierosem. – Tu jest zupełnie inaczej niż w Gruzji.

O gruzińskiej rusofobii naczytali się na forach internetowych, czatach w Telegramie i na Facebooku. Nasłuchali się też od znajomych, którzy tam osiedli.

– Pojechaliśmy do Tbilisi odwiedzić przyjaciół i na początku baliśmy się nawet odezwać w swoim języku – wspomina Wania. – Nic nas tam złego nie spotkało. Przeciwnie, bardzo dobrze nas przyjęli. Ale mnie nie dziwi, że Gruzini się wkurzają. Chodzisz po starym mieście i słyszysz głównie rosyjski. Gdyby na Placu Czerwonym dominował gruziński, to też nie bylibyśmy zadowoleni. W Armenii jest inaczej.

Na ulicach Erywania i całej Armenii, język rosyjski miesza się z ormiańskim. Mówią nim handlarze, kelnerki, sprzedawczynie kwiatów czy taksówkarze. Bywa, że nazwy ulic, przystanków autobusowych czy sklepów napisane są cyrylicą. Nawet na rosyjski trikolor można się dziś natknąć częściej niż na niebiesko-żółtą flagę Ukrainy. Zresztą symbolicznego wsparcia dla Ukrainy praktycznie nie widać. Za to doczepiona do plecaków grigorjewska wstążka kilka razy wpada mi w oko. W Gruzji za to można dostać nawet w twarz. W Armenii jest inaczej.

Armenia przyjęła nas jak swoich

Czuje to też Andriej. Ma 24 lata i niestandardowy wygląd. Kilkanaście razy na godzinę przeczesuje dłońmi trochę dłuższe blond włosy, migając mi przed oczami pierścionkami i pomalowanymi na czarno paznokciami. Od czasu do czasu wyciąga na zewnątrz przekłuty język. Zakolczykował go dwa dni temu, jeszcze się nie przyzwyczaił.

– Ormianie zwracają uwagę na mój wygląd, rzuca się w oczy. Po Tbilisi chodzi więcej takich ludzi jak ja, tu jest większa konserwa. Dopytują mnie czasem o paznokcie czy kolczyki, ale reaguję na to wszystko z uśmiechem. Wiedzą, że jestem Rosjaninem, więc mam lżej. Lubią nas tutaj. Z wzajemnością. W rosyjskich szkołach od małego uczą, że Ormianie to nasi bracia w wierze. O Gruzinach się tak nie mówi.

Rosjanie, którzy ze względu na wojnę w Ukrainie relokowali się na Kaukaz, mają dwie drogi migracji: tbiliską i erywańską. Ta pierwsza oznacza separację od społeczeństwa, a druga – integrację.

– Erywańska droga jest dla nas bardziej przyjazna. Armenia przyjęła nas jak swoich.

Rosjanie nam się opłacają

Pytamy o zdanie Ormian.

Ewia, antropolożka z Erywania, zżyma się na niektóre zachowania Rosjan. Wkurza się, że nawet nie starają się rozumieć lokalnego kontekstu i wszystko czytają przez rosyjski pryzmat.

– Rodzina z Rosji, która wynajmuje moje mieszkanie, zapytała, dlaczego nie potrafimy robić normalnego kefiru, bo w sklepach można dostać tylko macun. W takich momentach mam ochotę powiedzieć: wracaj do siebie i jedz swój kefir.

Mówi, że Rosjanie czasem pytają, dlaczego Ormianie się nie szanują i nie postępują z nimi jak Gruzini. Dlaczego ich nie krytykują, nie mówią otwarcie, że ich nie chcą, tylko przyjmują z otwartymi ramionami?

– Myślę sobie wtedy, cholera, za kogo wy się macie, że w ogóle macie czelność o to pytać? Przyjechaliście, trochę pożyjecie, wyjedziecie i tak nic nie będziecie z tego rozumieć. To kolonialne myślenie. Im się wydaje, że są tutaj komukolwiek potrzebni. Do tego patosu rosyjskiego podchodzimy bardzo sceptycznie, ale w ogólnym rozrachunku oni nam nie przeszkadzają. Jesteśmy wobec nich tolerancyjni i lojalni.

Nie jesteśmy rusofobami, jesteśmy rusosceptykami.

Rubenowi Mehrabjanowi, politologowi, dziennikarzowi i ekspertowi w Armeńskim Instytucie Spraw Międzynarodowych i Bezpieczeństwa (AISSA) Rosjanie w Armenii też nie przeszkadzają. Jest nawet zadowolony z ich obecności, ale jasno podkreśla, że muszą przestrzegać zasad, by tu żyć.

– To nie Rosja i oni wiedzą, że nie są u siebie.

Mają się dostosować się do naszych norm, a te są jasne: zachowywać się po ludzku, nie kląć jak szewcy i nie chlać jak świnie.

W Armenii pije się alkohol, ale nie łazi się pijanym po ulicy. Na razie za mocno się nie wychylają, trzymają się ze sobą, z Ormianami raczej rzadko. Poza tym, obecność Rosjan po prostu się nam finansowo opłaca. Wygląda na to, że PKB będzie rekordowe w 2022 roku. Wzrośnie o 13 proc., a prognozowaliśmy około 6.

Zagrożenie agenturą

Przede wszystkim przyjechali specjaliści, zwłaszcza z branży IT, a wraz z nimi rosyjskie pieniądze.

– Od marca wynajem mieszkań wzrósł mniej więcej trzykrotnie – mówi Boris Nawasardjan, szef Erewańskiego Pen Clubu. – Za dwa pokoje w centrum wcześniej trzeba było zapłacić 300-400 dolarów na miesiąc, a dziś 1500. Poza tym wydają u nas swoje pieniądze. Wszystko poszło do góry o jakieś 25-30 procent, ale i tak się opłaca. Co jednak dla nas najważniejsze, to rozwój sektora IT. Nie ma konkretnych danych, ilu specjalistów tej branży przyjechało do Armenii. Ale na ten moment działa tu ok. 100 tys. tego typu firm. Wiele z nich ma rosyjski kapitał. Państwo ułatwia działalność przedsiębiorcom, zwalnia ich z płacenia podatków.

Ministerstwo Gospodarki powołało specjalną grupę roboczą, która obsługuje firmy przenoszące się z Rosji do Armenii. Od lutego powstało też 1200 nowych firm w branży IT. Według danych Ministerstwa kapitał ludzki w tym sektorze od początku roku wzrósł o 25 procent.

Pytamy Nawasardjana o cyberbezpieczeństwo.

– Takie ryzyko istnieje zawsze. Nie można przecież wykluczyć, że te firmy w przyszłości nie zostaną wykorzystane przez Kreml do wypełnienia jakiejś roli politycznej. Tego właśnie obawia się sąsiednia Gruzja. Boją się rozwoju sieci agenturalnej w kraju.

W Armenii taka siatka i tak już istnieje, więc nie ma wielkiej różnicy.

Tania siła rosyjska

Oficjalny poziom bezrobocia w blisko trzymilionowej Armenii wynosi 13 proc. Pytamy, czy w związku z takim wzrostem gospodarczym i pojawieniem się nowych firm zwiększyła się liczba miejsc pracy.

– Po pierwsze, w Armenii nie mieszka tylu Ormian, ile podają oficjalne statystyki – twierdzi Nawasardjan. – Szacuje się, że jest nas około 2 mln. Rosjanie zakładają głównie jednoosobowe działalności, więc nie zatrudniają ludzi. Państwo zarabia na pieniądzach, które tu wydają.

– Oczywiście, nie przyjechali tylko informatycy. Jest też grupa, którą wchłonął rynek usług. Rosjanie w Armenii bardzo chętnie są przyjmowani na stanowiska na przykład kelnerów czy barmanów. Wykonują te prace, które ze względu na niskie zarobki nie cieszą się zbyt wielką popularnością wśród Ormian. Wychodzi na to, że stanowią dzisiaj tanią siłę roboczą w Armenii.

To ma też drugie dno. Rosjanie mogą przebywać na terenie Armenii bez wizy 180 dni. Po tym terminie muszą opuścić kraj i wjechać ponownie. Przekroczenie wyznaczonego czasu wiąże się z mandatem w wysokości 1100 dolarów. Zapłacił go Andriej.

– Pół roku dość szybko mija – mówi. – Teraz się zatrudniłem w ormiańskich mediach. Prowadzę podcast „Ormiański kontekst” i dorabiam w innych miejscach. Zacząłem współpracę z Wot Tak, jedną z odnóg Biełsatu. Kontrakt zmienia sytuację, bo jest równoznaczny z prawem pobytu. Można też założyć jednoosobową działalność, wtedy otrzymuje się pozwolenie na pięć lat.

Jak zostać Ormianinem?

Od stycznia do czerwca ponad 1000 obywateli Rosji otrzymało zezwolenie na pobyt. Z tego, jak podaje jam-news.com, ponad 800 osób stały. W mediach czytam, że rośnie też zainteresowanie zdobyciem ormiańskiego obywatelstwa. Pytamy o to Andrieja.

- Są takie możliwości, ale ja nie chcę. Mam swoje, z którego jestem dumny.

Żeby zdobyć ormiańskie obywatelstwo, trzeba mieszkać na terytorium Armenii trzy lata, zdać egzamin z języka ormiańskiego oraz wykazać się znajomością konstytucji. Trochę łatwiej jest, kiedy zwiąże się małżeństwem z obywatelem/obywatelką Armenii.

To według zasad, a te przecież można łamać. Jeden z wysoko postawionych polityków, którego nazwiska nie mogę podać, powiedział, że w ciągu tylko 2022 roku obywatelstwo Armenii uzyskało około 12 tys. obywateli Federacji Rosyjskiej.

– Oczywiście za pieniądze.

Za stanie się Ormianinem trzeba zapłacić 8 tys. dolarów i paszport przynoszą ci do domu

– mówi polityk. – Wraz z obywatelstwem bierzesz na siebie cały pakiet obowiązków, w tym służbę wojskową. A nie możemy zapominać, że Armenia jest w permanentnym konflikcie wojennym z Azerbejdżanem o Górski Karabach. Niemniej, nie oszukujmy się, ani ci ludzie nie zdali egzaminu z języka ormiańskiego, ani nie będą służyć w naszej armii. Im to obywatelstwo jest potrzebne, by przedostać się do Unii Europejskiej, do strefy Schengen.

Ormianie wymyślili więc, jak zatrzymać rosyjskie pieniądze, ale samych Rosjan już nie.

W armeńskim parlamencie rozpatruje się też projekt o uproszczonej procedurze nadawania obywatelstwa. Jest skierowany do lekarzy, naukowców i inwestorów. Zgodnie z nim będzie trzeba zainwestować w armeński biznes minimum 150 tys. dolarów. „Niezawisimaja Gazieta" podaje, że podobne pomysły mają też inne kraje, które cieszą się popularnością wśród relokantów z Rosji. W Kirgistanie trzeba będzie zainwestować 250 tys. dolarów, a w Uzbekistanie milion.

Ormianie patrzą na ten projekt z lękiem. Nie tyle boją się Rosjan, co Turków i Azerbejdżan, dla których, zdaniem wielu, będzie do furtka do wykupienia ich kraju.

Erywańska gubernia

Oficjalnie Ministerstwo Spraw Zagranicznych Ukrainy w konflikcie azerbejdżańsko-ormiańskim o Górski Karabach/Arcach popiera stanowisko Azerbejdżanu. Ormianie śledzą wojnę w Ukrainie, ale nie widać zdecydowanego poparcia dla narodu ukraińskiego ani na ulicach, ani w rozmowach z Ormianami.

– Swego czasu też czekaliśmy na gesty poparcia z Kijowa – mówi Ruben Mehrabjan. – Ale nie przyszły.

„Swój czas” to jesień 2020 roku, kiedy konflikt po raz kolejny przeszedł w ostrą fazę. Po tzw. 44-dniowej wojnie Armenia straciła władzę nad znaczą częścią Karabachu/Arcachu, a na jego terytorium zostały rozlokowane rosyjskie siły pokojowe. Do dziś na granicy Armenii i Azerbejdżanu jest niespokojnie. We wrześniu wojska azerbejdżańskie zaatakowały terytorium Armenii i ostrzelały tereny przygraniczne.

– Nasze społeczeństwo można podzielić na trzy grupy – mówi Nawasardjan. – Pierwsza rozumie i doskonale zdaje sobie sprawę, że wojna w Ukrainie to być albo nie być dla naszego kraju. Druga jest obrażona na Ukrainę, że ta popiera Azerbejdżan w naszym konflikcie o Górski Karabach. No i trzecia, której jest wszystko jedno.

Oprócz nich są jeszcze poplecznicy Kremla i wyznawcy Rosji. O nich opowiada Gagik.

– Można ich znaleźć w każdej warstwie społecznej. Są wśród taksówkarzy i ministrów. Są w strukturach siłowych, w urzędach, sztabie generalnym, służbach bezpieczeństwa, które są ściśle związane z FSB. Wszędzie. Pochodzę z całkowicie zrusyfikowanej rodziny, która za komuny była bardzo ustosunkowana. Z przyjaciółmi mojego zmarłego ojca mam kontakt do dziś. Ci ludzie mają zakodowane w głowie, że Moskwa i Kreml eto wsjo! Dla nich coś takiego jak Republika Armenii nie istnieje. Jest za to erywańska gubernia, którą, jako częścią Imperium Rosyjskiego, zarządza Kreml. ZSRR ma się u nas świetnie. U nas, w guberni.

Rusulmanie

Żartobliwie określa ich też Ruben Mehrabjan:

– Nie brakuje w Armenii ludzi, którzy kierują się w życiu trzema zasadami.

Po pierwsze: Rosja ma zawsze rację. Po drugie: jak nie ma racji, patrz: punkt pierwszy. Po trzecie: Putin Akbar!

Mówię na nich „rusulmanie”.

Miłości do swojej ojczyzny nie kryje Andriej. Wspomina o pięcioletniej działalności w młodzieżówce Jedinej Rosiji, partii Władimira Putina. Pytamy go o Ukrainę.

– Wojnę nazywam wojną, jeśli o to pytacie. Ale nie piszę na ten temat, bo się na tym nie znam. Piszę o Rosji i o Armenii. Nie wstydzę się swojej przeszłości, każdy popełnia błędy. Wtedy w to wierzyłem. Zresztą, to byli dobrzy nauczyciele. Nauczyli mnie, jak się robi propagandę, urządza prowokacje. Wiem jak zorganizować marsz i jak go rozbić od środka. Wkurzam się na Ukraińców, że nas teraz nienawidzą. My też jesteśmy ludźmi, nie każdy popiera wojnę. Jestem dumny z tego, że jestem Rosjaninem. Kocham swój kraj, chcę do niego wrócić i robić karierę polityczną.

Podpytujemy, gdzie mieszka w Erywaniu, ile płaci za mieszkanie, gdzie najczęściej imprezuje. Ale nie chce odpowiadać. Patrzy podejrzliwie i nie rozumie, dlaczego nas to interesuje. Dopija piwo i wstaje: – Dziewczyny, muszę już lecieć. Umówiłem się na poprawienie kolczyka w języku. Paka!

Płacimy rachunek.

Dizajn dla informatyka

W zadymionej kuchni w domu Gagika dużo żartujemy, ale tak naprawdę nikomu nie jest do śmiechu. Z jednej strony Ania i Wania opowiadają absurdalne historie z Moskwy, gdzie lepiej trafić do psychuszki niż do więzienia. I z Erywania, w którym taksówkarze znają odpowiedzi na wszystkie pytania świata.

Jednak martwią się o pieniądze i sytuację polityczną w kraju. Zastanawiają się, ile jeszcze będą mogli tu zostać i wkurzają się na rosyjskich informatyków, bo popsuli rynek mieszkaniowy. Teraz Ania i Wania muszą wynajmować pokój pod miastem. Codziennie tracą trzy godziny na dojazdy do pracy.

– Ostatnio widziałam mieszkanie, nawet nie w centrum, za 2,5 tys. dolarów – mówi Ania. – Nasi informatycy przywykli do dizajnerskich wnętrz i są gotowi dopłacić za podobne tutaj.

Ormanie zaczęli brać kredyty i robić remonty, by podobało się Rosjanom. Szaleństwo.

Gagik dorabia jako rentier, doskonale wie, co dzieje się na erywańskim rynku mieszkaniowym.

– Znam kilku informatyków, którzy płacą w centrum 1500 dolarów. Powiedzieli mi, że miesięcznie zarabiają 30 tys. dolarów. Oni nawet nie odczują, jak ktoś im o kolejne 500 podniesie czynsz. Ale jak na nich patrzę, to mi ich szkoda.

– Szkoda? – oburza się Wania. – Tęsknią za rosyjskim krajobrazem z brzózkami czy może martwią się, czy jutro znajdą świeże krewetki w sklepie? Nie potrafię im współczuć. Na emigracji między nami rośnie coraz wyraźniejsza nienawiść klasowa. Podziały widać na każdym kroku.

Rosyjska enklawa w Karabachu?

Często schodzimy na politykę i temat wojny o Karabach. Mieszkańcy tego terytorium niedawno wpadli na pomysł, by Rosja dała im swoje paszporty robiąc z nich tym samym obywateli FR. Byłoby to dla nich szansą, bo zgodnie z Doktryną Wojenną zobowiązałaby się do ich ochrony przed zbrojną napaścią.

Rosja wykorzystała ten punkt podczas wojny pięciodniowej w 2008 roku w Gruzji i powołuje się nie niego w Ukrainie. Karabachscy Ormianie z rosyjskim obywatelstwem bezpieczniej by się czuli w odciętym dziś od świata Arcachu, do którego wjazdu bronią rosyjskie wojska pokojowe.

– Jak już kupicie ormiańskie obywatelstwo, to przynajmniej będziecie mogli pojechać do Karabachu, bo tylko Ormian wpuszczają – żartuję.

– Aha. I tam znów wcisną nam rosyjskie – krzywi się Ania.

Tekst powstał we współpracy z Anetą Strzemżalską, antropolożką, która prowadzi badania na Kaukazie.

;
Na zdjęciu Stasia Budzisz
Stasia Budzisz

Stasia Budzisz, tłumaczka języka rosyjskiego i dziennikarka współpracująca z "Przekrojem" i "Krytyką Polityczną". Specjalizuje się w Europie Środkowo-Wschodniej. Jest autorką książki reporterskiej "Pokazucha. Na gruzińskich zasadach" (Wydawnictwo Poznańskie, 2019).  

Komentarze