Kolejne pytanie referendalne ma dotyczyć „przymusowej” relokacji migrantów. Takie „nieszczęście’ na Polskę według premiera Morawieckiego ma zesłać Donald Tusk. PiS gra niebezpieczną retoryką, której użycie wcale nie musi się opłacić
Jeszcze do soboty mogliśmy się zastanawiać: czy zapomnieli? A może stwierdzili, że temat nie przyniesie im politycznego zysku? W niedzielę (13.08) wszystko stało się jednak jasne: premier Mateusz Morawiecki ogłosił trzecie pytanie referendalne – to, które pierwotnie miało być jedynym. Rząd Prawa i Sprawiedliwość zapyta o migrację, a szef rządu wyjawiając to uderzył w Donalda Tuska.
„Czy popierasz przyjęcie tysięcy nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, zgodnie z przymusowym mechanizmem relokacji narzucanym przez biurokrację europejską?”. Tak ma brzmieć trzecie z czterech pytań, na które będziemy mogli odpowiedzieć w referendum, które odbędzie się w czasie październikowych wyborów parlamentarnych. 15 października, oprócz kart do głosowania na kandydatów do parlamentu, będziemy mogli pobrać również blankiety referendalne. Brzmienie ostatniego, czwartego pytania poznamy w poniedziałek (14.08). Dwa poprzednie dotyczyły zgody na „wyprzedaż polskich przedsiębiorstw” i podwyższenie obowiązującego i obniżonego przez PiS wieku emerytalnego.
Pierwotnie rządzący zapowiadali jednak, że referendum będzie wyłącznie „imigranckie”. Już 14 czerwca polityczną ofensywę wokół tego tematu zapowiedział tweet Mateusza Morawieckiego. „Rząd PiS mówi STOP przymusowi relokacji nielegalnych imigrantów” – pisał premier polskiego rządu w mediach społecznościowych. Jednocześnie przypomniał, że mamy na głowie uchodźców z Ukrainy, a Bruksela nie robi wystarczająco, by pomóc nam ich utrzymać. „Unia przekazała na ten cel 200 mln euro – 50 euro na osobę. Teraz ta sama Unia próbuje wymusić na Polsce przyjęcie imigrantów z innych kontynentów lub opłaty na ich utrzymanie, 22 tysiące euro rocznie za każdą osobę”.
Dzień później Jarosław Kaczyński potwierdził w Sejmie, że w dzień wyborów pójdziemy również do referendum. Na początku lipca do sprawy wrócił Morawiecki. „Mogę potwierdzić, że planujemy wybory parlamentarne i referendum w sprawie relokacji migrantów w tym samym czasie, także po to, by koszty były niższe” – przekazał premier. Jednocześnie grupa posłów PiS złożyła w Sejmie projekt zmiany ustawy o referendum ogólnokrajowym.
„Na chwilę obecną, nasza decyzja jest taka, żeby to było maksymalnie proste. Jedno pytanie, które ma dotyczyć nielegalnej imigracji do Polski. Tego wielkiego problemu, z którym mierzy się teraz cała Europa Zachodnia” – mówił premier trzeciego lipca.
Na potwierdzenie tego, że PiS chce spytać wyborców o imigrantów czekaliśmy więc równe dwa miesiące, a obietnica jednego „maksymalnie prostego pytania” poszła w zapomnienie.
Tak zadane pytanie referendalne ma być odpowiedzią na politykę Unii Europejskiej, która – według rządzących – ma zmuszać kraje członkowskie do przyjęcia obcokrajowców spoza UE. Narrację o „przymusowym mechanizmie relokacji” rozmontowała już w OKO.press Agata Szczęśniak.
Tylko w pierwszym półroczu tego roku do Europy przybyło 65 tysięcy osób, które zatrzymały się przede wszystkim w pięciu południowych krajach UE: we Włoszech, Hiszpanii, Grecji, Malcie i na Cyprze. 8 czerwca kraje członkowskie Wspólnoty zgodziły się na mechanizm solidarnościowy, w ramach którego poszczególne kraje dostają wybór: albo przyjąć pewną grupę migrantów i uchodźców, albo opłacić koszt ich pobytu w innym kraju. Chodzi o kwotę 20 tys. euro od osoby rocznie.
A zatem, jeśli naprawdę nie chcielibyśmy przyjąć migrantów, mielibyśmy taką możliwość. Ile by to kosztowało? Według wyliczeń Agaty Szcześniak zwolnienie z przykrego według rządzących obowiązku byłoby możliwe po wpłacie około 40 mln euro. Tyle wyniosłaby rekompensata dla południowych krajów za zatrzymanie tam 2 tys. osób – bo o takiej ich liczbie mówiło się w kontekście polskiego zobowiązania. „Dla porównania – rachunek za uchwaloną przez PiS ustawę kagańcową to 556 mln euro potrącane od funduszy unijnych dla Polski” – pisała nasza dziennikarka. To również mniej niż będzie kosztowało zorganizowanie referendum. „Gazeta Wyborcza” wyliczyła, że pochłonie ono ok. 100 mln złotych.
Brak przymusu przyjęcia migrantów potwierdziła w TVN24 Ylva Johansson, unijna komisarz ds. uchodźców.
„Nigdy nie było, nie ma i nie będzie przymusu, by Polska przyjęła uchodźców i polski rząd wie to od czasu negocjacji nad nową polityką migracyjną” – wyjaśniała przedstawicielka „unijnej biurokracji” narzucającej nam sposób prowadzenia polityki migracyjnej, jak głosi pytanie referendalne.
Niezależnie od tego Mateusz Morawiecki brnie w antyimigrancką retorykę, wskazując na „przymusowość” unijnego mechanizmu. W materiale filmowym zamieszczonym w mediach społecznościowych przypomina, że rząd PiS był mu przeciwny od samego początku. Co robiła w tym czasie Platforma Obywatelska? Filmik przypomina między innymi wypowiedź Donalda Tuska, który mówił o „konsekwencjach”, jeśli nie będziemy uczestniczyć w „solidarnym mechanizmie”.
„Trzeba będzie wykonać ten ruch i otworzyć się na decyzję Komisji Europejskiej” – mówi w kolejnych sekundach materiału Rafał Trzaskowski. Liderzy Platformy nie zaskakują – w końcu wyłamanie się z mechanizmu solidarności będzie oznaczać otwarcie kolejnego frontu konfliktu pomiędzy Warszawą a Brukselą, a także krajami południa Europy. Morawiecki jednak przedstawia sprawę inaczej. „Ci politycy chcieli sprowadzić na was niebezpieczeństwo, ponieważ sprawa mimo naszego sprzeciwu znowu stanęła na unijnej agendzie. My tego w Polsce nie chcemy” – mówi Morawiecki.
A zatem, według premiera to Tusk i Trzaskowski sterują europejską polityką, która jedynie w teorii kształtowana jest przez Komisję Europejską, Parlament i 27 niepodległych państw członkowskich. Dalej Morawiecki cytuje pytanie referendalne, widoczne również w formie tekstowej. Pod spodem widać dwa pola odpowiedzi: „tak” i „nie”, z których jedynie jedno wydaje się poprawne. Po sekundzie na ekranie widzimy jedynie zakreślone czerwonym krzyżykiem „nie”.
W kolejnej części filmu wypowiedzi Morawieckiego towarzyszy montaż przypadkowych scen: płonącego samochodu, czarnoskórego mężczyzny oblizującego nóż i chłopaka z afro skaczącego na przeszklone wejście do budynku. Skąd pochodzą ujęcia i jak odnoszą się do problemów krajów południa Europy przyjmujących głównie afrykańskich uchodźców i imigrantów? Tego od premiera się nie dowiemy. „Czy chcecie państwo, żeby to pojawiło się także w Polsce, żebyśmy przestali być gospodarzami we własnym kraju?” – podsumowuje Jarosław Kaczyński z sejmowej mównicy w kolejnych sekundach materiału. „Tusk jest największym zagrożeniem dla Polski” – oburza się Morawiecki w wypowiedzi zamykającej filmik.
PiS opakowuje więc pytanie referendalne w niebezpieczną retorykę.
Odczłowiecza obywateli afrykańskich czy bliskowschodnich państw szukających lepszego życia w Europie. Jednocześnie wskazuje na wszechwładzę złego Tuska w zasadzającej się na nasze bezpieczeństwo Europie.
Czy to się opłaci? Czerwcowy sondaż IPSOS dla OKO.press i TOK FM wskazuje, że sprawy migracji nie budzą emocji, które mogłyby przyciągnąć na stronę PiS-u nowych wyborców. Negatywne emocje wobec możliwości przyjęcia migrantów z Azji, Bliskiego Wschodu i Afryki wybrało 43 respondentów, którzy wskazali na strach (11 proc.), złość (5 proc.) i niepokój (27 proc.) Ponad połowa przepytanych wybiera jednak obojętność (19 proc.), zaciekawienie (5 proc.), zadowolenie (3 proc.) i akceptację (26 proc.)
Ciekawych informacji dostarczają szczegółowe wyniki sondażu. „Badanych podzieliliśmy na dwie grupy: wyborców PiS oraz te osoby, które na Prawo i Sprawiedliwość głosować nie mają zamiaru, niezależnie od tego, czy będą głosować na inne partie, czy też nie wezmą udziału w wyborach. W tych dwóch grupach sprawdziliśmy obecność najbardziej negatywnej emocji wobec migrantów – strachu. Wynik? Migrantów boi się aż 27 proc. wyborców PiS i tylko 6 proc. pozostałych badanych" – analizował Michał Danielewski. Wiele wskazuje więc na to, że na strachu przed migracją rządzący mogą jedynie mobilizować już przekonanych.
Opozycyjni politycy wzywają do bojkotu referendum. Oczywiście nikt nie może być zmuszony do udziału w nim wbrew swojej woli. Prof. Ewa Łętowska, sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku ostrzega jednak, że realizacji prawa odmowy głosowania trzeba dopilnować.
„Jeżeli ktoś nie chce brać udziału w referendum, nie chce wziąć karty, ma prawo.
Ale – uwaga – powinien koniecznie na tej liście, gdzie się kwituje spis wyborców, napisać »odmówił« czy »nie wziął« albo dopilnować, żeby komisja to w odpowiedni sposób oznaczyła” – wskazywała na antenie TVN24. W ten sposób możemy przeciwdziałać dziwnym przypadkom, w którym karta wypełniona przez kogoś innego mogłaby znaleźć w urnie. Państwowa Komisja Wyborcza uspokaja, że odmowa wzięcia udziału w głosowaniu musi być odnotowana przez członków obwodowej komisji wyborczej.
Na zdjęciu: Premier Mateusz Morawiecki podczas miesięcznicy pogrzebu Lecha i Marii Kaczyńskich. 18.07.2023 Kraków.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Komentarze