0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Kacper Dudzinski / Agencja Wyborcza.plKacper Dudzinski / A...

"W Radomiu stopa bezrobocia jest wciąż najwyższa wśród wszystkich dużych miast w kraju. Dlaczego? Bo nie pełnimy funkcji wyższego rzędu. To dobija nasze miasto" - mówi dr Łukasz Zaborowski z Instytutu Sobieskiego i organizacji Wojewódzki Radom, która domaga się przywrócenia miastu statusu województwa.

"Radom od wielu lat, aż do lat 70. był bardzo ważnym ośrodkiem przemysłowym, należącym do Centralnego Okręgu Przemysłowego. Radomskie fabryki zatrudniały dziesiątki tysięcy osób. Działał też tutaj prężnie ruch socjalistyczny. Od czasów gierkowskich przemysł siadł, później transformacja.. Myślę, że w ogóle Radom to miejsce, w którym jak w soczewce skupiają się wszystkie błędy transformacji" - dodaje Natalia Kobza z Wojewódzkiego Radomia.

"Od Czerwca 1976 – »miasto z wyrokiem«, od 1999 roku jedno z dwóch największych miast, które utraciły rangę wojewódzką, pozbawione możliwości rozwojowych na równi z podobnymi miastami. Radom zasługuje na więcej! Nie zadowala nas »miasto powiatowe«, ani »miasto średnie«. Żądamy powrotu Radomia do stawki głównych miast w kraju!" - czytamy w manifeście Wojewódzkiego Radomia. Czy to ma sens? Jakie mają argumenty? Sprawdzamy i pytamy.

Radom, czyli miasto pominięte

Krzysztof Katkowski, OKO.press: Dlaczego Radom nie powinien być częścią Mazowsza?

Natalia Kobza (Wojewódzki Radom): Radom nie należy do Mazowsza, bo historycznie nigdy nie należał do Mazowsza.

Łukasz Zaborowski (Wojewódzki Radom): Radom nie należy do Mazowsza, tak samo jak Kraków! Mazowsze to kraina historyczna z czasów I Rzeczypospolitej. Ma takie granice, jakie ma. To nie jest tak, że to się da po prostu zmienić jakąś ustawą.

Ziemia Radomska jest częścią staropolskiego województwa sandomierskiego, a tym samym Małopolski. To jest dziedzictwo I Rzeczypospolitej.

Natomiast od czasów Księstwa Warszawskiego przez ponad sto lat Radom był administracyjną stolicą regionu rangi województwa - przejął tę rolę od Sandomierza. Najpierw departament radomski, potem województwo sandomierskie i gubernia sandomierska (z siedzibą w Radomiu), wreszcie I i II gubernia radomska. W połowie XIX wieku I gubernia radomska obejmowała całe międzyrzecze Wisły i Pilicy; sięgała do granicy ze Śląskiem i do granicy z Galicją przed samym Krakowem. To jest kawał historycznej Małopolski. Potem w XX wieku te ziemie stanowiły województwo kieleckie.

Taka jest nasza tożsamość i nie zamierzamy się jej wyrzekać, żeby zadowolić “warszawskich bobków”, jak ich trafnie nazwał Tuwim w pewnym wierszu…

I dlatego nie powinien być, jak to piszecie na swojej stronie, „pod mazowieckim zaborem”?

N.K.: Tak

To poczucie tożsamości was napędza do działania?

N.K.: Tak. Dla mnie jest to ważna część tożsamości, ponieważ moja rodzina od pokoleń mieszkała w Radomiu. A co do tożsamości... Parę lat temu, w jakimś wywiadzie Szczepan Twardoch powiedział, że jest na Śląsku wyobcowany, bo jako jeden z niewielu jest w stanie odwiedzać groby swoich dziadków i pradziadków, które ma w promieniu trzydziestu, czterdziestu kilometrów. A ja pomyślałam sobie wtedy, że „kurczę, przecież ja też mogę odwiedzać groby swoich prapradziadków!”.

Jestem świadoma, że to ewenement na skalę Polski. Dla mnie oznacza to związek z ziemią, z miejscami, z którymi moi przodkowie byli związani od lat. Ale przecież nie każdy w Polsce tak ma. Dotarło to do mnie chyba, kiedy mieszkałam przez parę lat zagranicą. Taki Oktoberfest w Monachium to przecież święto tradycji bawarskiej i ogromna atrakcja turystyczna. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego nie mamy czegoś takiego u nas, w Radomiu. Niedługo później poznałam ludzi związanych z ruchem „Wojewódzkiego Radomia” i tak ten „powrót do korzeni” pchnął mnie do działania.

Ł.Z.: Twardoch jest dla mnie inspirujący: jest zakorzeniony w kulturze polskiej, a z drugiej strony ma silne poczucie swojej śląskiej tożsamości. Dla mnie w ogóle tożsamość jest ważna, bo odpowiada na pytanie „kim jestem?”. Tożsamość jest stopniowalna. Jestem z Radomia, jestem z regionu radomskiego, szerzej - z historycznej Sandomierszczyzny, jeszcze szerzej - jestem z Polski, wreszcie - z Europy. To nie jest, jak u Twardocha, tożsamość stająca w opozycji do polskości.

My jesteśmy w rdzeniu polskości, nie ma tutaj dylematu, czy jesteśmy Polakami, czy nie. Natomiast jest to dla mnie obraza, kiedy ktoś mówi mi, że jestem Mazowszaninem.

To jest po prostu niegodziwe, takie wmawianie mi, że jestem kimś, kim nie jestem. Jako ruch „Wojewódzki Radom” walczymy z taką “mazowszyzacją”, ponieważ to też przekreśla znaczenie Radomia jako ośrodka regionu - własnego regionu! Oni chcą nas zepchnąć do pozycji jakiegoś peryferyjnego powiatu w wielkim “księstwie mazowieckim”.

N.K.: My po prostu walczymy tutaj o prawdę... Po to, żeby przywrócić poczucie lokalności i przywiązania. W Radomiu popularyzuje się to poprzez różne akcje, takie jak warsztaty radomskich oberków czy radomskiej muzyki regionalnej.

Przeczytaj także:

Istnieje oddzielny, radomski typ oberków?

N.K.: Tak! Akurat w naszym ruchu za ten temat odpowiada przede wszystkim Czesław Pióro, który oberki propaguje całym swoim jestestwem. Dla mnie także było to spore odkrycie, że istnieje coś takiego jak radomski oberek. Zaczęłam wtedy chodzić na potańcówki, które odbywają się również w Warszawie – a organizuje je Ambasada Muzyki Tradycyjnej.

Opowiem jedną historię, która może wytłumaczyć, dlaczego nie słyszałeś o „radomskich oberkach”. My jesteśmy teraz na etapie popularyzacji po latach zapomnienia. W latach 90. kultura ludowa przeżywała regres. Ludzie, którzy zajmowali się badaniem muzyki regionalnej opowiadają, że kiedy przyjeżdżali wtedy do radomskich wsi, to starsi zgadzali się na granie oberków jedynie przy zamkniętych drzwiach i zasuniętych zasłonach.

Wtedy grać taką muzykę to był wstyd. Teraz to nie jest może jeszcze skala mainstreamowa, ale jest już większa świadomość, a w Radomiu coraz więcej osób przychodzi na potańcówki.

Może to stawać się coraz popularniejsze zwłaszcza w miastach, gdzie coraz częściej stara się „wracać do korzeni”.

N.K.: Tak. Ja też myślę, że może chodzić o to, że to bardzo zbliża ludzi. Łatwość, z jaką się wchodzi w to środowisko, jaka wspólnota tworzy się wokół tych potańcówek – myślę, że jest to bardzo wartościowe. Bardzo ciekawym elementem oberków jest tzw. „wirowanie”, czyli wpadanie w trans, tak samo jak na imprezie techno czy elektro, które pozwala choć na chwilę oderwać się od wszystkiego.

Ł.Z.: Ja przeszedłem taką samą drogę jak Natalia. Tutaj kojarzy mi się dobra książka: „Prześniona rewolucja” Andrzeja Ledera. Fajnie zwraca on uwagę na to wyparcie wszystkiego co tradycyjne, wiejskie, chłopskie. To dlatego ci muzykanci musieli zamykać okna – to był naprawdę wstyd grać te radomskie oberki. Gdyby nie Czesław, w ogóle bym pewnie na to aż tak nie zwracał uwagi. Ja nie jestem miłośnikiem jakiejś takiej „ludowizny”. Ale naprawdę stałem się miłośnikiem tych radomskich oberków, jestem z tego dumny, podoba mi się to, sam je tańczę. Mogę sobie też przypomnieć dzieciństwo. Pamiętam, raz byłem na takim weselu, gdzie jedna pani śpiewała te obery, „wyrywasy”. Potrafiła ośpiewać każdego po kolei. Wtedy mnie to nie obchodziło, ale teraz widzę, jakie to było ważne. Teraz nawet, jak organizujemy te wydarzenia, to masa osób do nas podchodzi i mówią, że znają tę muzykę – w tym młodzi ludzie.

Bardzo mi zależy na tym, żeby tę tożsamość odzyskać. Wiesz, to ciekawe, że moja mama – osoba raczej mało rozrywkowa – potrafi tańczyć obery. A ja musiałem się ich dopiero nauczyć. To jest w pewnym sensie wyzwanie, że my jesteśmy w centrum Polski – a nie mamy takiej „intuicyjnej” odrębności jak Ślązacy czy Kaszubi.

Jednak nie zawsze byliście w centrum. Nie będzie chyba przesadą, jeśli powiem, że dalej nie jesteście. Radom, miasto dawniej rzeczywiście bardzo ważne, mniej więcej od epoki gierkowskiej zaczął podupadać.

N.K.: Radom od wielu lat, aż do lat siedemdziesiątych był bardzo ważnym ośrodkiem przemysłowym, należącym do Centralnego Okręgu Przemysłowego. Radomskie fabryki zatrudniały dziesiątki tysięcy osób. Działał też tutaj prężnie ruch socjalistyczny. Od czasów gierkowskich przemysł siadł, później transformacja. Myślę, że w ogóle Radom to miejsce, w którym jak w soczewce skupiają się wszystkie błędy transformacji. Pod koniec lat 90. bezrobocie sięgało tu 30 proc. To był straszny regres dla miasta. Straciło nagle funkcję miasta wojewódzkiego i nie dostało nic w zamian. Od lat 90. nie powstała w Radomiu żadna ważna na skalę kraju inicjatywa, nawet kulturalna czy rozrywkowa. Ludzie zaczęli z Radomia po prostu uciekać lub codziennie dojeżdżać do pracy do Warszawy.

Jednocześnie Radom jest czternastym co do wielkości miastem w Polsce, większym niż Kielce. A jego degradacja trwa od lat. I wiemy, że będziemy musieli naprawiać ją latami.

Czyli transformacja to był „gwóźdź do trumny” Radomia?

Ł.Z.: Nie tylko. Po pierwsze, ważny był tu Czerwiec '76. Był to bezprecedensowy przypadek, kiedy władze centralne wzięły odwet na mieście jako całości.

To Gierek postanowił, że Radom ma zostać zdegradowany, tj. odcięty od wszelkich inwestycji.

W tym okresie jedyną poważną inwestycją, jaką dokonano przed okresem transformacji, była budowa Wojewódzkiej Komendy Milicji. Zabrakło nie tylko infrastruktury, ale też kadr, które będą kształtować usługi publiczne. W Radomiu takich podstaw w ogóle nie było, co negatywnie wpłynęło nie tylko na miasto, ale i na cały region.

A drugi gwóźdź, będący zwieńczeniem transformacji ustrojowej w tym regionie, to reforma administracyjna z 1999 roku, kiedy Radom został przyłączony do województwa mazowieckiego. Przez ostatnie 20 lat władze wojewódzkie tak naprawdę nic nie zrobiły, żeby pomóc Radomiowi w odbudowie. W miastach tej wielkości, takich jak Kielce czy Rzeszów, to właśnie samorządy wojewódzkie starają się pomóc, korzystając z funduszy unijnych.

U nas stopa bezrobocia jest wciąż najwyższa wśród wszystkich dużych miast w kraju. Dlaczego? Bo nie pełnimy funkcji wyższego rzędu. To dobija nasze miasto.

Mówisz o '76, Gierku i traumie, jaka się wiąże z tą postacią. Transformacja to dla Radomia bezrobocie, ale czasy gierkowskie – ludzie zabierani z fabryk do więzień. Ostatnio powstał nawet o nim film, komentowany jako próba budowy nowych podstaw lewicy w Polsce.

Ł.Z.: Tak, celowo go nie oglądałem. Dla mnie taki film to jest zwyczajna obraza. Gierek może z jakichś powodów był dobry, zwłaszcza dla innych regionów. Dla mnie jednak jest i pozostanie „radomiożercą”, tak jak „polakożercą” nazywano kiedyś Bismarcka, który skądinąd był przecież dobry dla Niemiec.

Warto przy tym przypomnieć, że my mamy własne, lewicowe tradycje. Kelles-Krauzowie to rodzina z Radomia. Tak samo PPS, to środowisko było bardzo silne. W Radomiu w 1918 roku władzę przejęła lewica. Później na czele rady miasta stanęła Maria Kelles-Krauz, kobieta – co było fenomenem na skalę europejską. Jeden z najbardziej zasłużonych radomian Józef Grzecznarowski, prezydent miasta w okresie dwudziestolecia, był socjalistą.

N.K.: Jeśli mogę coś dodać, to na pewno ten „duch” walki o prawa pracownicze wciąż jest bardzo ważny.

A czy wy widzicie się jako pewien projekt polityczny w skali polskiej? Walczycie o partykularne, radomskie interesy czy budowę modelu zdecentralizowanego kraju?

N.K: Jesteśmy grupą osób bardzo luźno związanych ze sobą światopoglądowo, których łączy jeden wspólny cel – działanie na rzecz Radomia. Stąd też unikamy rozmów o szerszym programie.

Ł.Z.: Ja jestem zwolennikiem decentralizacji państwa, nawet niezależnie od sytuacji Radomia. Co jednak istotne, to niezależnie od przyjętego modelu ustrojowego, nawet w obecnej sytuacji Radom jest po prostu „wykolegowany”. To niesprawiedliwe, że miasta często mniejsze od Radomia, jak Kielce, Opole, Olsztyn, Toruń, mają wyższą rangę administracyjną. Więc to nie jest tak, że wychodzimy z orędziem, żeby zdecentralizować Polskę i przy okazji pomóc swojemu miastu. Choć oczywiście te postulaty dobrze współgrają.

My nie zajmujemy się tym, jak powinien wyglądać ustrój państwa. Tym bardziej nie uprawiamy żadnego separatyzmu politycznego, żeby porównywać nas do ruchów Katalończyków w Hiszpanii czy Korsykan we Francji. W ogóle nie walczymy o reformę ustroju samorządu, lecz tylko o małą korektę mapy podziału terytorialnego.

Przypadek Radomia jest szczególny, zaryzykowałbym twierdzenie, że jest miastem najbardziej poszkodowanym przez tę reformę. Ale też nie jest jedynym takim “pominiętym” miastem. Jest jeszcze kilka takich ośrodków – Bielsko-Biała, Częstochowa, Kalisz, Tarnów czy Koszalin. Im również należy się sprawiedliwość. My nie żądamy przywilejów, tylko właśnie tej sprawiedliwości.

Apolityczność - pewnie tak, ale ostatnio to PiS proponował utworzenie z okręgu warszawskiego oddzielnego województwa i przeniesienie stolicy mazowieckiego do Radomia.

Ł.Z.: Tak jak wspomniała Natalia, osoby w naszym ruchu pochodzą z różnych orientacji politycznych. Jeśli jakaś partia robi kroki w kierunku, który pomoże Radomiowi, to możemy te ruchy chwalić – tak samo, jeśli jakieś ugrupowanie będzie nam wyraźnie szkodzić.

Przez to, że nie mamy innych celów niż uznanie Radomia za miasto wojewódzkie, trudno nas zakwalifikować do jakiejkolwiek ideologii politycznej.

N.K.: Jeśli chodzi o ideologię polityczną, to z pewnością dużo mówimy o zrównoważonym rozwoju, o wyrównywaniu szans. Ważne jest dla nas również skupianie się na grupach wykluczonych. To jest coś, co obrazuje nasze działania, pomaga realizować nasze idee.

Co do partii, to w radzie miejskiej mamy przedstawicieli każdej partii i każdy z nich powinien działać na rzecz naszego miasta.

Ł.Z: Niektóre partie są wrogie, niektóre przyjazne. I tak na przykład PSL jest nam często otwarcie wrogi. PiS rzeczywiście, zwłaszcza na szczeblu lokalnym, poparł nasze propozycje. Ale na poziomie krajowym te postulaty zostały już szybko zmarginalizowane. Pozostaje nam popierać tego, kto da nam choć cień nadziei, kto poprze nasze cele, oczywiście bez jakiegoś zapisywania się do tej partii.

A kto poprze?

N.K.: W Radomiu świadomość, że tracimy na braku statusu wojewódzkiego, jest duża, zatem jest też duże poparcie naszej sprawy. Ale to nie przekłada się na większą aktywność społeczną. W naszym ruchu działa kilkanaście osób. Wszelkim inicjatywom nie pomaga fakt, że wiele osób na co dzień po prostu tu nie ma, bo pracują w innych miastach. Nie pomaga też nasz nikły dostęp do mediów, również regionalnych, które utrzymują się z reklam zamawianych przez samorząd wojewódzki.

Hasła „precz z mazowieckim zaborem” mogą być odbierane jako niepotrzebne antagonizowane kraju albo wręcz pomoc PiS-owi w dalszej polaryzacji.

Ł.Z.: Jak to “antagonizowanie”? Polska i tak już jest bardzo zantagonizowana, również na poziomie lokalnym i regionalnym. Dużo ludzi po prostu nie rozumie, o co nam chodzi, bo nie ma doświadczenia mieszkania w mieście tak pomijanym jak nasze. A antagonizacja pojawia się często także w języku, nawet w tych wszystkich żartach o Radomiu, Sosnowcu czy Wałbrzychu. Trzeba po prostu zauważyć, że w Polsce są pewne ośrodki, które skupiły wszystko: władzę, instytucje, dobra publiczne. A inne miasta? Mogą sobie co najwyżej popatrzeć. A to jest rażąca niesprawiedliwość.

Tracimy przy tym najważniejsze zasoby, czyli ludzi, którzy przeprowadzają się do innych, większych i bogatszych ośrodków miejskich. My naprawdę nie chcemy tego antagonizmu, chcemy po prostu sprawiedliwego podziału administracyjnego Polski. A jeśli ktoś sobie będzie uważać naszą działalność za antagonizowanie – to nic, będę dalej antagonizować.

N.K.: To jest trudny temat, problem jakiegoś modelu rozwoju, w jakim funkcjonujemy. A funkcjonowaliśmy przez lata w tzw. modelu polaryzacyjno-dyfuzyjnym, gdzie kładziony jest raczej na nacisk na większe ośrodki.

Jakie korzyści może przynieść uznanie za miasto wojewódzkie?

Ł.Z.: W Polsce status wojewódzki to "koncesja na rozwój".

Po pierwsze mając własny samorząd regionalny stajesz się realnym ośrodkiem regionu. Samemu decydujesz, co tu jest potrzebne, na co wydasz pieniądze, również unijne.

Po drugie, tylko miasta wojewódzkie są poważnie traktowane przez władze centralne. Miasta wojewódzkie mają szereg przywilejów we wszelkich centralnych programach.

Dalej, w miastach wojewódzkich jest budowana infrastruktura o znaczeniu regionalnym: wyższe uczelnie, szpitale, filharmonie, centra nauki… Taka infrastruktura przyciąga kapitał ludzki - twórczą warstwę społeczną. To wszystko sprawia, że miasto staje się bardziej atrakcyjne dla potencjalnych mieszkańców i inwestorów. Zresztą sam prestiż bycia miastem wojewódzkim jest już ogromną przewagą na rynku miast.

A straty? Warszawa też na tym straci. Poza tym: żyjemy też w kryzysie klimatycznym. Czy województwo radomskie dałoby radę poradzić sobie z pustynnieniem i suszami?

N.K: Może to zabrzmieć kontrowersyjnie, ale trudno myśleć o kryzysie klimatycznym przy prawie 15-procentowym bezrobociu w powiecie radomskim (10 proc. w samym Radomiu). Nie jestem specjalistką od tematów stricte klimatycznych, ale zmiany muszą opierać się na wykorzystaniu zasobów, których nie mamy. Z drugiej strony trzeba budować świadomość mieszkańców, a patrząc na to, co wydobywa się zimą z kominów obwarzanka Radomia, nie jest zbyt kolorowo.

Ł.Z.: A co do strat. Kluczowa sprawa, jeśli chodzi o nasz cel: my nie żądamy nowego odrębnego województwa, a jedynie statusu miasta wojewódzkiego. Zadowala nas model dwubiegunowy - jak w województwie kujawsko-pomorskim, gdzie są dwa miasta wojewódzkie. Optymalnym rozwiązaniem - nie tylko dla Radomia, ale dla całego regionu - jest województwo staropolskie, z Kielcami i Radomiem jako miastami wojewódzkimi. Druga możliwość to podział mazowieckiego proponowany przez rząd. W obu przypadkach będą to województwa średniej wielkości, zatem nie ma obaw, czy będą sobie radzić z wyzwaniami.

Mówicie dużo o przyszłości. A co z młodymi? Nie boicie się, że i tak wyjadą do Warszawy?

N.K.: Myślę, że zwłaszcza po wdrożeniu pewnych zmian infrastrukturalnych, Radom ma szansę stać się nawet alternatywą dla Warszawy. Przecież slow-life jest teraz w modzie, więc myślę, że niektórzy będą tu wracać z większych ośrodków. A wtedy będzie może nawet moda na powrót do oberków.

Ł.Z.: Ja jestem optymistą, ale warunkowym. Rozwój może nastąpić jedynie, jeżeli nastąpią pewne zmiany na poziomie systemowym. Nie zaczniemy doganiać tamtych miast, jeśli nie będziemy mieć z nimi przynajmniej równych szans, czyli również statusu wojewódzkiego. Inaczej to jest jak szarża z szablami na czołgi – bohaterska, ale nieskuteczna. Kluczowym sposobem na wyjście z kryzysu, jaki trapi Radom, jest uzyskanie statusu miasta wojewódzkiego. Inaczej naszego miasta nie da się już raczej uratować i jego degradacja będzie dalej postępowała.

;

Udostępnij:

Krzysztof Katkowski

publicysta, socjolog, student Kolegium MISH UW i barcelońskiego UPF. Współpracuje z OKO.press, Kulturą Liberalną i Dziennikiem Gazeta Prawna. Jego teksty ukazywały się też między innymi w Gazecie Wyborczej, Jacobinie, Guardianie, Brecha, El Salto czy CTXT.es. Współpracownik Centrum Studiów Figuracyjnych UW.

Komentarze