0:000:00

0:00

Prawa autorskie: William MurphyWilliam Murphy

O problemach Unii Europejskiej mówi się co najmniej od czasu kryzysu finansowego z 2008 roku. Niedługo po jego rozpoczęciu okazało się, że kilka państw Unii – szczególnie nadmiernie zadłużona Grecja – wpadło w poważne tarapaty gospodarcze. Później było coraz gorzej. Na Węgrzech władzę objęła skrajna prawica, Brytyjczycy postanowili opuścić UE, w wielu krajach wspólnoty w siłę zaczęły zaś wzrastać formacje antyeuropejskie.

Zazwyczaj o kryzysie UE rozmawiamy przez pryzmat takich właśnie pojedynczych przypadków: Greków, Brytyjczyków czy Węgrów. Widać to także w Polsce. Jeśli decydujemy się na ogólniejszą refleksję na temat stanu Unii, to zazwyczaj nie wykracza ona poza uwagi o narastającej „fali populizmu” w państwach członkowskich. Część badaczy stara się jednak spojrzeć na kłopoty UE szerzej, traktując te pojedyncze przypadki jako symptomy głębszych problemów polityczno-gospodarczych.

Do takich osób należy prof. Joseph Stiglitz, jeden z najsłynniejszych ekonomistów na świecie, uhonorowany w 2001 roku Nagrodą Banku Szwecji im. Alfreda Nobla. Wraz z zespołem współpracowników opublikował on właśnie blisko 170-stronnicowy raport na temat stanu gospodarki Unii Europejskiej. Warto się zapoznać z jego podstawowymi tezami, bo jest to próba porozmawiania o UE na serio – nie na bazie emocjonalnej oceny poszczególnych przypadków, lecz analitycznego spojrzenia na to, w jakim miejscu znajduje się Unia jako całość.

Główny wniosek? Albo Unia Europejska pokaże, że solidarność to coś więcej niż ładne słowo, albo jeden z najambitniejszych projektów politycznych ostatnich stuleci może zakończyć swój żywot.

Bezrobocie gorsze od inflacji i długów?

Z polskiej perspektywy najbardziej szokującymi tezami raportu mogą być uwagi Stiglitza i jego zespołu na temat inflacji, deficytu oraz długu. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, aby traktować niski deficyt, niskie zadłużenie oraz niską inflację jako podstawę odpowiedzialnego podejścia do polityki. Na podobnym rozpoznaniu opiera się cała UE, która nakłada dosyć rygorystyczne limity w tym względzie. Przypomnijmy, dług publiczny nie powinien przekraczać 60 proc. PKB, deficyt 3 proc. PKB, a inflacja powinna utrzymywać się poniżej 2 proc. rocznie.

Autorzy raportu twierdzą, że te liczby są „wzięte z powietrza” i nie mają żadnego naukowego potwierdzenia.

Nie chodzi im o to, że nie musimy przejmować się takimi rzeczami jak długi czy inflacja – oczywiście, że musimy – lecz że obsesja na tym punkcie doprowadziła do tego, że UE zaniedbała inne priorytety: walkę z bezrobociem, z nierównościami oraz z niskim łącznym popytem.

Ale czy przykład Grecji, która wpadła w tarapaty z powodu nadmiernych długów publicznych, nie świadczy najlepiej o tym, że UE ma rację, wymagając żelaznej dyscypliny w tym zakresie? Nie – odpowiadają autorzy raportu. Przede wszystkim należy uwzględnić fakt, że nie tylko Grecja znalazła się w złej sytuacji, problemy miały też np. Hiszpania i Irlandia – pomimo tego, że akurat te kraje przed kryzysem były europejskimi prymusami, jeśli chodzi o zarządzanie długiem i deficytem.

„Podporządkowanie się lub odstępstwa od zasad 3 proc. i 60 proc. okazały się bardzo słabą wskazówką, jak poradzą sobie kraje w dłuższej perspektywie czasowej” – piszą autorzy raportu.

Przy okazji przypominają, że to, co nazywało się „pakietem pomocowym dla Grecji”, było tak naprawdę pakietem pomocowym dla francuskich i niemieckich banków, które posiadały greckie długi i znalazły się w poważnych kłopotach, gdy te długi okazały się niespłacalne. Ominięcie tego „drobnego” faktu przy opisie kryzysu, pozwoliło zdaniem autorów raportu na odsunięcie od siebie niewygodnego pytania: co z odpowiedzialnością pożyczkodawców?

„Na każdego dłużnika przypada kredytodawca, który ponosi taką samą albo nawet większą winę za złe pożyczki, ponieważ zazwyczaj to on jest ekspertem od zarządzania ryzykiem”.

Stiglitz i jego zespół uważają, że zrobienie z „nieodpowiedzialnych Greków” kozła ofiarnego przykryło głębsze, strukturalne problemy UE. Takie jak niedoregulowany system bankowy oraz niezdolność Unii do radzenia sobie z kryzysem finansowym. Aby leczyć problemy takich krajów jak Grecja czy Hiszpania, stosowano politykę oszczędności, czyli obcinania wydatków publicznych. Z powodu wspomnianej obsesji na punkcie deficytu i inflacji, odrzucono rozwiązania polegające na zwiększeniu inwestycji publicznych i obniżaniu podatków, co mogłyby napędzić wzrost gospodarczy. Polityka oszczędności doprowadziła do głębokiej recesji i ogromnego bezrobocia, szczególnie wśród młodych. To właśnie te problemy, a nie inflacja, której tak się obawiano, sprawiły, że Grecja nieomal opuściła strefę euro, co mogło zapoczątkować fatalny w skutkach efekt domina.

Przeczytaj także:

Jak zauważają autorzy raportu, na koniec 2017 roku bezrobocie w Grecji było na poziomie 21,5 proc., w Hiszpanii wynosiło zaś 16,5 proc. „W sumie bezrobotnych było 17,8 miliona ludzi w krajach strefy euro” – piszą. Dodatkowo „prawie 22 proc. całej siły roboczej w tej strefie musiało sobie radzić na niepełnym etacie”.

Ostatecznie więc – zauważają autorzy raportu – cenę za uratowanie nieodpowiedzialnych banków i za dogmatyczne przywiązanie do rygorystycznych limitów zapłacili zwykli obywatele. W szczególności młodzi Grecy i ich rówieśnicy z innych krajów.

Nie chodzi tu tylko o poczucie sprawiedliwości. Duże bezrobocie zdaniem autorów ma niebezpieczne konsekwencje. „Długie okresy bezrobocia zniszczyły ludzki i społeczny kapitał. Młodzi Europejczycy, którzy powinni rozwijać swoje umiejętności w pracy, zostawali w domu, bezczynni i źli”.

To zaś mogło przyczynić się do wzrostu radykalnych nastrojów i sukcesów politycznych prawicowych demagogów.

Rynek potrzebuje pomocy państwa

Ostrzeżenia dotyczące bezrobocia i nierówności społecznych powracają w całym raporcie. Podobnie jak krytyka niezdolności UE do skutecznego pobudzania stabilnego – zarówno pod względem ekonomicznym, jak i społecznym oraz środowiskowym – wzrostu gospodarczego.

Jednym z powodów powyższych zaniedbań jest zdaniem autorów naiwna wiara w to, że rynek sam z siebie rozwiąże wszystkie problemy. Piszą oni, że choć „rynki mogą być potężnym narzędziem poprawiania dobrobytu”, to nie zawsze działają na korzyść społeczeństwa, dlatego muszą być „ograniczane, regulowane i strukturyzowane za pomocą odpowiednich reguł”. „XXI-wieczna innowacyjna gospodarka” w niewielkim stopniu przypomina „podręcznikową ekonomię, czy to fabrykę szpilek Adama Smitha, czy wyidealizowaną firmę kierowaną przez właściciela”. Dzisiejsze rynki zmagają się z „niedoskonałą konkurencją, dysfunkcjonalnym sektorem finansowym i menadżerskim kapitalizmem”.

Dlatego zdaniem Stiglitza i jego zespołu poszczególne rządy oraz instytucje międzynarodowe muszą robić więcej niż tylko nadzorować inflację, deficyty i długi. Ich obowiązkiem jest aktywne wspomaganie i uzupełnianie rynku, tak jak działo się to przed epoką neoliberalizmu, zapoczątkowaną w Europie przez Margaret Thatcher.

Autorzy raportu krytykują na przykład nadmierną wiarę w prywatyzację. „Mit, że sektor prywatny jest zawsze wydajniejszy niż sektor publiczny, doprowadził do zbytniego rozszerzenia tego pierwszego (…) W niektórych krajach, w sferach, gdzie istnieje przyzwoity poziom konkurencji, prywatyzacja sprawdziła się dobrze. Jednak w wielu innych przypadkach, jak np. dostarczanie elektryczności, wody czy usług kolejowych, wyniki nie są już tak dobre” – piszą.

Sceptycznie podchodzą również do pomysłów prywatyzacji służby zdrowia i systemu emerytalnego: „koszty administracyjne związane z emeryturami i służbą zdrowia są mniejsze w programach publicznych niż prywatnych”.

Autorzy raportu podkreślają też, że rządy i Unia Europejska mają ważną rolę do odegrania w kwestii inwestycji publicznych: „myślimy o współczesnej gospodarce jako innowacyjnej, ale niemal wszystkie innowacje opierają się na publicznie finansowanych badaniach podstawowych”. Zwracają uwagę w szczególności na wydatki na badania i rozwój: „W wielu przypadkach sektor prywatny nie radziłby sobie tak dobrze, gdyby nie wcześniejsze inwestycje państwowe, szczególnie w prace badawczo-rozwojowe”. Zauważają, że niestety Unia Europejska odstaje pod tym względem od innych gospodarek. W 2016 roku państwa członkowskie wydały w sumie 2,03 proc. PKB na badania tego typu. Dla porównania Japonia wydała 3,59 proc. (w 2014 roku), Korea Południowa 4,29 proc. (2014), a USA 2,73 proc. (2013). Polska wypada w tym zestawieniu wyjątkowo słabo, bo nasze inwestycje w badania i rozwój oscylują w okolicach jednego procenta.

Jeśli już o inwestycjach mowa, to warto podkreślić, że autorzy raportu zwracają uwagę na problem, który wiele osób poruszało też w naszym kraju w związku z protestami nauczycieli. Zdaniem zespołu Stiglitza Europa zbyt mocno skupiła się na inwestowaniu w rzeczy, jak drogi i mosty, a zbyt mało na inwestowaniu w ludzi – w edukację i służbę zdrowia.

Sprawiedliwe i skuteczne podatki

„W społeczeństwie naznaczonym wzrastającymi nierównościami podatki muszą uwzględniać wpływ tych nierówności na bogactwo i dystrybucję dochodu. Potrzebujemy progresywnych podatków, z wyższymi stawkami dla ludzi bogatszych” – piszą Stiglitz i jego współpracownicy. To jest uwaga, którą moglibyśmy wziąć sobie do serca zwłaszcza w Polsce, ponieważ coraz częściej pojawiają się dane mówiące o tym, że mamy problem z nierównościami społecznymi, a nasz system podatkowy nadmiernie obciąża najuboższą część społeczeństwa, a bardzo słabo – najzamożniejszą. Autorzy zalecają szczególnie wyższe opodatkowanie zysków kapitałowych, spadków oraz majątków.

„Nie ma dowodów, że niższe stawki podatkowe dla najbogatszych (albo niższe podatki spadkowe lub majątkowe) prowadzą do wyższego wzrostu gospodarczego” – twierdzą autorzy raportu, odnosząc się do znanego argumentu na rzecz niskich podatków.

”Istnieją za to przekonujące argumenty na rzecz tezy, że niskie podatki zachęcają do pogoni za rentą, motywując do podejmowania prób zwiększenia swoich zysków przez wyzysk”

Co więcej, UE popełniła błąd, zaniedbując potrzebę harmonizacji podatków w ramach wspólnoty. Uwidacznia się to szczególnie w kwestii podatków korporacyjnych.

„Na krótką metę kraje mogą przyciągać biznes za pomocą [niskich] podatków korporacyjnych. Ekonomiści przewidzieli, że doprowadzi to do wyścigu na dno, ponieważ firmy będą mogły produkować w krajach oferujących niskie podatki, ciesząc się jednocześnie korzyściami, jakie daje dostęp do całego rynku Unii Europejskiej. Dowody potwierdzają tę tezę. Między 1995 a 2018 rokiem średnia wysokość podatku korporacyjnego w UE spadła z 35 proc. do 22 proc.” – czytamy w raporcie.

Poszczególne państwa mogą na tym korzystać, przynajmniej do pewnego momentu, ale Unia jako całość traci, zyskują zaś wielkie korporacje, dlatego:

„UE musi przynajmniej wprowadzić granicę minimalnej stawki podatkowej, aby zapobiec pogarszaniu się sytuacji”.

Autorzy zalecają też harmonizację podatków środowiskowych, ponieważ w przeciwnym wypadku „firmy powodujące zanieczyszczenia są zachęcane do przenoszenia się w inne miejsca”, aby jak najmocniej obniżyć swoje obciążenia podatkowe. Namawiają również do wprowadzenia podatku od transakcji, aby zachęcić sektor finansowy do bardziej długoterminowego myślenia, a nie szukania szybkich zysków, co przyniosło tyle szkód w ostatnich latach.

Solidarność na ratunek

Nie da się ukryć, że raport zespołu Stiglitza jest bardzo krytyczny. Nie należy jednak wyciągać z tego wniosku, że jego autorzy oceniają Unię Europejską jako zły pomysł. Wręcz przeciwnie, piszą, że integracja europejska „pomogła zapewnić niespotykany wcześniej poziom materialnego dobrobytu i opieki społecznej dla zwykłych obywateli. Europejczycy wiedli wygodniejsze, zdrowsze i pełniejsze życie niż kiedykolwiek wcześniej”.

UE nie przetrwa jednak, jeśli jedyne, co będzie miała do zaoferowania, to zachwyt nad jej dotychczasowymi sukcesami. Nie pomoże też sprowadzanie wszystkich problemów do działań pojedynczych państw czy formacji politycznych. Należy sobie szczerze powiedzieć, że problemy Unii mają głębsze, gospodarczo-polityczne, podłoże.

Jeśli przyjrzymy się zaleceniom autorów raportu, to sprowadzają się one w dużej mierze do postulatów większej solidarności.

Poszczególne państwa UE muszą przestać rywalizować ze sobą o to, kto zapewni bardziej cieplarnianie warunki międzynarodowym korporacjom.

UE jako całość nie może zostawiać na lodzie państw, które mają największe kłopoty – nie może na przykład pozwolić sobie na to, że całe pokolenie młodych Greków żyje w warunkach wszechobecnego bezrobocia. Tak samo niedopuszczalne jest, aby coraz bardziej rozjeżdżał się poziom życia najbiedniejszych i najbogatszych obywateli Europy.

Unia Europejska albo pokaże, że solidarność to coś więcej niż ładne słowo, albo czekają ją dalsze turbulencje, które mogą zakończyć jeden z najambitniejszych projektów politycznych ostatnich stuleci.

Dr. Tomasz S. Markiewka – filozof, autor książki „Język Neoliberalizmu” (Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, 2017), współpracuje m.in. z „Nowym Obywatelem” i „Magazynem Kontakt”.

;

Udostępnij:

Tomasz Markiewka

Filozof, autor książek „Język Neoliberalizmu” (Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, 2017) i "Gniew" (Wydawnictwo Czarne, 2020)

Komentarze