0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Grzegorz Dąbrowski / Agencja GazetaGrzegorz Dąbrowski /...

Warszawa w weekend tonęła w śniegu, a prawicowi publicyści na Twitterze zajmowali się – nomen omen – grzaniem tematu katastrofy klimatycznej, której rzekomo nie ma. A nauka, cóż, swoje: dane klimatyczne nie chcą poddać się manipulacjom, uparcie wskazując, że rosnąca koncentracja dwutlenku węgla w atmosferze oznacza wzrost globalnej temperatury. Cieplejsza Ziemia to więcej energii w atmosferze: katastrofalne susze, gwałtowne opady i powodzie, utrudniony dostęp do wody, głód, konflikty zbrojne i migracje. Co robić?

Wniosek z obszernego, liczącego prawie 3700 stron (tu możecie przeczytać tzw. streszczenie dla decydentów) dokumentu IPCC jest jeden, prosty i zarazem bardzo złożony: ludzkość ma dosłownie ostatnią szansę na, jak to ujął Jim Skea, jeden z 279 autorów i autorek raportu, „natychmiastową i głęboką redukcję emisji we wszystkich sektorach. Teraz albo nigdy”.

Cel jest więc prosty, ale droga do niego to droga rewolucji we wszystkich aspektach życia, od metod produkcji energii do nawyków żywieniowych, bo – wbrew temu, co twierdzą co sprytniejsi „handlarze wątpliwościami” (czytaj: koncerny zarabiające na wydobyciu i spalaniu węgla, gazu i ropy) – nie ma jednej magicznie skutecznej metody na obniżkę emisji, a twierdzenie, że taka metoda istnieje (np. geoinżynieria), to broń tych, którym na powstrzymaniu katastrofy klimatycznej wcale nie zależy. Mechanizm ten opisuje klimatolog z Uniwersytetu w Pensylwanii Michael E. Mann w książce „Nowa wojna klimatyczna”.

Prawda jest zatem o wiele bardziej złożona, co dobitnie przekazuje nowy raport IPCC.

By zatrzymać wzrost temperatury na względnie bezpiecznym poziomie 1,5°C, należy zelektryfikować gospodarkę wykorzystując odnawialne źródła energii oraz – do pewnego, acz istotnego stopnia – energię jądrową.

Transformacja energetyczna musi iść w parze z zasadami zrównoważonego rozwoju i z uwzględnieniem koniecznej ochrony przed dalszą utratą różnorodności biologicznej – to oznacza zmiany w rolnictwie, leśnictwie, a także po stronie popytowej, a więc nas - konsumentów.

Przeczytaj także:

Koniec przemocy

To jednak wciąż tylko wizja przyszłości. Tymczasem żyjemy w teraźniejszości, która – o ile nie nastąpią zmiany – szykuje nam o wiele groźniejszy scenariusz. Dokument IPCC nie pozostawia złudzeń co do tego, że aktualnie znajdujemy się na zupełnie innej ścieżce rozwoju. Ludzkość potrzebuje rzetelnie zaplanowanej, szerokiej transformacji, aktualnie wciąż zablokowanej przez szkodliwe gospodarowanie gruntami, dotowaniem paliw kopalnych, trwającą ekspansją infrastruktury węglowej, naftowej i gazowej. Słowem, tym, co Naomi Klein w głośnej książce „To zmienia wszystko” nazwała „ekstraktywizmem” - przemocowym stosunkiem do natury, nierzadko ubranym w szaty postępu. Czym innym bowiem jest wycinanie pomników przyrody pod nową pętlę autobusową (autentyczna sprawa ze Śląska Cieszyńskiego)?

Jak mówił dziś prof. Szymon Malinowski na konferencji w Senacie poświęconej energii atomowej, “albo opanujemy sytuacje i będziemy żyć z uwzględnieniem zależności z systemem natury albo nastąpi dekompozycja naszego systemu wynikająca z ignorowania praw natury i fizyki”.

Klimatyczna walka klas

Tymczasem od 2018 roku, mimo wyraźnych wcześniejszych ostrzeżeń IPCC, emisje nadal rosną. Emisje ze spalania paliw kopalnych i procesów przemysłowych tymczasowo spadły w początkowej fazie pandemii, ale do końca 2020 roku ponownie osiągnęły rekordowo wysoki poziom.

W latach 2010-2019 nastąpił największy w historii ludzkości wzrost emisji - średnio do 56 mld ton rocznie, czytamy w najnowszym raporcie IPCC.

Tylko w 2019 roku antropogeniczne emisje gazów cieplarnianych wyniosły 59 mld ton, najwięcej od 1990 roku. Wzrost był przede wszystkim skutkiem spalania paliw kopalnych oraz działalności przemysłu, choć emisje wzrosły we wszystkich sektorach, a więc w rolnictwie, leśnictwie i użytkowania gruntów, transporcie i w sektorze budownictwa.

Co prawda intensywność emisji CO2 (emisje w przeliczeniu na jednostkę energii pierwotnej) w gospodarce światowej nieznacznie się zmniejszyła, ale ten trend jest maskowany przez rosnące emisje z przemysłu, dostaw energii, transportu, rolnictwa i budynków.

Emisje są również odzwierciedleniem podziału świata na kraje bogate i biedne, a wewnątrz krajów nawet wysoko rozwiniętych – różnic klasowych.

W 2019 roku Amerykę Północną, Europę, Australię, Japonię i Nową Zelandię zamieszkiwało 22 proc. ludności świata, ale to one odpowiadają za 43 proc. historycznych skumulowanych emisji CO2 w latach 1850-2019. W Afryce i Azji Południowej w 2019 roku mieszkało 61 proc. ludności świata, ale ich udział w emisjach wynosił tylko 11 proc. W samym roku 2019 roku kraje najsłabiej rozwinięte wyprodukowały zaledwie 3,3 proc. światowych emisji gazów cieplarnianych, a małe rozwijające się kraje wyspiarskie tylko 0,6 proc. Te same kraje należą do najbardziej narażonych na skutki zmian klimatycznych. Wspomnianym krajom wyspiarskim zagraża dosłownie koniec ich państwowości, bo podnoszący się na skutek globalnego ocieplenia poziom oceanu zatopi je do końca stulecia.

Górne 10 proc. gospodarstw domowych pod względem emisji per capita odpowiada za 34-45 proc. światowych emisji gazów cieplarnianych gospodarstw domowych. Dolne 50 proc. - za 13 do 15 proc. gospodarstw domowych pod kątem emisji per capita odpowiada jedynie za 13-15 proc. emisji. Wreszcie osoby o wysokim statusie społeczno-ekonomicznym w nieproporcjonalnie dużym stopniu przyczyniają się do emisji i mają największe możliwości ich ograniczenia.

„Brak pilnych, skutecznych i sprawiedliwych działań łagodzących zmiany klimatu, będzie stanowić coraz większe zagrożenie dla zdrowia i źródeł utrzymania ludzi na całym świecie, zdrowia ekosystemów i różnorodności biologicznej” – konkluduje IPCC.

Nauka + elektryfikacja = bezpieczny świat

Zagrożenia będą tym większe i bardziej prawdopodobne, im wyższy nastąpi wzrost globalnej temperatury. „Bezpieczny” próg 1,5°C jest już właściwie nie do osiągnięcia, o ile świat szybko nie przyjmie najbardziej ambitnej – a więc najtrudniejszej do realizacji – ścieżki obniżki emisji. I nawet wtedy wzrost temperatury tymczasowo osiągnie około 1,6°C w połowie stulecia. Natomiast jeśli aktualne wysiłki nie zostaną szybko wzmocnione, grozi nam wzrost temperatury od 2,8°C do 3,2°C – w zaledwie niecałe 80 lat, a więc w tempie nienotowanym w historii ludzkości i wcześniej.

Promykiem nadziei jest fakt, że zatrzymanie, czy choćby złagodzenie katastrofy klimatycznej, leży całkowicie w naszym zasięgu, piszą autorzy IPCC. „Skala zadania jest ogromna (…), ale jest możliwa do wykonania dzięki dostępnym już rozwiązaniom technicznym” – czytamy w raporcie. Wracając więc do postawionego pytania „Co robić?”…

  • Aby osiągnąć poziom 1,5°C z ograniczonym lub zerowym przekroczeniem tego limitu, światowe emisje gazów cieplarnianych muszą zacząć spadać od 2025 roku. W roku 2030 światowe emisje CO2 netto muszą zmniejszyć się o 48 proc. do roku 2030 w porównaniu do roku 2019. Wyzerowanie emisji CO2 musi nastąpić na początku roku 2050 roku;
  • Musi również nastąpić głęboka redukcja emisji innych gazów cieplarnianych, w szczególności metanu, którego emisje muszą spaść o 45 proc. do 2050 roku. Większość emisji metanu pochodzi z emisji przy okazji produkcji i transportu paliw kopalnych, a większości z nich (50-80 proc.) można uniknąć dzięki obecnie istniejącym, przystępnym technologiom;
  • By osiągnąć redukcje, zasadnicze znaczenie będzie mieć znaczne ograniczenie całkowitego zużycia paliw kopalnych w elektroenergetyce na rzecz niskoemisyjnych źródeł energii, efektywności energetycznej i oszczędzania energii
  • Z kolei aby ograniczyć całkowite zużycie paliw kopalnych, potrzebne będą systemy elektroenergetyczne o zerowej emisji CO2 netto oraz powszechna elektryfikacja systemu energetycznego tak, by do 2050 roku prawie cała energia elektryczna pochodziła ze źródeł o zerowej lub niskiej emisji dwutlenku węgla. Elektryfikacja ma szczególnie istotne znaczenie dla umożliwienia dekarbonizacji transportu drogowego, przemysłu, górnictwa i produkcji. Może ona również zapewnić bezpieczeństwo energetyczne (a to ostatnio temat numer jeden w Europie w kontekście wojny Rosji z Ukrainą).
  • Innym kluczowym działaniem powinno być ograniczenie wylesiania, ochrona i odtwarzanie naturalnych ekosystemów, w tym lasów, torfowisk, nadmorskich terenów podmokłych, sawanny i łąk, a także ulepszona i zrównoważona gospodarka uprawami i hodowlą;
  • Zmiany systemowe, takie jak telepraca, cyfryzacja, zarządzanie łańcuchem dostaw oraz inteligentna i współdzielona mobilność, mogą przyczynić się do zmniejszenia zapotrzebowania na usługi pasażerskie i towarowe na lądzie, w powietrzu i na morzu.

Autorzy i autorki raportu zauważają, że spora część strategii dekarbonizacyjnych cieszy się poparciem społecznym, co powinno ułatwić transformację. Mowa o energii słonecznej, i wiatrowej, zazielenianiu miast, efektywności energetycznej, poprawie gospodarki leśnej, upraw i użytków zielonych oraz zmniejszenie ilości odpadów i strat żywności itd.

Fałszywe rachunki

Strategie te są technicznie wykonalne i coraz bardziej opłacalne, niemniej niemal na pewno wywołają reakcję ze strony przemysłu paliw kopalnych. Dlaczego? Bo oznaczają, że globalne zużycie węgla, ropy i gazu spadnie o – odpowiednio - ok. 95 proc, 60 proc. i 45 proc. w porównaniu do roku 2019 (w scenariuszach „1.5°C”, w których możliwe jest zastosowanie technologii wychwytywania i składowania dwutlenku węgla). To z kolei oznacza, że infrastruktura typu kopalnie, rafinerie, gazociągi itp. zostanie – upraszczając – zburzona i zezłomowana.

Taka wizja przyszłości aktywów wartych według IPCC co najmniej 1-4 biliona dolarów USA nie spotka się – właściwie nie spotyka się od lat – z zadowoleniem gigantów branży. Exxon Mobil już w latach 80. XX wieku ukrywał i fałszował dane naukowe dotyczące wpływu emisji na klimat.

Usłyszymy więc, że walka z globalnym ociepleniem to koszty, na poniesienie których nas nie stać.

Tymczasem – piszą autorzy i autorki IPCC – argumenty tego typu z reguły przedstawiają „zawyżone szacunki dotyczące kosztów łagodzenia skutków zmian klimatycznych w ramach przejścia na gospodarkę niskoemisyjną, ponieważ na ogół nie zostały one zrównoważone odpowiednim spadkiem inwestycji w infrastrukturę zanieczyszczającą środowisko, ani korzyściami płynącymi z łagodzenia skutków zmian klimatycznych w postaci uniknięcia wpływu na klimat i zmniejszenia kosztów adaptacji.”

Kwestia kosztów to ważny argument hamulcowych np. polskiej transformacji energetycznej i szerzej polityki klimatycznej, jaką powinna wdrażać Polska jako państwo członkowskie UE. To główny argument rządzącej koalicji i sprzyjających jej mediów. Europosłanka Solidarnej Polski Beata Kempa nazwała niedawno politykę klimatyczną „bzdurną ideologią, która może doprowadzić państwo polskie do ruiny”.

Zmiany, zmiany, potrzebne są zmiany

„Na pewno musimy postawić na polski węgiel, bezwzględnie na polski węgiel” – dodała Kempa. Podobne wypowiedzi słychać jeszcze częściej od dnia napaści Rosji na Ukrainę 24 lutego. O ile strategia zamiany naznaczonych krwią ofiar Buczy i Mariupola rosyjskiej ropy i gazu na inne paliwa kopalne jest konieczna, to w długim okresie trzeba znacznie głębszych zmian.

“Paliwa kopalne dają nam popalić. Kupujemy je od Rosji, finansując w ten sposób jej machinę wojenną, mordującą niewinnych ludzi. To tu i teraz. Na dłuższą metę destabilizujemy zaś system klimatyczny, co może skutkować równie paskudnymi, o ile nie gorszymi, konsekwencjami. Niezależnie od tego, czy naszą motywacją jest pokój w naszych granicach, czy bezpieczeństwo energetyczne, czy dobry bilans handlowy, czy pozbycie się smogu, czy wreszcie ochrona klimatu - musimy pilnie odejść od paliw kopalnych” – mówi Marcin Popkiewicz, ekspert ds. energetyki i autor książki “Świat na rozdrożu” o dylematach transformacji energetycznej.

“Najnowszy raport IPCC jasno pokazuje, że jest to możliwe. Poprawa efektywności energetycznej budynków, transportu i przemysłu, połączone z przejściem na szybko taniejące bezemisyjne źródła energii, czyni realnym ścięcie emisji dwutlenku węgla do 2030 roku o połowę, przy jednoczesnym podniesieniu jakości naszego życia, poprawie bezpieczeństwa energetycznego i ochronie ekosystemów.

Żeby blokować transformację energetyczną Polski, trzeba być kompletnym ignorantem, socjopatą, lobbystą paliw kopalnych albo agentem Kremla” – mówi Popkiewicz.

Trzydzieści lat temu, gdy ukazywał się pierwszy raport IPCC, skutki zmian klimatu nie były jeszcze tak odczuwalne, jak dziś i mieliśmy 30 lat więcej na działanie. A ponieważ ludzkość zmarnowała – i nadal marnuje – czas na efektywne przeciwdziałanie głównej przyczynie zmian klimatycznych, a więc emisji dwutlenku węgla do atmosfery, na naszych oczach zamykają się kolejne możliwości ratowania klimatu.

Raport WG3 to trzeci i ostatni element tzw. szóstego raportu podsumowującego wiedzę naukową na temat przyczyn, skutków i możliwym sposobom zapobieżenia zmianom klimatu. Poprzednie części ukazały się w sierpniu i na koniec lutego. Raporty powstają w cyklu liczącym 6-7 lat. Kolejnego możemy wiec spodziewać się na przełomie lat 20. i 30. – a więc gdy stanie się już całkowicie jasne, czy politycy posłuchali wybrzmiewającego dziś szczególnie dobitnie głosu nauki i obywateli.

Udostępnij:

Wojciech Kość

W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc

Komentarze