Wielogodzinne przemówienie ministra spraw zagranicznych wygłoszone w Sejmie, choć męczące, daje dość szeroki obraz dążeń, pragnień i obsesji PiS w obszarze polityki międzynarodowej. Posłuchaliśmy go, żeby państwo już nie musieli
Szef MSZ Zbigniew Rau wystąpił w czwartek w Sejmie z tzw. exposé ministra spraw zagranicznych, czyli cykliczną informacją o zadaniach polskiej polityki zagranicznej na najbliższy rok przedstawianą w obecności m.in prezydenta i członków korpusu dyplomatycznego. Przewidziano na to – i na następującą po wystąpieniu ministra debatę – niemal cały dzień obrad Sejmu. Sam Rau przemawiał prawie trzy godziny. Przeanalizowaliśmy jego wystąpienie, bo wyłania się z niego panoramiczny obraz tego, jak polski obóz władzy postrzega politykę międzynarodową i kwestię relacji z partnerami zagranicznymi.
Pierwszą część swego wystąpienia Rau poświęcił – co zresztą całkowicie zrozumiałe – rosyjskiej agresji na Ukrainę i wynikającemu z niej kryzysowi bezpieczeństwa w Europie. Z tym obszernym fragmentem wystąpienia Raua trudno spodziewać się poważniejszej polemiki – zdefiniował Rosję jako najpoważniejsze zagrożenie dla Polski i naszej części Europy, potwierdził wolę wspierania przez Polskę na szeroką skalę Ukrainy aż do zakończenia wojny, zapowiedział rozwijanie współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa z krajami NATO i Unii Europejskiej. Mówił też o wartości pokoju dla Polaków – podkreślając osiągnięcia Polski po 1989 roku (nawet bez rozdzielania zasług między PiS i inne partie polityczne i bez krytyki okresu transformacji ustrojowej). Trudno mu tu zarzucić, by w jakikolwiek sposób rozminął się z polską racją stanu.
Po rytualnym przypomnieniu przez ministra słynnego cytatu z Lecha Kaczyńskiego „dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może czas i na mój kraj, na Polskę”, padło wprawdzie zdanie co najmniej niezręczne. „Dziś Ukraina i razem z nią Europa płacą straszną cenę za niezastosowanie się do ostrzeżeń prezydenta Lecha Kaczyńskiego”. Więcej wpadek w tej części wystąpienia ministra jednak nie było. Na docenienie zasługuje to, że w kontekście wojny Rosji z Ukrainą konsekwentnie używał frazy o „wznowieniu przez Rosję agresji" – dość zręcznie oddającej wcale niełatwy do jasnego ujęcia fakt, że inwazja z 2022 roku jest kontynuacją i gwałtowną eskalacją wojny rozpoczętej przez Rosję osiem lat wcześniej i nigdy niezakończonej.
Padły dwie dość istotne deklaracje związane z wojną w Ukrainie.
„Polska będzie zabiegać o wypowiedzenie umowy Rosja-NATO z 1997 roku" – zapowiedział Rau.
„Jeśli Rosja wróci na drogę pokoju, i tak będziemy potrzebowali nowego porozumienia” – dodał minister. Chodzi o Akt Stanowiący o Wzajemnych Stosunkach, Współpracy i Bezpieczeństwie zawarty w Paryżu w maju 1997 roku między NATO a Rosją po rozszerzeniu Sojuszu o Polskę, Czechy i Węgry. Do jego najważniejszych punktów należy deklaracja NATO, że Sojusz nie rozmieści broni jądrowej na terytoriach swych nowych państw członkowskich. NATO zobowiązało się też do nieutrzymywania na stałe „znaczących" sił Sojuszu w krajach jego wschodniej flanki. Choć pojęcie „znaczące siły" nie zostało nigdy skonkretyzowane, nieformalnie przyjęto, że chodzi o jednostki powyżej jednej brygady – i trzymano się tego aż do wybuchu wojny w Ukrainie. Obecnie siły utrzymywane przez Sojusz na terenie tylko Polski pod względem liczebności odpowiadają raczej trzem niż jednej brygadzie.
„Nie wierzymy w możliwość zawarcia kompromisu między wolnością a zniewoleniem” – mówił natomiast Rau o kwestii zakończenia wojny. Stwierdził, że Polska prowadzi rozmowy z USA o zapewnieniu po wojnie bezpieczeństwa Ukrainie, także przez amerykańską obecność wojskową. Szczegółów nie podał.
Potem nastąpił pean na cześć relacji Warszawy z Waszyngtonem. Stany Zjednoczone zostały wskazane jako sojusznik zarówno militarny, jak i polityczny o zdecydowanie priorytetowym dla Polski znaczeniu. Znalazło się nawet miejsce na ciepłe słowa pod adresem Joego Bidena – choć do wybuchu wojny w Ukrainie ze strony PiS można było usłyszeć jedynie krytykę tego amerykańskiego polityka, który zdołał odebrać po jednej kadencji prezydenturę Donaldowi Trumpowi, ówczesnemu ulubieńcowi polskiego obozu władz. Od Stanów Zjednoczonych Rau płynnie przeszedł do NATO – również chwaląc relacje Polski z Sojuszem. Ale potem zaczęły się schody.
Z pierwszą częścią wystąpienia Raua jaskrawo kontrastowała kolejna – poświęcona stosunkom z Unią Europejską. Tu łatwo było sobie przypomnieć, że już jako kandydat na ministra Rau był postacią, która satysfakcjonowała zarówno PiS, jak i jawnie antyunijną Solidarną Polskę. „Polska dąży i będzie dążyć do tego, żeby instytucje UE nie naruszały konstytucyjnej tożsamości" – mówił Rau – rzecz jasna, zgodnie z narracją PiS, według której domaganie się przez Komisję Europejską dochowania przez Polskę elementarnych standardów państwa prawa jest naruszeniem polskiej suwerenności.
„Wiemy lepiej niż inni, że przyszłości Europy nie da się zbudować na kompromisie wolności ze zniewoleniem, lecz wyłącznie na odrzuceniu jej imperialnych tradycji. To dlatego chcemy Europy równych i wolnych narodów" – mówił Rau
„Do Unii weszliśmy i w Unii pozostaniemy, by wzbogacać naszą polską tożsamość, a nie ją ograniczać. By umacniać demokrację, a nie dopuszczać do jej skarlenia" – gorączkował się minister.
A kto chce dopuszczać do „skarlenia demokracji"? Otóż „narody Europy Środkowej i Wschodniej łączą wyjątkowe antyimperialne tradycje i doświadczenia. Wnosimy je jako nasz ważny wkład w kształtowanie dobra wspólnego w Europie i świecie. Dlatego uważamy się za epicentrum ważnych współczesnych wartości, które bronią Europy przed tendencjami hegemonistycznymi, instytucjonalizacją przewagi państw dużych nad średnimi i małymi, przed ześlizgnięciem się w kompromisy z autorytaryzmami" – mówił Rau.
Następnie minister przeszedł do już jednoznacznego wskazywania odpowiedzialnych za „tendencje hegemonistyczne". Zgodnie ze znaną od lat opowieścią PiS o Polsce i Europie, głównym winnym okazały się Niemcy.
„Nie mamy wątpliwości, że Europa nie potrzebuje niemieckiego przywództwa" – mówił Rau.
Zarzucał Niemcom, że ich przywództwo w Unii nie wytrzymało próby, jaką była rosyjska agresja na Ukrainę. I że Niemcy nie słuchali ostrzeżeń Polski.
„Cieszy nas fakt przyznania się niemieckiej klasy politycznej do błędów i ostatecznej porażki prowadzonej polityki zbliżania z ZSRR i później Rosją" – mówił Rau. Po czym wypomniał Niemcom kwestię reparacji wojennych za straty poniesione przez Polskę podczas II wojny światowej nazywając ją „nieuregulowanym długiem".
Rau wracał do pretensji wobec Niemiec jeszcze kilka razy, podobnie jak powtarzał też główne zarzuty swego obozu politycznego wobec Unii Europejskiej. Im dłużej bowiem trwało jego wystąpienie, tym bardziej widoczne stawało się to, że fragmentom przypadającym na jego drugą połowę wyraźnie zabrakło ustrukturyzowania, a może i końcowej redakcji. Dowiedzieliśmy się i tego, że PiS nadal nie porzuca idei budowy Trójmorza, czyli porozumienia krajów Europy Środkowej i Wschodniej pod egidą Polski, i tego, że minister ubolewa „nad faktem, że Polska i Węgry fundamentalnie inaczej postrzegają rosyjską agresję na Ukrainę", ciesząc się jednocześnie z rozwoju stosunków polsko-rumuńskich
***
Prawie trzygodzinna mowa Raua zawierała pełen pakiet idei, aspiracji i resentymentów obozu władzy dotyczących polskiej polityki zagranicznej. Na pierwszy plan wysuwają się tu uprzedzenia wobec Niemiec – które z całą pewnością będą stanowić element kampanii wyborczej w wykonaniu PiS. W części poświęconej UE natomiast Rau, dość ostro krytykując Brukselę, skrupulatnie unikał sformułowań i fraz, które mogłyby sugerować, że obóz władzy rozważa opuszczenie Unii przez Polskę, co może sugerować, że PiS wciąż obawia się, że w kampanii wyborczej temat „polexitu" może mu zaszkodzić.
Świat
Władza
Jarosław Kaczyński
Ministerstwo Spraw Zagranicznych
NATO
Prawo i Sprawiedliwość
Unia Europejska
expose MSZ
MSZ
Zbigniew Rau
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Komentarze