0:000:00

0:00

Do 2021 roku w przejętym przez PiS Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku oglądać można wystawę „Walka i cierpienie”. Zwiedziliśmy ją dwukrotnie. Nie doczekała się jeszcze żadnej recenzji. A szkoda, żeby przeszła szerzej niezauważona, bo stanowi dobry przykład tego, jak muzea chcą robić - posługując się ukutym przez dr. hab. Marcina Napiórkowskiego terminem - turbopatrioci.

Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku zostało przejęte przez ministra Piotra Glińskiego 6 kwietnia 2017 roku. Zainstalowany przez niego na stanowisku dyrektora Karol Nawrocki, nie konsultując się z autorami scenariusza wystawy głównej - prof. Pawłem Machcewiczem, dr. Januszem Marszalcem, dr. hab. Piotrem Majewskim i prof. Rafałem Wnukiem - wprowadził w niej kilkanaście zmian, dostosowując ją do polityki historycznej obecnego rządu.

Jest to przedmiotem procesu, który rozpoczął się w lipcu 2018 roku przed gdańskim Sądem Okręgowym. Historycy, którzy stworzyli Muzeum, domagają się przywrócenia wystawie głównej oryginalnego kształtu. Proces relacjonujemy w OKO.press.

Wszystko przez Marksa

Po wystawie możemy poruszać się dwoma ścieżkami: walki (czerwony) i cierpienia (szary). Podwójna ścieżka zwiedzania sama w sobie jest ciekawym pomysłem, abstrahując od proponowanych motywów przewodnich. To sugestia, że dostaniemy jakąś opowieść. Tymczasem zupełnie jej tu zabrakło: trudno odpowiedzieć na pytanie, o czym jest ta ekspozycja. Bo to tylko i wyłącznie zbiór eksponatów. Pozostaje więc w kontraście do ekspozycji stałej, która ma charakter narracyjny, jest spójną konstrukcją z początkiem, rozwinięciem i - w oryginalnym kształcie przed naniesieniem „poprawek” po przejęciu Muzeum przez PiS - puentą.

Przeczytaj także:

Wrażenia estetyczne? Kartonowe książki udające prawdziwe, białe plastikowe kafelki wywołujące efekt rzeźni lub kostnicy, również plastikowe zasłony przypominające te - i znów - z rzeźni czy chłodni marketu, za którymi wyświetlany jest film ukazujący okrucieństwo komunistów i nazistów, z tym, że towarzyszy mu muzyka przywołująca na myśl raczej klubową.

Znajdując się w samym centrum wystawy czasowej „Walka i cierpienie”, jak czytamy w opisie, mamy poznać „idee i plany, od których wszystko się zaczęło”.

A zaczęło się zdaniem autorów od… Karola Marksa i Fryderyka Engelsa oraz Friedricha Nietzschego, których popiersia tu umieszczono: II wojna światowa okazuje się być winą położonego na jednej z półek „Manifestu komunistycznego”.

Dyrektor Karol Nawrocki w nagraniu promującym wystawę mówi: „U jej fundamentów położyliśmy szeroką refleksję o antychrześcijańskich prądach filozoficznych, które zaprzeczały istnieniu Boga (…) Słowa zapisane przez takich myślicieli jak Marks, Engels czy Nietzsche, wypaczone potem w niektórych aspektach przez polityków i twórców sowieckiego komunizmu i niemieckiego nazizmu, a w innych wprost oddające to, co myśleli filozofowie o nadczłowieku, wojnie i terrorze doprowadziły w końcu do wybuchu II wojny światowej”.

Piotr Osęka: Za wybuch wojny odpowiedzialne są nacjonalizmy

O komentarz do prezentowanej na wystawie instalacji prosimy prof. Piotra Osękę, który bada m.in. zjawisko propagandy.

„Marksizm jako żydowska ideologia miał być według Adolfa Hitlera głównym wrogiem narodu niemieckiego i przyczyną, dla której pokojowo nastawieni Niemcy musieli chwycić za broń i walczyć.

Bolszewizm kulturowy miał niszczyć ducha narodu niemieckiego. Koncepcja marksizmu jak wrogiej ideologii była jednym z głównych zworników ideologii narodowo-socjalistycznej”

- mówi Osęka.

Historyk zwraca uwagę na poważne braki w prezentacji przyczyn wybuchu II wojny światowej oraz ich polityczne przyczyny:

„Za wybuch II wojny światowej odpowiedzialne są nacjonalizmy. Niemiecki był jej głównym powodem. Był też stawiany przez Romana Dmowskiego za wzór dla Polaków. To idea zakładająca, że geopolityk jest brutalną grą narodów o sumie zerowej, w której te silniejsze pożerają słabsze. I o tym była mowa na wystawie głównej, najwyraźniej na czasowej ma zostać to rozmyte, bo jest niewygodne dla obecnego obozu władzy, który lubi się odwoływać do idei nacjonalistycznych. Historia została w ten sposób wpleciona we współczesny spór polityczny”.

Rozwińmy myśl o podporządkowaniu opowieści o przeszłości bieżącym celom politycznym. Po co Marks w samym centrum wystawy o II wojnie światowej? Bo to doskonałe narzędzie budowania poczucia nieustannego zagrożenia. Marks wraca niczym bumerang, jest osią wielu fobii: „marksistowski” to w ustach prawicowych polityków i komentatorów najcięższa obelga. Wystarczy przypomnieć wpis na Twitterze byłego ministra spraw wewnętrznych, a dziś europosła Joachima Brudzińskiego:

„To mówicie lewaczki, że Polska Policja jest agresywna? »Módlcie« się do Marksa i Engelsa i Sorosa, aby zawsze taka była”.

Albo wydaną na setną rocznicę rewolucji październikowej (2017 rok) publikację IPN: według niej Marks i Engels byli ideologami ludobójstwa, komunizm ma swoich wiernych wyznawców wśród współczesnych intelektualistów, a feministki nienawidzą mężczyzn - to jego główne tezy.

Również nowy minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek za punkt honoru postawił sobie wyrugowanie naleciałości marksizmu z polskich uczelni wyższych.

„Kluczowa dla turbopatriotyzmu okazuje się figura wroga: odwiecznego, jak Niemiec, Rosjanin czy Żyd, ale też współczesnego, którym stać się może feministka, neomarksista, Ukrainiec, unijny biurokrata czy imigrant-terrorysta” - podsumowuje w „Turbopatriotyzmie” Marcin Napiórkowski. A Marks to wszystko spina.

Osęka dodaje: „Wiele koncepcji Karola Marksa jest kontrowersyjnych, ale jest m.in. twórcą historii gospodarczej i ważnego nurtu w socjologii, a nie wyłącznie prekursorem Lenina - otwarte pozostaje zresztą pytanie, do jakiego stopnia byłby dumny z kształtu Związku Radzieckiego. Należy pamiętać, że komuniści byli przeciwnikami wojny, uważają, że jest ona w interesie klas posiadających i służy wyzyskowi proletariatu, wzywali więc do rewolucji”.

Zarzucająca Niemcom rozmywanie odpowiedzialności za wybuch II wojny światowej i sprawstwo Zagłady prawica, ponosi tu też inną porażkę: w centrum są Marks, Engels i Nietzsche, a niemieccy zbrodniarze gdzieś daleko, na jednej ze ścian.

Szczebel drabiny, która się śniła Jakubowi

Najważniejszym eksponatem na wystawie czasowej miała być bluza obozowa (góra pasiaka) o. Maksymiliana Kolbe. Jej pozyskaniem z Muzeum św. Maksymiliana w Niepokalanowie dyrektor Nawrocki pochwalił się w sierpniu zeszłego roku, wrzucając do sieci… selfie z eksponatem.

Marcin Wikło, dziennikarz wPolityce.pl, „Sieci” i wPolsce.pl napisał na Twitterze: „Obozowy pasiak bł. Maksymiliana Marii Kolbego w Muzeum II Wojny Światowej. To niezwykłe uczucie być blisko, pokłonić się i pomodlić przy tej relikwii. Ave Maria!”.

Zareagowało Muzeum Auschwitz: „Nie można twierdzić, że prezentowany w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku pasiak obozowy należał do ojca Maksymiliana Kolbe” - czytamy w oświadczeniu.

Specjaliści z Muzeum Auschwitz wyjaśniają, że po pierwsze, pasiak po śmierci więźnia, który go nosił był przydzielany kolejnej osobie, która naszywała na niego swój numer obozowy i nie wiedziała, do kogo należał wcześniej. A po drugie, format naszywki na rzekomym pasiaku ojca Kolbe występował w obozie od 1942 roku, tymczasem duchowny został tam zamordowany rok wcześniej. Zwracają też uwagę na notatkę z przekazania artefaktu do Niepokalanowa, z której również nie wynika, że nosił tę bluzę obozową ojciec Kolbe.

„Wziąwszy pod uwagę powyższe argumenty, prawdopodobieństwo, iż jest to pasiak należący w obozie Auschwitz do o. Maksymiliana Kolbe w zasadzie jest zerowe. Muzeum II Wojny Światowej nie zwracało się do Muzeum Auschwitz w sprawie zweryfikowania autentyczności pasiaka”

- konkludują specjaliści z placówki muzealnej w Oświęcimiu.

Nie pierwszy raz Muzeum próbuje upamiętnić w nieumiejętny sposób ojca Kolbego. Jednym z argumentów, którym posługiwał się minister Piotr Gliński przejmując instytucję, było niewystarczające ukazanie cierpienia podczas wojny duchownych Kościoła katolickiego. Dlatego jedną ze zmian w w wystawie głównej, którą zaprowadził jego nominat dr Nawrocki, był ekspozytor multimedialny poświęcony ojcu Kolbe.

Pojawił się w sali, której scenografia przypomina baraki niemieckich obozów Zagłady. Celem autorów scenariusza wystawy głównej było pokazanie doświadczenia każdego więźnia, bez względu na kategorię oraz różne aspekty życia obozowego, takie jak głód, działalność konspiracyjna czy prostytucja, do której przymuszano więźniarki. Nie umieścili w tej części multimediów, by zwiedzający w pełni skupił swoją uwagę, zanurzył się w trudnej historii. Multimedialne stanowisko zaburza tym samym zamysł scenograficzny.

Poza tym, opowieść o Kolbem i dodany również przez nową dyrekcję eksponat w postaci pośmiertnej maski ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego, wyróżniają jedną grupę więźniów – księży katolickich. Rozbity został więc scenariusz wystawy.

Innym problemem jest warstwa merytoryczna nowych materiałów: nowa ekipa pominęła antysemicki charakter przedwojennej publicystyki ojca Kolbego (np. w 1938 roku Kolbe pisał: „Żydostwo szkodzi i szkodziło nam na każdym kroku”).

Określono ją nawet jako „misję ewangelizacyjną Żydów”.

Zamiast epilogu: czyli jak prawica otwiera i zamyka i otwiera wystawy

Nasza przygoda z wystawą czasową „Walka i Cierpienie. Obywatele polscy podczas II wojny światowej” zaczęła się blisko rok temu. Dr Karol Nawrocki, dyrektor Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, w obecności ministra Jarosława Sellina otworzył ją 1 września 2019 roku. Był to jeden z projektów realizowanych przez placówkę w ramach obchodów 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej.

21 września otrzymałam sygnał, że wystawa już od jakiegoś czasu jest nieczynna, choć była sztandarowym projektem ekipy PiS w Muzeum. 9 października próbowałam w kasie biletowej kupić na nią bilet - usłyszałam, że ekspozycja jest zamknięta, „coś poprawiają”, nie wiadomo kiedy zostanie otwarta ponownie. Dzień później o oprowadzenie po niej poprosiłam wicedyrektora dr. Tomasza Szturo, który również brał udział w wernisażu. Na początku rozmowy sprawiał wrażenie zaskoczonego informacją o tym, że wystawa jest niedostępna dla zwiedzających. Zwrócił mi też uwagę, że się nie „zaanonsowałam” i zapowiedział, że ekspozycja może będzie otwarta jeszcze tego samego lub następnego dnia. Faktycznie, krótki czas po naszej wizycie otworzono ją ponownie.

W świetle problemów zaledwie z wystawą czasową, nie dziwi kłopot władzy z otwarciem Muzeum Bitwy Warszawskiej, które było zapowiadane na jej setną rocznicę, a więc 15 sierpnia tego roku. Tymczasem dopiero w jej przededniu ogłoszono zgodę na budowę.

Udostępnij:

Estera Flieger

Dziennikarka, przez blisko cztery lata związana z „Gazetą Wyborczą”, obecnie redaktorka naczelna publicystyki w portalu organizacji pozarządowych ngo.pl, publikowała w „The Guardian”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”, „Newsweeku Historii” i serwisie Notes From Poland.

Komentarze