0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Martyna Niecko / Agencja GazetaMartyna Niecko / Age...

Gdańsk, 6 kwietnia 2017 roku. Do gabinetu prof. dr. hab. Pawła Machcewicza - pomysłodawcy, współtwórcy i pierwszego dyrektora Muzeum II Wojny Światowej wchodzi dr Karol Nawrocki. Machcewicz dowiaduje się, że otwarta dwa tygodnie wcześniej placówka, w kształcie, który nadał jej wraz ze swoim zespołem, tego dnia przestaje istnieć.

Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, po trwającej przeszło rok batalii administracyjnej, połączyło ją z funkcjonującym wówczas tylko na papierze Muzeum Westerplatte. W ten sposób usuwa go ze stanowiska i zastępuje Nawrockim. Machcewicz opuszcza charakterystyczny, pochylony budynek: nad prezentowaną w nim ekspozycją pracował dziewięć lat.

20 listopada 2019 roku w gdańskim Sądzie Okręgowym historyk, zeznając już blisko piątą godzinę, mówi: "Jestem dumny z tego Muzeum i wystawy, którą stworzyliśmy. To najważniejsze osiągnięcie w moim życiu osobistym i zawodowym".

Ale co zaprowadziło prof. Machcewicza i pozostałych autorów scenariusza wystawy głównej: dr. Janusza Marszalca, prof. dr. hab. Rafała Wnuka i dr. hab. Piotra M. Majewskiego do sądu i czego się domagają? Po kolei.

Przeczytaj także:

Sendlerowa za hydrantem i inne mity

Wystawa główna, już na etapie koncepcyjnym, nie spodobała się politykom PiS z prezesem partii na czele. „Narzędzie dezintegracji narodu polskiego” (2008 roku), „Ciężkie szkodzenie Polsce” (2008), „Swoisty dar Donalda Tuska dla Angeli Merkel” (2017) – to wszystko powiedział o Muzeum Jarosław Kaczyński. W czerwcu 2013 roku, a więc cztery lata przed otwarciem placówki dla zwiedzających, poszedł o krok dalej i zapowiedział, że trzeba „zmienić kształt Muzeum II Wojny Światowej tak, żeby wystawa w tym muzeum wyrażała polski punkt widzenia”.

Po dojściu PiS do władzy w 2015 roku za wykonanie tego zadania zabrał się minister Piotr Gliński, przejmując placówkę i instalując w niej swojego człowieka, który bez porozumienia z twórcami ekspozycji zaczął ją zmieniać. „Poprawki” uzasadniać miały zlecone przez rząd recenzje koncepcji wystawy, których autorami byli Piotr Semka, dr hab. Piotr Niwiński i prof. dr hab. Jan Żaryn.

Zarzuty? Streszczając: za mało polskiego punktu widzenia, za mało martyrologii polskiego duchowieństwa, za mało o polskim wysiłku zbrojnym i tego jednego za dużo: historii cywilnej.

Mitem fundacyjnym przejęcia Muzeum i zmiany wystawy głównej, powtarzanym na prawicy jak mantra, okazała się wypowiedź ministra Piotra Glińskiego, która padła w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” (5 września 2017) o „schowanej gdzieś za hydrantem” Irenie Sendlerowej i „pokazanym skromniutko” rotmistrzu Witoldzie Pileckim, postaci zawłaszczanych w prawicowej narracji. I tak w Polskim Radiu 24 Nawrocki obwieścił, że „wprowadzamy polskich bohaterów na ekspozycję” (2 lutego 2018), jakby ich tam wcześniej w ogóle nie było.

Muzealna wystawa i jej scenariusz jako utwór

To, że jest zupełnie odwrotnie niż twierdzi prawica, zauważył choćby prof. Timothy Snyder - profesor Uniwersytetu Yale, autor m.in. „Skrwawionych ziem”, który zwiedzając wystawę po jej otwarciu nazwał ją „osiągnięciem cywilizacyjnym”.

"Jest to tak naprawdę jedyne na świecie muzeum całej wojny. Czyli pozwala społeczeństwom całego świata widzieć wojnę jako całość. Dzięki temu zostało pokazane centralne miejsce Polski i obywateli polskich w historii wojny. Jest na wysokim poziomie naukowym, to właściwie owoce pokoleniowej pracy znakomitych polskich historyków" – mówił dla „Dziennika Gazety Prawnej”.

Machcewicz, Marszalec, Wnuk i Majewski złożyli pozew przeciw nowej dyrekcji, domagając się przywrócenia wystawie oryginalnego kształtu. Sprawa ruszyła w lipcu zeszłego roku.

To pierwszy taki proces w Polsce i Europie, którego przedmiotem jest muzealna wystawa i jej scenariusz, rozumiane jako utwory chronione prawami autorskimi.

"Nowy typ wystawy, jaką jest wystawa narracyjna, zawiera w sobie takie elementy twórcze jak np. sposób prowadzenia opowieści, muzyka, oświetlenie, scenografia tworzące niepowtarzalny klimat i mające wywołać określone wrażenie na zwiedzającym. Można to porównać do filmu" – tłumaczyli „Wyborczej” Katarzyna Lejman i Maciej Ślusarek z kancelarii prawnej LSW Leśnodorski, Ślusarek i Wspólnicy, którzy pro bono reprezentują historyków.

„Najważniejszy spór o historię w Polsce w ostatnich latach”

O fundamentalnym znaczeniu placówki dla polityki historycznej PiS świadczy zapis, który znalazł się w programie partii opublikowanym w tym roku przed wyborami parlamentarnymi:

„W tym miejscu warto też wspomnieć o stosunku do narodu, który nie różnił się zasadniczo od opisanego wyżej, właściwego dla elit »czystego« postkomunizmu, natomiast znajdował znacznie poważniejszy wymiar praktyczny. Chodzi z jednej strony o ograniczenie nauki historii i przedmiotów humanistycznych w szkołach, ale także z drugiej – o czynną realizację w Polsce niemieckiej polityki historycznej, choćby przez budowę Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku i jej stałą ekspozycję. Podobną rolę, choć w jeszcze znacznie drastyczniejszej formie, pełniły niektóre filmy, realizowane w znaczącej mierze ze środków publicznych” – czytamy w programie.

"Kwestionowanie naszej polskości, stawianie zarzutu pracy na zlecenie Niemiec, to de facto oskarżenie o zdradę narodową, to jedno z najbardziej bolesnych wysuniętych pod naszym adresem" - powiedział w sądzie Machcewicz.

"Tworzyliśmy Muzeum dla Polski. Wystawa w sposób kompetentny pokazuje światu dzieje kraju. Widzę dysproporcję między gigantycznym wysiłkiem intelektualnym i organizacyjnym między naszą pracą, a łatwością z jaką ludzie, którzy weszli do Muzeum, je zmieniają czy właściwie niszczą. To bolesne osobiście, mam prawo do takich odczuć, ale również bolesne dla mnie jako obywatela" - mówił.

Machcewicz podkreślił, że w Polsce po 1989 roku to sprawa bezprecedensowa. Zresztą widać wyraźnie, że jej stawką jest autonomia nauki i kultury oraz wolność nauki i debaty historycznej. W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” profesor diagnozuje dyskusję przetaczającą się przez media oraz sale sejmowych i senackich komisji, jako „najważniejszy spór o historię w Polsce w ostatnich latach”.

„Święty z Auschwitz” i za mały rotmistrz Pilecki

Na relacjonowanej w tym miejscu rozprawie usunięty ze stanowiska dyrektor placówki kontynuował zeznania składane w lipcu. Pytany o kolejne „poprawki” nowej ekipy, wyjaśniał w jaki sposób zmieniają muzealną narrację oraz godzą w jego dobra jako autora kompletnego, spójnego dzieła i renomę historyka, bo obciążone są błędami, nieścisłościami i manipulacjami. Zobaczmy na kilku przykładach jak.

Po przejęciu Muzeum przez PiS na wystawie pojawiło się multimedialne stanowisko poświęcone ojcu Maksymilianowi Kolbemu. Poświęcone jest tu właściwym słowem, bo zatytułowano je „Święty z Auschwitz”. Machcewicz zwracał na rozprawie uwagę, że taki zapis ma więcej wspólnego z instytucją kościelną niż naukową. Ale chodzi o coś więcej.

Ekspozytor pojawił się w sali, której scenografia przypomina baraki niemieckich obozów Zagłady. Celem autorów scenariusza wystawy głównej było pokazanie doświadczenia każdego więźnia, bez względu na kategorię oraz różne aspekty życia obozowego, takie jak głód, działalność konspiracyjna czy prostytucja, do której przymuszano więźniarki. Nie umieścili w tej części multimediów, by zwiedzający w pełni skupił swoją uwagę, zanurzył się w trudnej historii. Multimedialne stanowisko zaburza tym samym zamysł scenograficzny. Poza tym, opowieść o Kolbem i dodany również przez nową dyrekcję eksponat w postaci pośmiertnej maski ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego, wyróżniają jedną grupę więźniów - księży katolickich. Rozbity został więc scenariusz wystawy.

Innym problemem jest warstwa merytoryczna nowych materiałów: nowa ekipa pominęła antysemicki charakter przedwojennej publicystyki ojca Kolbego, określając ją nawet jako „misję ewangelizacyjną Żydów”.

Machcewicz podkreślał, cytując źródła (np. w 1938 roku Kolbe pisał: „Żydowstwo szkodzi i szkodziło nam na każdym kroku”), że nie mógłby się pod czymś takim podpisać jako profesor historii. Zwrócił też uwagę, że dodany przy masce Frelichowskiego spis więźniów obozu Dachau, gdzie zginął, opisano jako spis Polaków, choć są ujęci w nim Żydzi: "Albo to błąd albo celowa polonizacja cierpienia, ofiar".

Zaburzeniem narracji i scenografii historyk argumentował też dodanie w tej samej części muzeum dużej fotografii rotmistrza Witolda Pileckiego. Twórcy wystawy pokazali w jednej z przypominających barak witryn jego fotografię obozową, ilustrując w ten sposób wątek działalności konspiracyjnej w takich warunkach.

Prawica, dosłownie mierząc wybrane przez zespół Machcewicza obozowe zdjęcie Pileckiego uznała, że jest za małe i dlatego pojawiło się nowe, duże.

Ale jego ładunek emocjonalny jest inny, bo rotmistrz jest na nim ubrany w garnitur, wygląda na silniejszego, nie mówi więc zwiedzającemu tego samego, co bardziej przejmujące zdjęcie obozowe.

Manipulacja

Inną zmianą, którą podczas rozprawy punktował Machcewicz, jest dodanie wielkoformatowego zdjęcia rodziny Ulmów zatytułowanego „Polacy wobec Zagłady” wraz z kilkoma informacjami prezentowanymi na monitorze.

Po pierwsze, dużych rozmiarów fotografię umieszczono w przejściu do części, którą Machcewicz określił jako memorialną. Zwiedzający przechodzi z sali, w której mowa jest o obozie Auschwitz, na wprost widzi ścianę walizek, do których pakowali się nieświadomi często swojego przyszłego losu Żydzi, ogląda jeden z najniezwyklejszych eksponatów - druty parasoli, które również z powodu nieświadomości zabierali ze sobą transportowani do obozów, skręca w prawo i przechodzi do korytarza, w którym upamiętniono przez instalację z kilkuset fotografii ofiar Holocaustu. I to właśnie przed wejściem mija dodane elementy o Ulmach. Rozbija to scenografię, w której rolę pierwotnie pustej ściany, możemy porównać do ciszy. Zmienia się ładunek emocjonalny. "Przekaz nie ma nic wspólnego z tym, co zwiedzający oglądał przed chwilą i co zaraz zobaczy" - tłumaczył historyk.

Po drugie, Machcewicz przedstawił zastrzeżenia merytoryczne. Już sam tytuł sugeruje powszechność postawy ujętej w tytule, tymczasem nie była to jedyna postawa zajmowana przez Polaków wobec swoich żydowskich współobywateli, sąsiadów. Nieścisła jest informacja, że tylko w okupowanej Polsce za ratowanie Żydów groziła kara śmierci: profesor przypomniał, że podobnie było na teremie Jugosławii i Związku Radzieckiego. Do tego brakuje informacji, że Ulmów zadenuncjował Polak, granatowy policjant (pełnomocnik drugiej strony poddał w wątpliwość jego przynależność narodową).

Nie zgadza się też liczba Żydów uratowana przez Polaków: podano, że było ich od kilkudziesięciu do 100 tys. Prof. Machcewicz, powołując się na badania prof. Dariusza Libionki (2017 rok), zauważył, że wojnę przeżyło w okupowanej Polsce nie więcej niż kilkadziesiąt tysięcy Żydów.

Co więcej, odwołał się do ustaleń dzisiejszego wicedyrektora Muzeum dr. hab. Grzegorza Berendta: dziesięć lat temu pisał on, że szacunków o 80-100 tys. uratowanych nie potwierdzają dokumenty, źródła, a liczna taka była elementem wykorzystywanym przez propagandę PRL do maskowania antysemickiej kampanii, której kulminacją był marzec 1968 roku. "Moje oburzenie budzi to, że nowa dyrekcja dopuszcza się takiej manipulacji? - zeznawał Machcewicz, wyrażając też zdziwienie, że Berendt nie sprzeciwia się takiej zmianie, a przecież taki błąd godzi też w jego reputację jako historyka.

Dziury w ścianach

Trzeci przykład „poprawek” Nawrockiego to wywiercenie otworu, przez który ma być lepiej widać Sendlerową, rzekomo celowo schowaną Machcewicza, Marszalca, Wnuka i Majewskiego, których prawica utożsamia z tzw. pedagogiką wstydu.

"Widzę działalność motywowaną politycznie" - nie miał wątpliwości składający zeznania Machcewicz, przypominając słowa Glińskiego o hydrancie, które padły w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”.

Profesor przypomniał, że działalność Sendlerowej jest określana jako „konspiracja w konspiracji” i miał to oddawać sposób zaprezentowania jej historii. Miejscem opowieści o Sendlerowej jest wnęka - rzekomo pomijana przez zwiedzających - w sali stylizowanej na głęboką piwnicę, a której tematem jest Polskie Państwo Podziemne. Wybicie dziur (bo taką samą wybito we wnęce o prof. Władysławie Bartoszewskim) rujnuje efekt.

"Odbieram to jako niszczenie narracji muzealnej. Dobra osobiste zostały naruszone przez ten drastyczny zabieg" - powiedział Machcewicz, w którego ocenie wybicie tego rodzaju „okien” w piwnicznym murze jest niekonsekwentne i nielogiczne.

Zmian będących przedmiotem pozwu jest więcej. Jak ustaliła „Wyborcza” wszystkie „poprawki” kosztowały blisko 600 tys. Kolejną rozprawę zaplanowano na 27 listopada. Zeznawać będzie dr Janusz Marszalec.

;
Na zdjęciu Estera Flieger
Estera Flieger

Dziennikarka, przez blisko cztery lata związana z „Gazetą Wyborczą”, obecnie redaktorka naczelna publicystyki w portalu organizacji pozarządowych ngo.pl, publikowała w „The Guardian”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”, „Newsweeku Historii” i serwisie Notes From Poland.

Komentarze