0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Agnieszka Sadowska/ Agencja Wyborcza.plFot. Agnieszka Sadow...

„Mogę potwierdzić, że planujemy wybory parlamentarne i referendum w sprawie relokacji migrantów w tym samym czasie, także po to, by koszty były niższe”- powiedział podczas poniedziałkowej (3 lipca 2023) konferencji premier Mateusz Morawiecki. Jednocześnie grupa posłów PiS złożyła w Sejmie projekt zmiany ustawy o referendum ogólnokrajowym.

Referendum ogłosił już w połowie czerwca 2023 Jarosław Kaczyński, mówiąc w Sejmie o relokacji uchodźców i procedowanym na forum unijnym pakcie migracyjnym. Pisaliśmy o nim m.in. tutaj:

Przeczytaj także:

„To jest kpina z Polski, to jest dyskryminacja, wyjątkowo bezczelna! Dlatego my się na to nie zgodzimy. I na to nie zgadza się także naród polski. I to musi być przedmiotem referendum. Ta sprawa musi być przedmiotem referendum” – ogłosił. „I my to referendum zorganizujemy. Polacy muszą się w tej sprawie wypowiedzieć”.

O co chodzi Kaczyńskiemu? Jak pisała w OKO.press Agata Szczęśniak, do Europy wciąż przybywają ludzie z Afryki i Bliskiego Wschodu, tylko w pierwszym półroczu tego roku 65 tys. Dotąd te osoby trafiały głównie do Włoch, Hiszpanii, Grecji, Malty i na Cypr. I właśnie te kraje najgłośniej domagają się unijnych regulacji. Kraje unijne zgodziły się 8 czerwca 2023 na coś, co nazywają „obowiązkową solidarnością”, a co PiS nazywa „obowiązkową relokacją”. Państwa mają dostać wybór: przyjmujecie pewną liczbę migrantów albo opłacacie koszt ich pobytu w innym kraju i dorzucacie się do ochrony unijnych granic (te koszty oszacowano na 20 tysięcy euro od osoby rocznie).

Gdyby Polska powiedziała: „Nie zamieszka u nas żadna ze wstępnie przydzielonej nam liczby 2 tysięcy osób”, zapłaciłaby 40 milionów euro, żeby tymi ludźmi zajął się ktoś inny. „Dla porównania – rachunek za uchwaloną przez PiS ustawę kagańcową to 556 mln euro potrącane od funduszy unijnych dla Polski”.

PiS jednak w szczegóły wnikać nie chce, opowiadając wyborcom prostą, podszytą graniem na ksenofobii i strachu, historię: oto straszna Europa chce nam wepchnąć na siłę „obcych kulturowo” migrantów, albo pobrać od dumnych Polaków „migrancki haracz”, na co Kaczyński i spółka się nie zgadzają i szukają poparcia obywateli w referendum.

Pytanie o „nielegalną imigrację”

Mateusz Morawiecki, pytany o referendum, 3 lipca odpowiadał: „Na chwilę obecną, nasza decyzja jest taka, żeby to było maksymalnie proste. Jedno pytanie, które ma dotyczyć nielegalnej imigracji do Polski. Tego wielkiego problemu, z którym mierzy się teraz cała Europa Zachodnia”. Samo pytanie „będzie sformułowane w terminie późniejszym”.

Podczas konferencji był dopytywany również o wcześniejszą decyzję PiS, dotyczącą przesunięcia wyborów samorządowych na wiosnę 2024. Przypomnijmy: miały odbyć się jesienią 2023, jednak zmieniono tę datę, bo wg obozu władzy i samego premiera organizacja wyborów parlamentarnych i samorządowych w podobnym terminie byłoby zbyt trudne technicznie i prawnie.

Teraz Morawiecki mówi:

„Wybory samorządowe wymagają zupełnie innego podejścia, a tutaj referendum z jednym pytaniem i odpowiedziami: tak, nie. Nie ma nawet miejsca, żeby odpowiedzieć: nie wiem. To jest bardzo proste”.

Oficjalnym argumentem Morawieckiego za organizacją referendum w tym samym dniu, co wybory parlamentarne jest minimalizacja kosztów. „Wyborcza” podała, że referendum ma kosztować ok. 100 mln zł.

Nowelizacja ułatwi organizację referendum?

Do Sejmu wpłynął już projekt zmiany ustawy o referendum ogólnokrajowym, złożony przez posłów PiS. W jego uzasadnieniu czytamy, że ma na celu „dostosowanie rozwiązań, umożliwiających przeprowadzenie referendum w tym samym dniu, w którym odbywają się wybory: do Sejmu i Senatu, wybory Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej lub wybory do Parlamentu Europejskiego (...)”.

Wyjaśnijmy: art. 90 obowiązującej ustawy o referendum krajowym dopuszcza organizację wyborów parlamentarnych lub prezydenckich i referendum w tym samym terminie. Głosowanie przeprowadza się w tych samych obwodach i według tej samej listy uprawnionych wyborców.

Państwowa Komisja Wyborcza tłumaczy: „W wyborach parlamentarnych wyniki głosowania w wyborach do Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej i do Senatu Rzeczypospolitej Polskiej ustalane są odrębnie i sporządzane są odrębne (dwa) protokoły głosowania. W przypadku ewentualnego przeprowadzenia w tym samym dniu referendum ogólnokrajowego i wyborów obwodowa komisja wyborcza miałaby więc obowiązek dodatkowo odrębnego ustalenia wyników głosowania i sporządzenia odrębnego, (trzeciego) protokołu głosowania”.

Jak zaznacza PKW, wyborca „nie może i nie jest zmuszany” do brania udziału w referendum, czy wyborach.

Oznacza to, że można zagłosować w wyborach parlamentarnych, ale nie odpowiedzieć na pytanie referendalne.

Komisja w swoim oświadczeniu podkreśla również, że jednoczesne prowadzenie kampanii wyborczej i kampanii referendalnej jest, według ustawy, dopuszczalne.

Co więc znalazło się w nowelizacji zaproponowanej przez posłów PiS?

Przede wszystkim zmiana godzin przeprowadzania referendum. Według ustawy powinno ono trwać nieprzerwanie od 06:00 do 22:00. Tymczasem wybory – według Kodeksu Wyborczego – od 07:00 do 21:00. Posłowie proponują, żeby w obu przypadkach rozpocząć głosowanie o 07:00, a skończyć o 21:00.

Ponadto w noweli znajdziemy zapisy dotyczące głosowania korespondencyjnego (jeśli zgłosimy zamiar zagłosowania korespondencyjnie, to nasz wniosek będzie dotyczył zarówno wyborów, jak i referendum) oraz aktów pełnomocnictwa (które będą dotyczyć jednocześnie wyborów i referendum). Autorzy noweli chcą, żeby informacja o numerach i granicach obwodów oraz siedzibach komisji wyborczych była podawana w terminach, które określa Kodeks Wyborczy.

Wyniki głosowania w referendum, przeprowadzonym za granicami Polski lub na polskich statkach morskich, będą przekazywane komisarzowi wyborczemu w Warszawie.

„Proponowane rozwiązania wpłyną na obniżenie kosztów przeprowadzenia referendum ogólnokrajowego” – czytamy w uzasadnieniu.

Migranci mają zrealizować cel polityczny PiS

Według serwisu ewybory.eu, średnia sondażowa PiS w czerwcu 2023 roku to 33,6 proc. głosów, to średni wynik obozu władzy, który utrzymuje się na podobnym poziomie praktycznie od trzech lat – od jesieni 2020 roku, czyli od uderzającej w prawo kobiet do aborcji decyzji Trybunału Julii Przyłębskiej. Czasami notowania partii Kaczyńskiego trochę rosły, czasami nieco spadały, ale nigdy nie zbliżyły się do wyniku gwarantującego po raz trzeci samodzielną większość, czyli ponad 43 proc. poparcia w wyborach. Jeśli frekwencja jesienią byłaby podobna do tej cztery lata temu, oznacza to potrzebę zdobycia dodatkowo przez Prawo i Sprawiedliwość od 1 mln do 1,5 mln głosów.

Plan Kaczyńskiego jest prosty i wynika z prostej przesłanki – jak pokazało badanie Ipsos dla OKO.press i TOK FM niechęć do migrantów ma bardzo silny profil pokoleniowy: jest słabsza wśród młodszych wyborców, silniejsza wśród starszych:

Jednocześnie starsi wyborcy to wyborcza twierdza Prawa i Sprawiedliwości:

Chodzi więc o to, żeby możliwie jak najbardziej zmobilizować elektorat najsilniej sympatyzujący z obozem władzy i w ten sposób pozyskać kolejne setki tysięcy głosów.

Ten plan polityczny nie jest pozbawiony racjonalnych podstaw, choć należy pamiętać, że już dziś ta grupa częściej deklaruje udział w wyborach, niż młodsze kohorty. Powstaje również pytanie, czy pomysł referendum nie wzmocni Konfederacji, partii bez najmniejszego wahania brutalnie grającej na ksenofobicznej nucie, ale zawsze zderzającej się z tym samym problemem – nienawykłymi do udziału w wyborach zwolennikami, którzy w sondażach deklarują poparcie dla skrajnej prawicy, a następnie zostają w domu. Referendum może być dla nich dodatkowym bodźcem, żeby tym razem jednak zagłosować.

;

Udostępnij:

Katarzyna Kojzar

Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.

Michał Danielewski

Wicenaczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi

Komentarze