Przy okazji rozpoczęcia roku szkolnego minister edukacji udzielił kilku wywiadów. Opowiada w nich, że plany lekcji są całkowicie normalne. Tam, gdzie zajęcia kończą się późno, to wina samorządów, które nie chcą inwestować w oświatę. Dzięki likwidacji gimnazjów szkoły zdążą z realizacją podstaw programowych, które są coraz nowocześniejsze
Jedną z bardziej palących kwestii ostatnich dni są plany lekcji. Ze względu na podwójny rocznik szkoły miały niemały problem z układaniem zajęć. Minister uspokaja: "Może się zdarzyć, że część zajęć w niektórych szkołach - jednak na pewno nie codziennie – skończy się na przykład około godz. 16. czy 17.
Ale na pewno nie będzie to tak, jak niektórzy straszą, że uczniowie będą musieli przebywać w szkole do 20. czy 21., bo takich sygnałów w ogóle nie mamy
Pod koniec sierpnia wzburzenie wywołało zdjęcie planu lekcji, na którym zajęcia jednej z klas pierwszych prawie codziennie zaczynały się ok. godz. 13-14., a kończyły o 19.25. Zdjęcie jest autentyczne - plan jest z I LO w Bochni, która jeszcze przed reformą Zalewskiej pracowała na dwie zmiany. Zdarzało się, że zajęcia kończyły się o 18. Ale w wyniku kumulacji roczników szkole przybyło 270 uczniów, co pogłębiło organizacyjny problem.
Dariusz Piontkowski o tym (bardzo głośnym) i innych przypadkach nie słyszał, a skoro nie słyszał, to znaczy, że ich nie ma. Większość szkół podaje plany lekcji dopiero 2 września, co znaczy, że minister jeszcze będzie miał okazję do nie-usłyszenia o wielu wieczornych zajęciach.
Wiemy już, że zdaniem ministra Piontkowskiego problem raczej nie występuje. A przynajmniej "w przytłaczającej części samorządów nie występuje". Ale tam, gdzie jakimś sposobem jednak występuje, to z winy samorządów.
Może tak być tylko w tych samorządach, które od wielu lat nie inwestowały w oświatę i nie budowały szkół, a wręcz je likwidowały, mimo powstawania nowych osiedli, mimo sprowadzania się nowych mieszkańców. Warszawa niestety może być tego przykładem
"Warszawa akurat jest akurat modelowym przykładem inwestowania w oświatę. Tegoroczny budżet oświatowy Warszawy to ponad pięć miliardów i większą część z tego pokrywa samorząd, bo subwencja oświatowa to niecałe dwa miliardy" - odpiera zarzut Dorota Łoboda, Radna Warszawy i prezeska fundacji Rodzice Mają Głos.
"Powstają nowe szkoły i przedszkola. Pan minister powinien sobie zdawać sprawę, że problemem nie są tylko budynki, ale także brak nauczycieli. I to nie tylko do podwójnego rocznika. W Warszawie część trudności z uruchamianiem nowych przedszkoli bierze się właśnie z braków kadrowych. To jest niestety zasługa ministerstwa, które nie podnosi płac".
Dla ścisłości - płace nauczycieli w 2019 w dwóch turach podniesiono łącznie o 15 proc. (5 proc. w styczniu i 9,6 proc. od września). Oczywiście nadal nie czyni to tych zarobków konkurencyjnymi i atrakcyjnymi, zwłaszcza w takim mieście jak Warszawa. Co więcej, za podwyżki wrześniowe (9,6 proc.) połowa samorządów zapłaci z własnej kieszeni. W tym oczywiście Warszawa.
Dariusz Piontkowski poświęcił też sporo miejsca na zachwalanie samej reformy:
A my przecież przy okazji wprowadzamy zmiany, które mają przyczynić się jednocześnie do podwyższenia jakości edukacji. Temu służyła reforma strukturalna
Po pierwsze nie ma żadnych dowodów na to, że likwidacja gimnazjów miałaby się przełożyć na podwyższenie jakości edukacji. Przeciwnie, to wprowadzenie gimnazjów w 1999 roku zdecydowanie poprawiło wyniki polskich uczniów - co akurat wiemy z międzynarodowych badań 15-latków PISA. Poprawa, co szczególnie ważne, dotyczyła uczniów słabszych. Bo gimnazja wydłużały czas kształcenia ogólnego do 9 lat, a za sprawą deformy edukacji selekcja nastąpi o rok wcześniej - ci do liceów, tamci do zawodówek.
Jej głównym [reformy edukacji - przyp.] celem było przywrócenie czteroletniego liceum i pięcioletniego technikum. Dzięki temu nie będzie wyścigu z czasem, aby zrealizować podstawę programową. A za kilka lat zobaczymy pozytywne efekty tych zmian
Rzeczywiście, za kilka lat zobaczymy całościowe efekty tych zmian. Już teraz wiemy jednak, że kłamstwem jest mówienie, że reforma zlikwidowała wyścig z czasem przy realizacji podstawy programowej. Piontkowski sprytnie kieruje uwagę na czteroletnie liceum, bo niby cztery lata to więcej niż trzy. Ale podstawa też jest nowa, szczelnie wypełniona, z naciskiem na szczegółową wiedzę z każdego przedmiotu osobno. Bez wybierania i zawężania z nauczaniem problemowym.
Z drugiej strony jest ośmioletnia szkoła podstawowa, w której podstawa programowa jest obszerniejsza niż dotychczasowa suma sześcioletniej podstawówki i gimnazjum.
Dobrym przykładem jest fizyka i chemia. Nauka tych przedmiotów zaczyna się w siódmej klasie, czyli tak jak poprzednio w pierwszej gimnazjum. Analiza rozporządzeń dotyczących podstaw programowych obu przedmiotów wskazuje, że podstawy dla nowej szkoły podstawowej są tożsame ze starymi dla gimnazjów, tyle że na ich realizację przewidziano dwa, a nie trzy lata. Tę różnicę widać na pierwszy rzut oka – książki do podstawówki są o połowę grubsze (i cięższe!) niż te do gimnazjum.
Przekłamanie o większej ilości czasu na szkolną naukę jest szczególnie perfidne i musi irytować uczniów i nauczycieli, którzy skarżą się przede wszystkim na przeładowane podstawy programowe.
Szczegółowe uwagi ekspertów do podstawy programowej OKO.press omawiało w tekście: „Jeśli chodzi o podstawy programowe, to jest dokładnie odwrotnie”. Anatomia kłamstw minister Zalewskiej
W rozmowie z PAP-em Dariusz Piontkowski podzielił się swoimi przemyśleniami dotyczącymi nowej podstawy programowej:
"Chcemy, żeby uczniowie poza zdobyciem twardej wiedzy, nauczenia się pewnej partii materiału, potrafili także podchodzić krytycznie do zagadnień, z którymi mają do czynienia. Chcemy, żeby próbowali logicznie wywodzić pewien ciąg zdarzeń, żeby to nie było tak, że uczą się tylko i wyłącznie pod testy, uczą się znajomości pewnych dat czy pojęć, które potem pojawiają się na testach. W ogóle staramy się odejść od tylko i wyłącznie testowego sprawdzania wiedzy. Jakiś element oczywiście pozostanie, bo trzeba sprawdzić, czy uczeń rzeczywiście osiągnął minimum wiedzy.
Chcemy jednak kształcić też umiejętność szerszego odpowiadania i mierzenia się z problemami. (...) Treści nie mogą być podawane np. tylko i wyłącznie metodą wykładu. Zależy nam na tym, by coraz częściej sięgano po metody aktywizujące uczniów, aby od czasu do czasu pojawiała się także metoda projektu. Na pewno nie wszystko uda się zrobić od razu, ale rozpoczynamy dopiero przecież ten proces. Pamiętajmy, że to pierwszy rok wchodzenia nowych podstaw programowych do szkół średnich".
Wizja Dariusza Piontkowskiego jest rzeczywiście piękna - wielokrotnie pisaliśmy w OKO.press, że polskie szkoły powinny przechodzić z modelu edukacji nastawionego na tzw. "pamięciówkę" w stronę tzw. kompetencji kluczowych. Ale nowa podstawa programowa wcale w tym kierunku nie zmierza. Wręcz przeciwnie.
W drodze wymaganych konsultacji podstawy programowe krytykowali eksperci rozmaitych dziedzin. Komisja Edukacji przy Komitecie Nauk o Literaturze PAN stwierdziła, że niepokój budzi
"wyłaniający się z projektu podstawy programowej obraz ucznia. Ma on być jedynie odtwórcą przekazanych mu wiadomości. Kształcenie językowe zasadniczo ogranicza się do abstrakcyjnej dla dziecka wiedzy gramatycznej, natomiast kształcenie literackie nie zakłada samodzielności myślenia, rozwijania umiejętności interpretacji, przyjemności lektury, aktywności czytelniczej. Opiera się wyłącznie na przymusie".
Polskie Towarzystwo Historyczne: "Zbyt duży nacisk został położony na dostarczanie uczniom wiedzy, a zbyt mały na kształcenie umiejętności, w tym myślenia historycznego. Jest to niezgodne z ustaleniami współczesnej dydaktyki historii".
Podstawowa programowa nie miała zresztą szans zmienić ogólnej filozofii kształcenia, bo stworzona została w tempie ekspresowym. Anna Zalewska 14 lutego 2017 roku podpisała rozporządzenie o podstawach, a 1 września dzieci miały dostać już nowe podręczniki. Pierwsze zgłoszenie o dopuszczenie podręcznika zgodnego z nową podstawą programową wpłynęło do MEN już 22 lutego 2017 roku. Jak w tak krótkim czasie da się opracować nowy podręcznik, jeśli nie mechanicznie wycinając i wklejając stare treści?
Na znaczące zmiany nie było czasu i to, co znajdziemy w podręcznikach "po reformie" nie różni się zasadniczo od podręczników "zreformowanych". Oprócz tego, że stare wydania musiały iść na śmietnik, a zakup nowych kosztował budżet pół miliarda złotych.
Edukacja
Dariusz Piontkowski
Anna Zalewska
Ministerstwo Edukacji Narodowej
deforma edukacji
reforma edukacji
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.
Komentarze