"Brutalna bójka przed gdańskim gimnazjum dowodzi, że reforma edukacji jest absolutnie konieczna" - pisze prawicowy portal. Po prostu gimnazja są wylęgarnią patologii i dlatego trzeba je zlikwidować. Zgodnie z taką logiką należałoby przyjąć, że likwidacja sądów zmniejszy liczbę przestępstw
W czwartek 11 maja pod jednym z gdańskich gimnazjów dwie czternastolatki wyzywały i biły koleżankę, a film z napaści wrzuciły na portal społecznościowy. Ofiara trafiła do szpitala, oprawczynie mają iść do poprawczaka.
„Jednak problem jest szerszy i ciągle aktualny - rosnąca agresja wśród nastolatków i tolerancja takiego stanu rzeczy” – pisze Konrad Kołodziejski na łamach wpolityce.pl. Dowodzi, że choć patologie istniały i przedtem, to ten temat stał się „niewygodny w chwili, gdy rząd ogłosił likwidację gimnazjów i powrót do ośmioletniej szkoły podstawowej”.
„Od tej chwili opozycja głosi, że gimnazja są wspaniałe” - pisze Kołodziejski, tymczasem „przypadek gdański mówi nam, jak w rzeczywistości wygląda sytuacja w wielu gimnazjach”, które są „systemowym błędem obecnego modelu szkolnictwa”. A kto tego nie widzi: albo ślepy, albo kieruje się politycznymi obsesjami.
Wniosek: likwidacja gimnazjów sprawi, że szkoły pozbędą się agresji i przemocy.
To kolejna odsłona takiej narracji. Janusz Wojciechowski z PiS twierdził w listopadzie 2016 roku, że „gimnazja nie zdają testu z ochrony dzieci przed przemocą”. Powoływał się na kilka opisanych przez media przypadków samobójstw nastolatków oraz raport NIK "Przeciwdziałanie zjawiskom patologii wśród dzieci i młodzieży szkolnej", z którego wynikało, że „najwięcej zachowań patologicznych występuje w gimnazjach" - podejmuje je 8,8 proc. uczniów. Więcej niż w szkołach podstawowych (5,5 proc.) i szkołach ponadgimnazjalnych (2,2 proc.). Tyle że NIK do zachowań patologicznych zaliczał - poza agresją - także palenie papierosów, używanie narkotyków, picie alkoholu, a nawet wagarowanie.
Opowieść o złych gimnazjach jako wylęgarniach patologii i agresji, wpisuje się w szerszą narrację PiS o "edukacji w ruinie" stosującej wzory niewolniczej imitacji: "wykształcenie ogólne uległo zapaści, nauczyciele są rozgoryczeni, szkoła praktycznie przestała wychowywać...".
Argumentacja niezłomnych mediów nie znajduje pokrycia w badaniach. Z opartego na dużych badaniach raportu Instytutu Badań Edukacyjnych z 2015 roku. „Bezpieczeństwo uczniów i klimat społeczny w polskich szkołach” wynika, że
“problemy agresji i dręczenia w największym stopniu dotyczą klas IV-VI szkoły podstawowej, w mniejszym stopniu gimnazjum i najmniejszym szkół ponadgimnazjalnych, zwłaszcza liceów”.
Przemoc dotknęła:
Taka sama konkluzja płynie z raportu „Jakość Edukacji”, przygotowanego przez Ośrodek Rozwoju Edukacji w 2015 roku.
„Doświadczenie zachowań agresywnych zmniejsza się wraz z wiekiem uczniów (poziomem edukacji). Zgodne jest to z prawidłowościami rozwojowymi i wynikami analiz w poprzednich latach oraz wynikami innych badań”
- piszą jego autorzy. Andrzej Jasiński, jeden z redaktorów raportu, do 2010 roku nauczyciel i dyrektor szkoły oraz ekspert edukacyjny, tezę o gimnazjum jako siedlisku agresji komentuje tak:
"Dopatrywanie się związków między strukturą szkolnictwa a aktami - nazwijmy to wprost - bandytyzmu to "interesujący" punkt widzenia. Żadne wskaźniki nie pokazują zależności między rodzajem szkoły a liczbą aktów agresji.
Młodzież w pewnym wieku, wywodząca się z pewnych środowisk, o określonych wzorcach kulturowych, będzie czasem rozwiązywała swoje problemy w sposób przemocowy, niezależnie od nazwy szkoły, do jakiej chodzi. Wysnuwanie wniosku, że lekarstwem na agresję w szkole jest reforma systemowa, jest pozbawione sensu".
Operowanie mitem złego gimnazjum, które trzeba zlikwidować, żeby stworzyć ośmioletnie szkoły podstawowe, które dobrze zaopiekują się grzecznymi dziećmi, oznacza wpisywanie się w szkodliwą propagandę resortu edukacji. MEN szuka sposobów legitymizacji reformy, którą w wersji rządowej, czyli od 1 września 2017 - według sondażu OKO.press z marca 2017 roku - popiera już tylko 27 proc. Polaków, a 52 proc. deklaruje, że w referendum zagłosowałoby przeciw reformie (43 proc. - za).
W kwietniowym sondażu "Faktów" TVN - przeciw reformie edukacji było 60 proc. respondentów, zaś poparło ją tylko 37 proc. W majowym sondażu CBOS - 62 proc. Polaków chciało przeprowadzenia referendum w sprawie reformy edukacji.
Merytorycznych argumentów przeciwko "deformie edukacji" jest sporo:
Komentarze