0:000:00

0:00

Materiał „Superwizjera” TVN wywołał burzę w mediach. Grupie dziennikarzy na czele z doświadczonym dziennikarzem śledczym Bertoldem Kittlem, udało się przeniknąć do organizacji Duma i Nowoczesność z Wodzisławia Śląskiego.

Dzięki ukrytej kamerze dziennikarze udokumentowali m.in. jak sympatycy DiN czczą w lesie koło Wodzisławia Śląskiego 128. urodziny Adolfa Hitlera. Powiesili tam duże zdjęcie Hitlera i nazistowskie flagi. Krzyczeli „Sieg heil” i hajlowali przy płonącej swastyce. Chwalili Hitlera i wznosili toasty: „Za Adolfa Hitlera i naszą ojczyznę, ukochaną Polskę”. Raczyli się tortem ze swastyką.

Dziennikarze ustalili, że wobec szefa organizacji Mateusza S. (na urodzinach w lesie ubrał się w mundur SS-mana) w 2009 roku zapadł wyrok skazujący za przestępstwa rasistowskie. Z organizacją według „Superwizjera” związany jest Jacek Lanuszny, asystent posła i prezesa Ruchu Narodowego Roberta Winnickiego. Lanuszny w reportażu TVN zaprzeczał, że członkowie organizacji są neonazistami.

„Superwizjer” podaje, że po interwencji Winnickiego Prokuratura Krajowa skontrolowała materiały ABW dotyczące sprawy podejrzenia planowania zamachu z udziałem materiałów wybuchowych. W aktach sprawy miało przewijać się nazwisko Mateusza S. z Dumy i Nowoczesności. „Superwizjer” podaje, że w wyniku kontroli sprawa została wycofana z sądu, a kilka dni temu prokuratura ją umorzyła.

Przeczytaj także:

Ziobro nakazuje wszcząć śledztwo...

Po materiale „Superwizjera” w mediach rozpętała się burza. Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro spotkał się z szefem MSWiA Joachimem Brudzińskim. Ziobro jako Prokurator Generalny nakazał śledczym ze Śląska wszcząć śledztwo ws. propagowania faszyzmu.

„Po ataku hitlerowskich Niemiec w okupowanej Polsce wymordowano miliony ludzi, w tym trzy miliony Polaków. Jeśli więc ktoś czci odpowiedzialnego za to Adolfa Hitlera, który jest jednym z największych zbrodniarzy w dziejach, to zasługuje na bezwzględne potraktowanie. W takich sytuacjach prokuratura zawsze będzie stanowcza” - zapowiedział Ziobro. Stanowczo zareagował też premier Mateusz Morawiecki: „Propagowanie faszyzmu lub innych totalitaryzmów jest nie tylko niezgodne z polskim prawem. Jest przede wszystkim deptaniem pamięci naszych przodków i ich bohaterskiego wysiłku walki o Polskę sprawiedliwą i wolną od nienawiści. Nie ma przyzwolenia na tego typu zachowania i symbole”.

...ale PiS przymyka oko na inne działania narodowców

Szkoda tylko, że politycy i prokuratura nie są tacy stanowczy wobec innych aktów nienawiści narodowców i prawicowych radykałów. Bo bezczynność władzy zachęca ich do eskalowania działań. Przykładów na przymykanie oka przez obecną władzę na „wybryki” i sianie nienawiści skrajnej prawicy jest dużo.

W ubiegłym roku prokuratura chciała złagodzenia wyroku więzienia wobec Piotra Rybaka, skazanego za spalenie kukły Żyda na wrocławskim rynku.

Prokuratura odpuszcza też narodowcom związanym z ONR. W ubiegłym roku wycofała akt oskarżenia wobec Justyny Helcyk, za nawoływanie do nienawiści wobec muzułmanów. Mówiła o nich m.in. „islamskie ścierwo”.

Prokuratura wycofała również akt oskarżenia przeciwko byłemu księdzu Jackowi Międlarowi, który często przemawia na wiecach ONR. Był oskarżony przez prokuraturę we Wrocławiu za szerzenie nienawiści wobec Żydów i Ukraińców podczas obchodów Święta Niepodległości w 2016 roku. Rok temu decyzję o wycofaniu oskarżenia podjęła Prokuratura Krajowa. „To wielka, ale to wielka iskra nadziei w związku z reformami (wymiaru) sprawiedliwości, które dokonują się z inicjatywy Patryka Jakiego i Zbigniewa Ziobry” - cieszył się na filmie umieszczonym w internecie Międlar. Wiadomość o wycofaniu oskarżenia świętował z Piotrem Rybakiem, który spalił kukłę Żyda.

Na początku stycznia 2018 roku częstochowska prokuratura umorzyła sprawę propagowania nienawiści w statucie ONR. Rok wcześniej ta sama prokuratura odmówiła wystąpienia do sądu o delegalizację ONR.

Przykładów odpuszczania przez prokuraturę sprawcom przestępstw nienawiści na tle narodowościowym i religijnym jest więcej. Prokuratura i policja zawsze miały problem z ich ściganiem. Bo bagatelizowano je lub nie dopatrywano się w takich czynach znamion przestępstwa, np. swastykę uznawano za hinduski symbol szczęścia, a hajlowanie - za rzymski salut. Zmieniło się to za czasów rządu PO i Prokuratora Generalnego Andrzeja Seremeta, dla którego ściganie takich czynów było priorytetem. Wydawał nawet śledczym dokładne wytyczne jak mają postępować, np. zalecał zdejmowanie odcisków palców z klawiatur komputerów, by potem móc ustalić autorów nienawistnych komentarzy w internecie.

Likwidacja zespołów walczących z ksenofobią

Dla obecnej władzy walka z ksenofobią i rasizmem nie jest priorytetowa. Obecny rząd w 2016 roku zlikwidował Radę do Spraw Przeciwdziałania Dyskryminacji Rasowej, Ksenofobii i związanej z nimi Nietolerancji. „Do zniesienia Rady doszło w momencie, w którym narastająca w społeczeństwie niechęć wobec migrantów oraz innych osób o różnym pochodzeniu rasowym, narodowym bądź etnicznym, czy wyznawców różnych religii lub innych mniejszości coraz częściej prowadzi do przejawów nietolerancji, a nawet motywowanych uprzedzeniami aktów przemocy fizycznej” - alarmował wówczas Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar. Radę powołano w 2013 roku, czyli za rządów PO, do koordynowania działań administracji publicznej w zwalczaniu rasizmu i ksenofobii. Obecny rząd uznał, że jest zbędna.

Z kolei w 2016 roku ówczesny szef MSWiA Mariusz Błaszczak (obecnie szef MON) zlikwidował Zespół ds. Ochrony Praw Człowieka, który działał przy MSWiA 10 lat. Zajmował się on m.in. monitorowaniem przestępstw na tle nienawiści oraz kontrolował przestrzeganie prawa przez policję i straż graniczną. Też uznano, że jest zbędny. To w tym Zespole pracowała urzędniczka, które zawiadomiła policję o podejrzanej działalności Mateusza S., lidera organizacji Duma i Nowoczesność.

MSWiA od dwóch lat angażuje za to na masową skalę policję do ochrony miesięcznic smoleńskich oraz zatrzymywania przeciwników obecnej władzy i kierowania przeciwko nim do sądów wniosków o ukaranie za byle co, np. przekleństwa na demonstracjach, używanie megafonów, siadanie na ulicy, czy nawet chodzenie po chodniku po rozwiązaniu demonstracji.

;

Udostępnij:

Mariusz Jałoszewski

Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2000 r. dziennikarz „Gazety Stołecznej” w „Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. dziennikarz m.in. „Rzeczpospolitej”, „Polska The Times” i „Gazety Wyborczej”. Pisze o prawie, sądach i prokuraturze.

Komentarze