0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Dariusz Borowicz / Agencja GazetaDariusz Borowicz / A...

Gospodarka wodna - zgodnie z art. 11 ust. 1 ustawy o działach administracji rządowej - obejmuje sprawy związane m.in. kształtowaniem i wykorzystywaniem zasobów wodnych, ale też ich ochroną. A także kwestie dotyczące ochrony przeciwpowodziowej. Zmiana, o której zdecydował premier Mateusz Morawiecki, budzi niepokój wśród ekspertów związanych z Koalicją Ratujmy Rzeki, do której należą 33 ważne w Polsce organizacje ekologiczne.

"To kolejny etap trwającego od kilkunastu lat stopniowego demontażu systemu ochrony przyrody w Polsce" - mówi OKO.press dr Przemysław Nawrocki z WWF. Jacek Engel z Fundacji Greenmind w rozmowie z OKO.press nie przebiera w słowach:

"To tak, jakby wszystkie lasy w Polsce przekazać jakiemuś konsorcjum tartaków, czyli producentom desek".

Engel podkreśla, że Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej dostaje pełne kompetencje w zakresie gospodarowania wodami i może to robić bez żadnej kontroli zewnętrznej.

"Obstawiam, że to część misji demontażu Ministerstwa Środowiska, którą - jak sądzę - dostał Henryk Kowalczyk, nowy szef resortu" - dodaje.

Przeczytaj także:

Problem z ochroną

"Po decyzji premiera Mateusza Morawieckiego,

Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej automatycznie stało się opiekunem parków narodowych, krajobrazowych, obszarów Natura 2000 i rezerwatów, które znajdują się np. w dolinach lub korytach rzek"

- mówi dr Nawrocki. "W tym momencie możemy jedynie mieć nadzieję, że MGMiŻŚ szybko zda sobie z tego sprawę" - dodaje.

Co to oznacza? Jeśli na rzece czy na jeziorze jest np. park krajobrazowy, to cele ochronne tego obszaru związane z wodą automatycznie stają się celami Ramowej Dyrektywy Wodnej. Zobowiązuje ona państwa członkowskie UE do ochrony wód przed zanieczyszczeniami i zachowania ich dobrego stanu ekologicznego. Cele ochronne zostają zapisane w tzw. Programie wodnośrodowiskowym kraju i powinny być osiągnięte w ramach wdrażania wspomnianej dyrektywy.

Jednak Jacek Engel z Fundacji Greenmind ma poważne obawy co do tego, jak w rzeczywistości będzie wyglądać dbałość o przyrodę na wspomnianych chronionych obszarach wodnych. "Formalnie wszystko pozostaje po staremu, bo regulująca te kwestie ustawa o ochronie przyrody się nie zmieniła. Ale nawet jeśli tak, to

trudno będzie odpowiednim organom ochrony przyrody egzekwować ochronę tych obszarów, którymi formalnie będzie zarządzało MGMiŻŚ" - martwi się Engel.

Rzeki dla statków, nie dla ludzi

Decyzja Morawieckiego oznacza, że za gospodarkę wodną odpowiada resort, którego jednym z dwóch obszarów zainteresowania - obok gospodarki morskiej - jest żegluga śródlądowa. Tymczasem żegluga śródlądowa to tylko jeden ze sposobów, w jaki w Polsce można korzystać z wód. Inne to - przykładowo - pobór wody dla ludności i przemysłu, możliwość kąpieli, wędkarstwo, kajakarstwo czy żeglarstwo rekreacyjne.

"Państwo powinno dbać o to, by równoważyć te różne sposoby użytkowania wód, wynikające nie tylko z potrzeb ekonomicznych, ale i społecznych.

A skoro polskie wody znalazły się w gestii MGMiŻŚ, to raczej trudno sobie wyobrazić, by resort odpowiedzialny za żeglugę śródlądową z jednakową troską dbał o interesy np. miłośników yachtingu"- mówi Engel.

Dr Nawrocki nie ma złudzeń - trudno nie dostrzec, że dokonana zmiana wpisuje się w rządowe plany przebudowy polskich rzek na tzw. wodne autostrady. Czyli rzeczne trasy transportowe o przynajmniej tzw. III klasie żeglowności (1,8 m tzw. głębokości tranzytowej), po których będą pływać barki i statki wyładowane towarami i surowcami.

Z krytyką tych planów występuje Koalicja Ratujmy Rzeki, która argumentuje, że z ekonomicznego punktu widzenia jest to po prostu nieopłacalne. Z ekologicznego - katastrofalne, ponieważ te zamiary tylko na samej Wiśle oznaczają destrukcję 8 obszarów Natura 2000 i 10 rezerwatów przyrody. OKO.press pisało o tym tu:

Ale - jeśli mówimy o równoważeniu różnych interesów - nie tylko o straty przyrodnicze chodzi. "Rozwój żeglugi śródlądowej oznacza odebranie rzek ludziom i oddanie ich barkom" - mówi dr Nawrocki.

Zdaniem eksperta skorzystają na tym tylko nieliczni armatorzy, a stracą tysiące Polaków. "Zamiast wypoczywać nad wodą i podziwiać przyrodę, będą przyglądać się przepływającym hałasującym i kopcącym statkom" - mówi.

Ekspert ostrzega również, że otwarcie polskich rzek dla transportu rzecznego oznacza też realne niebezpieczeństwo dla wszystkich tych, którzy lubią rekreację na wodzie. Na przykład kajakarzy albo wędkarzy łowiących z pontonów. "Niestety, dobrze wiem, o czym mówię.

Wiele lat temu, gdy prowadziłem badania ornitologiczne na Wiśle, a na tej rzece pływały jeszcze barki, zdarzyła się tragedia. Uczestniczka badań, razem z jej dzieckiem, zginęli wciągnięci pod barkę" - opowiada.

Cała kasa na żeglugę?

Środki finansowe pochodzące z korzystania z wód pozostają w gestii istniejącego od 1 stycznia 2018 Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie (WP). Ale - w związku z omawianą decyzją - WP już nie podlegają resortowi środowiska, tylko MGMiŻS.

"Te środki powinny być przeznaczane na ochronę i polepszanie stanu wód podziemnych, rzek, jezior oraz innych cieków i zbiorników wodnych w Polsce. Do takiej dbałości obligują rząd ustawa prawo wodne i Ramowa Dyrektywa Wodna" - wyjaśnia Engel.

Jednak w sytuacji, w której której gospodarka wodna przeszła w kompetencje MGMiŻŚ gotów jestem się założyć, że wszelkie przychody będą szły na żeglugę. Przede wszystkim na żeglugę śródlądową, która jest oczkiem w głowie obecnej władzy" - dodaje.

Jego zdaniem te obawy potwierdza wybór Przemysława Dacy na prezesa WP 17 stycznia 2018 roku. "Wcześniej był dyrektorem Departamentu Żeglugi Śródlądowej w MGMiŻŚ" - przypomina Engel. I wskazuje na słowa z pierwszego publicznego komunikatu nowego szefa WP, które w kontekście opisywanych przemian mogą dla środowiska naturalnego brzmieć groźnie: "Na początku należy podjąć działania, by dostosować funkcjonowanie Wód Polskich do nowej ustawy Prawo Wodne oraz celów i strategii MGMiŻS".

Początek końca?

"Pojutrze nadzór nad Lasami Państwowymi ma przejąć Ministerstwo Rolnictwa. Oznacza to, że PiS faktycznie zlikwiduje Ministerstwo Środowiska. Zdecydowanie nie jest to dobra zmiana" - napisał 16 stycznia na Twitterze dziennikarz "Gazety Polskiej Codziennie" Jacek Liziniewicz. To jeden z tych dziennikarzy, którzy najsilniej wspierali eksministra środowiska Jana Szyszkę. A o ekologach protestujących przeciwko wycince w Puszczy Białowieskiej pisał krótko: ekoterroryści. Ale w sprawach sytuacji Lasów Państwowych ma opinię dobrze poinformowanego.

Od pewnego czasu krążą pogłoski, że resort środowiska może przestać istnieć. Jeśli, jak pisze Liziniewicz, dziś (18 stycznia 2018) okaże się, że to prawda, to

może to znaczyć, że przesunięcie gospodarki wodnej do MGMiŻS było pierwszym aktem demontażu Ministerstwa Środowiska.

Gdyby rzeczywiście Lasy Państwowe znalazły się pod resortem rolnictwa, to w gestii nowego ministra środowiska Henryka Kowalczyka pozostałyby tylko sprawy związane z łowiectwem, GMO, geologią oraz związane stricte z ochroną przyrody i środowiska. Pierwsze dwie mógłby przejąć resort rolnictwa, geologię Ministerstwo Energii. A zadania ochronne można by rozproszyć po różnych resortach.

Na razie to tylko spekulacja. Ale jeśli tak się stanie, to będzie bardzo zła wiadomość dla polskiej przyrody.

;

Udostępnij:

Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze