"Ja rozumiem, że nikt z polityków, którzy te decyzje podejmują, pewnie nigdy firmy nie prowadził. Więc taki polityk nie wie, że do 15 dnia miesiąca trzeba zapłacić składki ZUS. Ale ktoś, do cholery, chyba w tym Ministerstwie Rozwoju, Pracy i Technologii powinien takie rzeczy wiedzieć" - mówi nam współwłaściciel łódzkiej klubokawiarni Niebostan
Restauracje są zamknięte od prawie trzech miesięcy. W podobnie trudnym położeniu są hotele czy firmy turystyczne. Rząd zabronił im działalności gospodarczej, a rządowa pomoc bardzo często jest niewystarczająca. Część przedsiębiorców rozpoczęła bunt – w ramach akcji OtwieraMY wznawiają działalność, pomimo zakazu. Grozi im kara od sanepidu do 30 tys. złotych. Ale sądy te kary uchylają. Zdesperowani hotelarze i restauratorzy nie mają nic do stracenia.
W kwietniu 2020 roku rozmawialiśmy z Maciejem Stańczykiem, współwłaścicielem łódzkiego klubokawiarnio-antykwariatu Niebostan przy ul. Piotrkowskiej. Lokal borykał się wówczas z niesprawiedliwymi zapisami w tarczach antykryzysowych, które wykluczały ich z rządowej pomocy. Jak wygląda dzisiejsza sytuacja? Czy zdecydują się na włączenie do buntu i otwarcie? Rozmawiamy ponownie, po 10 miesiącach walki z epidemią w Polsce.
Jakub Szymczak, OKO.press: Na Facebooku napisaliście 11 stycznia, że do 15 stycznia trzeba zapłacić składki ZUS - w waszym przypadku 12 tys. złotych. Rząd dotychczas umorzył firmom składki jedynie za listopad. Zapłaciliście?
Maciej Stańczyk: Złożyliśmy wniosek o odroczenie tej płatności, więc ona cały czas nad nami wisi. Nie chcemy w tej chwili stracić płynności finansowej. Priorytetem są pieniądze na wypłaty i na bieżącą działalność. Minister Gowin na konferencji prasowej zapowiedział, że będzie zwolnienie z ZUS za grudzień i styczeń.
Jak zwykle w takiej sytuacji zadaję sobie pytanie: dlaczego oni nam to robią? Czy to jest naprawdę taki wielki problem w tak trudnych dla naszej branży czasach, żeby traktować nas, przedsiębiorców, poważnie?
Skoro i tak mamy tego ZUS-u nie płacić, to czy tak trudno jest przygotować to rozwiązanie odpowiednio wcześniej? Ostateczny efekt jest taki sam, ale po drodze mamy zafundowany dodatkowy stres. A i tak mamy go teraz niemało.
Dlaczego rząd tak z tym zwleka?
Bo jest niekompetentny. Decyzje można podejmować dobre lub złe, można oceniać ryzyko tak czy inaczej - ja to wszystko rozumiem. Mierzymy się z rzeczami, z którymi nikt wcześniej nie miał do czynienia.
Rozumiem, że nikt z polityków, którzy te decyzje podejmują, pewnie nigdy firmy nie prowadził. Więc taki polityk nie wie, że do 15 dnia miesiąca trzeba zapłacić składki ZUS. Ale ktoś, do cholery, chyba w tym Ministerstwie Rozwoju, Pracy i Technologii powinien takie rzeczy wiedzieć.
Jest 20 stycznia, rozporządzenia nie ma. Na stronie ZUS wniosków o zwolnienie z ZUS za grudzień i styczeń brak.
Załóżmy, że uchwalenie zwolnienia za grudzień i styczeń będzie się to przeciągało - co wam grozi, jeśli teraz nie zapłacicie?
Odsetki. Dług rośnie. Załóżmy, że będziemy mogli wznowić działalność za miesiąc, czy dwa. Nie chcielibyśmy zaczynać odrabiania strat od spłacania rosnącego długu. Tutaj nie ma żartów, ZUS zawsze ściągnie to, co mu się należy. A rozkładanie tego na raty to dokładanie sobie kuli u nogi. W tej chwili wiemy tylko tyle, co z medialnych doniesień. Moim zdaniem to wszystko dzieje się zdecydowanie za późno.
Przypomnijmy - w ustawie nazywanej tarczą antykryzysową 6.0 zapisano zwolnienie z ZUS dla firm. Restauracje zamknięto 24 października, ustawę prezydent podpisał 14 grudnia.
Nie rozumiem, dlaczego w tej tarczy zwolnienie z ZUS jest tylko za listopad. A można było dopisać chociaż grudzień. Chyba nikt się wtedy nie spodziewał, że jeszcze w grudniu się otworzymy. To są podstawowe braki w planowaniu. Branż, które są zamknięte, nie jest aż tak dużo. To jest gastronomia, hotelarstwo, turystyka i galerie handlowe z ograniczoną działalnością. Z tego co widziałem, PFR spodziewa się 21 tys. wniosków do swojej nowej Tarczy. I nawet takiej liczby firm nie potrafią ogarnąć.
Co dziś, po prawie trzech miesiącach od zamknięcia, dostajecie od rządu?
Na dziś, na 20 stycznia, nie dostaliśmy od października nic. Zero złotych wsparcia od rządu, poza zwolnieniem z ZUS za listopad. Złożyliśmy dwa wnioski: w grudniu o dopłaty do pensji pracowników. Ten wniosek procesuje wojewódzki urząd pracy. To nam da 2 tys. złotych na etat, na trzy miesiące od złożenia wniosku.
Z moich znajomych w branży jeszcze nikt tych pieniędzy nie dostał.
Drugi wniosek to świeża rzecz z drugiej tarczy PFR. Dokumenty złożyliśmy w poniedziałek, czekamy na wynik.
Czy to starczy, żeby przetrwać?
My mamy to szczęście, że jesteśmy w stosunkowo komfortowej sytuacji. Wszystkich pracowników zatrudniamy na umowy o pracę, a nie na czarno, co w branży gastronomicznej nie jest rzadkie. To się powoli zmienia, ale na początku naszej działalności osiem lat temu, na rozmowach o pracę u nas ludzie byli w szoku, że chcemy im dać umowę o pracę. Oba mechanizmy - dopłaty do pensji i dotacje z PFR opierają się o pracownika. Jeśli ktoś nie ma zarejestrowanych pracowników, to pieniędzy dostanie mniej, lub wcale. Jeżeli oba wnioski będą rozpatrzone pozytywnie, to powinniśmy spokojnie przeżyć dwa-trzy miesiące do wiosny.
Mamy też to szczęście, że nasz lokal należy do miasta i mogliśmy liczyć na czynsz za złotówkę za grudzień i styczeń. Jeśli ktoś działa w prywatnym lokalu, to z miesiąca na miesiąc rosną mu długi.
Mamy kuchnię z dowozem - jeśli ktoś ma bar z alkoholem, teraz nie ma szans na żaden dochód. Wiele firm nie dostało nic ani teraz, ani wiosną - bo np. otworzyli się na początku 2020 roku, a trzeba wykazać spadek dochodów w stosunku do 2019.
Jak radzą sobie inni dookoła was?
W Łodzi wiem o przynajmniej dwóch lokalach, które musiały się zamknąć. A to miejsca, które działały kilka lat. To wegańska restauracja przy hostelu i klub Żarty Żartami. Nie byli w stanie dłużej sobie radzić.
W marcu, gdy z wami rozmawialiśmy, przychody spadły wam do około 20 proc. tego, co w normalnym okresie. Jak jest teraz?
Na szczęście lato było bardzo dobre. Czerwiec był wolny, ale lipiec i sierpień udany. Udało się nazbierać trochę oszczędności. To, i pieniądze z wiosennej tarczy zatrzymaliśmy na jesienną falę, której się spodziewaliśmy. Zapłaciliśmy też wtedy wszystkie zaległości, wszystko, co było do wyrównania. Pieniądze z tarczy trafiły na osobne konto, którego w ogóle nie ruszaliśmy. Dzięki temu dotrzymaliśmy do stycznia.
Pamiętam sporo oburzenia, dlaczego firmy trzymają te pieniądze na kontach, zamiast inwestować. Okazało się, że mieliśmy rację.
Zamknięto nas 24 października, za chwilę mijają trzy miesiące. Funkcjonowanie w ten sposób przez tak długi czas jest bardzo trudne. Nawet sobie nie wyobrażam, co musielibyśmy zrobić bez tych oszczędności.
Udało się utrzymać zatrudnienie?
Udało się, z jednym małym wyjątkiem. W październiku zatrudniliśmy jeszcze jedną osobę, licząc, że jednak będzie w porządku. Po miesiącu okazało się, że musimy tej osobie podziękować, bo zostaliśmy zamknięci i okazało się, że mamy więcej rąk do pracy niż pracy. Wszystkim minimalnie ścięliśmy godziny pracy. Pracujemy siedem dni w tygodniu, od 08:00 do 17:00.
Szacujecie, ile straciliście od marca?
Ja w ogóle tego nie liczę, ja się cieszę, że przetrwaliśmy. O pieniądzach, które zarobilibyśmy, gdyby było normalnie, nie myślę. Na pewno byłoby lepiej. W całym 2020 obroty były niższe o ponad 50 proc. niż w 2019. Do wniosku dla PFR trzeba było wykazać spadek obrotów, grudzień 2020 to 20 proc. tego co rok wcześniej. W listopadzie to samo.
Jak to wpływa na atmosferę w zespole?
U nas cały czas jest dobra atmosfera. Staramy się zapewnić pracownikom możliwie komfortowe warunki pracy. Pracujemy razem z nimi. Razem ze współwłaścicielką, Agatą Niewolą, mamy swoje dyżury jako kurierzy. W tym tygodniu mam cztery takie zmiany. Dzięki temu nie jest najgorzej.
Normalnie macie też napoje, alkohol. Jak jest teraz?
Nie sprzedajemy w tym momencie alkoholu.
Ale koncesja musi być.
Pierwszą ratę trzeba zapłacić do końca stycznia. Za cały rok to kilka-kilkanaście tysięcy złotych. Jeśli w styczniu nie złożymy tego wniosku, wszystko przepada i o koncesję trzeba się starać od nowa i można to zrobić dopiero po roku. Cała procedura od nowa: zgoda administracji, rada osiedla, sanepid. Więc trzeba zapłacić.
O żadnym odroczeniu nie ma mowy?
Nie, i nie ma co na nie liczyć, bo to trzeba zmienić ustawą.
Nie włączyliście się do akcji OtwieraMY. Dlaczego?
Ostatnie, czego teraz potrzebujemy, to kontrola sanepidu, policja i sprawy w sądzie. I bardzo się cieszę, że nie musimy się nad tym zastanawiać - bo jesteśmy w stosunkowo dobrej sytuacji.
A co z tymi, którzy się na to decydują?
Nie dziwię się im.
Nie chodzi o to, że nasza branża lekceważy koronawirusa. Ludzie dobijają do ściany, obserwują jak knajpy, które budowali latami, upadają.
Nie trafia do nich nic z rządowej pomocy. Dlatego decydują się na coś, czego normalnie by nigdy nie zrobili. Rozmawiałem z kilkoma właścicielami restauracji w Łodzi, którzy planują otwarcie lub już się otworzyli. W stu procentach rozumiem ich argumentację.
Obostrzenia są potrzebne, ale nie zawsze logiczne i zrozumiałe. Można iść na jogę i ćwiczyć w sali z kilkoma innymi osobami, ale nie można iść na siłownię. Można iść do marketu budowlanego, ale nie możemy zaserwować kawy, którą ktoś wypije przy stoliku na zewnątrz lokalu. Bylibyśmy w stanie zorganizować jakiś zimowy ogródek, podgrzewacze. Coś by się działo. Ale nam nie wolno. Konsekwencji w tym nie widać, ale teraz już na nią nie liczę.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze