0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Marek Podmokly / Agencja GazetaMarek Podmokly / Age...

Nowa definicja przypadku COVID-19, opublikowana 31 października przez Głównego Inspektora Sanitarnego, wprowadza rewolucję w testowaniu koronawirusa - oprócz stosowanych na całym świecie testów genetycznych RT-PCR będą wykorzystywane także testy antygenowe. W odróżnieniu od drogich testów PCR, w których przypadku wiele godzin czeka się na wynik, testy antygenowe są o wiele tańsze i szybsze. Wykrywają one białka otoczki wirusa w wymazie z nosa i całe badanie trwa 15-30 minut. Mają mniejszą czułość, ale niekoniecznie musi to być ich wadą – testy PCR bowiem bywają zbyt czułe, wykrywając nawet minimalne ilości wirusa w organizmie.

Minister Zdrowia Adam Niedzielski zapowiedział, że testy będą stosowane na SOR-ach i izbach przyjęć oraz na nocnej pomocy lekarskiej.

W tej chwili poszerza się konsensus, że – zwłaszcza w przypadku dużej fali zakażeń – testy antygenowe drugiej generacji mogą być lepszym narzędziem do wykrywania zakażeń niż testy PCR. Orędownikiem wprowadzenia na szeroką skalę przesiewowych testów antygenowych jest prof. Michael Mina, epidemiolog i immunolog z Harvardu. Jest współautorem badania, z którego wynika, że niezbyt czuły test stosowany dwa razy w tygodniu może być lepszym narzędziem do ograniczenia transmisji wirusa niż bardzo czuły stosowany raz na dwa tygodnie. Do podobnych wniosków doszli również badacze z Yale i Harvardu.

Przeczytaj także:

Profesor Krzysztof Pyrć, wirusolog, szef zespołu prowadzącego badania nad wirusem w Małopolskim Centrum Biotechnologii UJ uważa, że to dobry pomysł, ważne tylko, żeby wiedzieć, czym i kiedy testować. „Walidacje wskazują, że czułość testów antygenowych drugiej generacji jest niewiele mniejsza niż testów PCR. Ale tylko w przypadku jeśli pacjent jest objawowy i na wczesnym etapie choroby, 5-7 dni od wystąpienia symptomów. Generalnie jestem na tak, sam rekomendowałem to rozwiązanie".

Wtóruje mu dr hab. Maciej Przybylski z Katedry i Zakładu Mikrobiologii Lekarskiej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego: „Test antygenowy nadaje się do potwierdzania zakażenia u pacjenta z objawami infekcji dróg oddechowych. Nie jest to panaceum, tylko dodatkowe narzędzie, które w jakimś stopniu nam pomoże. Ale w jakim stopniu – zobaczymy dopiero po jakimś czasie".

Polska doszła do testowej ściany

Premier Mateusz Morawiecki mówił 21 października w Sejmie , że zwiększyliśmy wydolność naszych laboratoriów do 80 tys. testów dziennie. Zbliżamy się do tej granicy – 30 października zrobiono ich 78 tys. I tym samym, jak pisał poniedziałkowy „Dziennik Gazeta Prawna", laboratoria „doszły do ściany". Nie są w stanie robić większej liczby testów. „Wielu pacjentów czeka na wynik testu na COVID-19 nawet przez 7-8 dni, bo laboratoria coraz częściej nie nadążają z przerobieniem wymazów, dlatego nie chcą przyjmować więcej próbek. Założyliśmy jednak bardzo jasno – nie przyjmujemy więcej, niż możemy wykonać w ciągu 24 godzin" – mówił „GDP" kierownik jednego ze stołecznych laboratoriów.

Jesteśmy w tej chwili na 39. miejscu w Europie, jeśli chodzi o ilość testów na milion mieszkańców na 48 państw i terytoriów. Robimy ich 130 tys. na milion mieszkańców, więcej od nas zrobiła np. Czarnogóra, Serbia i Rumunia.

Przodująca w tej statystyce Islandia robi osiem razy więcej testów, ponad milion na milion mieszkańców (nie oznacza to, że przetestowano wszystkich, bo poszczególne osoby mogą być testowane wiele razy).

Rządowy spisek czy rządowa niemożność?

Zdaniem cytowanej przez gazetę dr Matyldy Kludkowskiej z Krajowej Izby Diagnostów Laboratoryjnych Polska doszła do granicy możliwości, bo brakuje personelu i środków. Można było doinwestować część laboratoriów w czasie wakacji, jednak tego nie zrobiono. Wprowadzenie testów antygenowych to w tej sytuacji sposób na wyjście z klinczu i możliwość testowania większej liczby osób bez zwiększenia ilości laboratoriów.

Tym samym nie trzyma się kupy teoria spiskowa, która mówi, że władze zmieniają definicję przypadku po to, żeby wykryć więcej przypadków SARS-CoV-2 i móc obciążyć organizatorki i uczestniczki protestów przeciwko orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego winą za wzrost zakażeń. Trzymałaby się, gdyby zaczęto robić badania na szeroką skalę, rzeczywiście wykrywając dużo więcej zakażeń. Na SOR-ach i w nocnej pomocy lekarskiej potrzebna jest za to szybka wiedza, czy pacjent zakaża, czy też nie.

„Pytanie o przyczynę tej decyzji, to w tej chwili akademicka dyskusja – chodzi przecież o to, żeby wyłapać jak najwięcej. Oczekiwanie przez dwa dni na wynik testu paraliżuje pracę personelu medycznego, a pacjentów skazuje na oczekiwanie w izolatkach" – mówi prof. Pyrć.

Tymczasem najbardziej ambitny w Europie program testowania populacji przeprowadza właśnie Słowacja – chce testami antygenowymi przebadać wszystkich dorosłych! Badanie jest dobrowolne, rekomendowane dla osób od 10 do 65. roku życia. Pierwsza tura testów miała miejsce w dniach 30 października – 1 listopada, druga będzie w kolejny weekend. Osoby, które w pierwszej turze były negatywne, mogą poruszać się w przestrzeni publicznej swobodniej niż te, które jeszcze testu nie miały albo okazały się zakażone.

„To kompletnie idiotyczny pomysł" – mówi prof. Pyrć. „Zacna idea, ale wyłapią tylko pacjentów objawowych. Może lepiej i taniej byłoby po prostu wysłać do domu tych, którzy mają objawy. I niestety da to fałszywe poczucie bezpieczeństwa, bo przecież jeśli ktoś teraz jest negatywny, to nawet za godzinę może być dodatni. Jestem generalnie przeciwko testowaniu całych grup w ciemno, tak jak robią teraz na przykład zakłady pracy – do testów przesiewowych nadaje się wyłącznie PCR".

Dowolny test, pod warunkiem, że Abbotta

Po ogłoszeniu przez ministra Niedzielskiego decyzji o włączeniu testów antygenowych do kryterium przypadku diagności zwracali uwagę, że wszystko zależy od tego, jakie rodzaje testów będą mogły być wykorzystywane. Wszyscy dobrze pamiętają kompromitację Ministerstwa Zdrowia z testami antygenowymi pierwszej generacji, zamówionymi w Korei Południowej jeszcze na wiosnę. Okazało się, że są one bardzo kiepskiej jakości: ich czułość wynosiła zaledwie 15-20 proc, czyli na 100 chorych wyłapywały zaledwie 15-20. Ministerstwo postanowiło jednak, że testy nie mogą się zmarnować i nakazało używać je na szpitalnych SOR-ach. Potem niezależnie od wyniku trzeba było je potwierdzić testami PCR, co było dość absurdalnym rozwiązaniem.

Obecnie na rynku są już o wiele lepsze testy drugiej generacji i wszystko wskazuje na to, że w Polsce będą stosowane te produkowane przez koncern Abbott. Jak pisze portal „Co w zdrowiu", Agencja Ochrony Technologii Medycznych i Taryfikacji oceniła, że tylko jeden z obecnych na polskim rynku testów jest wystarczająco czuły i swoisty – Panbio COVID019 AG Rapid Test Devive firmy Abbott.

;

Udostępnij:

Miłada Jędrysik

Miłada Jędrysik – dziennikarka, publicystka. Przez prawie 20 lat związana z „Gazetą Wyborczą". Była korespondentką podczas konfliktu na Bałkanach (Bośnia, Serbia i Kosowo) i w Iraku. Publikowała też m.in. w „Tygodniku Powszechnym", kwartalniku „Książki. Magazyn do Czytania". Była szefową bazy wiedzy w serwisie Culture.pl. Od listopada 2018 roku do marca 2020 roku pełniła funkcję redaktorki naczelnej kwartalnika „Przekrój".

Komentarze