Pięć lat pracy mieszkańców i przyrodników opłaciło się – podkrakowskie wąwozy kleszczowskie staną się rezerwatem. Obszarów objętych najwyższym stopniem ochrony powinno być więcej. Aktywiści obawiają się jednak, że leśnicy wytną tam to, co najcenniejsze
Mieszkańcy i aktywiści od 2020 roku walczyli o ochronę dla podkrakowskich wąwozów kleszczowskich. Specyficzne położenie i niedostępność tego terenu stworzyły warunki dla rozwoju wielu rzadkich i cennych gatunków. Dlatego teren w Kleszczowie okazał się idealnym miejscem na rezerwat. O walce o jego wyznaczenie mówi nam Anna Treit, architektka, działaczka na rzecz ochrony przyrody i praw zwierząt, inicjatorka i koordynatorka inicjatywy „Ratujmy kleszczowskie wąwozy”.
OKO.press: Wąwozy w Kleszczowie już na pierwszy rzut oka wydają się cennym miejscem, nie trzeba być chyba przyrodnikiem, by je docenić. A jednak walka, by leśnicy o nich zapomnieli, trwała aż pięć lat.
Anna Treit: Lasy Państwowe przez długi czas na tym obszarze nie miały jak prowadzić gospodarki, bo tam po prostu nie było dobrego dojazdu. Normalne jest to, że jeśli nie ma rezerwatu, to leśnicy gospodarują i las traci na naturalności. Natomiast ten obszar faktycznie się uchował, zarówno przed leśnikami, jak i naukowcami. Nie było tam praktycznie żadnych badań przyrodniczych, poza jednym spisem występowania nietoperzy, do którego dotarłam. Jeszcze pięć lat temu nie potrafiłam ocenić, jakie są walory przyrodnicze tego lasu.
Dlatego zaprosiłam tam naukowców, którzy przecierali oczy ze zdumienia, zapowiadali, że będą w to miejsce zabierać swoich studentów.
Porównywali ten obszar na przykład do niedostępnych terenów w Bieszczadach.
Przez wąwozowe ukształtowanie terenu i występowanie martwego drewna wytworzył się specyficzny mikroklimat, który sprzyja rozwojowi wielu rzadkich i cennych gatunków. Zauważyliśmy więc te walory, ale Lasy Państwowe i Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska przez długi czas nie chciały przyznać, że one tam występują.
Po zgłoszeniu wniosku o powstanie rezerwatu przez stronę społeczną musieliśmy dopiero ich występowanie udowodnić. Wymagało to wielu opracowań przyrodniczych. Prawdopodobnie jest to w tym momencie najlepiej zinwentaryzowany obszar leśny w okolicach Krakowa.
W pewien sposób wyręczyliście państwo, które przecież powinno dokumentować swoje bogactwo przyrodnicze.
W tym miejscu chodzi o ponad 200 gatunków grzybów, ponad 200 gatunków chrząszczy saproksylicznych, mnóstwo gatunków roślin chronionych, rzadkich mchów i wątrobowców kilka siedlisk przyrodniczych.
Jest tam grąd, żyzna buczyna karpacka, lasy klonowo-lipowe na stromych stokach, nawet jest malutki płat ciepłolubnej buczyny ze storczykami i miodownikami, Są formacje skalne porośnięte paprociami oraz prawie wszystkie gatunki dzięciołów i dwie muchołówki.
Są też jaskinie, jedna ma około 60 metrów, mieszka w niej dziewięć gatunków nietoperzy. Badania nad nimi były też bardzo ciekawe. W nocy towarzyszyłam chiropterologowi, który potrafił złapać, zmierzyć i zważyć nietoperza nocka wąsatka i wypuścić go po kilku sekundach, nie robiąc mu krzywdy.
Chcieliśmy pokazywać te wszystkie walory przyrodnicze społeczności, więc organizowaliśmy spacery dla mieszkańców Kleszczowa i okolic Krakowa. Aktywistka i artystka Cecylia Malik zorganizowała pięć lat temu w wąwozach wspólne kolędowanie, które do tej pory wiele osób pamięta.
Ważne jednak, by powiedzieć, że zmiana władz w Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Krakowie i powołanie nowego nadleśniczego Krzeszowic zadziałały pozytywnie dla naszej sprawy.
Nadleśniczy Edward Suski wpisał ten teren do planu urządzenia lasu jako projektowany rezerwat. To był przełom, zabezpieczenie tego obszaru. Od tego momentu mieliśmy 10 lat na przekonanie Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, że to teren wart ochrony. Nadleśniczy optował nawet za tym, by rezerwat rozciągał się na 100 hektarów. W końcu został zmniejszony do 63 ha, a pozostała część uznana za otulinę.
Wcześniejszy szef krakowskiej dyrekcji Lasów Państwowych, Jan Kosiorowski, nie był przychylny pomysłowi, widział jedynie możliwość ochrony poprzez wytyczenie w lesie edukacyjnej ścieżki patriotycznej. Teraz dialog z Lasami przebiega w innej atmosferze?
Za dyrekcji pana Kosiorowskiego wszelkie spotkania w zasadzie były niemożliwe. Była pandemia, ale on też je przesuwał, nie chciał się spotykać. Rozmawialiśmy głównie przez media i oficjalnymi pismami. Kilkadziesiąt razy wymieniałam się pismami z różnymi organami na temat rezerwatu i ochrony poszczególnych pomników przyrody.
Później przyszła odwilż, regionalnym dyrektorem został pan Paweł Szczygieł, który zaczął interesować się Kleszczowem, spotkał się z władzami, żeby porozmawiać o ścieżce edukacyjnej. Rozpoczął się dialog. Ścieżka historyczna miała być jedynie pretekstem do wyjścia z twarzą w tym konflikcie. Zakładała ona kilka tablic informacyjnych, ławostoły, miejscowe wysypanie żwiru. Takie elementy zniszczyłyby klimat i charakter miejsca.
Po zmianie rządu można było mieć chyba nadzieję na kontynuację zmian?
Początkowo mieliśmy ogromne nadzieje. Dałam duże zaufanie nowemu dyrektorowi w Krakowie. Niestety po roku współpracy przy wyznaczaniu lasów społecznych wokół Krakowa znów mam obawy. Kilkumiesięczna praca wielu organizacji i przyrodników i cztery dni spotkań okazały się one bezowocne. Nie jest lepiej z rozmowami o lasach cennych przyrodniczo i próbach spotkań.
Wywodzący się z PSL dyrektor Piotr Kempf i ekipa rządząca w RDLP w Krakowie odmawia rozmów. Mam więc wrażenie, że za chwilę wrócimy do sytuacji z okresu sprzed kilku lat.
Wiele wskazuje na to, że ten urząd zaczął zamykać się przed społeczeństwem, nie widzę chęci głębszego dialogu. Nowo mianowany w tym miesiącu nadleśniczy, któremu podlegają kleszczowskie wąwozy, również wywodzi się z PSL i z innego nadleśnictwa. To dla nas wielka szkoda, bo dobrze wspominam dotychczasową współpracę. Jeszcze w styczniu otrzymałam pozytywną opinię nadleśnictwa do zgłoszonych 50 kandydatów na pomniki przyrody w Lesie Zabierzowskim.
W Lasach znów zagościła więc polityka.
To, jak szczegółowo musieliście uzasadnić potrzebę stworzenia tego rezerwatu, chyba pokazuje też systemową trudność. Niewiele organizacji czy grup mieszkańców będzie miało tyle samozaparcia, co wy i cała grupa mieszkańców, która walczyła o ten rezerwat przez pięć lat.
Na pewno potrzebne są fundusze na ochronę przyrody i na badania, bo nawet sama Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska nie dysponuje finansami na waloryzacje przyrodnicze.
Na szczęście nastąpiło pewne otwarcie na powstawanie nowych rezerwatów przyrody, powstała inicjatywa 100 rezerwatów na stulecie Lasów Państwowych. Pod koniec ubiegłego roku ukazała się publikacja Klubu Przyrodników „Rezerwaty przyrody w województwie małopolskim. Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość”, gdzie opisane są miejsca przyszłych rezerwatów. Około 40 z zaproponowanych to rezerwaty leśne. A więc propozycje są gotowe.
Cztery z nich powołano pod koniec roku. Dwa z nich: „Markowiec Gródek” i „Kozie Żebro” z Beskidu Niskiego powstały na wniosek Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków, w którym obecnie pracuję zawodowo, więc wiem, ile wysiłku wymagają badania terenowe.
To były opracowania, których przygotowanie zajęło cały rok. OTOP skupił się na badaniu gatunków związanych tylko z martwym drewnem takich jak ptaki, grzyby, owady i porosty. Opracowanie było więc skromniejsze, niż badania w Kleszczowie, gdzie nawet geologia i mikrosiedliska nadrzewne zostały opisane. Przygotowanie takiego wniosku to jednak praca dla kilku specjalistów, bez wykształcenia przyrodniczego jest to praktycznie niemożliwe.
Są też pomysły na kolejne rezerwaty, Regionalne Dyrekcje Ochrony Środowiska są otwarte powoływanie nowych.
Decyzją Ministerstwa Klimatu i Środowiska do 2027 roku muszą wstępnie zweryfikować propozycje nowych obszarów chronionych przedstawionych przez Klub Przyrodników.
Wiadomo, że resort klimatu polecił wstrzymanie wycinki na tych terenach. Mimo to w przetargach na utrzymanie gospodarki leśnej wciąż widać, że Lasy Państwowe mogą mieć plany cięcia w tych miejscach. Obawiamy się więc, że wjadą tam maszyny, przyroda ucierpi, a potem RDOŚ stwierdzi, że nie ma już czego chronić.
To chyba najsmutniejsze, co może spotkać przyrodnika: miejsce, które do niedawna było lasem naturalnym, starolasem, i mogło być rezerwatem, po rębni staje się lasem gospodarczym.
Czyli teraz mamy walkę z czasem – tak, by zdążyć powołać rezerwaty, zanim gospodarka leśna nie pozbawi nas bogactwa przyrodniczego?
Na pewno te obszary powinny być odgórnie zabezpieczone, następnie ministerstwo powinno przekazać fundusze na ich waloryzację przyrodniczą, bo sporządzenie dokumentacji może kosztować nawet kilkanaście tysięcy złotych.
Rezerwat jest najlepszą formą ochrony, dlatego można zrozumieć, że urzędnicy podchodzą ostrożnie i potrzebują potwierdzenia walorów danego terenu. Niestety, Lasy Państwowe na ten rok zaplanowały 2,3 miliona metrów sześciennych masy w najcenniejszych przyrodniczo „starolasach”, które powinny być zabezpieczone i też zweryfikowane pod względem potrzeby ochrony.
Ministerstwo obiecuje wprowadzenie nowej formy ochrony, czyli właśnie „starolasów”. To wymaga zmian legislacyjnych.
To są drzewa, które mają nawet po 130 – 150 lat, a wycinka w takich lasach – na przykład w Beskidzie Niskim – trwa w najlepsze.
Kiedy w latach 50. powoływano Rezerwat Madohora, ówczesny nadleśniczy ściął tam potężne jodły, żeby zdążyć przed objęciem tego terenu ochroną. Być może w myśleniu niektórych leśników niewiele się od tego czasu zmieniło. Dla nich, kiedy drzewo się starzeje, to się marnuje. Dla przyrodników zyskuje drugie życie.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Reporter, autor tekstów dotyczących klimatu i gospodarki. Absolwent UMCS w Lublinie, wcześniej pracował między innymi w Radiu Eska, Radiu Kraków i Off Radiu Kraków, publikował też w Magazynie WP.pl i na Wyborcza.pl.
Komentarze