„Od sierpnia 1942 roku, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu – aż do przyjścia Rosjan – miejscowi wyłapywali Żydów i skazywali ich na śmierć” – mówi o Zagładzie w Markowej i okolicach prof. Jan Grabowski, historyk. Tego nie usłyszycie podczas beatyfikacji Ulmów z Markowej
10 września 2023 roku w Markowej odbędzie się beatyfikacja rodziny Ulmów. Józef i Wiktoria Ulmowie w czasie okupacji ukrywali ośmoro Żydów: Saula Goldmana, jego czterech synów, a także dwie córki i wnuczkę Chaima Goldmana, Gołdę Grünfeld i Leę Didner oraz jej córeczkę.
24 marca 1944 roku po denuncjacji Ulmowie oraz ukrywani przez nich Żydzi zostali rozstrzelani przez Niemców. Na ich pamiątkę w Markowej wybudowano muzeum.
Beatyfikacja rodziny Ulmów będzie dużą kościelno-państwową uroczystością. Patronatem objął ją prezydent Andrzej Duda, który w Markowej obchodził w marcu 2023 roku Dzień Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką. Jak pisaliśmy wówczas, prezydent w swoim przemówieniu cudownie rozmnożył Polaków ratujących Żydów – naliczył milion pomagających.
W ramach uroczystości przewidziana jest m.in. premiera filmu i serwisu internetowego poświęconego Ulmom. Ministerstwo Edukacji i Nauki ogłosiło konkurs dla nauczycieli na scenariusze lekcji.
O tym, czego nikt nie powie w czasie oficjalnych obchodów, opowiada OKO.press historyk prof. Jan Grabowski, jeden z czołowych badaczy Zagłady na świecie.
Adam Leszczyński, OKO.press: 10 września 2023 roku rządzący organizują za publiczne pieniądze wielką państwowo-kościelną uroczystość – beatyfikację rodziny Ulmów z Markowej, zamordowanych w 1943 roku przez Niemców za ukrywanie Żydów. Czy rządzący opowiadają historię Ulmów uczciwie?
Prof. Jan Grabowski: Historia rodziny Ulmów w wersji propagowanej przez władze to podręcznikowy wręcz przykład „oswojenia” dziejów Zagłady na potrzeby narodowej mitologii. Muzeum poświęcone Ulmom w Markowej, jeżeli chodzi o zniekształcanie historii Holokaustu (tzw. Holocaust distortion), przebija całą znaną mi konkurencję, a ta jest spora.
Na czym polega problem?
Oficjalny przekaz na ten temat ma charakter szczątkowy, fragmentaryczny. Fałszuje historię Zagłady dlatego, że nie mówi całej prawdy o tym, co się wydarzyło. Pomija absolutnie kluczowe jej elementy i pozbawia kontekstu historycznego. Ten brak kontekstu, brak informacji o tym, w jakich warunkach Ulmowie nieśli pomoc, jakie było nastawienie ich sąsiadów, wspólnoty wiejskiej, do niesienia pomocy Żydom, jest najbardziej rażącym zaniechaniem, w wyniku którego narracja oficjalna staje się narracją kłamliwą.
Zacznijmy od prawdy. Co się zgadza w tej oficjalnej opowieści?
Wiemy na pewno, że w Markowej żyła i niosła pomoc Żydom bohaterska rodzina Ulmów. To się zgadza i o tym dowiemy się w muzeum i przeczytamy w niezliczonych publikacjach IPN-u. Byli to niezwykle dzielni ludzie, którzy przyjęli pod swój dach uchodźców żydowskich, a następnie zostali wydani i zginęli. Co do tego nie ma wątpliwości.
A co jest nieprawdą?
Na próżno szukać w oficjalnej wersji historii rodziny Ulmów informacji o tym, że głównym zagrożeniem dla Polaków ratujących Żydów nie byli Niemcy, ale właśnie sąsiedzi. Niemców do Markowej trzeba było sprowadzić z Przeworska czy Łańcuta, w samej wiosce przecież ich nie było. Tymczasem wielu sąsiadów z Markowej, o czym historycy (wliczając w to urzędników od historii pracujących w IPN) – świetnie wiedzą, zajmowało się właśnie tropieniem, rabowaniem i wydawaniem Żydów.
Ktoś musiał donieść – i nie był to Niemiec.
Słusznie więc bali się własnych sąsiadów! Drugi problem polega na tym, że w samej Markowej i w innych wioskach w okolicy tzw. ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej dokonało się rękami Polaków, bez fizycznej obecności Niemców. „Koncentracja” Żydów, wyłapanie ich, odstawienie do najbliższego posterunku żandarmerii niemieckiej, a niekiedy wręcz wymordowanie, dokonało się rękami miejscowych Polaków.
W Markowej Zagłada zaczęła się w sierpniu 1942 roku, kiedy Niemcy wydali rozkaz ściągnięcia Żydów do Łańcuta i do Przeworska. Niemcy ten rozkaz wysłali w teren, zlecając zadanie polskiej policji granatowej. Granatowi część tego „zlecenia” przekazali miejscowym ochotniczym strażom pożarnym. W Markowej niewielu Żydów stawiło się jednak na miejsce zbiórki – znakomita większość zbiegła do pobliskich lasów. Całe rodziny, dzieci, kobiety i mężczyźni. No i wtedy strażacy zaczęli organizować obławy na Żydów. Łapanki prowadzone były przez takie lokalne bandy, kierowane przez strażaków-ochotników. O tym wszystkim w oficjalnym przekazie, w Muzeum w Markowej, nie ma ani słowa.
Od sierpnia 1942 roku, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu – aż do przyjścia Rosjan – miejscowi ludzie wyłapywali Żydów i skazywali ich na śmierć.
Tego też się nie mówi? Że to miejscowi wyłapali Żydów?
Skąd. W samej Markowej ocalało 20 Żydów. Chwała ludziom, którzy ratowali. Przypomnę jednak, że Markowa to wielka wieś, jedna z największych w Polsce. Tysiąc domów, cztery i pół tysiąca ludzi. W tym tysiącu domów ocalały trzy czy cztery rodziny żydowskie. Polacy ratujący Żydów byli bohaterami, ale pamiętajmy, że ich odwaga polegała też na tym, że potrafili się przeciwstawić woli miejscowej, własnej, wspólnoty. No i pamiętajmy o tym, że
ogromna większość miejscowych Żydów zginęła – przy współudziale Polaków.
Czy ginęli z rąk Polaków?
Bardzo często. Byli wydawani przez Polaków na śmierć albo mordowani. Kobiety niekiedy gwałcono. Krótko mówiąc, w Markowej ratowano i w Markowej mordowano. I tego też się nie można dowiedzieć w muzeum.
Zachowało się kilka bardzo ważnych relacji żydowskich, które dokładnie pokazują, co się działo wówczas w Markowej.
Dokumentem, który szczególnie zapadł mi w pamięć jest zachowana w archiwum Yad Vashem krótka relacja Jehudy Ehrlicha, który ukrywał się pod Markową. Niech mi będzie wolno ją przytoczyć w całości: „Na wiosnę 1944 roku wykryto żydowską rodzinę ukrywającą się u polskich chłopów. Całą tą polską rodzinę – osiem dusz wraz z ciężarną żoną – zamordowano razem z ukrywającymi się u nich Żydami. W wyniku tego powstała wśród polskich chłopów, którzy ukrywali Żydów, wielka panika. Następnego ranka na polach odnaleziono dwadzieścia cztery ciała Żydów. Zostali oni pomordowani przez samych chłopów – chłopów, którzy ukrywali ich w ciągu [poprzednich] dwudziestu miesięcy”.
To dość podstawowy – zdawałoby się – dokument, lecz oczywiście w muzeum nie ma o nim ani słowa.
Obszerne świadectwa rozsiane po polskich archiwach pozostawił Jakub Einhorn. Z oficjalnej wersji historii rodziny Ulmów dowiemy się, że Einhorn ocalał w Markowej. To prawda. Natomiast z wersji oficjalnej nie dowiemy się, że żona Einhorna, jego dwuletnia córka, jego bracia i siostry, wszyscy zostali wyłapani i oddani w ręce Niemców przez polskich sąsiadów, ludzi, których Einhorn znał od dziecka!
Po wojnie Einhorn był jednym z nielicznych Żydów, którzy zdecydowali się pozostać w Polsce. Chciał doprowadzić do skazania morderców swojej rodziny. Do 1951 roku tułał się po sądach, błagając o sprawiedliwość. Bezskutecznie.
Rozumiem, że doskonale wiedział, kto wydał jego rodzinę?
Oczywiście. Podaje nazwiska. To byli sąsiedzi, pewnie koledzy ze szkolnej ławki. W sądach, w śledztwie, Einhorn podawał wszystkie szczegóły. W obliczu takiego wspólnego wroga, wspólnota wioskowa zwarła szeregi.
Sąd trafił na solidarny front odmowy.
Taka sytuacja była nie tylko w Markowej. Tego typu zachowania były dość typowe i zostały przez historyków dobrze opisane.
Jeżeli więc w ogóle mamy mówić o upamiętnianiu Polaków ratujących Żydów (a powinniśmy ich oczywiście upamiętnić), to tylko wtedy, jeżeli ten kontekst będzie równocześnie opisany. Inaczej włączamy się w tryumfalistyczną narrację dzisiejszej władzy. W rzeczywistości postawa rodziny Ulmów była wyjątkowa, nie była reprezentatywna dla lokalnych polskich wspólnot wiejskich. No i jak to się skończyło, wszyscy wiemy.
Skończyło się donosem. Zapytam teraz: skąd pan właściwie to wszystko wie?
Z kilku źródeł. Pierwsze to relacje żydowskie, składane zaraz po wojnie, albo w latach 50. i później w Yad Vashem. Drugim są relacje żydowskie złożone w tzw. Archiwum Spielberga, a trzecim są rozmaite akta sądowe z lat bezpośrednio powojennych, czyli tzw. sierpniówki – nazwa pochodzi od dekretu z sierpnia 1945 roku, który dotyczył karania osób kolaborujących z Niemcami. W przypadku Markowej i okolicznych wiosek tych procesów z pierwszych lat powojennych mamy sporo.
Można im wierzyć?
Tak, dlatego że nikomu właściwie nie zależało na ich prowadzeniu. Zwykle ukręcano im łeb. Lokalna ludność miała wszystko do stracenia, wojna minęła, trzeba było żyć dalej. A obciążanie własnego sąsiada, z którym trzeba było potem dalej żyć przez miedzę, też raczej nie wchodziło w grę.
Władze komunistyczne z kolei bardzo niechętnie angażowały się w ściganie wojennych zbrodni na Żydach. Komuniści nie chcieli potwierdzać dość szeroko rozpowszechnionego w Polsce przekonania, że są „żydowskimi sługusami”. Dochodzenia prowadzone przeciwko Polakom podejrzewanym o mordowanie, czy też wydawanie Żydów, nie były mile widziane. Podsądnymi w końcu byli chłopi, sól Ziemi, nadzieja nowej władzy. Jedynymi osobami, którym zależało na ukaraniu Polaków-zbrodniarzy, byli Żydzi, a ci już uciekli z Polski lub byli martwi. Takie osoby, jak Einhorn, który szukał sprawiedliwości po sądach, stanowiły wyjątek.
Czego jeszcze nie można się dowiedzieć z muzeum?
Dlaczego ocaleli Żydzi nie zostali w Markowej. Główną grupą Żydów, która ocalała w tej wsi, była kilkuosobowa rodzina Reisenbachów. W Archiwum Spielberga zachowało się zeznanie ojca rodziny, z którego możemy się dowiedzieć, że głównym zagrożeniem dla Reisenbachów nie byli Niemcy, tylko przerażający strach przed sąsiadami.
W muzeum w Markowej przeczytamy jedynie, że ocalałe rodziny żydowskie po wojnie wyjechały z Markowej, ale utrzymały wdzięczny kontakt z ludźmi, którzy ich przechowali.
Reisenbach zeznaje, że kiedy po wyzwoleniu wrócili do domu, po dwóch latach ukrywania się, dom był oczywiście w rękach Polaka, który się niespecjalnie ucieszył, że akurat „jego Żydzi” musieli przeżyć. Już pierwszej nocy do domu przyjechali młodzi chłopcy z bronią. Reisenbachowie zabarykadowali się, ale strzelano do nich przez okno. Następnego dnia zapakowali się na furmankę i uciekli.
Tego też w opowieści o Ulmach nie ma?
Tej oficjalnej? Skąd. Na wystawie, w specjalnej „skrytce”, bez żadnego opisu, znajduje się fragment jednego z zeznań z procesów sierpniowych.
Zobaczą je nieliczni.
Jak ktoś ma dużo czasu, może do nich dotrze. Ja musiałem zrobić zdjęcie i potem je powiększyć. Mamy więc w muzeum fragment jednej sierpniówki, rzeczywiście jest, ale schowany, bez żadnego kontekstu, bez żadnego wyjaśnienia.
Co możemy powiedzieć o motywacjach ludzi z tamtych czasów? Co wiemy o pobudkach ludzi, którzy ukrywali?
To jedna z zagadek ludzkiego charakteru, naszej moralności. Historycy szukali jakiegoś klucza do zrozumienia tej kwestii. Może ludzie religijni ratowali? A może ludzie biedni? A może bogaci? Jak się okazuje, nie ma łatwej odpowiedzi na to pytanie. Jedyny wspólny mianownik, który udało mi się znaleźć, to to, że ratowaniem Żydów częściej zajmowali się ci, którzy sami byli w jakiś sposób wykluczeni ze swojej wspólnoty, którzy zostali w jakiś sposób odrzuceni wcześniej. Oni okazywali innym ofiarom więcej empatii, lepiej rozumieli innych wykluczonych albo znajdujących się w niebezpiecznej sytuacji.
To ciekawe zjawisko, czytając relacje żydowskie z Kresów, widzimy, że to właśnie w polskich chatach Żydzi szukają ratunku. Jak się okazuje, na ziemiach, gdzie Polacy byli poddaną presji mniejszością, Żydzi mogli liczyć na pomoc częściej ze strony Polaków, niż Ukraińców.
Podsumowując:
to, czy ktoś ratował, czy nie, nie było kwestia narodowości, tylko raczej pozycji, którą się miało w społeczeństwie, we wspólnocie lokalnej.
A jakie były motywacje tych, którzy gwałcili i mordowali? To przecież wcale nie jest oczywiste, że zwykły człowiek zabija sąsiada i gwałci jego córkę.
Kiedy zbrodnia staje się powszechna, oczekiwana, wręcz naturalna, ludzie tracą punkty odniesienia, tracą kompas moralny. Jak pisała Zofia Kossak-Szczucka: kiedy widzimy mordowane dzieci, starców, kobiety i jakoś się nie następuje interwencja boska, pojawia się przyzwolenie na przemoc, jej akceptacja.
Żydzi poddani zostali procesowi gwałtownej dehumanizacji. Dziś słyszymy: „to nie ludzie, to ideologia”. Wówczas mówiono: „Żydzi, wszy, tyfus plamisty”. W 1942 roku ci Żydzi w świadomości bardzo wielu Polaków (i nie tylko Polaków), którzy widzieli na co dzień masowe mordy, stracili status ludzi. To, że Żydzi giną, stało się sytuacją codzienną, naturalną i niebudzącą zdumienia. Rzeczą nienaturalną było zobaczenie Żyda, któremu nadal udało się przetrwać. Ileż mamy opisów powojennych spotkań, kiedy to na widok żydowskiego rozbitka, znajomy Polak wykrzykiwał zdumiony: „Panie taki a taki, to pan żyje?!”. I w tym okrzyku nie było radości.
Na to wszystko nakładały się silne antysemickie zaszłości. Kiedy się czyta opisy strasznego okrucieństwa, często bezinteresownego, widać, że życie żydowskie błyskawicznie się zdewaluowało.
Porozmawiajmy o współczesności. Jaki jest sens organizowania tego muzeum? Oraz państwowo-kościelnej beatyfikacji rodziny Ulmów?
To część tworzenia mitu, zastąpienia historii Zagłady czymś, co po angielsku nazywa się feel good story, czyli mitem, dopasowanym do potrzeb narodowych. Duża część polskiej tożsamości jest dziś budowana wokół etosu moralnego lat II wojny światowej, niezłomności moralnej polskiego społeczeństwa. Wojna i okupacja stały się dla polskiego etosu i tożsamości historycznej świętym świętych. Skoro tak, to historia Zagłady musiała zostać odpowiednio przekształcona i „uzdatniona” – żeby dało się ją wpisać w schemat moralnego społeczeństwa.
To właśnie jest „udomowienie” Holokaustu. Polega to na wyrzuceniu Żydów poza nawias równania i zastąpieniu ich właśnie dobrymi, ratującymi Polakami. Żydzi w tej polskiej opowieści są mało istotni. Historia prawdziwa jest bezużyteczna z punktu widzenia polskiego państwa, kościoła i ogromnej większości naszych rodaków. Na tym odcinku panuje sojusz ponad politycznymi podziałami.
W ostatniej „Polityce” ukazał się artykuł o Ulmach, w którym nie ma słowa o tym kontekście, o którym mówiłem. W podobnym tonie utrzymany był artykuł o Ulmach, który dopiero co ukazał się w „Gazecie Wyborczej”. Jak można sądzić,
pisanie o kontekstach historycznych tragedii rodziny Ulmów polscy demokraci uważają – w przededniu wyborów – za błąd.
Co pan myśli o zawodowych historykach, którzy biorą w tym procederze udział?
To nie są zawodowi historycy, nawet jeżeli mają dyplomy uniwersyteckie. Mówię tu zwłaszcza o pracownikach IPN, instytucji, która na polu pamięci i tożsamości wyrządziła już wielkie szkody. Zatrudnionych tam jest kilkuset ludzi z doktoratami. Ale tak naprawdę to są funkcjonariusze państwa, urzędnicy działający na polu historii. Urzędnicy ci piszą swe prace w ramach różnych docelowych programów, które państwo tworzy w celu udowodnienia tego, że polska historia jest historią polskiej niewinności. Takich instytutów pracy chronionej jest więcej, choćby rosnący jak na drożdżach Instytut Pileckiego.
Niestety, jest na to przyzwolenie także wśród polskich zawodowych historyków, niezwiązanych z IPN. Jeżeli od 30 lat na zjazdach Polskiego Towarzystwa Historycznego nie wygłoszono ani jednego referatu na temat Zagłady, czyli – jak często powtarzam – największej tragedii w dziejach Polski – no to mamy tutaj ogromny problem, który dotyczy całego środowiska zawodowego polskich historyków.
Czy bylibyśmy w stanie wyobrazić sobie Amerykańskie Towarzystwo Historyczne (AHA), którego członkowie, na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat, nie zauważyliby takich zagadnień, jak niewolnictwo czy też wymordowanie ludów autochtonicznych? Nie sądzę.
Tymczasem nawet osoby związane z dzisiejszą opozycją chcą bronić czegoś, co nazywają „dobrym imieniem narodu polskiego”, czyli negują skalę zbrodni na Żydach w czasie wojny. To jest choroba, która trawi polskie społeczeństwo od lewicy po daleką prawicę. To jest – przekształcając znany cytat z Jana Karskiego o niechęci polskiego społeczeństwa do Żydów w czasie wojny – kładka, na której spotykają się dzisiaj członkowie bliższej mi lewicy z najbardziej odległą, braunowską prawicą.
Na zdjęciu: Prezydent RP Andrzej Duda wraz z małżonką Agatą Kornhauser-Dudą podczas uroczystości z okazji Narodowego Dnia Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką. 24 marca 2023 Markowa, Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Komentarze