0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

W czwartek 24 lutego, po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę, rzecznik prasowy Kremla Dmitrij Pieskow powiedział, że „zdecydowana większość” Rosjan popiera uznanie przez Moskwę rebeliantów na wschodzie Ukrainy. „Dlatego możemy oczekiwać, że i te działania będą wspierane” - dodawał. Według Centrum Lewady, niezależnej rosyjskiej agencji badawczej, entuzjazm Rosjan wobec uznania "republik" jest co najmniej dyskusyjny - w najnowszym sondażu poparcie dla tego ruchu nie przekracza 45 proc. Wiele wskazuje na to, że rozpoczęcie przez Kreml działań wojennych w imię ich rzekomej obrony cieszy się jeszcze mniejszą popularnością.

W czwartek informacje o pierwszych, pojedynczych osobach wychodzących na ulice miast, by zaprotestować przeciwko inwazji zaczęły się pojawiać już koło południa. W ciągu dnia protesty rozlały się na cały kraj i w wielu miejscach przybrały masowy charakter.

Największe manifestacje odbyły się w Moskwie, Petersburgu i Nowosybirsku. Protestowano również w Omsku, Irkucku, Władywostoku, Astrachaniu, Togliatti i Saratowie. Łącznie w 53 miastach.

Na transparentach pojawiały się hasła: „Putin, zostaw Ukrainę!”, „Nie w moim imieniu”, „Nie chcemy wojny”, „Nie zgadzamy się na agresję”, „Zostawcie Ukraińców w spokoju!”, „Chcemy pokoju”, „Putin, zabierz wojska!”, „Nikt nie chce tej wojny, oprócz Putina”.

Przeczytaj także:

Rozpędzić „nielegalne zgromadzenia"

W Moskwie największa demonstracja zebrała się w godzinach wieczornych na placu Puszkina. "To było około 1500 osób" - mówi OKO.press Askold Kurow, niezależny filmowiec, który dokumentował czwartkową demonstrację. "Na miejscu od początku zgromadzone były ogromne siły policji - z busami gotowymi przewozić aresztowanych, funkcjonariuszami OMON-u uzbrojonymi w hełmy i pałki. Wszystko działo się bardzo szybko.

Gdy tylko ktoś wyciągał transparent, w kilka sekund pojawiały się przy nim służby i brutalnie taką osobę zatrzymywały.

To samo działo się z osobami, które po prostu przychodziły z kwiatami.

Cała demonstracja nie trwała dłużej niż 1,5 godziny. Policja cały czas spychała tłum z placu, skutecznie blokując jego środek. Nie udało im się oczywiście wyłapać wszystkich, ludzie się po prostu rozpierzchli".

View post on Twitter

Wśród nich znalazła się Marina Aleksiejewna Litwinowicz, dziennikarka, działaczka na rzecz praw człowieka i polityczka, związana z opozycyjną partią „Jabłoko”, która krytykowała wojnę w Ukrainie i nawoływała do przerwania konfliktu. Marina zachęcała Rosjan do uczestnictwa w manifestacjach. „My, naród rosyjski, sprzeciwiamy się wojnie wywołanej przez Putina” - mówiła. Policja zatrzymała ją w Moskwie, kiedy wychodziła ze swojego mieszkania, o czym poinformowała na swoim kanale w serwisie Telegram.

W czwartek Komitet Śledczy, organ rządowy badający poważne przestępstwa, ostrzegł Rosjan przed konsekwencjami prawnymi za udział w niesankcjonowanych protestach, związanych z „napiętą zagraniczną sytuacją polityczną”. „Należy zdawać sobie sprawę z negatywnych konsekwencji prawnych tych działań w postaci ścigania aż do odpowiedzialności karnej” - stwierdzono. Również rosyjskie ministerstwo spraw wewnętrznych zapowiedziało, że podejmie „wszelkie niezbędne środki w celu zapewnienia porządku publicznego”.

Oficjalnym powodem zatrzymań demonstrantów jest przede wszystkim udział w nielegalnym zgromadzeniu. Przepisy mówią o tym, że demonstracje muszą być zgłaszane odpowiednim organom z co najmniej kilkudniowym wyprzedzeniem.

Wyklucza to więc pokojowe spontaniczne zgromadzenia, a także protesty antyrządowe - ze względu na odmowę ze strony władz rejestracji takich inicjatyw.

Według OWD-Info, portalu zajmującego się zbieraniem danych o protestach, tylko pierwszego dnia zatrzymano ponad 1 500 osób, z czego ok. tysiąca w samej Moskwie. Z każdym dniem liczby te rosną. Zatrzymani są zazwyczaj zwalniani po dobie, ale czekają ich sprawy w sądzie.

„Obywatele mają różne punkty widzenia"

Choć w protestach uczestniczyli ludzie w różnym wieku, zdecydowaną większość stanowili młodzi - studenci, nawet uczniowie starszych klas. "Dorośli, posiadający stabilne prace, mają za dużo do stracenia. Wiedzą, że mogą ich spotkać za to konsekwencje zawodowe, tak jak działo się to po protestach w sprawie Nawalnego" - mówi OKO.press Aleksander, mieszkaniec Moskwy.

Ci, którzy z obawy przed utratą pracy i problemami z władzą nie wychodzą na ulice, decydują się okazywać swój sprzeciw poprzez social media. "Trudno odpowiedzieć na pytanie, jak wielu Rosjan potępia tę wojnę. Gdybym wnioskował na podstawie tego, co postują moi znajomi, to powiedziałbym, że 80 proc. się sprzeciwia inwazji. Ale należę do raczej progresywnego środowiska" - wyjaśnia Aleksander. "Takie wpisy widać też przede wszystkim na Facebooku, czy Instagramie. Te portale uważane są za bezpieczniejsze. Na VKontakte [rosyjski odpowiednik Facebooka - przyp.] ludzie dzielą się przede wszystkim prorządowymi wpisami".

To właśnie krytyka rządu i antywojenne treści mają być drugim powodem, zaraz po blokowaniu przez Facebooka informacji z rządowych kanałów, dla którego władze zamierzają ograniczyć Rosjanom dostęp do aplikacji.

"Obywatele rosyjscy mogą mieć różne punkty widzenia na specjalną operację wojskową Federacji Rosyjskiej, zadaniem kierownictwa kraju jest jasne wyjaśnienie swoich działań" - mówił w piątek rzecznik prasowy Kremla Pieskow. "Prezydent Rosji Władimir Putin wysłuchuje opinii wszystkich obywateli Rosji, ale rozumie proporcje między tymi, którzy mają inny punkt widzenia, a tymi, którzy sympatyzują z takimi przymusowymi operacjami”.

Pomimo zatrzymań i gróźb ze strony władz, protesty wciąż przetaczają się przez kraj. W piątek znowu miały miejsce m.in. w Moskwie i Petersburgu. W sobotę rano DW informowało o demonstracjach w Nowosybirsku, Chabarowsku i Jekaterynburgu.

View post on Twitter

„Ukraina nie jest wrogiem"

Kilka godzin po rozpoczęciu inwazji rosyjska gazeta „Nowaja Gazeta" ogłosiła, że kolejne wydanie ukaże się w języku rosyjskim i ukraińskim.

Redaktor naczelny pisma, laureat pokojowej Nagrody Nobla Dmitrij Muratow, mówił w udostępnionym na Twitterze filmie o żalu i wstydzie z powodu wojny wywołanej przez Władimira Putina. "Co dalej? Bomba atomowa?" - pytał dziennikarz. "Nie będziemy postrzegać Ukrainy jako wroga, ani ukraińskiego jako wrogiego języka" - powiedział Muratow i wezwał do protestów. "Tylko antywojenny ruch Rosjan może pomóc ocalić życia".

View post on Twitter

Tego samego dnia antywojenną petycję wystosowała dziennikarka dziennika biznesowego „Kommiersanta" Elena Czernienko. Pod dokumentem udało się zebrać 100 podpisów pracowników nie tylko mediów takich jak „Nowaja Gazeta", RBC, czy „Echo Moskwy", ale także państwowych mediów - TASS i Russia Today.

"My, korespondenci rosyjskich mediów i eksperci piszący o rosyjskiej polityce zagranicznej, potępiamy operację militarną rozpoczętą przez Federację Rosyjską na Ukrainie. Wojna nigdy nie była i nigdy nie będzie metodą rozwiązywania konfliktów i nie ma dla niej uzasadnienia" - tak rozpoczyna się dokument.

Dzień później Elena Czernienko została skreślona z listy dziennikarzy akredytowanych w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, mających dostęp do oficjalnych wydarzeń, konferencji prasowych i kontaktu z Siergiejem Ławrowem. Poinformowała na Telegramie, że zarzucono jej nieprofesjonalizm oraz manipulowanie ludźmi. Dziennikarka poprosiła MSZ o niewyciąganie zawodowych konsekwencji wobec pozostałych sygnatariuszy listu.

W sobotę, 26 lutego, rosyjski regulator komunikacji Roskomnadzor oskarżył kilka niezależnych mediów o rozpowszechnianie „niewiarygodnych społecznie nieprawdziwych informacji” o ostrzale ukraińskich miast przez armię rosyjską i śmierci cywilów. Nakazał im także usunięcie doniesień opisujących trwający na Ukrainę atak jako "inwazję" i "wojnę".

Ostrzeżenia otrzymały m.in. stacja radiowa Echo Moskwy, „Nowaja Gazeta" i telewizja Dożd. Wobec mediów wszczęto dochodzenie. Grozi im zablokowanie oraz grzywna do pięciu milionów rubli (ok. 60 tysięcy dolarów).

„Decyzję o ataku podjął Putin"

Listy z apelami o zaprzestanie działań wojennych na terenie Ukrainy wystosowały także m.in. organizacje pozarządowe (300 podpisów) oraz lekarze, pielęgniarki i przedstawiciele zawodów medycznych (ponad 1 200 podpisów). W dokumentach nie wskazują winnych eskalacji, podkreślając, że każda wojna jest katastrofą humanitarną.

Ale nie brakuje też listów, których autorzy i sygnatariusze w jednoznaczny sposób oceniają politykę Władimira Putina.

Ponad 200 osób - samorządowców, głównie radnych dzielnic Moskwy i Petersburga, ale także Pskowa, Riazania i Tuły - podpisało się pod listem potępiającym agresję Rosji przeciwko Ukrainie.

"Współobywatele! My, deputowani wybrani przez naród, bezwarunkowo potępiamy napaść Armii rosyjskiej na Ukrainę. To bezprecedensowe okrucieństwo, które nie ma żadnych usprawiedliwień.

Decyzję o ataku podjął osobiście prezydent Rosji Władimir Putin. Jesteśmy przekonani, że Obywatele rosyjscy nie dawali mu takiego mandatu.

Wojna z Ukrainą doprowadzi do katastrofalnych konsekwencji. Będą zabici, będą ranni i tysiące ludzi zostanie okaleczonych, miasta drogie wielu Rosjanom zostały zniszczone. Nasz kraj czeka potępienie społeczności światowej, izolacja, rosnące ceny i ubóstwo. Na naszych oczach kruszą się nadzieje na dobre życie w Rosji. Apelujemy, abyście nie uczestniczyli w agresji i nie aprobowali jej. Proszę nie milcz: wojnę można powstrzymać jedynie przez masowe potępienie społeczne" - piszą radni.

List otwarty przeciwko wojnie wystosowało także środowisko naukowe. „Rozpętując wojnę, Rosja skazała się na międzynarodową izolację i pozycję zbójeckiego państwa (...) Oznacza to, że my, naukowcy, nie będziemy już mogli prawidłowo wykonywać naszej pracy… Izolacja Rosji od świata oznacza dalszą degradację kulturową i technologiczną naszego kraju” - czytamy w oświadczeniu opublikowanym na stronie TrV-Nauka. Do tej pory zebrano pod nim kilkaset podpisów.

Swój apel wystosowali również rosyjscy działacze kultury. W liście podkreślono, że choć oficjalnym powodem wojny miała być "ochrona mieszkańców DRL i ŁRL", to agresywna ofensywa wojskowa prowadzona jest w całej Ukrainie. "Domagamy się zaprzestania wojny z Ukrainą, suwerennym i niepodległym państwem, która toczy się od 2014 roku" - czytamy. Oprócz kwestii związanych z rozlewem krwi, w liście podnoszone są argumenty o konsekwencjach dla pracowników sztuki i kultury w postaci zerwania międzynarodowych więzi i partnerstw. Podpisało się pod nim dwa tysiące osób.

Jelena Kowalskaja, dyrektor Meyerhold Center, państwowego teatru w Moskwie, w geście sprzeciwu poszła nawet o krok dalej i zrezygnowała ze stanowiska. W oświadczeniu powiedziała: „nie można pracować dla mordercy i otrzymywać od niego pensji”.

Ukraina jak Wietnam

Przeciw wojnie poprzez media wypowiada się szereg osób publicznych. „Ukraińcy piszą do mnie: proszę przekazać Rosjanom, że jesteśmy przeciwko wojnie. Rosjanie piszą: proszę przekazać wszystkim Ukraińcom, że jesteśmy przeciwko wojnie” - mówiła Tatiana Łazariewa, prezenterka telewizyjna niezależnego kanału Dożd. Ale swój sprzeciw wyrażają także osoby, które pracują w miejscach bezpośrednio zależnych od władz.

Iwan Urgant, aktor i prezenter telewizyjny, napisał na Instagramie: „Strach i ból. »Nie« dla wojny”. Urgant pracuje w stacji Pierwyj kanał, czyli telewizji publicznej, której właścicielem jest między innymi Rząd Federacji Rosyjskiej.

„Nie da się wyrazić słowami tego, co czuję. Jak to jest możliwe?! Nie ma usprawiedliwienia dla wojny! Nie dla wojny!” - pisał Maksim Gałkin, aktor i prezenter telewizyjny. Aktorka Jekaterina Warnawa podnosiła, że konflikt należało rozwiązać na drodze dyplomatycznej: „Czy historia niczego nas nie nauczyła? Nikt nie chce wojny!”.

Głos zabrał też pisarz Borys Akunin. „Do ostatniej chwili nie mogłem uwierzyć, że Putin rozpęta absurdalną wojnę. Myliłem się. Zawsze wierzyłem, że ostatecznie zwycięży zdrowy rozsądek. Myliłem się. Wygrało szaleństwo. 24 lutego 2022 roku rozpoczęła się nowa epoka. Przerażająca. Jak długo będzie trwała i jakie ofiary przyniesie?”.

Na instagramowych instastories antywojenne posty opublikowały córki Romana Abramowicza i Dmitrija Pieskowa.

Oxxxymiron, a właściwie Miron Fiodorow, jeden z najpopularniejszych rosyjskich raperów zamieścił film, w którym w mocnych, jednoznacznych słowach potępia inwazję.

"Jestem przeciw tej wojnie, którą właśnie teraz wywołuje Rosja przeciw narodowi Ukrainy. Uważam, że to katastrofa i zbrodnia (...) Jakby nam nie wmawiali, że to nie agresja, a obrona, to jednak Ukraina nie wtargnęła na terytorium Rosji. To Rosja właśnie w tym momencie bombarduje suwerenne państwo" - mówi raper. "Kiedy Ameryka rozpoczęła zbrodniczą wojnę w Wietnamie, którą usprawiedliwiała agresją komunistyczną, to w Ameryce powstał potężny ruch antywojenny jednoczący ludzi o najróżniejszych poglądach (...) Rząd USA usiłował przedstawić ten ruch jako antypatriotyczny. Historia jednak pokazała, że prawda była po stronie tego ruchu. I to on zmienił stanowisko społeczeństwa USA wobec wojen. I taki ruch jest nam dziś potrzebny. Tym bardziej, że chodzi o naród, który jest nam maksymalnie najbliższy".

Fiodorow mówił o tym, że wielokrotnie występował w Ukrainie, gdzie gorąco go przyjmowano. W związku z tym nie wyobraża sobie grania, gdy jego ukraińscy przyjaciele są bombardowani. Raper odwołał sześć najbliższych koncertów w Moskwie i Petersburgu.

„Nie jestem w stanie milczeć w takiej sytuacji, większość mieszkańców Rosji jest przeciw tej wojnie. Im więcej ludzi będzie mówić o swoim rzeczywistym stosunku do wojny, tym szybciej zdołamy zatrzymać ten koszmar.

Wiem, że naturalną reakcją na to, co się dzieje, jest przygnębienie, dezorientacja, poczucie beznadziei. Ale przypominam wam, że jeśli mamy się sprzeciwiać, to nie ze smutkiem na twarzy" - zakończył, pokazując dłonią znak wiktorii.

Filmik ma 6,5 miliona wyświetleń, ponad pół miliona polubień, kilkadziesiąt tysięcy komentarzy.

;
Na zdjęciu Dominika Sitnicka
Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze