0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Foto SpaceXFoto SpaceX

Tuż przed dziesiątą rocznicą rosyjskiej agresji na Ukrainę i drugą rocznicą pełnoskalowej wojny przeciw Ukrainie amerykański wywiad ostrzegł o nowym zagrożeniu ze strony Rosji. Tym razem z kosmosu.

W środę 14 lutego 2024 Przewodniczący Komisji ds. Wywiadu Izby Reprezentantów, Mike Turner, powołując się na tajne dane wywiadowcze, ostrzegł parlamentarzystów przed „poważnym zagrożeniem” dla Stanów Zjednoczonych.

Amerykańskie media doniosły wkrótce, że chodzi o plany rozmieszczenia przez Rosję nuklearnego systemu antysatelitarnego w przestrzeni kosmicznej.

Do kwestii odniósł się Władimir Putin. "Zawsze byliśmy kategorycznie przeciwni rozmieszczeniu broni nuklearnej w przestrzeni kosmicznej i nadal jesteśmy” – stwierdził w oświadczeniu.

Minister obrony Rosji Siergiej Szojgu odniósł się zaś do amerykańskich doniesień i oświadczył, że Rosja nie posiada takiej broni. “Po pierwsze takich rzeczy nie ma. Po drugie, oni wiedzą, że jej nie mamy, a mimo to robią hałas”.

Przeczytaj także:

Jak zniszczyć satelity (i nie tylko)

Satelitę można zniszczyć za pomocą broni konwencjonalnej, ale pocisk musi uderzyć bezpośrednio w obiekt. Materiały wybuchowe w kosmosie są bezużyteczne.

Wybuch jest rodzajem gwałtownego spalania. Nie da się nic spalić, gdy nie ma tlenu lub innego utleniacza. W kosmicznej próżni ich nie ma, stąd rakiety kosmiczne muszą wynosić paliwo wraz z utleniaczem.

Osobną sprawą jest, że w kosmosie nie da się wytworzyć też fali uderzeniowej. Taka fala to gwałtowny ruch mas powietrza, a w przestrzeni kosmicznej panuje próżnia.

Jest za to inne rozwiązanie. Eksplozja jądrowa. Dobrze o tym wiedzą Amerykanie, bo takie testy prowadzili w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku.

61 lat temu, 9 lipca 1962 roku, 31 kilometrów na południowy zachód od Atolu Johnston i 400 kilometrów nad ziemią odpalono ładunek jądrowy o mocy 1,4 megatony. Była to największa z serii eksplozji jądrowych w kosmosie, jedna z pięciu przeprowadzonych przez Stany Zjednoczone.

Operacja Fishbowl, czyli zorza na Hawajach

O 11:00 czasu miejscowego błysk wybuchu ujrzeli nawet mieszkańcy odległego o 1450 kilometrów Honolulu. Taka odległość – nawet gdyby wybuch nastąpił na powierzchni lub w atmosferze – oznaczała, że ludzie byli bezpieczni. Nie dosięgnęłaby ich ani fala uderzeniowa, ani promieniowanie jonizujące.

Jednak nie obyło się bez szkód. Wybuchowi jądrowemu towarzyszy potężna fala elektromagnetyczna, zwaną też impulsem elektromagnetycznym. Gdy na niebie pojawił się potężny rozbłysk, w Honolulu wysiadły latarnie, uruchomiły się alarmy przeciwwłamaniowe. Uszkodzone zostało łącze telefoniczne między wyspami archipelagu.

Wszystko to wydarzyło się półtora tysiąca kilometrów od miejsca jądrowej eksplozji. Oznacza to, że impuls elektromagnetyczny może zniszczyć satelitę, nawet jeśli nastąpi półtora tysiąca kilometrów od celu.

Tak też się stało. Eksplozja na Pacyfiku uszkodziła kilka satelitów krążących na niskiej orbicie okołoziemskiej, z czego jednego wyłączyła całkowicie.

Wybuch jądrowy na orbicie, czyli przepis na katastrofę

Trudno nawet sobie wyobrazić, jakie szkody może dziś spowodować taki atak w kosmosie. Zniszczy satelity komunikacyjne i nawigację GPS, na których polegają miliony firm i setki milionów ludzi.

Taka eksplozja jądrowa na orbicie spowoduje przede wszystkim uszkodzenie sieci energetycznej i urządzeń elektronicznych na Ziemi. Najbardziej dotkliwe byłoby zniszczenie transformatorów stacji rozdzielczych wysokiego napięcia. Nie są to urządzenia dostępne od ręki. Ich produkcja odbywa się na zamówienie i zajmie długie miesiące.

Ładunku nie trzeba nawet odpalić nad jego terytorium wroga – jak wiemy, zaszkodzi nawet zdetonowany półtora tysiąca kilometrów od celu. Jeśli wybuch jądrowy następuje na wysokości 400 kilometrów, jego błysk widać nad horyzontem nawet z odległości 2500 kilometrów. Taki jest też zasięg zniszczeń wywołanych impulsem elektromagnetycznym.

Umowna granica przestrzeni powietrznej państwa kończy się na wysokości około stu kilometrów. Wyżej jest już “ziemia niczyja”. Wybuch na tej wysokości nastąpi zatem w niczyjej przestrzeni powietrznej. Formalnie nie będzie atakiem na czyjeś terytorium.

Czy to prawda?

Broń jądrowa na orbicie jest groźna dla satelitów i dla infrastruktury energetycznej i komunikacyjnej na Ziemi

Sprawdziliśmy

Tak, broń jądrowa w kosmosie jest niezwykle groźna. Nie sposób jednak jej użyć, nie szkodząc przy okazji sobie samemu. Jeśli Rosja chciałaby zniszczyć na przykład amerykańskie satelity, pozbyłaby się przy tym wielu własnych.

Zagrożenie ze Słońca

Ten scenariusz jest już, można powiedzieć, częściowo przećwiczony. Od czasu do czasu w Ziemię uderza magnetyczna burza cząstek ze Słońca. Prócz malowniczych zórz szkody może powodować towarzyszący jej impuls elektromagnetyczny. Na przykład awarie sieci energetycznej.

W 1859 roku nastąpiło jak dotychczas najsilniejsze takie zjawisko. Wzbudziło takie napięcie w liniach telegraficznych, że telegrafy zaczęły iskrzyć. Niektóre stawały w płomieniach. Nie było wtedy jeszcze linii energetycznych ani telefonicznych, ale gdyby były, urządzenia do nich podłączone niechybnie uległyby zniszczeniu.

Od burzy magnetycznej 1859 roku zdarzyło się tylko kilka silnych burz słonecznych – szczęśliwie znacznie słabszych. Z ciekawostek można wspomnieć o burzy magnetycznej w 1978 roku, która wywołała eksplozje amerykańskich min morskich w północnym Wietnamie.

Jedna z silniejszych burz słonecznych w marcu 1989 roku wyłączyła prąd w całym kanadyjskim Quebecu na 9 godzin, co spowodowało niemały chaos. Bywało jednak gorzej.

Cywilizacja bez prądu, czyli Nowy Jork 1978 roku.

Znacznie gorszy scenariusz przećwiczono w Nowym Jorku w 1977 roku, gdy wskutek dwóch niefortunnych uderzeń piorunów 13 lipca padła sieć energetyczna w niemal całym mieście. Nie było światła w domach, sklepach i na ulicach. Zaczęły się powszechne włamania i kradzieże. Nie można było zadzwonić na policję, bo nie działały telefony. Prąd przywrócono po ponad dobie.

Wyobraźmy sobie teraz wyłączenie prądu trwające dłużej. W szpitalach umierają pacjenci na oddziałach intensywnej terapii i wymagający pilnych operacji. W sklepach nie działają kasy i terminale płatnicze. Nie działają bankomaty, komputery w oddziałach banków i serwery w ich centralach. Stoją pociągi, tramwaje i windy. Nie działają pompy dystrybutorów, czyli nie ma jak zatankować paliwa (także do generatorów prądu).

Leki oraz żywność, przechowywane w chłodniach i lodówkach, ulegają zepsuciu. Zatrzymuje się produkcja żywności w fabrykach, nawet wypiek chleba w piekarniach. Ponieważ stanęły pompy wodociągów, brakuje też wody. Jeśli taki stan trwa dłużej, epidemia jest nieunikniona.

Jeśli uszkodzenia sieci energetycznej są rozleglejsze, taki stan rzeczy trwa tygodnie, może i kilka miesięcy. Ale gdy uda się przywrócić zasilanie, znaczna część urządzeń elektrycznych i elektronicznych nadawać się będzie na złom, jeśli impuls elektromagnetyczny je uszkodził.

Innymi słowy, tak, broń jądrowa w kosmosie jest niezwykle groźna. Nie sposób jednak jej użyć, nie szkodząc przy okazji sobie samemu.

To broń obosieczna

Pod względem efektów wybuch jądrowy w kosmosie to broń niemal doskonała. Nikt nie umiera, przynajmniej nie bezpośrednio w wyniku eksplozji. Zniszczeniu ulega jedynie i aż infrastruktura.

Gorzej z możliwością ataku z zaskoczenia. Jądrowy wybuch w kosmosie niszczy satelity w promieniu tysięcy kilometrów. Jeśli Rosja chciałaby zniszczyć na przykład amerykańskie satelity, pozbyłaby się przy tym wielu własnych.

Rosyjskie satelity mogłyby zmienić orbity, by oddalić się z miejsca planowanej eksplozji. Jednak takie przegrupowanie natychmiast obnaża taki plan. Zatem raczej nici z ataku z zaskoczenia. Poza tym nie da się nic na orbitę wystrzelić w tajemnicy.

Osobną kwestią jest fakt, że satelity ma ponad osiemdziesiąt krajów. Wybuch jądrowy w kosmosie zniszczy amerykańskie, europejskie, chińskie i indyjskie (oraz należące do innych osiemdziesięciu krajów). To jednak dużo poszkodowanych naraz. A w przypadku ataku zawsze trzeba liczyć się z odpowiedzią.

Ponadto pojedynczym ładunkiem jądrowym odpalonym w kosmosie można zniszczyć infrastrukturę tylko po jednej stronie Atlantyku. A kraje NATO leżą po obu jego stronach, więc odpowiedź może nadejść z przeciwnej jego strony.

Wreszcie broń jądrową umieszczoną w kosmosie można stosunkowo łatwo zniszczyć. Satelita jest o wiele łatwiejszym celem niż podziemny silos. To całkiem sporo argumentów na nie.

Wojna kosztuje. Rosję prawie połowę budżetu

Kremlowi trudno będzie prowadzić wojnę w Ukrainie i kosmiczny wyścig zbrojeń jednocześnie. Na wojnę i tak wydaje już około 40 procent całego budżetu. W 2021 roku było to 66 mld dolarów, w 2022 roku już 75 mld, w ubiegłym zaś 84 miliardy. Wydatki wojenne mają wynieść w 2024 roku aż 140 mld dolarów

Te wydatki bledną w zestawieniu z wydatkami NATO. W 2021 Stockholm International Peace Research Institute (SIPRI) oceniał, że militarny budżet USA wynosi 801 mld dolarów, pozostałych krajów sojuszu zaś 363 miliardy dolarów. Nawet po przekierowaniu niemal połowy wydatków państwa na wojnę, militarny budżet Rosji stanowi tylko nieco ponad 7 procent tej sumy.

Niemniej groźba nic nie kosztuje. Jeśli rozmieszczenie rosyjskiej broni jądrowej w kosmosie wymagać będzie przygotowania planów obrony oraz zabezpieczenia ich finansowania – tym lepiej dla Kremla.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

;
Wyłączną odpowiedzialność za wszelkie treści wspierane przez Europejski Fundusz Mediów i Informacji (European Media and Information Fund, EMIF) ponoszą autorzy/autorki i nie muszą one odzwierciedlać stanowiska EMIF i partnerów funduszu, Fundacji Calouste Gulbenkian i Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego (European University Institute).
Na zdjęciu Michał Rolecki
Michał Rolecki

Rocznik 1976. Od dziecka przeglądał encyklopedie i już mu tak zostało. Skończył anglistykę, a o naukowych odkryciach pisał w "Gazecie Wyborczej", internetowym wydaniu tygodnika "Polityka", portalu sztucznainteligencja.org.pl, miesięczniku "Focus" oraz serwisie Interii, GeekWeeku oraz obecnie w OKO.press

Komentarze