Gazprom rozstał się z jednym z najlepszych klientów – austriackim OMV wstrzymując dostawy. Gaz z Rosji jednak w najlepsze płynie dalej, co oznacza, że ktoś w Europie go kupuje. I prawdopodobnie płaci więcej niż Austriacy. Wychodzi na to, że Gazprom wręcz na tym zarabia
W czerwcu 2018 roku OMV i Gazprom przedłużyły do 2040 roku gazowy kontrakt, który miał wygasnąć w 2028 roku. Podpisanie miało oprawę odpowiednią dla świętowania 50. rocznicy austriacko-rosyjskich (i radzieckich) gazowych biznesów. Obecny był nie tylko ówczesny kanclerz Austrii Sebastian Kurz, ale i sam Władimir Putin.
Po rosyjskim ataku na Ukrainę Austria była jednym z krajów UE krzywo patrzących na możliwość przecięcia pępowiny z rosyjskim gazem. OMV twierdziło, że nie ma żadnych powodów kwestionować rosyjski kontrakt. Także dlatego, że momentami z Rosji pochodziło nawet 90 proc. zużywanego w kraju gazu.
Jednak latem 2022 roku, kiedy Rosjanie seryjnie odcinali gaz europejskim klientom, nie ominęło to także Austrii. Zakłócenia trwały kilka tygodni i chociaż potem ustały, to OMV zaczął domagać się rekompensaty. I podał Gazprom do arbitrażu. A latem 2024 roku Austriacy na serio zaczęli rozważać scenariusz rozstania z rosyjskim gazem. Rząd powołał nawet specjalną komisję, badającą okoliczności zawarcia aneksu z 2018 roku, dopuszczając ją do tajemnic kontraktu. A OMV zaczął szykować się na alternatywne scenariusze i to z dwóch powodów.
Na wypadek własnej wygranej z Gazpromem i na wypadek konieczności zaspokojenia roszczeń innych europejskich firm, na przykład Unipera. Uniper też wygrał arbitraż i rozglądał się, jak tu wyrwać Rosjanom zasądzone 13 miliardów euro. Pojawiła się możliwość, że może zdobyć sądowy glejt na położenie ręki na płatnościach, wysyłanych do Rosji przez innych europejskich klientów. OMV wtedy sygnalizował, że jeśli dostanie taki nakaz, to się do niego zastosuje.
W końcu, w listopadzie tego roku, Austriacy wygrali własny arbitraż i zasądzone im 230 milionów euro postanowili odzyskać mniej więcej w ten sam sposób – nie płacąc Gazpromowi. Na reakcję rosyjskiego koncernu nie trzeba było długo czekać. 16 listopada wstrzymał dostawy do OMV.
Jeśli ktoś jednak myślał, że „zakręcenie kurka” OMV oznacza wstrzymanie dostaw rosyjskiego gazu do Europy, to się pomylił. Dane z sieci przesyłowej gazu europejskich operatorów jasno wskazują, że po chwilowym zakłóceniu gaz z Rosji płynie na zachód w najlepsze.
OMV odbierało około 17 mln m sześc. dziennie, a dzienny przepływ ze Słowacji do Austrii był na poziomie 27 mln m sześc. Owszem, przepływ spadł w pierwszych dniach o jakieś 5 mln dziennie, ale to oznacza, że pozostałe 12 mln z wolumenu, który odbierał OMV, gdzieś trafia. To oczywiste, że trafia do jakichś klientów w Europie, choć żaden ze znaczących uczestników rynku gazu się do tego nie przyznał.
Tym niemniej rosyjski gaz bez problemu znalazł nabywców na rynku spot. Co więcej, ceny na spocie są tradycyjnie wyższe od tych w kontraktach długoterminowych, a OMV miało pewnie dobre warunki.
Tom Marzec-Manser, znany analityk z londyńskiej firmy ICIS, przypuszcza na LinkedIn, że to nie sam Gazprom. Jego zdaniem rosyjski potentat prawdopodobnie współpracuje z jednym ze swoich europejskich partnerów – słowackim SPP, węgierskim MVM albo nawet azerskim Socar, który niedawno podpisał wstępną umowę ze Słowakami.
Marzec-Manser nie wyklucza nawet, że także samo OMV kupuje ten gaz na spocie. W takich transakcjach nabywca nie ma pojęcia skąd jest gaz.
Gazprom też korzysta, bo sprzedaje gaz po wyższej cenie, niż płacili Austriacy. Co prawda wysyła go nieco mniej, ale pewnie odbija to sobie z nawiązką na cenach.
No to, że Rosjanie zawczasu znaleźli klientów, wskazuje też mało nerwowa reakcja rynku na ogłoszenie wstrzymania dostaw dla OMV. Gaz na holenderskim TTF podrożał o niecałe 1,5 euro za MWh. Wyceny kontraktów grudniowych wzrosły z 46 do niemal 47,3 euro za MWh, a styczniowych – z 46,2 do 47,6 euro. Po dwóch godzinach sytuacja się uspokoiła i wyceny wróciły do poprzednich poziomów.
Inna sprawa, że gaz na TTF drożeje od początku listopada i to znacząco. Na początku miesiąca kosztował bowiem poniżej 40 euro.
Powodem zwyżek prawdopodobnie jest niepewność w sprawie tranzytu gazu przez Ukrainę. Z końcem 2024 roku wygasa bowiem kontrakt na przesył ukraińskim systemem rosyjskiego gazu, który nie przestał tamtędy płynąć, mimo już niemal 3 lat wojny.
Według danych ministerstwa energii Ukrainy, do 16 października rurami operatora GTSOU przesłano na Zachód ponad 12 mld m sześc. rosyjskiego gazu.
Ministerstwo w Kijowie zarzeka się, że nie prowadzi żadnych negocjacji w sprawie przedłużenia tranzytu, ani nie rozważa innych opcji, typu przesył gazu pochodzącego z Azerbejdżanu.
Jak napisał w odpowiedzi na interpelację jednego z deputowanych wiceminister energii Mykoła Kolisnyk, Ukraina przystąpiła do regionalnej inicjatywy operatorów gazowych połączenia Grecji, Bułgarii i Rumunii z Węgrami i Słowacją. Celem Ukrainy jest możliwość sprowadzenia gazu z kierunku południowego, m.in. z uruchomionego właśnie terminala LNG w Aleksandropolis w Grecji.
Od kwietnia 2025 roku możliwości przesyłu tą trasą mają wynieść 2,5 mld m sześc. rocznie – podkreślił Kolisnyk.
Czy brak ostatniej nitki rosyjskiego gazu płynącego rurociągami do UE wywoła reakcję na rynku? Ceny gazu gaz na europejskich giełdach notują znowu rekordy, przekraczając 40 euro za MWh. To ponad dwa razy więcej niż w 2019 r. Wysokie ceny i niepewność co się może zdarzyć, zniechęcają do inwestycji europejski przemysł energochłonny.
Czy te zwyżki uwzględniają nadchodzący koniec dostaw gazu z Ukrainy?
„Myślę, ze rynek już kilka miesięcy temu zdyskontował braki wolumenów, które idą obecnie przez Ukrainę. Plotki, że inni dostawcy jak Azerbejdżan, będą wykorzystywać tę ukraińską infrastrukturę do transportu swojego gazu do Europy podgrzewały atmosferę, ale myślę, że wszyscy ostatecznie zakładają, że tych 150 TWh rocznie przez Ukrainie nie popłynie” – mówi w rozmowie z portalem WysokieNapiecie.pl Cezary Dulkowski, dyrektor Działu Analiz i Zarządzania Segmentowego Gazem w Orlen.
„Te 150 TWh wydają się być dużymi wolumenami, ale w Europie konsumujemy ok. 6500 TWh rocznie. W przyszłym roku będziemy mieć ok. 500 TWh wolnej przepustowości w terminalach, więc te braki możemy pokryć kilkukrotnie”.
Zdaniem Dulkowskiego nawet surowa zima nie zmieni sytuacji. „Magazyny mamy pełne. Uczestnicy rynku odrobili te lekcje z kryzysu energetycznego. Dlatego nie wydaje mi się, że to koniec tranzytu przez Ukrainę to „game changer”, który sprawi, że gaz w styczniu, lutym czy marcu będzie po 70, 80 czy 100 euro” – konkluduje Dulkowski.
Ale nie brakuje analityków, którzy uważają, że gaz wciąż będzie płynąć, bo tranzyt jest wygodny dla wszystkich.
„Myślę, że pojawi się zaprzyjaźniona z Gazpromem, ale nie rosyjska firma lub konsorcjum i podpisze dwuletnią umowę na tranzyt. Będą kupować gaz od Gazpromu z dostawą do stacji w Sudży i sprzedawać na spocie w UE” – pisze Marzec-Manser na Linkedin.
Jego zdaniem brak umowy tranzytowej po 2025 r. jest „papierową” przeszkodą. „Powinna być podpisana, ale jeśli wszyscy będą zadowoleni z nowego układu, to gaz po prostu będzie płynął”.
Marzec-Manser zawraca też uwagę, że Gazprom nie ma nawet dostępu do stacji pomiarowej w Sudży, bo miasto od czasu niedawnej ofensywy wojsk ukraińskich na obwód kurski jest pod kontrolą Ukraińców.
„Jeśli Ukraina w ogóle nie chciałaby tranzytu, już dawno – jeśli nie lata temu – zatrzasnęłaby drzwi. Ale pozostawiają je uchylone, ponieważ sądzą – całkiem słusznie – że mogą to wykorzystać jako dźwignię w negocjacjach nad innymi rzeczami” – przypuszcza Marzec-Manser.
Czasy są niepewne i mimo zapełnionych w 90 proc. europejskich magazynów gazu uczestnicy rynku pewnie szukają okazji na dodatkowe wolumeny. A Gazprom taką okazję komuś podał na tacy.
Tekst został najpierw opublikowany na portalu wysokienapiecie.pl
Komentarze