Wg najnowszych danych GUS w 2017 realny wzrost płac wyniósł 3,4 proc, ale w wielu sekcjach gospodarki wzrost był niewielki - a gdzieniegdzie płace nawet spadły. Ponad milion pracowników edukacji nie zyskało przez ten rok dosłownie nic. Jeśli tak dzieje się w roku wzrostu gospodarczego i dużego spadku bezrobocia, to coś tu jest nie tak. I nawet wiadomo co
GUS podał wstępne dane o przeciętnych wynagrodzeniach w gospodarce narodowej 2017 roku (w lutym podał tylko wartość przeciętnego wynagrodzenia). Dane dotyczą przedsiębiorstw różnej wielkości oraz sektora publicznego, więc nie najgorzej pokazują, jak kształtują się zarobki w Polsce.
Liczba osób pracujących w gospodarce narodowej kształtowała się na poziomie 15,7 mln. Wzrosła o 2,8 proc. w stosunku do 2016 roku.
Przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto w gospodarce narodowej wyniosło 4271,51 zł, co oznacza wzrost w stosunku do 2016 roku o 5,4 proc.
To nieco ponad 3 tys. zł na rękę. U wielu osób ta kwota budzi zdumienie, bo ich codzienne doświadczenie mówi, że płace w Polsce są niższe. Warto pamiętać, że przeciętne wynagrodzenie jest zawyżane przez najlepiej zarabiających. Z raportu o strukturze płac w październiku 2016 (dane dotyczą węższej grupy firm, wiec struktura dla całej gospodarki może być nieco inna) wiemy, że ok 66 proc. pracowników zarabia mniej niż przeciętne wynagrodzenie. Mediana, czyli wartość środkowa - połowa pracowników zarabia mniej, a połowa więcej - wynosiła ok 81 proc. przeciętnej płacy.
Jeśli zastosujemy tę samą strukturę do podanych właśnie przez GUS danych o przeciętnych wynagrodzeniach w gospodarce narodowej w 2017, okaże się, że
"środkowe" wynagrodzenie mogło wynieść około 3450 zł brutto, czyli niecałe 2,5 tys. zł netto.
Nie jest to szczególnie dużo, ale możemy się pocieszać, że przynajmniej płace wzrosły o 5,4 proc. Ale czy na pewno?
Jest jeden kłopot - spadek wartości pieniądza, czyli inflacja. A ta wróciła po latach deflacji i wyniosła w 2017 roku 2 proc. W samej inflacji nie ma nic złego, na pewnym poziomie jest ona potrzebna gospodarce, jest jednak czynnikiem, który zawsze należy uwzględniać, gdy mówi się o wzroście wynagrodzeń. GUS czyni to zresztą w swoich corocznych komunikatach.
W 2017 roku realny wzrost wynagrodzeń - po uwzględnieniu inflacji - wyniósł 3,4 proc.
To brzmi już mniej imponująco. Na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat taki wzrost także nie robi wrażenia.
Jeszcze ciekawiej robi się jednak, gdy spojrzymy na poszczególne sekcje gospodarki. W kilku z nich płace faktycznie wzrosły nie tylko nominalnie, ale i realnie. Tak było np. w przypadku:
W kilku dużych sekcjach gospodarki realny wzrost był raczej przeciętny:
Ale były też sekcje, w których realny wzrost wynagrodzeń był znikomy, żaden, lub ujemny.
Warto zwrócić uwagę, że edukacja - w której rzeczywistego wzrostu płac w 2017 nie było wcale - jest dziedziną bardzo sfeminizowaną. Około 80 proc. pracujących w edukacji stanowią kobiety. Sekcja "edukacja" to pracownice wychowania przedszkolnego, szkół podstawowych, średnich, policealnych i wyższych oraz kobiety pracujące w edukacji pozaszkolnej. Z kolei w sekcji, w której nastąpił największy wzrost płac, czyli w przetwórstwie przemysłowym, prawie 70 proc. zatrudnionych stanowią mężczyźni.
Być może potwierdza się tutaj to, o czym piszą ekspertki i eksperci od luki płacowej:
w czasach wzrostu gospodarczego wzrost płac jest "konsumowany" głównie przez mężczyzn, kobiety mają z niego bardzo niewiele.
Dlaczego realne płace w wielu sekcjach gospodarki rosną wolno albo wcale? To jedno z najważniejszych pytań kapitalizmu AD 2018, nie tylko w Polsce. Konsekwencje są niezwykle groźne: wzrost nierówności, zanik klasy średniej i utrata politycznej stabilności w demokracjach najbardziej dotkniętych tym zjawiskiem. Najczęściej wskazywane przyczyny to globalizacja, wzrost udziału rynku finansowego, robotyzacja, spadek znaczenia związków zawodowych i deregulacja gospodarki, na której zyskują najsilniejsi gracze.
W USA federalny departament pracy ogłosił właśnie, że zarobki robotników, budowlańców i pracowników usług niższego szczebla realnie spadły w stosunku do maja 2017 roku i to pomimo niezłego wzrostu gospodarczego. Owoce tego wzrostu najwyraźniej nie trafiają do pracowników, tylko do właścicieli firm. Tym pierwszym wszelki wzrost dochodów zjada inflacja, być może nawet bardziej niż to widać w uśrednionych danych. Inflacja jest bowiem zdecydowanie bardziej bezwzględna dla osób o niskich dochodach. Europejskie badania pokazują, że ceny towarów konsumowanych przez biednych rosną znacznie szybciej niż ceny koszyka dóbr konsumowanych przez osoby najzamożniejsze.
Choć gospodarka polska i amerykańska różnią się pod wieloma względami, nie tylko skalą, warto zwrócić uwagę na wspomniane już zjawisko, które je łączy: spadek znaczenia organizacji pracowniczych. Wpływ tego procesu na płace jest dość oczywisty: tylko związki zawodowe są w stanie realnie i na dużą skalę negocjować wyższe płace i lepsze warunki zatrudnienia. Tymczasem w Stanach Zjednoczonych 2017 był rokiem najniższego w historii (odkąd znane są statystyki) poziomu uzwiązkowienia (10,7 proc.).
Polska także ma bardzo niski wskaźnik uzwiązkowienia i odsetek pracowników objętych układami zbiorowymi. Według badań CBOS z 2017 roku zaledwie 11 proc pracowników najemnych w Polsce należy do związku zawodowego. To zresztą problem całej Europy Wschodniej. Jedyny kraj naszego regionu z dobrym wskaźnikiem reprezentacji pracowniczej - Słowenia - nie przypadkiem jest też krajem z wysokim udziałem płac w PKB.
Od początku lat 90 poziom uzwiązkowienia w Polsce spadł o ponad połowę, choć jak zauważa dr Magdalena Bernaciak z Europejskiego Instytutu Związków Zawodowych w rozmowie "Nowym Obywatelem" - ten poziom utrzymuje się w ostatnich latach na niskim, ale stałym poziomie.
Rola i waga związków zawodowych jest też słabo doceniana przez społeczeństwo. Aż 45 proc. ankietowanych przez CBOS nie ma na ich temat zdania, a jedynie 30 proc. ocenia ich działalność pozytywnie.
Widać to w braku szerokiej reakcji na zwolnienie przez LOT szefowej Związku Zawodowego Personelu Pokładowego. Monika Żelazik została zwolniona po wysłaniu maila, w którym zagrzewała do protestu. Wcześniej w PLL LOT miało dojść do strajku, władze spółki uniemożliwiły go jednak zgłaszając sprawę do sądu, który z kolei uznał, że można mieć wątpliwości co do przeprowadzonego referendum (strajk poparło 807 osób, zaledwie 73 były przeciw). Wiceminister infrastruktury Mikołaj Wild sugerował, że obciąży związkowców stratami, które wynikły z samej groźby strajku.
Żelazik jest kolejną zwolnioną szefową tego związku.
"W LOT zwalnianie szefów związku to już taka tradycja" - mówi Monika Żelazik w rozmowie z Adrianą Rozwadowską. "Poprzednia przewodnicząca Elwira Niemiec też dostała wypowiedzenie. Sąd przywrócił ją do pracy, ale sprawa trwała ok. 4 lat".
Na władzach LOT suchej nitki nie zostawiają też inni związkowcy, bez względu na przynależność związkową.
"To zwolnienie jest skandalicznym przykładem represjonowania pracowników i pracownic za działalność związkową i nie ma wątpliwości że jego celem jest zastraszanie załogi LOT i zażegnanie groźby strajku" - mówi OKO.press Jakub Grzegorczyk z Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza. "Nie dość, że dyrekcja firmy próbuje na drodze sądowej zablokować strajk, to jeszcze zwalnia dyscyplinarnie działaczkę związkową uznaną za »prowodyrkę« - to typowa i często stosowna przez pracodawców w Polsce taktyka zwalczania pracowniczego oporu. Powinna spotkać się ze zdecydowaną reakcja związków zawodowych.
To jest atak na prawo do strajku oraz na podstawowe prawa i wolności związkowe, więc to dotyczy nas wszystkich bez względu na przynależność do tej czy innej centrali" - mówi Grzegorczyk.
"To, że dziś pan premier sprawuje swoją funkcję, że mamy demokratyczne wybory, to wszystko zaczęło się od strajku powszechnego z jednym zasadniczym żądaniem, żądaniem wolności związkowej" - przypominają z kolei sygnatariusze listu w obronie Moniki Żelazik skierowanego do premiera. List powstał z inicjatywy Piotra Ikonowicza. Podpisali się pod nim Marek Borowski, Jarema Dubiel, Piotr Ikonowicz, Olgierd Łukaszewicz, Sławomir Sierakowski, Jadwiga Staniszkis, Maciej Wiśniowski, Henryk Wujec i Jacek Żakowski.
"Kiedy w Stoczni Gdańskiej zwolniono suwnicową Annę Walentynowicz, stanęła cała Polska. Sprawa Moniki Żelazik urasta do rangi symbolu kolosalnego regresu praw pracowniczych i związkowych w Polsce" - piszą.
Ten regres trzeba powstrzymać. To się opłaci (prawie) wszystkim.
Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.
Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.
Komentarze