0:000:00

0:00

Prawa autorskie: / Agencja Gazeta/ Agencja Gazeta

Od kilku dni pilnujący granic żołnierze oraz funkcjonariusze Straży Granicznej w Usnarzu Górnym nie chcą dopuścić nikogo do ostatniego szpaleru pograniczników stojących przy samym obozie osób ubiegających się o ochronę międzynarodową. Ludzie uwięzieni tam przekazują sygnały, że są głodni, spragnieni i chorzy.

"W obozie są 32 osoby, w tym pięć kobiet. Jedna ma 15 lat, inna 51 i ma problemy z nerkami. Cudzoziemcy skarżą się na złe samopoczucie. Sami widzimy, że potrzebują dużego wsparcia psychologicznego. Jeśli chodzi o posiłki, to strona białoruska dostarczyła im chleb. Natomiast od strony polskiej nie otrzymują pod tym względem żadnej pomocy. Jeśli chodzi o dostęp do bieżącej wody, to korzystają z rzeki, która płynie obok" – informowali we wtorek 24 sierpnia przedstawiciele Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur, których jako jedynych w ostatnich dniach dopuszczono do przebywających na granicy.

Polskie służby nie przepuszczają nikogo z pomocą, choć w środę 25 sierpnia 2021 w godzinach popołudniowych Europejski Trybunał Praw Człowieka zdecydował o zastosowaniu środków tymczasowych w sprawie Amiri i inni przeciwko Polsce i nakazał polskim władzom zapewnienie 32 osobom przebywającym na granicy żywności, wody, odzieży, opieki medycznej, a także, jeśli to możliwe, tymczasowego schronienia.

Trybunał zaznaczył jednak, że Polska nie jest zobowiązane wpuścić tych osób na swoje terytoria, a kraje sygnatariusze Europejskiej Konwencji Praw Człowieka mają prawo kontrolować wjazd, pobyt oraz wydalenia cudzoziemców.

Po dobie od wydania zabezpieczenia widać jednak, że polski rząd zamierza je najpewniej zignorować. Dlaczego?

Najprostsza odpowiedź: mogą sobie na to pozwolić. Nie byłby to zresztą pierwszy taki przypadek. Wcześniej robiono tak już w sprawie M.K. i inni przeciwko Polsce, gdy obywatelowi Rosji czeczeńskiego pochodzenia wielokrotnie odmawiano złożenia wniosku o ochronę międzynarodową i odsyłano do Białorusi, skąd groziła mu deportacja do Czeczenii.

8 czerwca 2017 ETPCz wydał postanowienie o zastosowaniu środków tymczasowych zakazujących wydalania mężczyzny. Ale Straż Graniczna cofnęła go do Białorusi jeszcze tego samego dnia, godzinę po opublikowaniu decyzji Trybunału.

Wyrok w sprawie M.K. i inni zapadł trzy lata później i obejmował nie tylko naruszenia związane z odmową procedury azylowej, ale również niezastosowania środków tymczasowych. ETPCz zasądził 34 tysiące euro dla każdej z poszkodowanych osób. Rząd na taki wydatek po prostu stać.

Przeczytaj także:

Nie możemy wkroczyć na Białoruś

Argumentu finansowego oczywiście żaden polityk nie podniesie na głos. Oficjalnej wykładni braku pomocy ze strony Polski dla osób znajdujących się na granicy dokonał w 26 sierpnia Mateusz Morawiecki. Premier twierdzi, że osoby na granicy w Usnarzu Górnym są na terenie Białorusi:

"One zostały tam zaproszone, otrzymały wizy białoruskie, a białoruskie czy irackie biura turystyczne roztaczały przed nimi pewne konkretne propozycje. Wobec tych osób zobowiązane jest pomagać im państwo białoruskie".

W poniedziałek rzeczniczka Straży Granicznej poinformowała, że w toku wymiany korespondencji białoruskie służby miały potwierdzić, że uchodźcy znajdują się na terenie Białorusi. W swojej decyzji ETPCz wskazuje jednak, że obowiązek dostarczenia im pomocy ciąży na Polsce niezależnie od tego, jakie zobowiązania mogą mieć wobec nich Białorusini.

Polski Czerwony Krzyż od ponad tygodnia stara się uzyskać zgodę na przekroczenie granicy, by dotrzeć do migrantów z pomocą humanitarną. Nawiązali także kontakt z Białoruskim Czerwonym Krzyżem. Na razie ich działania są bezskuteczne.

W międzyczasie rząd polski skierował do Białorusi konwój sanitarny, który oczekuje na wpuszczenie na przejściu granicznym w Bobrownikach. Bezprawnie oznakowano go czerwonym krzyżem, przeciwko czemu publicznie zaprotestował sam PCK. W poniedziałek 23 sierpnia wieczorem wiceminister spraw zagranicznych Marcin Przydacz poinformował, że strona białoruska odmówiła konwojowi wjazdu.

"Wszelkie środki, prowiant, lekarstwa, koce, łóżka polowe, wszystko to przygotowaliśmy i jesteśmy gotowi do dostarczenia. Ale nie ma czegoś takiego, jak przerzucanie przez granicę środków, tak jak to jedna osoba chciała uczynić, bo jest to działanie niezgodne z przepisami. Musimy mieć zgodę władz białoruskich. My też nie chcielibyśmy, żeby ktoś prowadził działania ponad naszą granicą" - mówił Morawiecki.

Jednocześnie co chwila w przestrzeni publicznej pojawiają się wypowiedzi polityków PiS, że białoruscy pogranicznicy dostarczają zamkniętym na granicy osobom wodę, jedzenie, a nawet papierosy. Niejednokrotnie sugerując, że grupa ta cały czas się zmienia, a reżim Łukaszenki wycofuje co bardziej schorowanych i zastępuje ich nowymi osobami.

Przekaz jest prosty — chcemy pomóc, ale nie mamy jak, więc decyzja ETPCz jest niewykonalna.

Nawet jeśli są po stronie białoruskiej, to...

To, gdzie rzeczywiście znajdują się uchodźcy, a raczej, co powinno i może wynikać z ich położenia, jest jednak kwestią dyskusyjną. ETPCz w swojej decyzji niczego nie przesądza, ale pisze o tym, że wnioskujący o ochronę "utknęli na granicy", gdzie nie mogą ani wkroczyć na teren Polski, ani wrócić do Białorusi.

Dyrektor biura posłanki Lewicy Katarzyny Kretkowskiej przebywającej obecnie w Usnarzu twierdzi, że jeszcze 15 sierpnia większa część obozu znajdowała się po polskiej stronie.

View post on Twitter

"Z ustaleń poczynionych przez przedstawicieli KMPT wynika, iż z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, obóz zlokalizowany jest po białoruskiej stronie granicy" - poinformowali pracownicy Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur Biura Rzecznika Praw Obywatelskich, którzy pojawili się w Usnarzu 24 sierpnia. Pogranicznicy dopuścili urzędników do obozu na odległość kilku metrów. Tak blisko, by dało się swobodnie przeprowadzić z obecnymi tam osobami rozmowę.

"Wiemy, że ta grupa znajdowała się 15 metrów w głąb terytorium Polski, dopóki ta sprawa nie stała się medialna. Dopiero później ich cofnięto" - mówi w rozmowie z OKO.press poseł Maciej Konieczny, który interweniował w Usnarzu Górnym w zeszłym tygodniu. Zgodnie z relacjami obecnych na miejscu aktywistek i działaczy Straż Graniczna przekazywała uchodźcom jedzenie i picie. Gdy pojawiły się media, wydano rozkazy o zakazie dopuszczania tam kogokolwiek i czegokolwiek.

Pomimo tego zakazu Konieczny 19 sierpnia przeszedł przez ostatni szpaler funkcjonariuszy SG i przekazał osobom z obozu jedzenie, picie, śpiwory i namioty.

"To nie jest tak, że ta linia przebiega tam, gdzie buty polskich pograniczników. Są dwa szpalery polskich i białoruskich funkcjonariuszy, a pomiędzy nimi, w tym kilkunastometrowym pasie przebywają ludzie. Ta granica gdzieś tam w środku jest, ale gdzie? Moim zdaniem ci ludzie są na obu terytoriach".

We wtorek Straż Graniczna nie chciała dopuścić Franciszka Sterczewskiego nawet do szpaleru funkcjonariuszy przy samym obozie, gdzie poseł zamierzał zostawić torbę z jedzeniem i lekami. To wtedy doszło do słynnej już gonitwy na polanie przy granicy. Politycy PiS i prorządowi komentatorzy sugerowali, że dopuszczenie go tam zakończyłoby się międzynarodowym kryzysem, a nawet zatrzymaniem przez białoruskich pograniczników lub otworzeniem ognia.

"To jest absolutna bzdura. Byłem w tym obozie, zanosiłem rzeczy. Wszedłem tam ze dwadzieścia razy, za pierwszym razem na piętnaście minut. Białorusini w żaden sposób nie reagowali" - komentuje Maciej Konieczny. "Wiem, że tam jest nerwowo, więc z uwagi na sam fakt, że wszyscy są uzbrojeni, starałem się to robić maksymalnie przewidywalnie, sygnalizować każdy ruch. Polscy pogranicznicy informowali mnie za każdym razem, gdy wkraczałem do obozu, że łamię prawo i przekraczam nielegalnie granicę.

Straż Graniczna deklarowała, że zawnioskuje do marszałek Witek o odebranie mi immunitetu, choć z tego, co wiem, to nielegalne przekroczenie granicy jest wykroczeniem podlegającym karze grzywny. A MSWiA miało pisać do władz białoruskich w sprawie przekroczenia przeze mnie granicy. Podobno chcieli potwierdzić, że do tego rzeczywiście doszło. Ale nie słyszałem, żeby dostali jakąś odpowiedź".

OKO.press skierowało w tej sprawie pytania do ministerstwa.

View post on Twitter
View post on Twitter

Wyjściem jest wpuszczenie

Eksperci wskazują, że najbardziej oczywistym wyjście z sytuacji byłoby wpuszczenie tych 32 osób do Polski i pozwolenie na złożenie formalnych wniosków o udzielenie międzynarodowej ochrony. Do czasu ich rozpatrzenia przebywałyby w ośrodkach strzeżonych. Jest to jedyne wyjście zgodne z prawem, co przypomina sam RPO.

"Każda osoba, która przebywając na granicy RP zgłosi funkcjonariuszowi SG wykonującemu wobec niej jakiekolwiek czynności służbowe zamiar przekroczenia granicy w celu ubiegania się w Polsce o ochronę międzynarodową, powinna zostać wpuszczona na terytorium Polski, a funkcjonariusze właściwej miejscowo Placówki Straży Granicznej zobowiązani są przyjąć od niej odpowiedni wniosek. Bez znaczenia w tej sytuacji pozostaje fakt, iż deklaracja o zamiarze zwrócenia się do władz polskich o udzielenie ochrony odbywa się poza wyznaczonymi przejściami granicznymi.

Z przepisu art. 5 ust. 3 kodeksu granicznego Schengen wynika, że jakiekolwiek sankcje związane z niedozwolonym przekraczaniem granic zewnętrznych w miejscach innych niż przejścia graniczne lub w godzinach innych niż ustalone godziny otwarcia, pozostać muszą bez uszczerbku dla zobowiązań państwa w zakresie ochrony międzynarodowej"

- czytamy na stronie.

Na taki rozwój wydarzeń jak na razie jednak się nie zanosi, ponieważ wpuszczając te osoby na teren Polski, rząd dokonałby symbolicznej kapitulacji. Politycy wolą zatem prowadzić z Białorusią grę, ryzykując, że przebywający na granicy stracą zdrowie, a może nawet życie.

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze