Premier Mateusz Morawiecki jest bardzo zadowolony z przedstawionej tarczy finansowej dla przedsiębiorstw.
„Polska gospodarka wyjdzie mocniejsza od innych i gotowa na ekspansję”
– cieszy się premier.
Ocenę optymizmu premiera zostawmy na inną okazję. Wszystkich szczegółów „tarczy finansowej” jeszcze nie znamy, choć – jak pisaliśmy w OKO.press – są powody, by przyjąć część zapowiedzi z nowego pakietu pozytywnie.
Tymczasem wiemy już, że uchwalona pod koniec marca pierwsza „tarcza antykryzysowa” (nie mylić ze wspomnianą nową tarczą finansową – rządowy copyrighter nie ułatwia nam życia) okazała się dziurawa jak sito. Po wprowadzanych w szalonym trybie zmianach dziur jest niewiele mniej. Pisaliśmy o tym tutaj:
Nawet jeśli środki są nieadekwatne, a niekiedy wręcz szkodliwe – zwłaszcza dla pracowników najemnych – dotychczas przynajmniej w miarę jasny był ich deklaratywny cel: utrzymanie zatrudnienia.
Jednak w procedowanym właśnie w parlamencie projekcie nowelizacji tarczy antykryzysowej, rząd zawarł zaskakującą puentę: gwarantuje sobie możliwość szerokiego zwalniania urzędników, bałamutnie uzasadniając to „sprawiedliwością społeczną”.
Specjaliści nie mają wątpliwości: w kryzysowej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, to szkodliwy absurd.
„Z punktu widzenia interesu publicznego takie uderzenie w administrację publiczną jest kompletnie dysfunkcjonalne dla państwa jako całości”
– mówi OKO.press socjolog dr Grzegorz Makowski, ekspert forum Idei Fundacji im. Stefana Batorego.
Równie źle oceniają te zapisy politycy lewicy, którzy wskazują w „tarczy” antypracownicze zapisy.
Jest w tym coś symbolicznego. Przepisy o zwalnianiu pracowników budżetówki i obcinaniu im pensji PiS przepisał wprost z ustaw Donalda Tuska.
Cięcie pensji, zwolnienia, spychanie kosztów kryzysu na pracowników. To w czym wy tak konkretnie jesteście prospołeczni, @pisorgpl?
— Adrian Zandberg (@ZandbergRAZEM) April 7, 2020
Elastyczny mechanizm zwalniania urzedników
W czwartek 9 kwietnia 2020 roku Sejm głosami PiS przyjął rządowy projekt ustawy o szczególnych instrumentach wsparcia w związku z rozprzestrzenianiem się wirusa SARS-CoV-2. Znalazł się tam również zapis wprowadzający „elastyczny mechanizm ograniczenia kosztów osobowych funkcjonowania administracji rządowej”.
Prościej: rząd zagwarantował sobie możliwość zwalniania i obniżania pensji urzędników.
Kiedy? „W przypadku, gdy negatywne skutki gospodarcze COVID-19 będą powodować stan zagrożenia dla finansów publicznych” – odpowiada projekt. Nie do końca wiadomo, jakie jest dokładne kryterium „stanu zagrożenia finansów publicznych” ani, które dokładnie grupy z „szeroko rozumianej administracji rządowej” zostaną cięciami objęte.
Zdaniem dr. Grzegorza Makowskiego, specjalisty od administracji publicznej, zapisy najbardziej uderzają w służbę cywilną, czyli „urzędniczą elitę”. Ale przepisami mogą zostać objęci także pozostali pracownicy zatrudnieni na podstawie przepisów o pracownikach urzędów państwowych oraz kodeksu pracy.
Ustawa przewiduje też, że przy zwolnieniach nie będą obowiązywały dotychczasowe przepisy – ani te dotyczące limitów zwalnianych pracowników, ani ustawy o zwolnieniach grupowych. Mniejsze będą m.in. przysługujące pracownikom odprawy.
Decyzje o redukcji płac lub miejsc pracy mają być podejmowane w oparciu o sytuację budżetową. „Rada Ministrów będzie musiała wyważyć wartości konstytucyjne – stabilność finansów publicznych i zdolność do realizowania zadań państwa (obywatele mają prawo do profesjonalnego urzędu)”. O pracownikach i ich prawach, nie ma tu ani słowa.
Jest za to uzasadnienie, które tłumaczy, że zwolnienia to tak naprawdę „sprawiedliwość społeczna”.
Sprawiedliwość to zwalnianie po równo?
„Zasada sprawiedliwości społecznej wymaga, aby całe społeczeństwo uczestniczyło w kosztach społecznych sytuacji kryzysowej. Zatem przepisy prawa powszechnie obowiązującego nie mogą ustanawiać czy też sankcjonować uprzywilejowania poszczególnych grup zawodowych, zwłaszcza w sektorze publicznym” – czytamy w uzasadnieniu.
„Dlatego też jakkolwiek zaproponowane przepisy mogą budzić wątpliwości w zakresie potencjalnego ograniczenia niektórych praw indywidualnych, to jednak wydają się być uzasadnione, ponieważ będą służyć ochronie wartości o charakterze bardziej ogólnym jak stabilność finansów publicznych państwa, a także pełniej realizować wspomnianą zasadę sprawiedliwości społecznej”.
Rząd, który chwali się chronieniem miejsc pracy równa zatem w dół i daje sygnał – zwalnianie jest sprawiedliwe. Wyśle zatem pracowników, którzy są kluczowi dla działania państwa, w kolejkę po głodowy zasiłek dla bezrobotnych.
Przypomnijmy jeszcze raz – rządowa sprawiedliwość społeczna wciąż nie przewidziała, co stanie się z osobami, które po utracie pracy staną się bezrobotnymi. A jako tacy na razie mogą liczyć na 600 – 800 zł zasiłku na rękę (po trzech miesiącach – jeszcze mniej).
„To nie jest sprawiedliwość społeczna” – komentuje w nagraniu opublikowanym na Facebooku Adrian Zandberg, poseł Lewicy. Zwraca się do Morawieckiego: „Szczególnie niesprawiedliwe jest to, że chce pan wyrzucić szeregową urzędniczkę, ludzi, którzy latami lojalnie pracowali dla polskiego państwa, ale przez głowę panu nie przeszło, żeby zacząć od swoich przywilejów”.
Wyrzuca rządzącym, że mają za to czas i środki na organizowanie specjalne ochrony zdrowia dla siebie i najbliższych współpracowników.
Służba cywilna w kryzysie
Praca w służbie cywilnej nie była przez ostatnie lata najbardziej rozchwytywaną. Dlaczego?
- niekonkurencyjne zarobki
Urzędnicy państwowi nie pierwszy raz są łatwym źródłem cięć budżetowych. Po kryzysie w 2008 roku rząd Donalda Tuska zamroził pensje i nabory. „Były też pomysły, żeby redukować zatrudnienie, ale nie pozwolił na to Trybunał Konstytucyjny” – mówi Makowski. Zamrożenie płac trwało do zeszłego roku. Dzisiaj urzędnicy z najlepszymi kwalifikacjami zarabiają przeciętnie niespełna 6,5 tys. zł brutto.
- urzędnicy nie cieszą się dobrym wizerunkiem
„To zasługa polityków, ale też mediów. Zrzucanie na urzędnika winy za wszelkie zło jest zresztą dość powszechne w państwach postkomunistycznych” – uważa Makowski. – „Z moich analiz i badań Kancelarii Prezesa Rady Ministrów sprzed kilku lat wynika, że wizerunek urzędnika jako wyrobnika, który nic nie robi, tylko czyha na obywatela, jest bardzo silny i podsycany z uwielbieniem przez każdy rząd po 1989 roku”.
Zdaniem Makowskiego to łatwy sposób na przerzucenie uwagi z nieudolności polityków na administracje. „Politycy mówią w ten sposób: mamy wspaniałe pomysły, ale nie możemy ich realizować, bo urzędnicy… Donald Tusk nazywał urzędników „dżunglą”, a Jarosław Kaczyński obarczał ich winą za »imposybilizm« i mówił, że służba cywilna ma być przede wszystkim lojalna wobec ugrupowania rządzącego. Na tym założeniu opierała się nowelizacja z 2016 roku”.
- upolitycznienie i brak autonomii
Uchwalona przez PiS nowelizacja ustawy o służbie cywilnej pozwalała z dnia na dzień zwolnić urzędników. Zniesiono konkursy i obniżono wymogi kompetencyjne dotyczące najwyższych stanowisk. W 2016 wymieniono jedną trzecią osób na najwyższych stanowiskach w służbie cywilnej. „Stworzono mechanizm, w którym najważniejsza dla utrzymania pracy jest lojalność partyjna, wypaczając samą ideę służby cywilnej” – mówi Makowski.
„Weszliśmy w okres kryzysu, gdzie potrzebujemy kompetentnych, merytorycznych urzędników, którzy pomogliby pisać programy, ustawy, przygotowywali ich wdrażanie w życie, byli krytyczni wobec rządowych projektów. A teraz nawet, jak ktoś ma wiedzę, to woli siedzieć cicho, bo wszystko musi być po linii partyjnej, bo jak nie – to won”.
Wielu urzędników zrezygnowało po reformie. Chętnych do pracy jest od 6 lat coraz mniej. Wśród nielicznych atutów, które zachęcały do pracy w służbie cywilnej, było dotychczas stabilne zatrudnienie.
Na stronie KPRM na pytanie: „Czy warto do nas dołączyć?” odpowiedź wciąż brzmi: „Służba cywilna to stabilny pracodawca, który daje możliwość rozwoju zawodowego” oraz „służba cywilna to przejrzyste procedury, wysokie standardy etyczne”.
Krótkowzroczne i głupie
„Znajomi, którzy pracują w instytucjach państwowych, już mówią mi, że jak to wszystko minie, to idą do sektora prywatnego, bo mają tego wszystkiego dość” – mówi Makowski.
„Z punktu widzenia interesu publicznego takie uderzenie w administrację publiczną jest kompletnie dysfunkcjonalne dla państwa jako całości. Politycy wyobrażają sobie, że mogą sami pisać sobie ustawy na kolanie. Ale to złudzenie. To urzędnicy robią czarną robotę, przekładają politykę publiczną na przepisy i działania”.
O tym, że zapaść służby cywilnej zagraża bezpieczeństwu i hamuje potencjał rozwojowy kraju, Grzegorz Makowski pisał dla OKO.press:
„To kolejna ustawa, w której rząd chce zepchnąć koszty kryzysu na pracowników” – komentował Zandberg. „To bardzo zły pomysł i szczególnie zły czas. To czy będziemy skutecznie walczyć z koronawirusem, zależy od tego czy mamy sprawne państwo”.
Bez przesady z tym płaczem nad urzędnikami. Jest ich ca 1,9 mln, co kosztuje 89 mld zł. Ilu jest rzeczywiście potrzebnych? Z pewnością nie milion. Są naukowe metody określenia liczby urzednikow. Są zadaniowe metody organizacji urzędów. Zdarzyło się nawet Tuskowi coś na ten temat. Ale tylko gadanie.
Jakość pracy urzędów jest powszechnie znana. Problem polega na tym aby redukcja zatrudnienia znowu nie była polityczną hucpą. Może by Morawiecki zaczął od kancelari premiera i prezydenta. Dał przykład. To on rozbudował rząd do ponad 100 ministrów i vice. Szkoda czasu na dyskusje na ten temat. Wiadomo jak to się skończy. Wylecą myślący, pracowici i uczciwi. Przyjdą ci z piętnem pisu na czole.
Liczba 1,9 mln jest szokująca. Wyjaśniam: to administracja, szkolnictwo wyższe, nauczyciele itd, ogółem sfera budżetowa. W szkolnictwie pracuje 368 tys osób za 11 mld zł, osiągając najwyższy przychod/osobę. To jeden z przykładów polskiej aberracji – degrengolada nauki i szkolnictwa wyższego jest widoczna gołym okiem. Najgorzej jest opłacana służba zdrowia. W edukacji mamy 590 tys zatrudnionych za 41 mld zł. W administracji. 415 tys za 21 mld. U schyłku socjalizmu było 42 tys, po redukcjach przeprowadzonych przez Rakowskiego.
Według OECD średnio w opłacanych przez państwo jest 15% zatrudnionych. W Polsce obecnie 10,8% pięć lat temu było 9,7 %. W UE przoduje Grecja, z wiadomym skutkiem.
Jest nonsensem twierdzenie, że kryzys to nie czas na redukcje. Przesunięcie pieniędzy np z obrony narodowej na ochronę zdrowia w żadnym przypadku by nie zaszkodziło. Oczywiście znajdą się. "naukowcy" uzasadniający pogląd, że to wstrząs dla gospodarki, deprawacja rynku pracy itp. Od pięciu lat żyjemy w takich okolicznosciach. Zadowolony jest jedynie Parkinson.
PS przypuszczam, że Morawiecki, przyparty do muru brakiem pieniędzy zacznie od pokrzykiwania na administrację samorządowa. Średniowieczna, OK ale nie musi być ofiarą jego hipokryzji.
Co do tego, że liczba urzędników jest chyba zbyt wysoka pełna zgoda. Jednak takiej operacji odchudzania biurokracji nie robi się w czasie kryzysu. Od dłuższego czasu są sygnalizowane sprawy np. racjonalności utrzymywania urzędów wojewódzkich i urzędów marszałkowskich, czy chociażby utrzymywania trójstopniowej władzy samorządowej. Robotyzacja i informatyzacja powinna prowadzić do zmniejszania tej sfery, a u nas odwrotnie powodowało rozbudowywanie. Druga sprawa to jakość tej biurokracji. Trudno szukać jakości, kiedy od lat wiadomo, że etaty w administracji czy to rządowej czy samorządowej w znacznej mierze są etatami obsadzanymi swoimi przez kolejne zwycięskie ekipy polityczne. A w takim modelu nie liczy się przygotowanie merytoryczne i kompetencje, tylko prezentowany poziom uwielbienia dla partii.
Ale ministrowie z całym zapleczem, które mocno pączkowało w ostatnich latach zostanie bez zmian? Ufffffffff, to dobrze- zacząłem się martwić, że MM ludzkim głosem zaczął mówić.
najwyższe dochody osiągają członkowie rządu, administracja wszelkich kancelarii i od nich należy zacząć, a przede wszystkim zredukować rząd
Bardzo podobają mi się te propozycje. Cenię sobie narrację mówiącą \\\\\\\"za dużo urzędasów, nic tylko zwalniać\\\\\\\". Będę szczera. Sama jestem tym urzędasem, ale mianowanym, zdałam bowiem bardzo trudny egzamin, jestem też doktorem nauk prawnych, pracuję w jednym z ministerstw i nie ukrywam, że jeszcze kilka lat temu traktowałam moja pracę jako powołanie? przeznaczenie? dar losu? wszystko po trochu! Moja praca wymaga ogromnej wszechstronności, począwszy od oglądania telewizji informacyjnej, poprzez znajomość ustaw i programów oraz ich tworzenie, skończywszy na tym co w Brukseli piszczy. Co jednak wynoszę po tych wszystkich latach pracy [nie będę ukrywała, szczególnie po ostatnich 5 latach]? Przykładowo:
a) masz uczestniczyć w kampaniach wyborczych! Uczestniczyć = pisać wielbiące władzę wystąpienia, tworzyć obietnice bez pokrycia, elastycznie traktować dane statystyczne [czy to jest ta apolityczność służby cywilnej?];
b) masz kwalifikacje? U nas nie ma to znaczenia. Chcesz awans/podwyżke? Opcja 1. Przenieś się do innego ministerstwa! Opcja 2. Poczekaj, aż w ustawie budżetowej wzrośnie kwota bazowa (podwyżka o ok. 100 zł)
c) to prawda, administracja jest przerośnięta, ale tak jak każda organizacja składa się z „trybów” i „korb”. Za dużo jest „trybów”, pracowników z zadaniami powtarzalnymi, małotwórczymi, którzy co zaskakujące są tak samo wynagradzani jak „korby”.
Nie można oczekiwać, że „korby” będą wynagradzane za jakieś symboliczne kwoty, bo przecież, tak wypada, bo to służba dla państwa i obywateli, bo przecież przyjęło się, że w administracji nie można dobrze zarabiać, więc dlaczego to zmieniać? Ma być bida, post i koniec. Popularyzacja takiego podejścia wśród społeczeństwa to duża zasługa polityków, a te przepisy niestety to potwierdzają [gdzie w tym wszystkim są pracownicy spółek skarbu państwa? też będą partycypowali w tej solidarności społecznej?].
Dlatego właśnie również i ja planuje opuścić ten plac zabaw…
Nieprawda, że bida. Wynagrodzenia w administracji wynosiły średnio w 2019 roku 5409, 24 zł brt. Były wyższe niż w sektorze prywatnym o ca 700 zł i wzrosły w 2019 o 8,3%. Dla porownania: dominanta wynagrodzen brt, w skali wszystkich zatrudnionych wynosiła w 2017 ca 1800 zł. Przykład sp sk państwa jest ekstremalny. To ulubiona synekura miernych ale wiernych. Trzeba być rozpoznawalnym przez samego kaczora kretynem lub szmalcownikiem, aby tam trafić.