0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Sławomir Kamiński / Agencja GazetaSławomir Kamiński / ...

Jak powiedział OKO.press w sobotę 6 kwietnia szef Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz, „z doniesień medialnych wynika, że rząd chce nam teraz przedstawić swoją propozycję szczegółowo. O 12 w niedzielę mamy dostać rządowe wyliczenia na piśmie”. Pozwoliłoby to stronie związkowej przygotować się do planowanych na 19.00 negocjacji ostatniej szansy.

„W niedzielę spotkamy się po południu ze Sławomirem Wittkowiczem z Forum Związków Zawodowych. Spojrzymy na to, co przyśle rząd i będziemy się zastanawiać, czy wydamy jakieś stanowisko jeszcze przed rozmowami z rządem, czy dopiero po. Nie rozpatrujemy opcji nie iść, chcemy pokazać dobrą wolę do samego końca. Bo my mamy dobrą wolę” – mówił nam Broniarz.

Przeczytaj także:

Po 12.00 w niedzielę zadzwoniliśmy więc do rzeczniczki ZNP Magdaleny Kaszulanis z pytaniem, co przysłał rząd.

„Nic nie przysłał. Dostaliśmy informacje, że nie dostaniemy żadnych materiałów przed 19.00”.

OKO.press: Jakiś komentarz?

„Po prostu nie wiem, co powiedzieć”.

Zwykła nieufność czy gra na zwłokę? A może...

Postępowanie rządu stanowi kolejne naruszenie reguł negocjacji i wyraz braku szacunku do partnera. Nasuwają się trzy wyjaśnienia.

Nieufność?

Kiedy dziennikarze zapytali w piątek, dlaczego rząd nie ujawnił wcześniej wyliczeń dotyczących swoich propozycji zwiększenia pensum i wynagrodzeń nauczycieli, wicepremier Szydło zaczęła opowiadać:

„Mieliśmy przy sobie te materiały i chcieliśmy o nich rozmawiać, ale to było torpedowane przez stronę społeczną. Nasi partnerzy woleli wychodzić tu do państwa, czy komunikować się przez tweety”.

Następnie zaczęła narzekać, że „nie widzi dobrej woli ze strony partnerów”, którzy „nie chcą dać szansy młodzieży”. Podzieliła się też uwagą, że „protest może trwać, ale może być po prostu zawieszony na czas egzaminów”.

W tym miejscu włączył się Dworczyk, strofując dziennikarzy:

„Porozumiewanie się ze związkami za naszymi plecami jest nieeleganckie!”.

Strona rządowa najwyraźniej źle sobie radzi z ujawnianiem opinii publicznej swoich zamiarów. Denerwuje się tym, że niezależne media przekazują informacje od związkowców i psują władzy szyki w kształtowaniu propagandowego przekazu.

Gra na zwłokę?

Być może rząd chce przedłużyć czas niepewności, licząc na to, że dopóki trwają negocjacje mobilizacja strajkowa będzie osłabiona. Rozmowy zaczną się o 19.oo, potrwają może dwie, trzy godziny – do 21.00 czy 22.00 nie będzie ostatecznego komunikatu, że negocjacje zostały zakończone.

Takie przypuszczenie byłoby uzasadnione, zwłaszcza jeżeli – jak podejrzewają związkowcy – rząd chce jedynie uszczegółowić propozycję generalnych zmian obowiązków i wynagrodzeń nauczycielskich, co wymagałoby długotrwałych negocjacji Karty Nauczyciela, czyli nauczycielskiej Biblii, gwarantującej m.in. 18-godzinne pensum godzin tablicowych (po 45 minut) w tygodniu. Wyjaśnialiśmy już, że de facto nauczyciele pracują zapewne znacznie ponad pensum, może nawet tyle, ile chciałby rząd (stopniowo pensum podniesione zostałoby do 22-24 godzin), ale dostają za to dodatkowe wynagrodzenie (nadgodziny). Nawet jeżeli system wymaga zmian, to pomysł, że proponuje się nieprzemyślany model tuż przed strajkiem, przypomina sytuację, w której jest powódź, a rząd proponuje dyskusję nad systemem ratownictwa wodnego.

Broniarz zapowiadał, że nie wyklucza wydania oświadczenia po otrzymaniu materiałów, to by ostatecznie zepsuło scenariusz gry na zwłokę.

...gra na zaskoczenie?

Jeżeli rząd zaproponuje dziś o 19.00 inną – tyle że uporządkowaną – wersję swej generalnej propozycji „naprawy systemu”, to reakcja związków będzie łatwa do przewidzenia.

Nie sposób jednak wykluczyć, że rząd pójdzie na jakieś ustępstwa. Związkowcy żądają dwóch podwyżek – 15 proc. z wyrównaniem od 1 stycznia 2019 i 15 proc. od września. Rząd zaoferował prawie 10 proc. od września (przedstawiając to jako 15 proc. względem zarobków w 2018 roku, bo doliczając podwyżkę 5 proc. ze stycznia 2019).

Można sobie wyobrazić, że rząd przestraszy się jednak strajku i coś dorzuci, np. 15 proc. od września i 5-10 proc. od stycznia 2020, zwłaszcza że obietnica na styczeń jest odległa w czasie i nie wiadomo, kto wtedy będzie rządził.

Ryszard Czarnecki, europoseł i członek Komitetu Politycznego PiS, na ogół dobrze poinformowany, tłumaczył w niedzielnej „Kawie na ławie” TVN24, że „rząd traktuje żądania nauczycieli śmiertelnie serio i że szykuje nowe propozycje finansowe”.

Może to być bluff, ale nie musi.

Jakieś ustępstwo finansowe postawiłoby w trudnej sytuacji negocjacyjnej stronę związkową. Czasu na konsultacje już nie będą mieli.

Być może optymalną strategią byłoby wtedy przyjąć propozycję jako początek ustępstw rządu i – nie odwołując strajku – wyrazić gotowość do dalszych negocjacji, np. we wtorek 9 kwietnia. Zwłaszcza, że poniedziałkowy wybuch strajku zwiększy presję na rząd i będzie ona rosła przed planowanym od środę 10 kwietnia egzaminem gimnazjalisty.

Dla ostudzenia oczekiwań przypomnijmy jednak, że cała historia dotychczasowych negocjacji nie wskazuje na to, że rząd naprawdę chciałby zawrzeć porozumienie z ZNP i FZZ po to, by uniknąć strajku. I że liczył na to, że uda się strajk zatrzymać.

Rząd chciał „dogadać się” tylko z Solidarnością

Już w poniedziałek 1 kwietnia MEN, w pierwszym dniu rozmów, przedstawił projekt rozporządzenia, które pozwala przeprowadzić egzamin ósmoklasisty 15 kwietnia (ale nie - egzamin gimnazjalisty 10 kwietnia) bez udziału strajkujących nauczycieli:

,,W przypadku braku możliwości powołania w skład zespołu nadzorującego nauczyciela zatrudnionego w szkole, w której jest przeprowadzany egzamin ósmoklasisty, w skład zespołu nadzorującego mogą wchodzić inni nauczyciele, w tym osoby posiadające kwalifikacje wymagane do zajmowania stanowiska nauczyciela niezatrudnione w szkole lub placówce.

Dla nauczycieli, o których mowa w ust. 3a, przewodniczący zespołu egzaminacyjnego przeprowadza szkolenie w zakresie organizacji egzaminu ósmoklasisty”.

Rząd najwyraźniej postawił na przyjęcie i podpisanie porozumienia z „Solidarnością”, która stopniowo ograniczyła swoje żądania.

W styczniu 2019 roku żądała wzrostu wynagrodzenia zasadniczego nauczycieli co najmniej o 650 zł netto w 2019 roku, czyli mniej więcej 2/3 tego co ZNP, i dodatkowo 15 proc. podwyżki od stycznia 2020.

11 marca, gdy zaczął się strajk okupacyjny w budynku krakowskiego kuratorium oświaty, związkowcy z „S” złożyli na ręce krakowskiej kurator Barbary Nowak zmniejszone żądanie 15 proc. podwyżki w 2019 roku (z wyrównaniem od stycznia 2019) i drugie 15 proc. od stycznia 2020 roku;

25 marca 2019 w piśmie do wicepremier Beaty Szydło, przewodniczący nauczycielskiej „Solidarności” Ryszard Proksa domagał się już tylko 15 proc. wzrostu wynagrodzenia w 2019 roku w stosunku do kwoty bazowej określonej na 2018 rok, czyli sprzed podwyżki 5 proc. w styczniu 2019. A to oznacza, że „S” niby domaga się 15 proc., ale de facto żąda podwyżki OBECNEJ kwoty bazowej o 10 proc. I prawie tyle rząd „dał” – 9,6 proc.

I taki projekt porozumienia został przedstawiony w środę 3 kwietnia do podpisania związkom. Przewodniczący oświatowej „Solidarności” Ryszard Proksa miał powiedzieć, że „on chce je podpisać, bo rozmowy nie mają sensu”. „Przyjechałem tu na jeden dzień, a już tak długo rozmawiamy” – dodał.

ZNP i FZZ negocjowały z „duchem”

Związki zawodowe robiły wszystko, by nie zerwać porozumienia i to pomimo tego, że od początku rozmów w Radzie Dialogu Społecznego rząd dawał do zrozumienia, że negocjacji z ZNP i FZZ nie chce. Po spotkaniu 25 marca jeden z uczestników „rokowań” opowiadał OKO.press, że widocznym celem spotkania było sprowokowanie ZNP do zerwania negocjacji. Prowadząca rozmowy wicepremier Beata Szydło szantażowała związkowców, mówiąc, że nie usiądą więcej do mediacji, jeśli ZNP nie wycofa się z groźby strajku.

„Spotkanie bardziej przypominało przesłuchanie naszej strony niż negocjacje. Tak jakby strona rządowa nie miała umocowania, tylko chciała stworzyć pozory rozmów” – mówił OKO.press Jan Guz, uczestniczący w tym spotkaniu przewodniczący Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych.

ZNP i FZZ próbowały jednak skłonić rząd do negocjacji. Dwukrotnie zmniejszały żądania.

Startowały z żądaniem 1000 zł wyrównaniem od 1 stycznia 2019.

We wtorek 2 kwietnia zaproponowały podwyżkę 30 proc. Było to według wyliczeń związkowców od 732 zł netto miesięcznie dla nauczyciela stażysty do 995 zł netto dla dyplomowanego.

W środę 3 kwietnia wieczorem wyszły z propozycją – rozłożenia podwyżki 30 proc. na dwie raty.

  • 15 proc. od stycznia 2019 roku;
  • 15 proc. od 1 września 2019.

W odpowiedzi rząd powtarzał, że nie ma tyle pieniędzy w budżecie i apelował by nie urządzać strajku w czasie egzaminów. Nie podejmował negocjacji o wysokości podwyżek, czy rozłożeniu ich w czasie, a także tym, kogo objąć podwyżkami (związki żądają by dostali je także inni pracownicy szkoły).

Ignorując stanowisko związków rząd przedstawiał rozmaite zmiany w systemie wynagrodzeń, które w większości dotyczyły następnych lat. Od wtorku nie zmieniała się negocjacyjna „piątka Szydło”, czyli:

  • 9,6 proc. wzrost wynagrodzenia – ok. 300 zł brutto – od września 2019 w zamian za likwidację tzw. 500 plus dla nauczyciela (dodatek pierwszy raz miał być przyznany w 2020 roku);
  • cofnięcie zmian w awansie zawodowym i ocenie pracy nauczyciela wprowadzonych przez minister Zalewską (bez szczegółów);
  • centralnie ustalany dodatek za wychowawstwo (przysługuje 275 tys. nauczycieli) w wysokości 300 zł, co obciążyłoby budżety samorządów;
  • dodatek dla nauczyciela stażysty na start w wysokości 1000 zł;
  • odbiurokratyzowanie pracy nauczycieli (ulubione hasło także poprzednich rządów).

Piątkowa propozycja „Pakietu społecznego” stanowi kwintesencję strategii, by prowadzić ogólne rozmowy o reformie systemu wynagrodzeń (teraz także pensum nauczycielskiego), zamiast konkretnie odpowiedzieć na związkowe żądania.

Cały czas strona rządowa nie wyjaśnia, jak zamierza sfinansować proponowaną podwyżkę 9,6 proc., bo środków na likwidowane nauczycielskie 500 plus nie było przecież w budżecie 2019 roku.

Zamiast negocjacji – szantaż i kalumnie

Towarzyszyły temu mnożące się zarzuty polityków i mediów PiS, że:

  • strajk jest polityczny, faktycznie inspirowany czy kierowany przez „opozycję totalną”;
  • podwyżek nie dawała poprzednia władza PO-PSL, a PiS już dał duże pieniądze;
  • wierchuszka ZNP nie protestowała przeciwko poprzednim władzom, bo była z nimi "zblatowana".

Najostrzej wyraził to wicemarszałek Senatu Adam Bielan 4 kwietnia w „Kropce nad i”:

„wierchuszka, kierownictwo ZNP, uzgadnia swoje ruchy polityczne z kolegami z Koalicji Europejskiej”, a akcja „którą pan Broniarz organizuje od wielu miesięcy, była zaplanowana już w zeszłym roku w gabinecie Grzegorza Schetyny”.

Mistrz negocjacji – komentowano w kuluarach, ale wydaje się, że Bielan odegrał swoja rolę w szerszej strategii władz, które uznały, że strajk nauczycieli bardziej im się opłaca niż ustępstwo. Być może liczą na to, że zamieszanie strajkowe wywoła krytyczne reakcje, a rodzice docenią starania władz, by bronić interesu dzieci i przeprowadzić egzaminy.

Pojawiły się też zarzuty, że nauczyciele są pazerni i leniwi i nie chcą nawet ogromnych podwyżek, jakie proponuje rząd, jeśli mieliby pracować więcej. Taką nagonkę prowadzą m.in. „Wiadomości” TVP.

Taka retoryka przypomina ataki PiS na sędziów, jako „skorumpowaną kastę”. Rzecz jednak w tym, że sędziów jest 10 tys., a nauczycieli 60-70 razy więcej. Trudniej będzie przekonać nawet najbardziej zażartych zwolenników PiS, że oni naprawdę tacy są.

;

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze