W poniedziałkowej (16 listopada) rozmowie z Robertem Mazurkiem w RFM FM szef Kancelarii Premiera musiał odpowiedzieć na pytanie, dlaczego spada liczba testów PCR, będących diagnostycznym kryterium stwierdzenia zakażenia SARS-CoV-2. Dworczyk wyjaśnił, że:
Spadła liczba wykonywanych testów, według mojej wiedzy w ciągu ostatniego tygodnia o około 5 proc. Decydują o tym lekarze, którzy wystawiają skierowania na wykonanie testów
półprawda. Lekarze zlecają testy, ale to władza ustala kryteria pozwalające je zlecić. I to od rzadu zależy strategia testowania, która może być szeroka lub bardzo wąska.
To oczywiste, że skierowania wystawiają lekarze. Nie mają oni też określonej, ustalonej przez rząd puli testów do wykorzystania – że Kowalski jeszcze się „załapie” na test, a Malinowski już nie, bo pula się skończyła. Liczba zlecanych testów rzeczywiście spada, co może wskazywać na to, że zmniejsza się liczba zakażeń – mówią też o tym inne dane, jak spadek współczynnika reprodukcji wirusa, czy coraz mniejsze przyrosty chorych w szpitalach.
Ale Ministerstwo Zdrowia ma inne narzędzia, żeby sterować liczbą wykonywanych testów. Ostatnie tygodnie pokazały, że te kryteria są decydujące.
Jesienna strategia zmniejszania liczby testów
Najważniejsza była decyzja o tym, żeby od września skupić się na testowaniu osób z objawami wskazującymi na SARS-CoV-2. Przedtem robiono również badania przesiewowe – na przykład wśród górników na Górnym Śląsku – oraz badania osób przebywających na kwarantannie po kontakcie z osobą zakażoną. Dlaczego w „jesiennej strategii walki z koronawirusem” z tego zrezygnowano?
Odpowiedzi są udzielane półgębkiem – minister zdrowia Adam Niedzielski mówi, że w ten sposób lepiej wykorzystujemy zasoby. Można przypuszczać, że za tą decyzją stoi chęć oszczędności, a może i niemożność systemowa – zamiast poszerzania możliwości laboratoriów, zdecydowano się na zatrzymanie ich na pułapie 80 tys. testów dziennie. Spowodowało to jednak, że Polska jest na drugim miejscu na świecie, jeśli chodzi o odsetek pozytywnych testów wśród wszystkich wykonywanych (średnia krocząca z 7 dni, za portalem Our World in Data)
- Możemy się porównać z Meksykiem, gdzie odsetek wynosi 53 proc.
- W Polsce w tej chwili wynosi 46,72 proc.
- W Omanie 39 proc.
- W Bułgarii 38 proc.
- W Macedonii 36 proc.
Dla porównania, w Niemczech to 8 proc., w Stanach Zjednoczonych 12,3 proc., a w Korei Południowej 1,6 proc.
Takie podejście jest wbrew zaleceniom Światowej Organizacji Zdrowia, bowiem im więcej testów się wykonuje, tym większa szansa na wychwycenie tych, którzy nie wiedzą, że są zakażeni i przenoszą wirusa dalej.
Spróbujmy oszacować rozmiary ograniczenia liczby testów poprzez kryteria. Jeśli staralibyśmy się trzymać standardów i mieć już zupełnie bezpieczne z punktu widzenia kontroli epidemii 3 proc. testów pozytywnych, to np. w piątek 13 listopada zamiast 56 084 testów pozytywnych, które wykazały 25 571 zakażeń powinniśmy zrobić ich 852 366.
Czyli 10 razy więcej niż możliwości naszych laboratoriów.
Byłoby to zapewne niewykonalne również w krajach bogatszych niż Polska i o lepszej organizacji. Ale na przykład Stany Zjednoczone, bardzo krytykowane za sposób w jaki (nie) radzą sobie z epidemią, w czasie największego kryzysu w kwietniu sięgnęły odsetka zaledwie 30 proc. pozytywnych testów w dobowej puli. A porównywalne z nami Czechy tydzień temu, w szczycie zakażeń – 32,7 proc.
Żeby testować na takim poziomie jak Czechy, musielibyśmy w piątek 13 listopada zrobić 78 198 testów, z czym już nasze laboratoria dałyby sobie radę.
Oczywiście, gdybyśmy zrobili tyle testów, wykrylibyśmy przy okazji dużo więcej przypadków, więc tak naprawdę zadowalająca liczba testów w tej chwili tak czy siak byłaby astronomiczna.
Ale kiedy robi się więcej testów, wtedy zakażenia dopiero zaczynają rosnąć, ma to bardzo dużo sensu. Podczas gdy u nas lekarze mogą zlecać testy osobom, które mają objawy mogące wskazywać na COVID-19, Korea Południowa jest modelowym przykładem zupełnie innej strategii: testowania tak szerokiego, żeby przeciąć transmisję wirusa. Tak było w przypadku zakażeń wykrytych w klubach gejowskich w Seulu – przetestowano wszystkich, którzy mogli mieć kontakt z zakażonymi.
A testów mogło być jeszcze mniej
Na początku „jesiennej strategii” praktyczny dostęp do testów był jeszcze bardziej zawężony. Ministerstwo uznało bowiem, że lekarze Podstawowej Opieki Zdrowotnej będą mogli bez badania fizykalnego, podczas telewizyty zlecać testy, jeśli chory będzie miał cztery objawy jednocześnie: gorączkę, duszność, kaszel, utratę węchu lub/i smaku. Skutecznie ograniczyło to testowanie, bowiem takie objawy ma tylko 4-5 proc. pacjentów. Lekarze pierwszego kontaktu nie chcieli zaś przyjmować i badać potencjalnych chorych, obawiając się – całkiem słusznie – zakażenia i rozwalenia pracy przychodni. We wrześniu ministerstwo wycofało się z tego po licznych protestach. Teraz lekarze mogą zlecać testy każdemu, kto ich zdaniem może mieć COVID-19.
Na początku listopada media społecznościowe obiegła teoria, że rząd sztucznie zaniża liczbę testów, wykreślając z rozporządzenia covidowego punkt o konieczności raportowania liczby testów wykonywanych komercyjnie (mają one obowiązek informować o wyniku pozytywnym). Choć licznym dziennikarzom nie udało się wyciągnąć z Ministerstwa Zdrowia koherentnej informacji o przyczynach takich zmian w raportowaniu, to ma ona najprawdopodobniej minimalne znaczenie w porównaniu ograniczeniem liczby testów poprzez kryterium symptomów. Nie wiemy, jaki jest odsetek komercyjnych testów wśród wszystkich wykonywanych – tych danych również nie podano. Z uwagi na wysoką cenę testu, ok. 500 zł, raczej nie jest on bardzo duży.
Michał Rogalski, który prowadzi arkusz z danymi o epidemii, zwrócił również uwagę na wzrastający rozziew pomiędzy danymi z powiatowych Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej na Mazowszu, a danymi podawanymi przez Ministerstwo Zdrowia. W tej chwili w danych powiatowych jest już o 14,4 tys. więcej zakażeń niż w danych ministerialnych. Podobna sytuacja ma miejsce w województwie śląskim. Zdaniem wielu internautów to dowód na to, że rząd manipuluje danymi o zakażeniach.
W tej sytuacji nie do końca zrozumiałą zabawą wydaje się fakt, że rząd postanowił „oprzeć” kryteria wprowadzenia – lub nie – „narodowej kwarantanny” na liczbie wykrytych przypadków, która bezpośrednio zależy od liczby wykonanych testów.
Może i władze teraz nimi manipulują, żeby lockdown wprowadzić albo go nie wprowadzić, a może to po prostu bałagan w danych. Trzeba jednak pamiętać, że decyzja o lockdownie jest zawsze decyzją polityczną, podejmowaną na podstawie wielu przesłanek. A wiarygodne szacunki rzeczywistych zakażeń i zgonów poznamy dopiero, gdy epidemia się skończy.
Bardzo możliwe, że decyzja o ograniczeniu kryteriów testowania (a nie przypasowywaniu ich liczby do czegokolwiek) okaże się najważniejszą – w negatywnym sensie – jaką podjął ten rząd. Bo nie próbując opanować epidemii, doprowadził do dziesiątek tysięcy zgonów. W październiku zmarło w Polsce o 15 tys. więcej osób niż w ostatnich latach, a dane za listopad będą prawdopodobnie jeszcze bardziej tragiczne.
Po przeczytaniu tego artykułu stwierdzam, że oni tam w rządzie mają nas za nic. Jesteśmy dla nich stadem baranów, zwykłą masą ludzką, której życie jest tylko wartościowe jak płacimy podatki i o nic nie pytamy. To co robią jest chyba najgorszą z rzeczy jakie Morawiecki i reszta PiS mogli nam zrobić. Nie wyobrażam sobie, żeby ci ludzie dalej nami rządzili i nie odpowiedzieli za to wszystko w przyszłości.
Jeżeli ostatni raz tak mało testów, jak dzisiaj, wykonano ponad miesiąc temu i wykryto wtedy 5 tysięcy przypadków, a dzisiaj 21 tysięcy, to ciężko uwierzyć, aby to był efekt tylko tego, że pacjentów z objawami nagle zrobiło się mniej, tj. tyle, ile było miesiąc temu, gdy wykrywano owe 5 tysięcy przypadków spośród 35 tysięcy testów. Teoretycznie nie zmieniły się od tamtej pory zasady kierowania na test. Musi być chyba do tego jakaś zewnętrzna przyczyna i dobrze by było ją ustalić.
Może część ludzi objawowych wcale nie zgłasza się po test do lekarza POZ ze strachu przed kwarantanną i brakiem dochodu lub w ogóle utratą pracy. Jest też obawa przed szpitalem, że teraz to umieralnia. Sama znam taki przypadek, osoba 80+, objawy typowo sugerujące koronę, ale nie chcę testu "bo jeszcze mnie zabiorą do szpitala i tam wykończą". Po kontakcie z lekarzem POZ przepisano jakiś syropek na kaszel i mimo że lekarz chciał skierować na test, to zmusić nie można. Osoba chora wtedy nie ma kwarantanny, nikt nie jest powiadomiony, i może roznosić na swoje otoczenie.
Najważniejsze, że większość wiernej trzódki idzie na rzeź w pełni zaufania do władzy, która tak mocno broni swojego ciała posiłkowego – kościoła.
Gdzie wszystcy oni mieliby się po śmierci podziać, jak nie na łonie kościoła?
W tej "wiedzy" odchodzą oni, ich bliscy i przyjaciele bez słowa pretensji czy żalu. Opium dla ludu, jest w Polsce wystarczająco dużo. Kto by się tam machlojkami testowymi przejmował. Na wiosnę dojdzie szczepionka i można będzie wielką, prawą Polskę świętować.
Przeczytalem ten niekrótki artykul dwa razy i dalej nie moge sie doczytac, w jaki to konkretnie sposób ów rzad ciagle 'zaniza' liczbe testów. Trzeci raz czytac mi sie nie chce. Moze Pani Redaktor pokrótce wytlumaczy?
Osobiscie przypuszczam, ze rzad nie 'zaniza' poziomu testowania celowo, tylko po prostu nie daje sobie rady z balaganem, jaki w znacznej mierze sam wywolal lub jakiemu nie potrafi zapobiec. Bariera realnie zmniejszajaca poziom testowania wydaje sie byc niemoznosc dopchania do lekarza czy do punktu, w którym ktos material pobierze. Jesli nie mam racji, prosze mnie poprawic, bo balagan ów obserwuje – szczesliwie – z pewnej odleglosci.
——————————————————————————–
Polecam: https://en.wikipedia.org/wiki/Hanlon%27s_razor
Głupoty wykluczyć nie można, ale to może być zagrywka PR-owa; rząd najpierw sobie postawił granicę "narodowej kwarantanny", a potem, zawężając kryteria wykonania testu, jej "bohatersko uniknął", co sprawia wrażenie, że rząd działa efektywnie, podczas gdy zostawił wirusa samemu sobie, licząc że wygasi go odporność stadna, a służba zdrowia jakoś sobie przetrwa.
Przeczytaj jeszcze parę razy – czytanie ze zrozumienie łatwe nie jest ale próbuj.
Przestano robić testy przesiewowe, nie bada się osób mających kontakt z zarażonym – czyli praktycznie zrezygnowano z prób likwidacji ognisk zakażeń , a tylko biernie rejestruje się liczbę chorych.
Powinno być tak jak na przykład w Paryżu gdzie moja znajoma bez problemu zrobiła sobie test bo chciała.
Tak samo było w Korei Południowej, odpowiedź na telefon smsem w krótkim czasie. każdy mógł wykonać test.
Ale w Polsce są pieniądze na wozy strażackie, miliony na Rydzyka, na maszty itd a na sensowne badania nie ma.
Ten rząd myśli, że suweren to dureń.
"Takie podejście jest wbrew zaleceniom Światowej Organizacji Zdrowia, bowiem im więcej testów się wykonuje, tym większa szansa na wychwycenie tych, którzy nie wiedzą, że są zakażeni i przenoszą wirusa dalej."
Czy mowa jest o tym samym WHO, które przedefiniowało pandemię i ogłosiło, że Remdesivir nie pomaga, mimo, że osoba zakażona z wyłączonym układem odpornościowym przeżyła na nim 90 dni, a gdy odstawiono i zastosowano Regeneron, umarła?
To samo WHO, które zaleca używać testy niezgodnie z instrukcją:
https://www.fda.gov/media/138761/download
"Positive results are indicative of the presence of SARS-CoV-2 RNA; clinical correlation with patient history and other diagnostic information is necessary to determine patient infection status. Positive results do not rule out bacterial infection or co-infection with other viruses. The agent detected may not be the definite cause of the disease."
Od bezobjawowych nie da się zebrąc wywiadu, więc diagnozy nie da się postawić, że są zakażenie SARS-CoV-2 bowiem prezencja RNA nie jest tożsama z całym wirusem. Dezynfekcja rąk rozkłada wirusy, ale nie ich RNA. Testy PCR wykrywają RNA lub DNA wirusa a nie obecność wirusa. Coś tu śmierdzi na skalę światową!
Do powtórki angielski i czytanie ze zrozumieniem. Ponadto polecam punkt w którym mowa, że wyniki powinien interpretować przeszkolony personel o odpowiedniej wiedzy. Jest na tej samej stronie co cytowany tekst. To zabawne gdy osoby bez wiedzy uważają, że odkryły coś co przegapiły całe zespoły ekspertów i naukowców.
Proszę również zwrócić uwagę na godziny pobrań wymazów w np. Warszawskich punktach do 26.10 były czynne od 8 do 20 teraz do południa lub popołudniu. Akurat 26. 10 szukałam punktu pobrań i byłam zaskoczona tą zmianą, myślałam że to tylko czasowe, sprawdziłam dziś na oficjalnych stronach ministerstwa i w dalszym ciągu takie ograniczenia są
W wysokim stopniu obniża też ilość testów niemożność ich wykonania. Może w Warszawie jest inaczej, ale ja mieszkam sama na wsi pomiędzy Jelenią Górą, a Lwówkiem. Dostałam skierowanie na test, ale z powodu fatalnego samopoczucia bałam sie prowadzić samochód (duże prawdopodobieństwo kolizji) i bałam się stać na zimnie kilka godzin w kolejce. Moi sąsiedzi zdecydowali się pojechać do Bolesławca, bo tam miało być najszybciej. Było ich dwoje, to mogli się zmieniać przy kierownicy, ale czekali 4 godziny na dworze na zrobienie testu, wrócili półżywi, a wynik był dopiero po 2 tygodniach. W Jeleniej górze trzeba się było telefonicznie zapisać. Zapisy przyjmowano 1 godzinę dziennie. Próbowałam całą godzinę bez przerwy (250-300 prób) bezskutecznie. Po kilku dniach przeczytałam, że szpital jeleniogórski po prostu przestał robić testy, bo skończyły mu się odczynniki i czeka… Ja przechorowałam poza systemem i takich jak ja jest wielu, mają objawy, ale nie uda im się zrobić testu. Lekarze dają skierowania, ale UTRUDNIENIA W DOSTĘPIE DO TESTÓW powodują, że testów jest coraz mniej. I opowieści ministra, że oni o tym nie decydują urągają rzeczywistości, bo za ilość punktów testowania, ludzi którzy mogą robić analizy, czas pracy tych punktów i generalnie dostęp do testowania odpowiada minister. Moja rada dla ministerstwa: jak się nie da odczynników, nie wyszkoliło ludzi, ograniczy godziny pracy punktów, a może po prostu zostawi tylko te w miastach wojewódzkich to zaraz spadnie nam radykalnie ilość zakażeń
Jesienna strategia bazująca na czterech objawach jest trafna i powinna być wszędzie obowiązująca. Wówczas diagnostyka laboratoryjna, która nie będzie i tak miarodajna z uwagi na grypę sezonową.
Na przykładzie opisanym powyżej bark innej strategii.
Pozwolę sobie zwrócić uwagę na inne podejście.
1. Należy odciążyć służbę zdrowia a część zadań przekazać inspektoratom sanitarnym.
To jest straszne, że chory sam musi zgłosić się do punktu.
Wszyscy już tak dużo wiedzą o chorobie kovidowej, że sami telefonicznie wnioskować o pomoc kartki sanitarnej .
2. Testowanie non-stop aktualnie mija się z celem , bo społeczeństwo lekceważy wszystkie rozporządzenia, a nieliczni znają faktyczny dotychczasowy koszt pandemii w Polsce.
3. Należy opracować system komunikacji społecznej: " Mam się źle, 4.objawy- proszę o pomoc ".
Wiadomo, że sąsiad/sąsiadka to ważna funkcja społeczna.