0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Grzegorz Skowronek / Agencja Wyborcza.plFot. Grzegorz Skowro...

„Nie spotkałem się nigdy z sytuacją, by minister sprawiedliwości stawał po stronie sprawcy przestępstwa z nienawiści, a nie po stronie osoby pokrzywdzonej. Taka postawa pokazuje, że rząd nie jest zainteresowany tym, żeby chronić porządek publiczny i prawny. Jest zainteresowany tylko partykularnymi celami politycznymi, np. poparciem ze strony środowisk skrajnie prawicowych” – mówi Piotr Godzisz, specjalista ds. przestępstw z nienawiści, wykładowca na Birmingham City University.

Widżet projektu Aktywni Obywatele - Fundusz Krajowy, finansowanego z Funduszy EOG

Anton Ambroziak, OKO.press: Przerwanie mszy w ramach protestu, pomazanie pomnika z wizerunkiem świętego, zniszczenie krzyża – co różni rzekomo nienawistne działania, o których mówi prokurator generalny Zbigniew Ziobro, od głośnej sprawy napadu czterech neofaszystowskich aktywistów na dziewczynę, która niosła tęczową torbę?

Piotr Godzisz *: Różni stan faktyczny, motywacja i rozkład sił. Najważniejsza w ocenie tych czynów jest dynamika pomiędzy mniejszością a większością. Są w naszym społeczeństwie osoby, które pod względem prawnym, społecznym i politycznym wciąż są dyskryminowane.

Gdy osoby LGBT+ czy kobiety wchodzą do Kościoła, by przerwać mszę, jest to akt desperacji, wołanie o pomoc, zwrócenie uwagi na przemoc, której dokonuje dana instytucja, czy grupa, która dzierży władzę. Choć kodeks karny uznaje zakłócanie nabożeństwa za karalne, to jednak nie ma w tym czynie mowy o przemocy, nikt z uczestników mszy nie ląduje w szpitalu za bycie katolikiem.

Przeczytaj także:

Jakościowo to zupełnie co innego, niż gdy członkowie grupy większościowej, w szczególności osoby zradykalizowane przez polityków i fundamentalistów religijnych, zjawiają się na Marszu Równości, by wygłaszać tam nienawistne, obelżywe hasła, które zrównują homoseksualność z pedofilią.

Więc kiedy ktoś dokonuje planowej napaści na osobę, którą utożsamia ze społecznością LGBT+, to jest to zupełnie inne zachowanie niż zakłócanie nabożeństwa, gdzie nie dochodzi do przemocy, a celem nie jest okazanie wyższości czy nienawiści, lecz właśnie protest przeciwko dyskryminacji.

Prokurator generalny przekonuje, że jest zupełnie inaczej. Napad na osoby LGBT+ to uprawniona w demokracji manifestacja poglądów, a krytyka Kościoła to chrystianofobia.

To celowe działanie, które ma ukryć fakt, że osoby LGBT+ w Polsce regularnie doświadczają przemocy i nienawiści, co negatywnie odbija się na ich zdrowiu psychicznym. Skrajna prawica, także ta w rządzie, zupełnie wbrew faktom próbuje przekonać, że największej opresji poddani są katolicy, szczególnie ci głęboko wierzący.

To oczywiście bzdura, bo katolicy są grupą większościową, która ma ogromną władzę w Polsce. Nie tylko symboliczną, która zapisana jest w systemie ogólnie panujących reguł społecznych, ale też praktyczną. Kościół ma wciąż duży wpływ na decyzje podejmowane przez polityków, może nawet większy niż sami wyborcy.

Polska jest chyba jedynym krajem w Europie, gdzie ministerstwo sprawiedliwości finansuje badanie i zwalczanie przypadków chrystianofobii, jednego z najmniej licznych rodzajów przestępstwa z nienawiści w Polsce, ale ignoruje przemoc motywowana uprzedzeniami wobec grup mniejszościowych, której przypadków jest znacznie więcej.

W dyskusjach w mediach społecznościowych pojawia się często pytanie: czy to znaczy, że katolik w Polsce nie może paść ofiarą przestępstwa z nienawiści.

O przestępstwie z nienawiści mówimy zawsze wtedy, gdy sprawca wybrał ofiarę przestępstwa ze względu na jej cechę, czy przynależność do danej grupy. W europejskich kodeksach karnych najczęściej wskazuje się przynależność narodową, etniczną, czy religijną. A więc tak, katolik, tak samo jak muzułmanin, żyd, czy świadek Jehowy, może doświadczyć przestępstwa z nienawiści.

Pytanie brzmi jednak inaczej: kto realnie pada ofiarą tych przestępstw? W Polsce najwięcej zarejestrowanych aktów agresji dotyczy zachowań rasistowskich, czy ksenofobicznych. Ofiarami są osoby czarne, innej niż biała karnacji, migranci z Azji, czy Romowie.

Jeśli chodzi o wyznanie, to najwięcej przestępstw kwalifikuje się jako antysemickie lub antymuzułmańskie. Przestępstwa wobec katolików zdarzają się bardzo rzadko. I zdecydowana większość z nich nie dotyczy ludzi, ale mienia. Celem ataku najczęściej są budynki, w których dochodzi do desakralizacji czy wandalizmu.

Często motywacja w przypadku tych zdarzeń jest przede wszystkim finansowa – ludzie kradną przedmioty kultu z myślą, że mogą je sprzedać, a przy okazji demolują zakrystię. Jeśli jednak zostawiają na murach antychrześcijański symbol, to jest to wskaźnik przestępstwa z nienawiści. Ale to w Polsce rzadkie zjawisko.

Ale to tylko część prawdy o przestępstwach z nienawiści w Polsce. Duża część zdarzeń pozostaje poza kontrolą i ochroną państwa.

Faktycznie, przestępstwa z nienawiści są poddane pewnej hierarchii. Polski kodeks karny wyróżnia przestępców, którzy dokonują czynów karalnych ze względu na narodowość, pochodzenie etniczne, czy wyznanie ofiary. Dlaczego?

Państwo uznaje, że pewna grupa czynów zasługuje na szczególne potępienie, bo mają negatywne skutki dla całego społeczeństwa. Ich rozpowszechnienie może prowadzić do ataku na demokrację, czy nawet ludobójstwa, co działo się w przeszłości. Ogólnie, takie przestępstwo zagraża interesom państwa i społeczeństwa.

Historycznie, pewne grupy były już poddawane marginalizacji i eksterminacji, dlatego na poziomie międzynarodowym otrzymują szczególną ochronę. Jednak w Polsce wciąż nie zwraca się uwagi na przestępstwa motywowane nienawiścią wobec osób LGBT+, czy osób z niepełnosprawnościami.

Ministerstwo Sprawiedliwości pytane o uzupełnienie w kodeksie karnym listy przesłanek chronionych przed przestępstwami z nienawiści odpowiedziało, że nie ma takiej potrzeby, bo prawo chroni wszystkich w jednakowy sposób.

Nie chroni i nigdy nie chroniło. Przestępstwa z nienawiści, których doświadczają osoby LGBT+, to najczęściej agresja słowna, groźby lub przemoc fizyczna, która nie skutkuje dużym uszczerbkiem na zdrowiu fizycznym.

Gdy osoba, która została zwyzywana na ulicy od „pedałów”, przewrócona, czy poszarpana, zwróci się do polskiej policji, zostanie odprawiona z kwitkiem. Musiałaby trafić do szpitala, by policja zajęła się „prawdziwym” przestępstwem.

W innym wypadku na komendzie usłyszy, że musi sama napisać akt oskarżenia – być prokuratorem i śledczym. I wiemy, że 9/10 osób rezygnuje z oskarżenia prywatnego, szczególnie że wiele osób LGBT+ podobnych sytuacji doświadcza regularnie i po prostu brakłoby im czasu i sił, by ścigać każdego sprawcę.

Od tego powinno być państwo, takie są standardy prawa międzynarodowego w sprawach o przestępstwa z nienawiści. To prokuratur powinien zajmować się oskarżeniem, a nie pokrzywdzony.

W sprawie Mariki sąd nie mógł powołać się wprost na art. 256 kodeksu karnego. Skorzystał z przepisów dotyczących rozboju i czynu chuligańskiego. Jak oceniasz wyrok wydany przez SR w Poznaniu?

Większość sądów zupełnie ignoruje motywację sprawców, jeśli jest ona związana z orientacją seksualną i tożsamością płciową ofiary. Co jest oczywistym błędem, bo prawdopodobnie, gdyby nie uprzedzenia, do przestępstwa w ogóle by nie doszło. Cała sprawa jest wówczas oceniana jak zwyczajne przestępstwo.

Ale większości ofiar nie chodzi przecież o to, żeby ktoś poszedł do więzienia. Ludzie, którzy doświadczyli przestępstw z nienawiści, domagają się uznania własnej krzywdy.

Chcą, żeby państwo pokazało, że nie toleruje tego rodzaju przemocy.

I tak właśnie stało się ws. ataku, którego dopuściła się Marika. Sąd wyraźnie stwierdził, że jednym z głównych motywów próby dokonania rozboju była postawa wyższości nad mniejszościami i nienawiść wobec inności, w tym mniejszości seksualnych. Sąd przyjrzał się też ekstremistycznym, nacjonalistycznym poglądom skazanej, które były źródłem jej uprzedzeń zarówno przed dokonaniem zbrodni, jak i potem w toku składania wyjaśnień.

Sędziowie i prokuratorzy ignorują homofobiczną motywację sprawców, bo brakuje im wiedzy? A może boją się ministra Ziobry, który urządza nagonki na sędziów, którzy orzekają niezgodnie z linią partyjną?

Ingerowanie w wyroki niezawisłych sędziów to szeroki problem rządów Prawa i Sprawiedliwości. Wykracza daleko poza orzekanie w sprawach dotyczących przestępstw z nienawiści.

Warto zwrócić uwagę, że sędziowie i prokuratorzy są szkoleni w zakresie rozpoznawania przestępstw z nienawiści od 10 lat i powinni sami wiedzieć, kiedy należy stosować dane przepisy, a kiedy nie.

Natomiast, jeśli ich przełożony, albo polityk w roli ministra krytykuje dobrze wykonaną pracę organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości, to wprowadza to efekt mrożący. Nie spotkałem się nigdy z sytuacją, by urzędujący minister sprawiedliwości stawał po stronie sprawcy przestępstwa z nienawiści, a nie po stronie osoby pokrzywdzonej.

Taka postawa pokazuje, że rząd nie jest zainteresowany tym, żeby chronić porządek publiczny i prawny.

Jest zainteresowany tylko partykularnymi celami politycznymi, np. poparciem ze strony środowisk skrajnie prawicowych.

Załóżmy, że sprawa Mariki wydarzyłaby się w Niemczech. Jak wyglądałoby tam działanie służb i kwalifikacja prawna czynu?

Niemcy są ciekawym przykładem. Prawno karne jest tam skonstruowane podobnie jak w Polsce, bo rozpoznaje tylko rasistowskie i ksenofobiczne przestępstwa. To, co różni, i to radykalnie, to praktyka.

Niemiecka policja ma wydzielone jednostki, które zajmują się wsparciem grup mniejszościowych szczególnie narażonych na przemoc. Osoba LGBT+, która zgłosi się na komendę, nie jest odsyłana do domu. Policja bada zgłoszenia, może też skierować poszkodowanego do wsparcia psychologicznego lub prawnego. Tak, by każda osoba była w stanie realizować swoje prawa obywatelskie.

Motywacja przestępcy może też wpłynąć na wymiar kary – prokuratorzy o tym wiedzą i starają się pokazywać prawdziwy charakter zbrodni.

Modelowo orientacja seksualna i tożsamość płciowa powinny jednak podlegać szczególnej ochronie przed przestępstwami z nienawiści.

I tak jest w ponad 20 krajach w Europie, także w naszym regionie: Węgry, Litwa, Słowacja. Tak też powinno być i w Polsce, i w Niemczech. Wymaga tego rzeczywistość. Dopóki gej czy lesbijka boi się trzymać partnera, czy partnerkę za rękę na ulicy, dopóty takie przepisy są konieczne.

Najwięcej kontrowersji budzi temat kryminalizacji mowy nienawiści. Zawsze wtedy słyszymy o zamachu na wolność słowa.

Warto zauważyć, że temat przemocy z nienawiści nie budzi tych kontrowersji w ogóle. Każdy potępia przemoc. A i tak od ponad 10 lat Polska nie jest w stanie przyjąć bardzo prostych przepisów, które dałyby sędziom i prokuratorom konkretne narzędzia do ścigania i karania przemocy.

Państwo prowadzi dyskusje, przyjmuje zalecenia na poziomie ONZ, a potem wraca do domu i nie robi nic, a nawet chwali się, że dobrze, że nic nie robi. To absurd.

Może właśnie dlatego, że te dwa zagadnienia są ze sobą splątane? Prawicy bardzo łatwo zbić racjonalne argumenty i powiedzieć, że grupy mniejszościowe w swoich żądaniach zaprowadzą nas do orwellowskiej „myślozbrodni”.

Być może brakuje nam jako społeczeństwu trochę wiedzy. Standard międzynarodowy, wypracowany w Europejskim Trybunale Praw Człowieka, ale też orzecznictwo naszego Sądu Najwyższego przyznaje nam wszystkim bardzo wysoki poziom ochrony wolności wypowiedzi.

W skrócie: dozwolona jest ogromna większość negatywnych, krytycznych, a nawet nacechowanych wrogością wypowiedzi. Tylko najbardziej drastyczne, niebezpieczne przypadki mowy nienawiści powinny podlegać odpowiedzialności karnej. Chodzi o sytuacje, w których ktoś publicznie znieważa, czy oczernia daną grupę w celu pogorszenia jej sytuacji, czy wywołania fali agresji. Wtedy średnia unijna mówi: Basta!

Co ciekawe, jeśli spojrzymy na badania społeczne, okaże się, że Polacy tak naprawdę nie tolerują nienawiści, uprzedzeń i przemocy słownej w życiu publicznym.

Ale życie publiczne rażąco odstaje od tych deklaracji.

Gdyby politycy działali w poczuciu odpowiedzialności za wspólnotę, już dawno znowelizowaliby przepisy. Zamiast tego dostajemy kolejną hucpę, która tylko oddala nas od europejskich standardów.

*Piotr Godzisz – specjalista ds. przestępstw z nienawiści, wykładowca na Birmingham City University. Poprzednio związany m.in. z Organizacją ds. Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, Lambdą Warszawa i Uniwersytetem Warszawskim. Szkolił policjantów, sędziów i prokuratorów w kilku krajach Europy. Doktorat obronił w University College London. Współautor projektu zmiany kodeksu karnego w zakresie przepisów o przestępstwach z nienawiści. Jeden z autorów „Metodyki pracy adwokata i radcy prawnego w sprawach o przestępstwa z nienawiści” (red. P. Knut, wyd. CH Beck). Zasiada w radzie doradczej International Network for Hate Studies.

;
Na zdjęciu Anton Ambroziak
Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze