Rząd od 28 grudnia wprowadza Narodową Kwarantannę. Merytorycznie ta decyzja ma solidne podstawy, ale to kolejna katastrofa komunikacyjna rządu: nieco ponad 2 tygodnie temu premier Morawiecki buńczucznie ogłosił Polakom, że wygrywamy z epidemią
Dziś, 17 grudnia, już wiemy, że od 28 grudnia czekają nas trzy tygodnie Narodowej Kwarantanny. Galerie handlowe i stoki narciarskie będą znów zamknięte, wprowadzono ograniczenia w przemieszczaniu, w tym całkowity zakaz przemieszczania się w noc sylwestrową (od 19:00 w dniu 31 stycznia do 06:00 rano 1 stycznia).
Poniżej pokażemy niekonsekwencję w polityce komunikacyjnej rządu i poważne argumenty za wprowadzeniem ogłoszonych obostrzeń.
"Dane nie kłamią. Proszę spojrzeć na wykres. Wygrywamy z epidemią! Liczba zakażeń spada! Do czasu otrzymania szczepionki stosujmy to, co po prostu działa. Dystans, dezynfekcję i maseczki. Kochani - wytrzymajmy! Cierpliwość, dyscyplina i solidarność opłacą się nam wszystkim. Razem zwyciężymy wirusa!" - ogłosił premier Mateusz Morawiecki 30 listopada.
Dwa dni wcześniej weszła w życie decyzja rządu o otwarciu dla klientów sklepów w dużych galeriach handlowych - przed świętami Bożego Narodzenia odwiedzały i odwiedzają je tłumy klientów.
24 listopada rząd otworzył również stoki narciarskie, które według wcześniejszych ogłoszeń miały pozostać zamknięte, by Polacy nie wyjeżdżali na zimowe wakacje podczas przerwy świątecznej i ferii, skumulowanych w tym roku dla całego kraju od 4 do 17 stycznia.
"Protokół sanitarny dotyczący korzystania ze stacji narciarskich dopracowany, stoki będą zimą otwarte. Dziękuję partnerom: branży narciarskiej i Głównemu Inspektoratowi Sanitarnemu za świetną współpracę"
- napisał z satysfakcją wicepremier Jarosław Gowin, uzasadniając decyzję o otwartych stokach. Kilka dni później ujawnił, że za otwarciem lobbował prezydent Andrzej Duda. Dziś widać, że najwyraźniej "protokół sanitarny" nie został jednak dopracowany odpowiednio.
Jeszcze wczoraj (!), w środę 16 grudnia, minister edukacji Przemysław Czarnek zapowiedział, że powrót dzieci z klas I-III do szkół jest prawdopodobny już 18 stycznia, co w świetle dzisiejszej decyzji o lockdownie wydaje się być pozbawionym podstaw chciejstwem i wprowadzaniem w błąd rodziców najmłodszych uczniów.
Bo w czwartek 17 grudnia, minister zdrowia Adam Niedzielski zatroskanym tonem zwrócił się do rodaków w ten sposób: "Apeluję do każdego Polaka o odpowiedzialność za siebie, swoich bliskich, zachowanie, które przestrzega normy i regulacje, które wprowadzamy. Wiem jednak, że same apele nie pomogą, same apele to za mało"
- szef resortu zdrowia zapowiedział w ten sposób wprowadzenie narodowej kwarantanny od 28 grudnia do 17 stycznia. Premier Mateusz Morawiecki nie uczestniczył w konferencji.
Jak za chwilę pokażemy, decyzja rządu ma merytoryczne podstawy: trzecia fala epidemii jest bardzo prawdopodobna i jeśli nie byłaby pod kontrolą, mogłaby okazać się najgroźniejsza i najtragiczniejsza w skutkach ze wszystkich dotychczasowych.
Problem w tym, że rząd robi wiele, by podważyć zaufanie obywateli do swoich decyzji, skacząc od nadmiernie optymistycznych, entuzjastycznych komunikatów ("Wygrywamy z epidemią!", "Uczniowie już w styczniu wrócą do szkół!") do straszenia upadkiem systemu ochrony zdrowia, tak jak robił to - zasadnie - 17 grudnia minister Niedzielski:
"Jeżeli trzecia fala, widmo, ryzyko, zmaterializuje się, to możemy być pewni, że niestety nasz system opieki zdrowotnej nie będzie działał w sposób wydajny, nie będzie wydolny, żeby obsłużyć wszystkich pacjentów w jakimś krótkim czasie".
Odrobina odpowiedzialności, większego szacunku dla faktów i danych, a mniejszego uwielbienia dla propagandy sukcesu wystarczyłyby, żeby zaufanie obywateli do oficjalnych komunikatów było większe, a co za tym idzie - obostrzenia były skuteczniejsze.
Rząd nie podaje też jasnych powodów, które stoją za jego decyzjami. Nie dowiedzieliśmy się wcześniej od premiera, jakie modele rozwoju epidemii stały za jego - nadmiernym, jak się dziś okazało - optymizmem, teraz nie wiemy, jakie modele stoją za wprowadzeniem dzisiejszych restrykcji. A przecież nadchodzącego zahamowania spadku zachorowań i hospitalizacji można się było spodziewać już w listopadzie, kiedy rząd poluzował obostrzenia, m.in. otwierając sklepy wielkopowierzchniowe w gorącym przedświątecznym okresie.
Ale jeśli zostawimy na boku warstwę komunikacyjną, obostrzenia wprowadzone przez rząd są sensowne, a nadchodzącą trzecią falę widać również w innych krajach europejskich - lockdown wprowadziły m.in. Czechy, Niemcy Litwa. Te kraje robią to już przed świętami - to dni, które wydają się być newralgiczne ze względu na masowe podróże i spotkania w dużych rodzinnych gronach.
Oznaki trzeciej fali w Polsce również są coraz wyraźniejsze.
Pierwszy raz od 22 listopada mam dziś dodatnie saldo aktywnych przypadków.
Wyhamował również trend spadkowy jeśli chodzi o odnotowywane oficjalnie nowe zakażenia:
Co gorsza, dynamika spadku liczby zgonów jest o wiele wolniejsza niż spadku wykrywanych przypadków. I to już budzi duży niepokój, bo może oznaczać, że Polacy nie chcą (boją się, nie wierzą w skuteczność ochrony zdrowia, chcą uniknąć zwolnienia lekarskiego) zgłaszać się do lekarzy z objawami.
To z kolei może oznaczać, że prawdziwy poziom, z którego wchodzimy w kolejną falę epidemii, jest o wiele wyższy, niż wynika to z oficjalnych danych:
Kolejny dowód na to, że sytuacja jest niebezpieczna przedstawia analityk Michał Rogalski. "Dodatkowo spadek liczby osób hospitalizowanych nie pokrywa się ze spadkiem liczby wykrywanych przypadków" - napisał Rogalski, pokazując stosowne dane na wykresie:
Dane dotyczące liczby hospitalizacji i zajętych respiratorów wyglądają następująco - tutaj również widać wyhamowanie trendu spadkowego:
Warto więc potraktować ograniczenia poważnie: jeśli je zlekceważymy, kwarantanna może się nie zakończyć 17 stycznia.
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Komentarze