0:000:00

0:00

Prawa autorskie: MC2 STEVENSONMC2 STEVENSON

Stoimy wokół bankomatu w przejściu podziemnym przy Dworcu Wileńskim. Fahim przed monitorem. Dziewięć par oczu w napięciu śledzi jego każdy gest: jak wybiera język, starannie wciska PIN, potem jeszcze klawisz „cash withdrawal” i wreszcie suma: 500 PLN. Po chwili bankomat wypluwa kartę – transakcja odrzucona. Fahim wyciąga kolejną, innego banku, powtarza całą operację, ale rezultat jest dokładnie taki sam. Z żadnej z jego dwóch kart wydanych przez afgańskie banki nie da się wybrać ani złotówki. A to oznacza jedno – jego rodzina pozbawiona jest środków do życia. Jedyne, na co mogą liczyć, to zapomoga od polskiego państwa, po 12,5 złotych dziennie na głowę. Ale to dopiero, gdy zaczną procedurę ubiegania się o status uchodźcy. Na razie środki jeszcze nie zostały uruchomione, dopiero co skończyli kwarantannę, to ich pierwsza wizyta w Warszawie. Przyjechali tu z ośrodka dla cudzoziemców w Lininie, dwoma autobusami i metrem.

Bankomaty w Kabulu już na kilka dni przed wejściem talibów do miasta przestały wypłacać pieniądze. Wylatując z Afganistanu rodzina Fahima zabrała ze sobą 100 dolarów i kilkaset afgani, tyle mieli w gotówce. Wczoraj, w Warszawie, zdali sobie sprawę jak bardzo to jest mało i na jak niewielką pomoc mogą liczyć. Są jednak bezpieczni, są razem, udało im się wyjechać. Żona i córka Fahima chodzą po ulicach bez chustek, szwagierka swobodnie pali na ulicy papierosy. No prawie, bo papierosy w Polsce, w odróżnieniu do Afganistanu są horrendalnie drogie. Palący członkowie rodziny wyznaczyli sobie limit: po trzy papierosy dziennie. Ale Fahim go i tak przekracza. W Afganistanie zdarzało mu się wypalać po dwie paczki. Zwłaszcza w ostatnim czasie.

Przeczytaj także:

Wiemy, kim jesteś

Do pracy przestał chodzić już w lipcu. To wtedy talibowie zajęli Majmunę, stolicę północnej prowincji Farjob, gdzie Fahim pracował przy ONZ-owskich projektach związanych z rozwojem praw człowieka. Pomagał między innymi kobietom, ofiarom przemocy domowej. Jego zespół został ewakuowany w ostatniej chwili. Kiedy był już w Kabulu, dostał messengerem zdjęcie, jakie sobie talibowie zrobili w jego biurze. Z dopiskiem: „I tak cię znajdziemy. Wiemy, kim jesteś. To ty uczysz kobiety, żeby nie były posłuszne własnym mężom”.

Talib za biurkiem w biurze Fahima, przy ścianie stoi jego karabin
Zdjęcie z własnego biura, które wraz z groźbami dostał Fahim

Potem przez dwa tygodnie nękał żonę i szwagierkę, obie ważne urzędniczki w rządzie, żeby zrezygnowały ze swoich zbrojonych samochodów z kierowcami i dojeżdżały do pracy zwykłymi, żółtymi taksówkami. „Za bardzo rzucacie się w oczy, jesteście zbyt łatwym celem” – powtarzał.

One jednak obie postanowiły do końca trzymać fason. Nodia, szwagierka, 13 sierpnia 2021 w piątek (w Afganistanie dzień wolny), była na śniadaniu u przyjaciół. To było pożegnalne śniadanie. Niby nikt tego głośno nie powiedział, ale wszyscy tak to spotkanie traktowali. Przy jajecznicy na pomidorach zastała ich wiadomość o tym, że padł Herat. „Zaczęliśmy wszyscy płakać. Chyba wtedy zrozumieliśmy, że to już naprawdę zaraz koniec”.

Każdy w Afganistanie się spodziewał, że upadek rządu Ghaniego to kwestia czasu. Mimo to w niedzielę 15 sierpnia wszyscy byli zaskoczeni. Że to tak szybko, że to już.

Z gości piątkowego śniadania nikt nie został w Afganistanie.

Jak rozmawiam z Nodią, czuję się, jakbyśmy razem recytowały piosenkę Kaczmarskiego „Co się stało z naszą klasą”. Mitra w Katarze, Mina w Paryżu, Atik w Wiedniu… Nodia z rodziną w Polsce.

Niestety nie z całą rodziną. Jej matka, ciotka, brat Fahima z żoną i jeszcze kilka innych osób od kilku dni koczują w hotelu w Kandaharze. Czekają na sygnał od szmuglerów, że położone o godzinę jazdy od miasta przejście Spin Buldak do Pakistanu jest znów otwarte. Nie mają wiz, więc muszą przekroczyć granicę nielegalnie, opłacając „przewodników”, którzy przepuszczą ich za łapówkę. „Tylko pamiętajcie, żeby przewodnik był Pasztunem. Podobno tych Hazarów, którzy maja hazarskich przewodników, nie puszczają” – instruują krewnych Fahim i Nodia.

„Po nas na szczęście nie tak bardzo widać, że jesteśmy Hazarami” – tłumaczy mi Nodia. - „Mamy mało skośne oczy, większość naszej rodziny nie posługuje się tylko dialektem z Dżogari, ale zna też literacki perski, możemy spokojnie uchodzić za Tadżyków”.

Mimo, że talibowie od początku obiecują, że w ich państwie nie będzie prześladowań mniejszości etnicznych, mało kto im wierzy. Hazarowie szczególnie boją się o własne bezpieczeństwo. To oni, znacznie częściej niż inne grupy etniczne, przez ostatnie lata byli ofiarami zamachów organizowanych przez talibów i państwo islamskie. Jak donosi Amnesty International jeszcze w lipcu talibowie w okrutny sposób zabili dziewięciu Hazarów z zajętej przez siebie wioski Mundaracht, w prowincji Ghazni.

Hazarowie są szyitami. Dla radykalnych sunnickich fundamentalistów nie są prawdziwymi muzułmanami. Na dodatek chętniej niż inne nacje zdobywali wykształcenie, często nic sobie nie robili z ortodoksyjnych zasad segregacji płci. Hazarki, zwłaszcza w dużych miastach, bywały lepiej wykształcone nie tylko niż Pasztunki, ale nawet Tadżyczki i Uzbeczki. Miały też silną nadreprezentację w żyjących z zachodnich grantów NGO-sach i w administracji państwowej. Teraz te wszystkie ślady w życiorysie sprawiają, że czują się szczególnie zagrożone.

Ale nie trzeba należeć do najbardziej dyskryminowanej mniejszości etnicznej, by nie ufać talibom. Ich zapewnienia o inkluzywnym rządzie i amnestii dla pracowników administracji państwowej wiarygodnie brzmią tylko w katarskiej telewizji i dla naiwnych zachodnich dziennikarzy oraz ekspertów, którzy Afganistan znają z drugiej ręki. Kiedy uważnie wsłuchać się w to, co mówią talibscy liderzy jak Stanikzaj, Balchi czy Mudżahid, można zauważyć, że z jednej strony twierdzą – jak Stanikzaj w ostatnim wywiadzie dla BBC Pashto – że w ich rządzie posady będą rozdawane ze względu na kompetencje merytoryczne, z drugiej jednak zaznaczają, że ludzie pracujący dla poprzedniej administracji na pewno nie utrzymają się na „kluczowych stanowiskach”. Cokolwiek miałoby to znaczyć, sprawia, że ci wykształceni i merytorycznie dobrze przygotowani Afgańczycy, którzy jeszcze zostali w Afganistanie, raczej nie kwapią się nie tylko wracać do pracy, ale nawet wychodzić z ukrycia.

Gazem w kobiety

Dowodem na wielką przemianę talibów miało być to, że udzielają wywiadów kobietom. W środę 1 września media całego świata obiegła wieść, że Beheszta Arghand, afgańska dziennikarka prywatnej telewizji Tolo TV, która jako pierwsza przeprowadziła wywiad z jednym z talibskich przywódców, jest już poza granicami kraju. Przy okazji Arghand potwierdziła, że większość jej koleżanek również wyjechała. W rozmowie z agencją Reuters zdradziła też okoliczności, w jakich doszło do słynnego wywiadu. Talibowie nieproszeni weszli do studia, w którym ona szykowała się do programu, i po prostu kazali ze sobą porozmawiać na wizji.

Jak podaje organizacja Reporters Sans Frontières, z około siedmiuset kabulskich dziennikarek nadal pracuje już tylko sto.

W czwartek 2 września protestowały kobiety w Heracie. Na ulicę wyszło ich kilkadziesiąt. Urzędniczek, dziennikarek, nauczycielek. Domagały się, aby talibowie zezwolili kobietom na powrót do pracy. Wiele z nich już podczas pierwszych dni po przejęciu przez talibów kontroli nad miastem zostało odesłanych do domu z informacją, żeby czekały na ponowne wezwanie, które jakoś nie nadchodzi. Demonstrantki trzymały też plakaty wzywające do powołania rządu z udziałem kobiet.

W sobotę 4 września pod tymi samymi hasłami odbyła się demonstracja kobiet w Kabulu. Jej uczestniczki zostały pobite przez talibów a następnie, kiedy mimo tego odmówiły rozejścia się, talibskie służby porządkowe użyły przeciw nim gazu.

Odwaga tych kobiet jest godna podziwu, bo z całego Afganistanu napływają alarmujące wieści od kobiet, które potraciły swoje stanowiska w administracji, w szkołach, ale także w prywatnych firmach. Wiele z tych, które same prowadziły jakieś interesy, jeśli jeszcze nie wyjechały, zawiesiło swoją działalność.

Nie ma pieniędzy...

„Ten kraj zamarł. Wszystko stoi” – mówi Nodia, kiedy odchodzimy spod bankomatu. Martwi ją oczywiście, że szwagier nie ma pieniędzy, ale jest jeden pozytywny aspekt tej całej sprawy: pieniędzy nie ma też rząd talibów. Afganistan przestał być częścią międzynarodowego systemu bankowego. To dlatego, mimo że talibowie w ubiegłą niedzielę nakazali otworzyć banki, niewiele to zmieniło.

Prywatni przedsiębiorcy wstrzymali produkcję, bo nie mają jak płacić swoim pracownikom. Przed bankami ustawiają się długie kolejki, nikomu nie wolno wypłacić więcej niż równowartość 200 dolarów, a i tak tylko nieliczni szczęśliwcy odchodzą od kas z gotówką.

Nawet jeśli talibowie szybko powołają nowy rząd, nie będą mieli najprawdopodobniej czym zapłacić swoim urzędnikom.

Jak policzył „The New York Times”, ponad trzy czwarte wydatków budżetowych poprzedniego afgańskiego rządu pochodziło z zagranicznej pomocy, która teraz została wstrzymana. Międzynarodowy

Fundusz Walutowy, Bank Światowy i rząd USA zablokowały wypłaty dla Afganistanu. Podobnie uczyniło wiele pozarządowych organizacji pomocowych.

Afgański Bank Centralny, kierowany już przez talibskiego nominata, Hadżiego Mohammada Idrisa, nie ma pieniędzy. Blisko 10 miliardów jego aktywów trzymane było w Stanach i innych zachodnich krajach. Teraz talibowie nie mają do nich dostępu.

Ruch, będąc jeszcze w opozycji, zdobywał pieniądze z różnych źródeł. Między innymi opodatkowywał gospodarkę na terenach, które kontrolował. Jak mówi w rozmowie z „NYT” David Mansfield, niezależny ekspert badający afgańską gospodarkę, talibowie na samym tylko opodatkowywaniu towarów sprowadzanych z zagranicy zarabiali koło 100 milionów dolarów rocznie.

Znajomy z Heratu, który zarabiał jako pośrednik handlowy dla Chińczyków skupujących kamienie szlachetne z afgańskich kopalń, jeszcze w marcu opowiadał mi, że jeden z jego dostawców musi regularnie opłacać się działającym w okolicy talibom, bo inaczej straciłby interes. Działo się to w czasie, gdy prowincja Herat oficjalnie była jeszcze pod kontrolą rządu Ghaniego.

Inne źródła dochodów talibów to było pranie pieniędzy i sponsoring od różnych prywatnych osób wywodzących się z krajów Zatoki Perskiej i podzielających ideowe przekonania talibów. Trudniej dowieść transferów od zaprzyjaźnionych z nimi państw, jak Pakistan czy Katar, choć afgańscy eksperci zarzekają się, że i takie były.

Sporo pieniędzy pochodziło również z opium. I mimo iż talibowie obiecywali, że zakażą uprawy maku, wydaje się, że nie będą mogli dotrzymać obietnicy. Afganistan produkuje niewiele innych cennych dóbr. Cały jego eksport za rok 2019 wyniósł 870 milionów dolarów. Większość pochodziła ze sprzedaży dywanów, reszta z produktów rolniczych. Ma duże złoża litu, ale na razie jego wydobycie jest bardzo drogie, więc mało opłacalne.

Uprawa opium jest po prostu zbyt dochodowa, by odcięci od innych źródeł finansowania talibowie mogli z niej zrezygnować, konkluduje Alexandra Stevenson, autorka artykułu o finansach Afganistanu z „New York Timesa”.

Jej zdaniem Afganistan rządzony przez talibów stanie się rajem dla wszelkich nielegalnych operacji finansowych. Talibowie już wcześniej chętnie korzystali z nieoficjalnego systemu finansowego zwanego hałala. Polega on na zaufaniu i pozwala pożyczać ogromne sumy pieniędzy, opłacać nielegalną działalność, na przykład terrorystyczną, bez ujawniania się w oficjalnych rejestrach przepływu środków.

„Wielu moich znajomych Afgańczyków we Francji korzysta z hałala. Każdy, kto pracuje nielegalnie albo chce ominąć wysokie odsetki, jakie trzeba płacić za przesłanie gotówki do Afganistanu firmom typu Western Union” – tłumaczy mi Zohra, Afganka, która kilka lat temu uciekła do Europy.

Za talibów u władzy hałala może jeszcze bardziej rozkwitnąć.

...i nie ma specjalistów

Brak pieniędzy nie jest jedyną rzeczą, która przyprawia zapewne talibów o ból głowy i opóźnia ich decyzję co do powołania rządu.

Równie ważny jest brak odpowiednich kadr. W ostatnich tygodniach Afganistan doświadczył prawdziwego drenażu mózgów. Wyjechało stamtąd kilkadziesiąt tysięcy najlepiej wykształconych i najbardziej przedsiębiorczych obywateli, a kolejne tysiące tylko czekają aż pojawi się możliwość ucieczki. Dla kraju, gdzie zaledwie 30 proc. kobiet i 60 proc. mężczyzn umie czytać i pisać taka strata jest nie do powetowania.

Talibowie świetnie radzili sobie w wojnie podjazdowej, opanowali język medialnej propagandy. Ale ekspertów od zarządzania krajem w ich szeregach brak.

Gdy rządzili w latach 1996-2001, gospodarka Afganistanu była pięć razy mniejsza niż obecnie. Teraz bez specjalistów z zewnątrz albo bez fachowców pracujących dla poprzedniego rządu sobie po prostu nie poradzą. Ci ostatni maja poważne obawy, by dla nich pracować, poza tym sami talibowie, wbrew wcześniejszym zapowiedziom jakoś nie kwapią się ich zatrudniać.

Afgańczycy już dziś mówią o specjalistach sprowadzanych do zarządzania krajem z Pakistanu. Budzi to niedowierzanie zachodnich ekspertów, ale w Afganistanie to nic dziwnego – takie praktyki, tylko na znacznie mniejsza skalę stosował też poprzedni rząd. Jak zapewnia mnie Nodia, dziś i ministerstwo finansów, i bank centralny próbują działać tylko dzięki Pakistańczykom. To oczywiście jeszcze bardziej uzależnia talibów od Pakistanu i odbiera im argument, że są siłą wewnątrzafgańską i w odróżnieniu od Ghaniego nie korzystają z obcej pomocy.

Jeśli Stany Zjednoczone nie dogadają się z talibami i nie uwolnią części środków należących do afgańskiego banku centralnego, Afganistan czeka paraliż finansowy.

Niektórzy eksperci uważają, że wydzielanie środków można by połączyć z wymaganiami co do inkluzywnego rządu, przestrzegania praw kobiet i poszanowania mniejszości etnicznych.

Inaczej Afganistan pogrąży się w totalnej inflacji. Ceny już zresztą rosną w zawrotnym tempie. Prywatni cinkciarze wielokrotnie podnieśli prowizje od każdej transakcji. Sami talibowie jakoś przeżyją, będą handlować opium, sprzedawać zostawioną w kraju przez Amerykanów broń i robić interesy w szarej strefie z międzynarodowym półświatkiem przestępczym. Jednak zwykli Afgańczycy mogą przypłacić ich rządy życiem. I nie chodzi już o to, że zginą w czystkach etnicznych czy prześladowaniach z powodu innych poglądów. Grozi im po prostu klęska głodu.

Imiona niektórych bohaterów na ich prośbę zostały zmienione

Udostępnij:

Ludwika Włodek

Dziennikarka, socjolożka, adiunktka w Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego, autorka m.in. zbioru reportaży z Azji Środkowej „Wystarczy przejść przez rzekę" i „Buntowniczek z Afganistanu" (WAB 2022).

Przeczytaj także:

Komentarze