W poniedziałek o 10. rano Donald Tusk zostanie przesłuchany przez sąd w procesie karnym dotyczącym organizacji lotu TU-154 do Smoleńska. Sąd szykuje się na oblężenie mediów, które spodziewają się, że przesłuchanie przerodzi się w wielkie polityczne show. OKO.press już poznało zeznania byłego premiera - złożone podczas śledztwa prokuratury w tej sprawie
O przesłuchanie Donalda Tuska wnieśli krewni ofiar katastrofy. Nie zgodzili się na propozycję sądu, by odczytać zeznania, które były premier, a obecnie szef Rady Europejskiej, złożył wcześniej w prokuraturze. Propozycję odrzuciła też sama prokuratura, która po wygranych przez PiS wyborach przyłączyła się do procesu po stronie rodzin smoleńskich.
Oskarżonymi w procesie są Tomasz Arabski, były minister w Kancelarii Premiera Tuska oraz czterej urzędnicy z Kancelarii Premiera i ambasady polskiej w Moskwie.
Oskarżycielami nie są prokuratorzy, lecz rodziny smoleńskie, które w prywatnym akcie oskarżenia postawiły Arabskiemu i pozostałym zarzuty przestępstwa urzędniczego (za rzekome błędy przy organizacji lotu prezydenta Lecha Kaczyńskiego).
Prokuratura wcześniej trzykrotnie umorzyła śledztwo w tej sprawie. Proces trwa już kilka lat. Sąd przesłuchał już w nim byłego szefa MSZ Radosława Sikorskiego, Tomasza Arabskiego i Jacka Sasina (PiS), który w 2010 roku pracował w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i odpowiadał za przygotowanie jego wizyty w Katyniu.
Przesłuchanie Tuska będzie z pewnością wydarzeniem medialnym. Sąd został zasypany wnioskami o akredytację dziennikarzy, a ekipy telewizyjne mają rozstawiać się od 7 rano, choć proces zaczyna się dopiero o 10.00.
Rodziny ofiar katastrofy i ich pełnomocnicy zapowiadają dużo trudnych pytań.
Jednak z zeznań złożonych przez Donalda Tuska w śledztwie dotyczącym organizacji lotu TU-154 do Smoleńska wynika, że jego przesłuchanie przed sądem raczej wiele do sprawy nie wniesie. Bo premier o sprawie niewiele wiedział.
Donalda Tuska przesłuchano 19 października 2011 roku. Pytania zadawało mu dwóch prokuratorów z Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga, w tym Józef Gacek, który był jednym z głównych śledczych w tej sprawie. Chcieli wiedzieć m.in., kiedy zaczęły się ustalenia z Rosją, dotyczące organizacji obchodów 70-rocznicy rocznicy mordu na polskich oficerach w Katyniu.
Tusk mówił: "Wątek katyński był stały w rozmowach z Rosją, dotyczy to moich spotkań z Putinem. Istotnym ich efektem było powołanie polsko-rosyjskiej grupy ds. trudnych. Zadaniem grupy było przygotowanie rekomendacji dla przywódców obu państw, w jaki sposób dochodzić do porozumienia między Polską, a Rosją".
Zeznał, że o obchodach 70. rocznicy zbrodni katyńskiej rozmawiał z Władimirem Putinem po raz pierwszy w 2009 roku, podczas obchodów wybuchu II wojny światowej w Gdańsku. Nie pamiętał jednak, kiedy zaczęły się przygotowania do obchodów 70-rocznicy zbrodni katyńskiej, bo zajmowały się tym „odpowiednie agendy”.
"Trudno wskazać kiedy zapadła decyzja o mojej obecności w Katyniu, chociaż zakładaliśmy, z uwagi na okrągły charakter rocznicy, że wezmę udział w tych uroczystościach" - mówił śledczym. Mówił też, że w 2009 roku nie było jeszcze tematu wspólnych obchodów rocznicy, w których miałby wziąć udział on i Putin.
Późną jesienią w rozmowach ze stroną rosyjską pojawił się tylko temat tej rocznicy. "Minister Kremer [Andrzej; wiceszef MSZ, odpowiadał za relacje z Rosją, zginął w katastrofie smoleńskiej - red.] w uzgodnieniu ze mną miał podejmować i podejmował próby nakłonienia strony rosyjskiej, że dla relacji polsko-rosyjskich byłby ważny gest strony rosyjskiej ws. Katynia (...). Strona rosyjska wiedziała, że prawdziwe odblokowanie kontaktów wymaga określonego gestu. Ze względu na charakter Rosji wydawało się to mało prawdopodobne, aby do gestu doszło" - mówił śledczym ówczesny premier.
W lutym 2010 roku, w rozmowie telefonicznej z Putinem, której świadkami byli Andrzej Kremerem i b. szef MSZ Adam Rotfeld, współprzewodniczący polsko-rosyjskiej grupy ds. trudnych, Tusk mówił, że chciałby brać udział w uroczystościach w Katyniu.
"Kwestia terminu wcześniej nie była kwestią mojego szczególnego zainteresowania" - zeznał śledczym. Zapewnił, że to nie on ustalił termin wizyty jego i Putina w Katyniu, bo to należało do jego współpracowników. Ale było wiadomo, że do spotkania ma dojść w kwietniu, bo Putin też wybierał się do Katynia, by odwiedzić tam inne groby, nie tylko polskie.
Ostatecznie ustalono, że do spotkania dojdzie 7 kwietnia.
Tusk odniósł się też do wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego, zaplanowanej na 10 kwietnia 2010 roku. Zeznał, że prezydent był niezależny w „działaniach dyplomatycznych”. "Pamiętam wypowiedź Lecha Kaczyńskiego w telewizji, już po komunikacie [kancelarii premiera], że dojdzie do spotkania z Putinem w Katyniu, że on też zamierza wziąć udział w uroczystościach.
Kancelaria Prezydenta nie miała w planie informowania Kancelarii Premiera o wydarzeniach z udziałem prezydenta. Współpraca była bardzo trudna. Ja nie orientowałem się w ich przygotowaniach. Dowiedziałem się o zamiarze prezydenta z mediów publicznych. Nie było to dla mnie szczególnym zaskoczeniem" – mówił śledczym Donald Tusk.
Były premier podkreślał, że jego spotkanie w Katyniu z Putinem było ważne dla interesów Polski. "Nie pamiętam, by był rozważany scenariusz wspólnego udziału mojego i Kaczyńskiego w Katyniu. Moją intencją było uniknięcie przede wszystkim jakichkolwiek nieporozumień z tytułu uczestnictwa najważniejszych przedstawicieli władz polskich podczas 70. rocznicy" - dodał.
Tusk mówił też śledczym, że do dnia katastrofy nie miał żadnego sygnału, że kancelaria prezydenta miała zastrzeżenia do jego spotkania z Putinem 7 kwietnia i do oddzielnej wizyty prezydenta 10 kwietnia.
Dziś prawica uważa, że wizyty rozdzielono celowo, by obniżyć rangę wizyty Lecha Kaczyńskiego, co przełożyło się na gorsze przygotowanie wizyty prezydenta i lotniska, na którym lądował.
"Ta teza [o celowym rozdzieleniu wizyt] pojawiła się dopiero po katastrofie" - zapewniał Tusk. Tłumaczył śledczym, że w rozmowie z Putinem szybko zgodził się na wspólne z nim obchody, bo to było „ważne dla Polski”. "Nie rozważałem jaki to ma wpływ na relacje pomiędzy organami w Polsce" - dodał.
"Gdy dyplomacja uzyskała zaproszenie przez Putina, to działania Kancelarii Premiera skoncentrowały się na spotkaniu z Putinem [Kancelaria przygotowywała tylko wizytę Tuska 7 kwietnia.]. Byłem przekonany, że to również ułatwia organizację udziału prezydenta 10 kwietnia. Przed katastrofą bardzo pozytywnie była oceniana taka kompozycja uroczystości w Katyniu" - mówił były premier.
Tusk zeznał też, że nie pamięta, by podczas przygotowań do spotkania był informowany o jakiś większych problemach organizacyjnych.
"Pamiętam, że pojawił się problem z oddaniem salwy honorowej przez polskich żołnierzy. Nie byłem informowany przez BOR o przygotowaniach. Nie przypominam sobie rozmowy aby zmienić plan wizyty z uwagi na zmianę miejsca lądowania"- zeznawał.
Obecny szef Rady Europejskiej nie wybierał też na miejsce lądowania zamkniętego, wojskowego lotniska w Smoleńsku.
"Ja decyduję tylko o celu wizyty, nie lotnisku. Nie byłem informowany, że w Smoleńsku mogą być problemy [z lądowaniem]" - zapewniał.
I to całe jego zeznania ze śledztwa.
Z relacji z procesu, w którym Tusk ma złożyć zeznania, wiadomo, że za organizację wizyty prezydenta w Smoleńsku odpowiadali urzędnicy Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, w tym Jacek Sasin.
To Kancelaria Prezydenta wybrała też na miejsce lądowania zamknięte lotnisko wojskowe w Smoleńsku. Stamtąd było najbliżej do Katynia. Wcześniej lądowali tam też inni polscy oficjele, mimo, że było wiadomo, że lotnisko jest w złym stanie. Kancelaria Prezydenta też wiedziała, że mogą być problemy z lądowaniem tam.
Tusk i Kaczyński wybrali jednak to lotnisko, bo strona rosyjska miała zapewnić, że będzie ono przygotowane na przyjęcie polskich delegacji 7 i 10 kwietnia.
Kancelaria Premiera tylko udostępniała prezydentowi samolot. A MSZ i ambasada polska w Moskwie pomagały w organizacji wizyty 10 kwietnia, przygotowując spotkania z wysoko postawionymi urzędnikami w Moskwie.
Katastrofą smoleńską nadal zajmuje się prokuratura. Badane są wszystkie wątki, w tym główny, czyli przyczyny wypadku.
Przed wyborami 2015 roku Andrzej Seremet, niezależny Prokurator Generalny, któremu wtedy kończyła się kadencja mówił, że śledztwo smoleńskie zmierza do końca.
Zapewniał: „W Smoleńsku nie było żadnego zamachu, były błędy załogi i rosyjskich kontrolerów. Takie, które nastąpiły w trudnych okolicznościach pogodowych. To doprowadziło do tragedii. Samolot zszedł poniżej dopuszczalnego poziomu zniżania przy braku widoczności, nieumiejętności pracy załogi na niektórych urządzeniach. Na to nałożył się brak doświadczenia załogi, co może się przenosić na ewentualną odpowiedzialność osób, które ją wyznaczyły. Do tego doszło mało stanowcze postępowanie kontrolerów, przede wszystkim związane z możliwością zamknięcia lotniska".
Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2000 r. dziennikarz „Gazety Stołecznej” w „Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. dziennikarz m.in. „Rzeczpospolitej”, „Polska The Times” i „Gazety Wyborczej”. Pisze o prawie, sądach i prokuraturze.
Absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2000 r. dziennikarz „Gazety Stołecznej” w „Gazecie Wyborczej”. Od 2006 r. dziennikarz m.in. „Rzeczpospolitej”, „Polska The Times” i „Gazety Wyborczej”. Pisze o prawie, sądach i prokuraturze.
Komentarze