0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Il. Iga Kucharska, OKO.pressIl. Iga Kucharska, O...

- Od dwudziestu lat nie wróciłem z randki sam – w oczach Krzysztofa widzę chochliki. Zdążył wykosić trawnik przed ulewą, a teraz stoi przed domem i wypatruje. Poznaliśmy się dwie minuty temu.

- Nie wracam sam, bo od dwudziestu lat jestem żonaty – precyzuje.

- To gdzie chodzicie na randki?

- A to tu, a to tam.

Właściwie to żona Krzysztofa ciąga go na „chodzone” randki, bo wkręciła się w nordic walking wzdłuż Nysy Łużyckiej.

Krzysztof patrzy właśnie w kierunku granicznej rzeki i wypatruje żony. Boi się o nią? Nie chcę pytać o migrantów, którzy rzekomo forsują granicę, bo to mogłoby przypominać narrację nacjonalistów, którzy na budowaniu lęku i dezinformacji wokół migrantów zbijają kapitał polityczny.

Zresztą Krzysztof szybko wyjaśnia: mają odwiedzić szwagierkę, mieszka po drugiej stronie Nysy, w niemieckim Guben, a żona się spóźnia, nie mogła odpuścić nordicu. Ostatnio kupiła kolejne kijki z chińskiej platformy Temu. Dała za nie 30 zł, oczywiście dołożyła sukienkę i masę niepotrzebnych szpejów. Trzy tygodnie czekania na paczkę i było po sprawie: Chińczycy zabrali mu żonę.

Zerkamy więc razem w kierunku Nysy Łużyckiej.

Staruszka wyniesie migranta do Niemiec

Wymyśliłem sobie, że pojadę rowerem wzdłuż granicznej rzeki – od miejsca, gdzie wpływa do Odry, dalej przez Krzesiński Park Krajobrazowy na południe. Wszystko po to, by zobaczyć jak się ma sytuacja na polsko-niemieckiej granicy w pierwszym dniu wprowadzenia kontroli granic przez polski rząd. Ledwie przejechałem przez las, minąłem dawne klasztorne wsie Kosarzyn i Żytowań, a już złapałem gumę na dziurawej szutrówce. Dalej już tylko prowadziłem rower.

- Kolarzówkę pan żeś zabrał? – Krzysztof łapie się za głowę. – Widzę, że pan wie o naszej granicy tyle, co nasi politycy.

Ale dziura w oponie to dobry pretekst, by zatrzymać się na podjazdach, przystankach i pogadać. Znaleźć nową dętkę w tej okolicy jest równie trudno, co dowiedzieć się czegoś o migrantach. Przez pół dnia pcham rower po tej krainie „Nie wiem”. Czasem to zmęczone „nie wiem”, jak to z ust staruszki pod cukiernią w Gubinie. Trafiam na poirytowane „nie wiem” od sprzedawczyni w monopolowym. Heheszkowe „nic nie wiemy” – od grupki nastolatków na przyszkolnym boisku do koszykówki, którzy pokazują mi na telefonie mema ze staruszką trzymającą w rękach czarnoskórego migranta i podpisem, że wyniesie go do Niemiec.

- Co ja mogę powiedzieć, jak nic nie wiem – dodaje Krzysztof i niczym nie różni się od sąsiadów.

– Wiem tylko, że Chińczyk rządzi światem.

Weźmy te kijki. Trzydzieści złotych, uwierzy pan? Zaleją nas tą tanizną, tymi szpejami, że nawet się nie obejrzymy.

- Chyba już zalali – próbuję przerwać.

- Najlepsze jest to, że największe firmy po niemieckiej stronie przetwarzają tworzywa sztuczne. Słyszałem też, że budują fabrykę litu. To się nazywa konkurencyjność. Sąsiedzi próbują wyprzedzić Chińczyków. A my? Tylko patrzymy – Krzysztof na chwilę poważnieje. – Czemu nie trzymamy się z Niemcami? Kto nam jeszcze w Europie został? Jak przyjdzie co do czego, to do kogo będziemy się uśmiechać? Do Łukaszenki? Zamiast szukać współpracy, to wykłócamy się o migranta, co nam rzekomo pracę zabierze. Słyszał pan, ilu dziś zatrzymali? Podobno jednego! A gdzie w tym czasie pieniądz leci? A no do Chin.

Przeczytaj także:

Gubin: Masz prawo myśleć bez granic

Notuję jeszcze od różnych ludzi.

„Nikt nic naprawdę nie wie” – od kelnerki w kawiarni w Gubinie.

„Suweren wie niewiele” – przy przejściu w Gubinku.

„Kolega ze straży granicznej mówi mi, że nie wie, po co to wszystko” – mężczyzna popalający papierosa na ławce w Gubinie.

„Bąkiewicze i inni mało co wiedzą” – ojciec dwójki dzieci na stacji benzynowej w Sękowicach.

„Rząd to zupełnie nic nie wie” – siwy przechodzień w Gubinie w stylowym kapeluszu, który być może pamięta, gdy Guben po drugiej stronie Nysy było niemiecką stolicą kapelusznictwa.

„Premier nie wie i woli nie wiedzieć” – kierowca ciężarówki nieopodal Olszyny.

– A jak nikt nic nie wie, to ludzie zaczynają wierzyć tym, co udają, że coś wiedzą

– mówi twardo pani Krystyna. Przystanęliśmy przy moście łączącym Gubin z Guben i tonem nieznoszącym sprzeciwu kazała mi zająć się prawdziwymi problemami mieszkańców, a nie tymi wydumanymi.

– Ja na przykład wiem swoje – mówi.

- Czyli co? – dopytuję.

- Że ta zabawa granicą dla celów politycznych, z jednej i drugiej strony, dobrze się nie skończy – kobieta odkłada siatki z zakupami na ławkę i razem spoglądamy na znudzonych strażników granicznych, którzy wypatrują aut zza Nysy.

W ciągu piętnastu minut zatrzymują jeden samochód, kontrolują dokumenty i puszczają dalej. Po drugiej stronie rzeki cztery samochody niemieckiej policji. Wygląda to rzeczywiście jak teatr. A obok toczy się normalne przygraniczne życie.

W restauracji przy ruinach kościoła farnego w Gubinie grupa niemieckich emerytów odpoczywa pod parasolem. Piją kawę, żartują, wsiadają na rowery i wracają na swoją stronę. Z domu kultury wychodzi grupka dzieciaków na zajęcia w parku. Nastolatki na ławkach skrolują telefony.

Zwykły poniedziałek. Obrońców granicy nie widać. Podobnie jak obrazków z telewizji.

- Zwykła parodia – opowiada Krystyna. – Dla nas te kontrole granic to żaden problem. Nas i tak nie zatrzymują, bo po tablicach widzą, że my lokalsy jesteśmy. Większy mamy z niemieckimi policjantami. Zięć wnuczkę wozi do przedszkola po drugiej stronie, ostatnio go zatrzymali, prawie spóźnił się do roboty.

- Zły był?

- Zdenerwował się, ale nie na policjantów, tylko na to całe ujadanie. Na polityków, bo przecież tamci policjanci to jakby nasi ludzie.

- Nasi?

- No my tu jedna rodzina jesteśmy – mówi kobieta i wyjaśnia, że „odkąd pamięta” władze samorządowe Gubin i Guben współpracują. Pierwsza była wspólna oczyszczalnia ścieków, którą do dziś obie gminy się chwalą jako sztandarowym przykładem współpracy transgranicznej. Była też polsko-niemiecka przysięga wojskowa z udziałem ministrów obrony narodowej, wspólne patrole policji, współpraca w zakresie ochrony zdrowia, a nawet spacer mieszkańców obu miast w proteście przeciwko zamknięciu granic w pandemii. Ostatnio polsko-niemiecka modlitwa o pokój na Ukrainie.

Nikogo w Gubinie nie dziwi widok niemieckich nastolatków w McDonaldzie po polskiej stronie, a w Guben polskich uczniów w założonej w 1995 roku Szkole Europejskiej im. Marii i Piotra Curie, której hasło brzmi: „Masz prawo myśleć bez granic”.

Krystyna też nie ma złudzeń: granica bardziej łączy niż dzieli mieszkańców.

- A kto chce nas podzielić? Pan pewnie się domyśla, że chodzi mi o tego skurczybyka cara Rosji – moja rozmówczyni przerywa, bo obok nas zatrzymuje się rowerzysta, robi telefonem kilka zdjęć strzeżonego przez patrole mostu i rusza bez żadnych problemów na drugi brzeg Nysy.

Czy nasi pendlerzy to migranci?

Sam przez dwa dni pokonałem cztery razy granicę na Nysie w różnych miejscach i w obu kierunkach i nikt mnie nie zatrzymał ani z jednej, ani z drugiej strony.

Pani Krystyny to nie dziwi. Ale godzinę temu wyłączyła telewizor i tam pokazywali zupełnie inne rzeczy niż to, co widzimy przy moście. Więc się cieszy, że dziś zmieniła swoją zwykłą trasę na zakupy, żeby się przekonać na własne oczy, co się dzieje. Bo na przykład od sąsiadki słyszała, że kilka dni temu migranci napadli na Żabkę w Gubinie. Okazało się, że żadnego napadu nie było – to obrońcy granicy wymyślili.

- To taka sąsiadka, co się w komunie zatrzymała. Pojechała na drugą stronę i wraca przerażona, że muzułmanki w chustach widziała.

- I?

- No właśnie – wzdycha Krystyna. – Mówię jej: „I co z tego?” Córka i zięć pracują w zakładach po drugiej stronie, zwykli pendlerzy jak prawie wszyscy tutaj.

- Pendlerzy?

- Ci co dojeżdżają do pracy za granicę. Tam się różnych ludzi widzi: w chustach, nie w chustach, czarnoskórych. I córka zawsze, jak widzi sąsiadkę pyta: „A my co? A my to nie migranci?”.

- Co sąsiadka na to?

- A że wartości, że prawica, że chrześcijaństwo. Szkoda gadać.

- Córka nie chce się przenieść na drugą stronę?

- Namawiałam ją. Mówiłam: „Co wy będziecie płacili tyle za wynajem w Polsce?”. Bo płacą za trzy pokoje chyba z dwa tysiące złotych, tańszych mieszkań na rynku nie ma. Powtarzałam im „Pracę macie po niemieckiej stronie, do tego w euro, przedszkole, weźcie jedźcie”. Przecież ja przez most przejdę i już jestem u wnuczki. Ale ostatnio się przestraszyłam. Czy komuś w Warszawie nie przyjdzie do głowy zamykać granicy? Teraz to już nic nie wiadomo.

- To panią wkurza?

- Jeszcze jak. Przecież my tu w Gubinie i Guben jedną rodziną jesteśmy. I mamy te same problemy, którymi nasze rządy się nie przejmują.

- Jakie?

- Pierwszy lepszy z brzegu: demografia, proszę pana. Powiem, co ostatnio w telewizji widziałam: Guben i Gubin się wyludniają. Niedługo nie będzie komu tu mieszkać, a mówią, że to Euromiasto.

Odnajduję program regionalnej TVP, o którym mówiła Krystyna. Okazuje się, że jeszcze w 2015 roku w Gubinie mieszkało 16 815 ludzi, w ciągu ostatniej dekady miasto straciło 1,5 tys. mieszkańców. W siostrzanym Guben w ostatnich 30 latach stracili połowę populacji. Sytuację na rynku pracy ratują właśnie Polacy – w ciągu dziesięciu lat ich liczba pracujących po niemieckiej stronie wzrosła czterokrotnie. Niektórzy się przenoszą, według szacunków w Guben mieszka już ponad tysiąc Polaków. Z kolei ponad cztery tysiące Niemców zamieszkało w województwie lubuskim.

- A u nas kto będzie pracował? – pyta Krystyna. – Pan się przejdzie po okolicy, ile ogłoszeń o pracę wisi na witrynach. Tu ekspedientkę, tam montera. Czy któryś rząd coś zrobił w tym kierunku? Żaden. Jedni i drudzy się przechwalają, kto więcej migrantów wywalił, a jak przychodzi co do czego, to ludzi do pracy nie ma. Niedługo każdy młody stąd wyjedzie. Albo do Niemca, albo do Wrocławia. I wtedy będziemy szukać rąk do pracy.

My lubimy wpadać w histerię

W gubińskim sklepie pusto. Ekspedientka pociąga papierosa na zewnątrz wpatrując się w swoje odbicie w witrynie.

- Ja panu tylko jedną rzecz powiem i pan wszystko zrozumie. Od kilku lat przyjeżdża do mnie klientka z Niemiec, normalna niemiecka babcia, siwiutka taka. Ostatnio pyta zdumiona: „Co tak u was drogo”. Co miałam odpowiedzieć? Mówią, że to inflacja, że drożyzna, a ja to nazywam po swojemu: rozbój w biały dzień.

- A kontrole granic zabiorą klientów z Niemiec? – dopytuję.

- Na pewno nie, przecież to głównie emeryci przyjeżdżają. Dla nich to nawet atrakcja. Jadą za granicę się przewietrzyć. Czas mają, ale na pieniądz patrzą uważnie. Jak będzie nadal tak drogo, to zaczną robić zakupy u siebie, a u nas będą tylko spacerować.

Rzuca niedopałek i wraca do sklepu. Przy ladzie czeka klient.

- Pan pewnie wie, co się tam dziś dzieje? – zagaduje sprzedawczyni i spogląda na mnie porozumiewawczo.

- A no spokój. Sezon ogórkowy – odpowiada mężczyzna w średnim wieku.

- PIN i zielony. A gdzie ci pana obrońcy się podziali?

- Jacy tam oni moi. Państwo zadziałało, to i obrońców nie trzeba.

Próbuję namówić mężczyznę na rozmowę, ale uprzejmie dziękuje i tłumaczy, że on z tych racjonalnych, a nie zapalczywych. Stawia się pośrodku – daleko mu do lewicy, jeszcze dalej do „karków z koszulkami Powstania Warszawskiego”.

- Powiem tylko tyle. Jak Niemcy zaczęli kontrole, to nikt w Polsce nie robił afery. Żaden tam Kaczyński, Tusk czy Bąkiewicz tu nie przyjeżdżali. A teraz wielkie halo. Ja jestem zdania: sprawdzać, sprawdzać i sprawdzać. Jeszcze nikomu to nie zaszkodziło, a przynajmniej jasność w sprawie mamy.

- Jaką jasność?

- Że nie jest tak strasznie, jak mówi prawica. I nie jest też tak idealnie, jak to chce widzieć lewica. Czyli jak to w Polsce. Znośnie jest, ale lubimy co jakiś czas wpaść w histerię.

Zobaczycie, będzie wojna o wodę

Rower na bagażnik i jadę dalej samochodem na południe wzdłuż Nysy. Mijam Strzegów, Zasieki, Krzywy Las koło Trzebiela, Łęknicę, aż docieram do Przewozu. Pusto, przy zielonej granicy żadnych patroli, za to przy przejściach grupki strażników granicznych. Kontrole są wyrywkowe, nie ma korków, opierają się o barierki przy mobilnych kontenerach. Nie chcą rozmawiać z prasą.

W powiecie żarskim na polu spotykam Andrzeja, przewraca siano. Już dawno dał sobie spokój z rolą na większą skalę. Pieniądz żaden, roboty za dużo. Synowie w Niemczech, wnuki w Niemczech, przewraca więc siano sam, z przyzwyczajenia, żeby się z domu wyrwać.

Opowiada, że kolega ma duże gospodarstwo w woj. lubuskim, a ręce do pracy tylko dwie. W poprzednich latach zdarzało mu się zatrudniać migrantów, głównie Ukraińców i Białorusinów, bo przecież Polak do roboty nie przyjdzie. Jeśli już zatrudni się na roli, to raczej po niemieckiej stronie – zarobi lepsze pieniądze. Ale zdaniem Andrzeja ręce do pracy jakieś się znajdą, choćby zagraniczne.

- Gorzej z tym, co zbierać – mówi. – Pan dotknie ziemi.

- Sucho.

- Afryka – mówi Andrzej, przyznaje, że nie ma słów, by opisać brak wody. – A który już rok taka susza? Piąty? Ósmy? Człowiek już stary, ale powtarzam synom: doczekacie się czasów, że będzie wojna o wodę.

Czy ktoś na Wiejskiej przejmuje się suszą?

Skoro brakuje słów na opisanie suszy, może lepsze będą liczby:

Na stronie Instytutu Uprawy Nawożenia i Gleboznawstwa na temat Klimatycznego Bilansu Wodnego czytam, że kryterium suszy w przypadku zbóż jarych i rzepaku zostało spełnione w 168 gminach w Polsce, z czego w aż 48 gminach w województwie lubuskim. Podobnie w przypadku truskawek (22 gminy w Polsce, z czego 18 w lubuskim), roślin strączkowych i kukurydzy (20 gmin w lubuskim spośród 27 w kraju).

W ciągu sześciu ostatnich miesięcy w lubuskim spaliło się już ponad 35 hektarów lasów. Czyli o jedną trzecią więcej niż w ubiegłym roku.

W niektórych gminach województwa lubuskiego, choćby w Żarach, Witnicy czy Małomicach samorządowcy już zaapelowali do mieszkańców o rozsądne gospodarowanie wodą.

– Kilka dni temu dzwoni ten kolega i zawodzi, że kukurydza mu zwija liście. Susza jak diabli. A rząd co na to? Wydają na obronę granic, a potem będzie, że dla rolników brakuje kasy na wypłatę odszkodowań?

- Pan by granic nie bronił?

- Chyba nie mam zdania – zastanawia się. – Zresztą, tak sobie myślę, kto by tutaj chciał przyjechać.

Na miejscu takiego migranta to bym Afryki na Afrykę nie zamieniał.

Mnie tylko jedno denerwuje. Czy ktoś tam na Wiejskiej przejmuje się suszą? Pan coś słyszał? Robią szopkę na granicy, by przykryć temat. A potem Polak zamiast kupować od polskiego rolnika, to pójdzie do niemieckiego dyskontu. A co na to Niemcy? W to im graj! A nasi rządzący coś zrobili? Jakieś decyzje podjęli? Pomysł mają? Czas przecieka im przez palce, a wody nie ma i nie będzie.

;
Na zdjęciu Szymon Opryszek
Szymon Opryszek

Reporter, absolwent Polskiej Szkoły Reportażu i Szkoły Ekopoetyki. Pisze na temat praw człowieka, kryzysu klimatycznego i migracji. Za cykl reportaży „Moja zbrodnia, to mój paszport” nagrodzony w 2021 roku Piórem Nadziei Amnesty International. Jako reporter pracował w Afryce, na Kaukazie i Ameryce Łacińskiej. Autor książki reporterskiej „Woda. Historia pewnego porwania”, (Wydawnictwo Poznańskie, 2023). Wspólnie z Marią Hawranek wydał książki „Tańczymy już tylko w Zaduszki” (Wydawnictwo Znak, 2016) oraz „Wyhoduj sobie wolność” (Wydawnictwo Czarne, 2018). Mieszka w Krakowie.

Komentarze