Kompromis, o którym mówią Schetyna, Hołownia i Kosiniak-Kamysz, nigdy nie działał. Zawarto go wbrew obywatelkom, a ogryzki praw, które im pozostawiono, nie były przestrzegane. Pod językiem dialogu ukryto przemoc [WIDZĘ TO TAK]
“Nie chcę aborcji na życzenie” - zadeklarował wczoraj Grzegorz Schetyna w rozmowie z Polsat News. “Uważam, że trzeba wyciągnąć wnioski z tego, co się stało, że trzeba spokojnie porozmawiać, w jaki sposób móc wrócić do kompromisu aborcyjnego, w jaki sposób go unowocześnić i dać mu nowe życie po tych blisko 28 latach funkcjonowania, bo on uchronił nas od wojny domowej dotyczącej aborcji”.
Były szef PO nie jest jedynym politykiem, który w ostatnich tygodniach przypomina o “kompromisie”.
“Zawsze byłem takiego zdania i zawsze to powtarzałem: tego kompromisu, nazwijmy to tak, stanu prawnego z 1993 roku nie należy ruszać” - mówił Szymon Hołownia po wyroku TK.
Szef PSL Władysław Kosiniak-Kamysz zaproponował wpisanie “kompromisu aborcyjnego” do konstytucji. Zaapelował o poparcie dla tego pomysłu do “wszystkich tych, którym na sercu leży pokój i spokój w Polsce”.
Na słowa Schetyny organizacje kobiece zareagowały złośliwie, ale adekwatnie - Grzegorz, nie chcesz aborcji, to jej sobie nie rób.
Obowiązująca od 27 lat ustawa aborcyjna - jedna z najbardziej opresyjnych na świecie - jest w tych wypowiedziach przedstawiana jak bolesny, ale zasadniczo pożyteczny traktat pokojowy, zerwany dopiero przez PiS (o głównym inicjatorze tego zerwania - Kościele katolickim - politycy opozycyjnej prawicy mówią trochę ciszej albo wcale).
Ale to fałszywa opowieść - nie było żadnego pokoju, wojna Kościoła i polskiego państwa z prawami kobiet trwała cały ten czas. Najczęstszymi ofiarami w tej wojnie były i są niezamożne kobiety - ta grupa obywatelek, której głos jest najrzadziej słyszany w politycznych debatach.
“Paradoksalnie to transformacja demokratyczna ostatecznie pozbawiła kobiety autonomii w decydowaniu o swoim zdrowiu i życiu” - czytamy we wstępie do opublikowanego w grudniu 2019 raportu “Przemoc instytucjonalna w Polsce. O systemowych naruszeniach praw reprodukcyjnych” autorstwa m.in. Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. "Polska, choć od 30 lat formalnie demokratyczna i wolna, pozbawia ponad połowę społeczeństwa elementarnych praw i opieki zdrowotnej" - piszą autorki raportu.
Przypomnijmy, ustawa z 1993 roku zakazuje przerywania ciąży poza trzema wyjątkami oraz penalizuje pozaustawowe aborcje i pomocnictwo.
Te trzy wyjątki to sytuacje, w których:
Żadna z tych przesłanek nie jest w praktyce realizowana.
W 2019 wykonano łącznie 1100 zabiegów przerwania ciąży, w tym 26 z powodu zagrożenia życia lub zdrowia kobiety, a 3 z powodu czynu zabronionego. Oznacza to, że 97 proc. terminacji nastąpiło ze względów embriopatologicznych. Poniższy wykres przedstawia liczbę legalnych aborcji w latach 1994-2019. Wzrost liczby zabiegów w 1997 roku to efekt przyjętej w 1996 roku nowelizacji umożliwiającej aborcję ze względów społecznych. Nowelizacja weszła w życie od stycznia 1997, ale już w maju 1997 została uznana z niekonstytucyjną przez Trybunał Konstytucyjny pod przewodnictwem Andrzeja Zolla. Historię tego orzeczenia i jego ekwilibrystycznego uzasadnienia opisywała w OKO.press Magdalena Chrzczonowicz.
Próba dokonania legalnego zabiegu to w Polsce bieg (a właściwie sprint) z przeszkodami.
Po pierwsze, legalne zabiegi przerwania ciąży przeprowadza się w zaledwie jednej dziesiątej wszystkich placówek objętych umowami z NFZ w zakresie „ginekologia i położnictwo – hospitalizacja”. W niektórych częściach kraju legalne przerwanie ciąży jest dostępne bardzo rzadko albo wcale: tak jest w województwach podkarpackim, lubelskim, podlaskim i warmińsko-mazurskim. Widać to na mapie przeprowadzanych zabiegów:
Federa i inne organizacje kobiece wskazują, że brakuje jednolitej procedury postępowania dla szpitali. W efekcie kobietom często odmawia się przysługujących im świadczeń bez wskazania placówki, gdzie można je uzyskać, a kryteria dopuszczenia do przerwania ciąży są uznaniowe.
Podmioty lecznicze łamią lub obchodzą też ustawę stawiając dodatkowe, niewymagane żadnymi przepisami warunki oraz wydłużając procedury diagnostyczne i biurokratyczne aż do czasu przekroczenia ustawowego terminu na przeprowadzenie zabiegu. Federa wymienia najczęstsze sposoby:
Lekarze notorycznie nadużywają też "klauzuli sumienia". Jak wskazuje raport, odmowa wykonania zabiegu w większości przypadków następuje bez wymaganego prawem uzasadnienia odmowy w dokumentacji medycznej. Sprawia to, że skuteczne postępowanie sądowe w sprawach naruszeń ze strony personelu medycznego jest w praktyce niemożliwe. "Nagminną praktyką stosowaną szczególnie we wschodniej Polsce jest niewydawanie orzeczenia ws. istnienia wskazań do legalnego przerwania ciąży, co opóźnia hospitalizację i zmusza pacjentki do podróżowania po kraju lub wyjazdu za granicę" - czytamy w raporcie.
Fałsz polskiego "kompromisu" bodaj najwyraźniej widać przy ciążach powstałych w wyniku czynu zabronionego.
W 2019 roku przeprowadzono zaledwie trzy zabiegi przerwania takiej ciąży, choć polska policja wszczęła około dwa i pół tysiąca postępowań w sprawie zgwałcenia. A zgłaszane sprawy to i tak ułamek wszystkich przypadków.
“Ponad 90 proc. ofiar gwałtu nie zgłasza sprawy organom ścigania - nic dziwnego, bo ukaranie sprawcy graniczy z cudem (67 proc. spraw jest umarzanych, a jeśli uda się udowodnić przestępstwo, sprawcy skazywani są na kary w zawieszeniu lub śmiesznie krótkie pozbawienie wolności” - mówi OKO.press dziennikarka i działaczka feministyczna Patrycja Wieczorkiewicz, współautorka (wraz z Mają Staśko) książki “Gwałt polski”. “Niemal wszystkie osoby zgwałcone, z którymi rozmawiałam - a były ich setki - wspominają czynności dochodzeniowe jako traumatyczne. Wciąż standardem jest zadawanie pytań o krój i kolor bielizny, sugerowane, że skrzywdzona prowokowała sprawcę, jest wariatką, chce się zemścić za odrzucenie lub jest żądna atencji".
Szanse na legalne przerwanie ciąży przez osobę, która zaszła w nią w wyniku gwałtu, są więc w istocie niewielkie. Taka osoba musi zgłosić sprawę organom ścigania, co skazuje ją na lata wyjątkowo stresującego procesu.
Wieczorkiewicz: "Większość skrzywdzonych chce zapomnieć, zmyć z siebie zapach czy nasienie sprawcy. Aby mieć szansę na udowodnienie gwałtu, muszą natychmiast poddać się badaniom. Sprawcą gwałtu jest zwykle osoba bliska, a najczęściej partner lub były partner - to dodatkowo utrudnia udowodnienie, że do stosunku doszło przy użyciu przemocy. By legalnie przerwać ciążę, należy zdobyć zaświadczenie od prokuratora, że powstała w wyniku czynu zabronionego - wystąpienie o takie zaświadczenie jest jednoznaczne ze zgłoszeniem przestępstwa, czego ponad 90 proc. skrzywdzonych nie chce robić i ma ku temu solidne powody. A nawet, jeśli się zdecydują, prokuratorzy nie chcą wystawiać takich zaświadczeń. Wpływają na to bez wątpienia ich osobiste postawy wobec aborcji, ale też wobec gwałtu - obwinianie ofiar i całkowity brak zaufania do nich, skrajna podejrzliwość, wciąż są w Polsce standardem".
Potwierdza to też raport Federy. Zdarzają się lata, w których w Polsce wykonuje się dokładnie zero legalnych aborcji z przesłanki o „uzasadnionym podejrzeniu, że ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego". Wskazuje to, że prokuratorzy muszą zawyżać ustawowe wymogi i samo „uzasadnione podejrzenie” nie umożliwia otrzymania niezbędnego zaświadczenia.
"Na naszych oczach rozsypuje się gramatyka, na której przez ostatnich 25 lat oparta była polska umowa społeczna" - pisała niedawno w OKO.press Agnieszka Graff. "Gramatyka Wielkiego Kompromisu, który towarzyszył nam przez dwie dekady. Zawarty u progu transformacji między elitami władzy i Episkopatem, czynił on kobiety zakładniczkami polskiej modernizacji".
Przemoc polskiego państwa wobec kobiet, które chcą przerwać ciążę, gołym okiem widać w statystykach.
W Hiszpanii aborcja bez podawania powodu jest dostępna do 14. tygodnia, a w przypadku wad płodu do 22. tygodnia.
Polska i Hiszpania są krajami o porównywalnej populacji. Różnice w liczbie aborcji w legalnych w obu krajach przypadkach (zagrożenie zdrowia lub życia kobiety, wada płodu) świadczą o tym, co organizacje kobiece powtarzają od prawie trzech dekad - ustawa aborcyjna jest fikcją, kobiety muszą radzić sobie same nawet wtedy, gdy prawo pozwala im na zabieg. W szczególności uderza w niezamożne kobiety, które nie mają kapitału społecznego i finansowego. "Wszystkie te przejawy przemocy instytucjonalnej mają wymiar klasowy" - pisze Federa w cytowanym już raporcie.
Liczbę aborcji pozasystemowych w Polsce szacuje się na nawet 150 000 zabiegów rocznie. Te szacunki oparte są na danych historycznych, statystykach krajów o podobnej demografii oraz badaniach CBOS z 2013 roku. Z tych ostatnich wynika, że między 1/4 a 1/3 Polek w ciągu całego swojego życia przynajmniej raz dokonała aborcji (oznacza to od 4,1 do 5,8 miliona kobiet).
Liczby pokazują więc, że "kompromis aborcyjny" to de facto delegalizacja niemal wszystkich aborcji dokonywanych przez kobiety w Polsce. A przepisy dopuszczające aborcję w rygorystycznie określonych przypadkach - ten niewielki ułamek wszystkich dokonywanych zabiegów - przez lata nie były przestrzegane i skazywały kobiety chcące legalnie przerwać ciążę na absurdalną walkę z państwem.
Gdy zatem Grzegorz Schetyna twierdzi, że tzw. kompromis "uchronił nas od wojny domowej dotyczącej aborcji”, naprawdę trudno dociec, kim są w tym zdaniu owi "my".
Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.
Redaktor OKO.press. Współkieruje działem społeczno-ekonomicznym. Czasem pisze: o pracy, podatkach i polityce społecznej.
Komentarze