0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Michael LucanMichael Lucan

Niemieccy socjaldemokraci (SPD), Zieloni i liberałowie (FDP) opublikowali umowę koalicyjną, która stanie się podstawą do ich wspólnych rządów. Rewolucji nie będzie, ale jeśli nowym koalicjantom pod wodzą socjaldemokraty Olafa Scholza uda się zrealizować swoje zamiary, to dadzą Niemcom konieczne impulsy rozwojowe po latach marazmu ery Angeli Merkel.

Przeczytaj także:

Niemiecką kampanię wyborczą dla OKO.press opisuje Adam Traczyk*, autor cotygodniowego podcastu „Raport Berliński”, w którym Traczyk przygląda się sytuacji politycznej w Niemczech przed wrześniowymi wyborami do Bundestagu. „Raport Berliński” jest projektem Fundacji Global.Lab wspieranym przez Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej. Partnerem projektu jest Polis 180.

Sygnalizacja świetlna

Licząca 177 stron umowa koalicyjna to efekt trwających 8 tygodni negocjacji. W rozmowach, które toczyły się w 22 podzespołach programowych, udział wzięło około 300 polityków i polityczek. Dokument jest swoistą mapą drogową, która wyznacza priorytety koalicyjnego rządu na najbliższą kadencję. Niemieccy politycy podchodzą bowiem do wynegocjowanych zapisów niezwykle poważnie. Jak wyliczyli eksperci Fundacji Bertelsmanna, rząd Angeli Merkel w poprzedniej kadencji zrealizował w pełni lub częściowo niemal 80 procent z 294 złożonych w umowie koalicyjnej z 2018 roku obietnic.

Już sam tytuł umowy, czyli "Odważyć się na więcej postępu. Koalicja na rzecz wolności, sprawiedliwości i zrównoważonego rozwoju", zdradza intencje koalicji – nazwanej od kolorów poszczególnych partii sygnalizacją świetlną, po niemiecku Ampel. Jest to także nawiązanie do słów Willy’ego Brandta, pierwszego powojennego kanclerza z ramienia SPD, którzy rządził w koalicji z FDP. W swoim exposé w 1969 roku ogłosił, że pora odważyć się na więcej demokracji sygnalizując nowe otwarcie w niemieckiej polityce. Jego rządy, choć dalekie od rewolucyjnych, fundamentalnie zmieniły Niemcy, kończąc konserwatywną, powojenną erę Konrada Adenauera i jego chadeckich następców. Podobny scenariusz powtórzył się po rządach Helmuta Kohla, gdy Niemcy ze stagnacji znowu wyciągał rząd SPD tym razem z Zielonymi jako junior partnerem.

Teraz po 16 latach zachowawczych rządów Angeli Merkel, która - choć po mistrzowsku zarządzała kolejnymi kryzysami - to zaniedbała przyszłość, gabinet SPD, Zielonych i FDP także ma ambicje zerwać ze status quo, a jednocześnie nie przytłoczyć Niemców zmianami.

„To rząd centrum, który chce poprowadzić nasz kraj do przodu”, mówił lider liberałów Christian Lindner, który w nowym rządzie objąć ma tekę ministra finansów.

Socjaldemokraci chcą budować

A co konkretnie uzgodnili między sobą koalicjanci? Przede wszystkim w toku rozmów koalicyjnych partiom, które reprezentują trzy odmienne nurty polityczne, udało się nie związać sobie wzajemnie rąk, paraliżując pracę nowego rządu już na starcie. Zawarto taki kompromis, który każdemu z partnerów gwarantuje realizację swoich sztandarowych postulatów.

Socjaldemokraci przeforsowali podniesienie płacy minimalnej do 12 euro oraz zobowiązanie do budowy 400 000 nowych mieszkań rocznie, z czego 100 000 w budownictwie społecznym, co ma być receptą na trapiący niemieckie miasta kryzys mieszkaniowy.

Ukłonem w stronę Zielonych jest zobowiązanie się do odejścia od węgla w optymalnym scenariuszu już w 2030 i gazu w 2040 roku. Rozwijana ma być za to energetyka odnawialna (w 2030 źródła odnawialne mają zaspokoić 80 proc. zapotrzebowania Niemiec na energię) i technologie oparte na wodorze.

Liberałowie z kolei dali upust swojemu przywiązaniu do zrównoważonego budżetu uzyskując zapis, że po pandemii w utrzymany zostanie tzw. hamulec długu publicznego. Zablokowali oni także podwyżki podatków dla najbogatszych. Do tego odpowiadać będą za przyśpieszenie cyfryzacji.

Priorytety koalicjantów oddaje także podział ministerstw.

Oprócz stanowiska kanclerza dla Olafa Scholza, politycy SPD pokierują także ministerstwami spraw wewnętrznych, pracy, budownictwa, współpracy międzynarodowej (rozwojowej), obrony i zdrowia (w obliczu pandemii to ostatnie ministerstwo partie przerzucały między sobą niczym gorącego kartofla).

Zieloni otrzymają super-ministerstwo gospodarki i klimatu, na którego czele stanie Robert Habeck, współprzewodniczący partii, który obejmie też funkcję wicekanclerza, oraz ministerstwa środowiska, rodziny, rolnictwa i spraw zagranicznych.

Szefową niemieckiej dyplomacji ma zostać jako pierwsza kobieta w historii Annalena Baerbock, druga współprzewodnicząca, która w kampanii była kandydatką Zielonych na kanclerkę.

FDP zajmie się z kolei finansami, sprawiedliwością, transportem i digitalizacją oraz edukacją.

Większa śmiałość

W odróżnieniu od Angeli Merkel koalicja sygnalizacji świetlnej chce także z większą śmiałością podejść do zmian zachodzących w niemieckim społeczeństwie. Ustępująca kanclerz przyklepywała je dopiero wtedy, gdy miała pewność, że popiera je przygniatająca większość Niemców. Tak było choćby w przypadku otwarcia instytucji małżeństwa dla par jednopłciowych, które w momencie uchwalenia popierało ponad trzy czwarte Niemców. Nowi koalicjanci nie mają zamiaru być aż tak zachowawczy.

W najbliższych latach Niemcy czeka więc legalizacja marihuany, wykreślenie z kodeksu karnego zakazu publicznego informowania lekarzy o możliwości przeprowadzenia aborcji, obniżenie wieku uzyskania czynnego prawa wyborczego do wyborów do Parlamentu Europejskiego i być może do Bundestagu, o ile uda się zmienić ustawę zasadniczą, a także znacznie uproszczenie i skrócenie ścieżki do uzyskania niemieckiego obywatelstwa.

Koalicjanci mają także dobre wieści dla swoich zagranicznych partnerów. Oprócz porozumienia w sprawie uzbrojenia niemieckich dronów koalicjanci uzgodnili, że szybko wyłonią następcę dla samolotów bojowych Tornado zdolnych do przenoszenia amerykańskich bomb atomowych. Od tej kwestii zależał dalszy udział Niemiec programie nuclear sharing NATO – na szali była więc sojusznicza wiarygodność Berlina. Te „jastrzębie” posunięcia w oczach niemieckiej opinii publicznej złagodzić ma przystąpienie Niemiec w roli obserwatora do Traktatu o zakazie broni jądrowej.

Wbrew obawom wielu europejskich stolic FDP nie obstawała przy sformułowaniu czerwonych linii w sprawie wewnętrznych reform UE i ewentualnego luzowania zasad fiskalnych. W oczy rzuca się także zapowiedź zwrotu ku większej asertywności w polityce wobec Chin.

Pieniądze za praworządność

Realistycznie patrząc, także na polu ważnej z polskiej perspektywy polityki wschodniej nie można było spodziewać się znacznie korzystniejszych zapisów.

Ampel deklaruje wsparcie dla suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy, a białoruskiemu dyktatowi Łukaszence grozi zaostrzeniem sankcji. W przypadku Rosji mamy do czynienia z typową niemiecką ambiwalencją, na którą składa się krytyka Kremla za politykę destabilizacji, agresję wobec Ukrainy i łamanie praw człowieka i jednocześnie wyciąganie ręki ku współpracy.

Kwestia Nord Stream 2 została natomiast zgodnie z oczekiwaniami przemilczana. Wygląda na to, że w obliczu różnicy zdań koalicjanci postanowili dać sobie więcej czasu do namysłu i obserwacji dalszego rozwoju wypadków na wschodzie.

Polska z kolei w umowie koalicyjnej pojawia się wprost dwa razy. Koalicjanci utrzymują w mocy przyjęte przez Bundestag poprzedniej kadencji zobowiązanie o budowie w Berlinie miejsca pamięci polskich ofiar II wojny światowej. Oprócz tradycyjnej wzmianki o chęci ożywienia Trójkąta Weimarskiego mowa jest także „głębokiej przyjaźni” łączącej Niemcy i Polskę, której wyrazem ma być wspieranie społeczeństwa obywatelskiego i współpracy przygranicznej.

Pewien niepokój w gabinetach rządowych w Warszawie może zbudzić deklaracja, iż Berlin zagłosuje za przyjęciem krajowych planów odbudowy w ramach unijnego Funduszu Odbudowy tylko wtedy, gdy spełnione zostaną "warunki jak niezależność wymiaru sprawiedliwości". Może być to jaskółka zwiastująca odrobinę bardziej pryncypialne podejście do kwestii praworządności, niż było to za czasów pobłażliwej Merkel.

Nowy kanclerz od 6 grudnia

Szybkie tempo negocjacji i dochowanie ich poufności wskazują, że między partnerami przyszłego niemieckiego rządu panuje, mimo znaczących różnic programowych, dobra chemia i atmosfera zaufania. Jednocześnie wiele konkretów poszczególnych postulatów kryje się za mgłą. Przykładowo niejasne jest jak Ampel planuje sfinansować potężne inwestycje w modernizację gospodarki i transformację energetyczną mające zapewnić osiągnięcie celów klimatycznych nie naruszając przy tym wspomnianego „hamulca długu”. Wygląda na to, że nie obejdzie się to bez odrobiny kreatywnej księgowości, na której wykoncypowanie partnerzy koalicyjni potrzebują więcej czasu. Nie do uniknięcia będą także spory w sprawach zagranicznych.

Niemniej, program przedstawiony przez SPD, Zielonych i FDP to ambitna agenda modernizacyjna, która dostrzega potrzebę zmiany.

Jednocześnie koalicjanci nie chcą wywrócić wszystkiego do góry nogami, lecz budować na istniejących fundamentach. Ampel swój program będzie mogła zacząć wprowadzać w życie 6 grudnia, w mikołajki, kiedy to Olaf Scholz ma zostać zaprzysiężony na kanclerza. Na prezenty nowy gabinet nie może liczyć. Swoją misję zaczyna bowiem w samym środku czwartej fali pandemii, za której przebieg koalicjanci ponoszą już część odpowiedzialności. W dniu ogłoszenia umowy koalicyjnej w Niemczech zanotowano 75 961 nowych przypadków – to absolutny rekord. Ampel nie może więc liczyć na tradycyjne 100 dni spokoju dla nowego rządu.

;
Na zdjęciu Adam Traczyk
Adam Traczyk

Politolog, działacz społeczny i publicysta. Współzałożyciel i prezes think tanku Global.Lab. Ukończył studia w Instytucie Stosunków Międzynarodowych na Uniwersytecie Warszawskim. Studiował też na Uniwersytecie w Bonn oraz na Freie Universität w Berlinie. Współpracował m.in. z Fundacją im. Friedricha Eberta, Helsińską Fundacją Praw Człowieka i Polską Akcją Humanitarną. Członek Amnesty International.

Komentarze