Żona kandydata na prezydenta chce rozwodu, ale ten wygrywa - a co to za prezydent bez żony? Byliśmy na nowym spektaklu Strzępki i Demirskiego. Jest o seksie i polityce
Życie prywatne i sprawy łóżkowe prezydenta trzeba będzie złożyć na ołtarzu ojczyzny - chyba że w ponownym ożyciu pożycia pomoże Kościół? Z kolei pobożna starsza pani (Iwona Bielska - nawet dla niej samej warto przedstawienie obejrzeć), matka księdza, opowiada synowi w koloratce, że nigdy nie miała orgazmu. Te sceny rozpoczynają najnowszy spektakl Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego „Jeńczyna”.
Spektakl w Starym Teatrze w Krakowie, opatrzono podtytułem „Sztuka dla dorosłych”. Premiera - póki co wyłącznie w internecie - odbyła się w wieczór sylwestrowy.
Znajdziemy w najnowszym spektaklu Strzępki i Demirskiego sporo elementów ostrej politycznej karykatury czy parodii, które znamy z ich dawniejszych przedstawień - ale „Jeńczyna” przede wszystkim dotyka języka i samych schematów myślenia o seksie. Robi to nie w ostrym tonie manifestu, a raczej w lekkim klimacie politycznego variétés.
Inaczej niż np. „W imię Jakuba S.”, wrocławskiej „Tęczowej Trybunie 2012” czy krakowskiej „Nie-boskiej komedii. Wszystko powiem Bogu!”, nie ma w „Jeńczynie” głównej linii fabuły. Nie ma głównej opowiedzianej historii, która dominowałaby znacząco nad innymi, czy centralnego bohatera. Obok jasnych politycznych nawiązań będzie też np. samotność kosmonauty. Albo historia pierwszego wtajemniczenia w sekrety seksu przez erefenowskie pornokasety VHS (świetna scena Michała Majnicza). I wiele innych obrazów. I obraz.
"Jeńczyna" to zatem bulwarowy miszmasz scen złączonych tematem i emocją, przypominający początki duetu Strzępka - Demirski. A jeśli o emocjach mowa - rozwiał się tu też jakby nastrój ciążącej nad głowami katastrofy, przygnębienia i niemożności, skupienie na depresji doskwierającej polskiej klasie średniej. Nastrój, który unosił się ciemną, ciężką chmurą nad twórczością Strzępki i Demirskiego przez ostatnie ładnych parę lat.
Wymieszanie wątków w narodowo-erotyczny bigos nie sprawia jednak, że nie ma tu mocnych ról - wręcz przeciwnie.
Weźmy postać Prezydenta, którego gra Juliusz Chrząstowski. I to gra na modłę uważaną nieraz w dzisiejszym teatrze za nieco staroświecką - starając się mimetycznie naśladować realną postać. Chrząstowski robi to jednak znakomicie. Znajduje w sobie właśnie te pokłady plastyczności twarzy, takie grymasy, czy przejawy sztubackiego dowcipu i samozadowolenia, które kojarzą się obecną głową państwa.
Rewelacyjnie, choć w zupełnie innym aktorskim stylu, towarzyszy mu jako Pierwsza Dama Anna Paruszyńska, od niedawna w Starym Teatrze. Paruszyńska nie tyle kogokolwiek naśladuje, co zręcznie balansuje między drobnomieszczańską pruderią a ostrą ironią, rubasznym dowcipem a nieśmiałością.
Ksiądz Romana Garncarczyka z kolei nie jest tu jowialnym plebanem, kolejnym groteskowym scenicznym katabasem. To raczej wieczny chłopiec, nieśmiały, nieco zakompleksiony, ale potrafiący cieszyć się władzą. I przerażony pragnącą nagle mówić o swojej seksualności matką.
Twórcom „Jeńczyny” udaje się uniknąć dydaktycznego, protekcjonalnego tonu. Wolą też komedię od mocnych deklaracji wprost. Nawet gdy - zgodnie zresztą z tym, co czytaliśmy w zapowiedziach spektaklu - Prezydent zmienia przymusowo płeć, nie jest to „poważna”, realistyczna scena o uzgodnieniu płci czy transfobii, ani też seksistowski żart rodem ze starej „Seksmisji”. Raczej groteska jak z telewizyjnego „South Parku”, a może wręcz bajek z przerysowanym morałem.
Ultrapatriarchalny prezydent magicznie przemienia się w poddaną ultrapatriarchalnej opresji Podręczną z powieści Margaret Atwood. Powieść tę okazują się inscenizować „w realu” - dla perwersyjnej zabawy, czy jako polityczny program? - prawicowe elity. Podręczną gra tu Marianna Linde. Obok Stanisława Linowskiego to jedno z dwóch odkryć aktorskich Strzępki w tym spektaklu.
W „Jeńczynie” znajdziemy jednak nie tylko ucieleśnienie ultrakonserwatywnych lęków, ale i niespełnionych fantazji. Mokrych snów o historycznej kinematografii na hollywoodzką modłę i nowej kulturze narodowej, która byłaby jednocześnie - jak kiedyś wyraziła się wiceminister kultury Wanda Zwinogrodzka na debacie u prezydenta Dudy - „sexy”.
Z ich przerysowanej realizacji rodzi się narodowe porno - „połączenie dwóch namiętności - wzięliśmy przykład z firm, które łączą odzież z patriotyzmem”. Scena prezentacji tego pornograficznego projektu brawurowo łączy język branż „kreatywnych” z nacjonalistycznymi obsesjami. To chyba najlepsza scena komediowa napisana po polsku w ostatnich latach.
„Jeńczyna” jest już piątym spektaklem Strzępki i Demirskiego w Starym Teatrze w Krakowie. Zaczynali tu w 2013 roku od „Bitwy Warszawskiej 1920”. Było to w zupełnie innym momencie politycznym - do Starego ściągnął ich w swoim pierwszym sezonie dyrektor Jan Klata, którego w krakowskim teatrze nie chciał potem minister kultury Piotr Gliński.
Strzępka i Demirski w „krakowskim okresie" stali się z kontestowanych buntowników poniekąd klasykami nowej polskiej sceny.
Wcześniej tyle przedstawień co w Starym, zrealizowali tylko w kojarzonym wówczas z mocnym politycznym teatrem Wałbrzychu. Towarzyszyła im w tamtych czasach łatka prowokatorów i lewicowych radykałów. Najgłośniejsze ich wałbrzyskie spektakle to powstałe dekadę temu „Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej”, „Niech żyje wojna!!!!”.
Z brakiem zaufania zarówno do rozpoznań liberalnych elit, jak i prawicowych obsesji nacjonalistyczno-martyrologicznych, Strzępka i Demirski byli głosem wyprzedzającym polityczne debaty. Później udało im się to także z „W imię Jakuba S.”, uprzedzającym dyskusję o „ludowej historii Polski” i długim trwaniu ech pańszczyzny. Ale ich wczesne przedstawienia mówiły też o postępującej degradacji kultury i jej pracowników, czy narastającym napięciu między dużymi miastami a peryferiami.
W Krakowie Strzępka i Demirski stanowili ważny głos przy kolejnych zawirowaniach, w które Stary Teatr wrzucał swoimi działaniami minister Gliński.
Jednocześnie tandem dość szybko porzucił deklaracje o bojkocie narodowej sceny, które początkowo składali współpracujący wcześniej ze Starym artyści. Wkrótce wrócili tu m.in. Krzysztof Garbaczewski czy Agnieszka Glińska. Dyrektor Marek Mikos zobowiązał się respektować pomysły programowe Rady Artystycznej złożonej z aktorów Starego.
Ale ten eksperyment miał swój koszt - chaos i podwójna de facto struktura zarządzania obniżyły produktywność teatru. A także przyniosły utratę najmłodszego pokolenia artystów, którzy ewakuowali się z sukcesem do Warszawy - byli to m.in. Jaśmina Polak, Monika Frajczyk czy doceniony w „Bożym Ciele” Bartosz Bielenia.
Od niedawna krakowska scena ma kolejnego dyrektora - został nim, znów decyzją ministra Glińskiego, Waldemar Raźniak. Kiedy ponownie będzie grana - póki co, oczywiście w sieci, choćby z nagrania - powstała jeszcze przed jego rządami „Jeńczyna”? Tego nie wiemy.
„Trwają ustalenia w tej sprawie. Na razie nie mamy żadnego konkretnego terminu” - odpisał mi 8 stycznia dział promocji Starego Teatru.
Kościół
Kultura
Piotr Gliński
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego
Kraków
Prezydent Duda
seks
Stary Teatr
teatr
wanda zwinogrodzka
dziennikarz, krytyk teatralny i publicysta. Od 2012 stały współpracownik "Gazety Wyborczej", od 2009 - "Dwutygodnika". Pisze m.in. o kulturze, cenzurze, samorządach i stosunkach państwo-Kościół.
dziennikarz, krytyk teatralny i publicysta. Od 2012 stały współpracownik "Gazety Wyborczej", od 2009 - "Dwutygodnika". Pisze m.in. o kulturze, cenzurze, samorządach i stosunkach państwo-Kościół.
Komentarze